- Gdybyś powiedział, że będziemy chodzić po lesie, założyłabym inne buty – mruknęła Brennan, idąc ostrożnie stromą ścieżką między wystającymi korzeniami i śliskimi kamieniami. Booth uśmiechnął się z politowaniem, wyprzedzając ją o kilka kroków. Przez ramię miał przerzuconą jej torbę.

- Już niedaleko – zapewnił partnerkę. – Widać taśmę.

Miał rację. Między gałęziami prześwitywał jakże im znajomy pasek żółci ozdobiony powtarzającą się frazą CRIME SCENE DO NOT CROSS. Zupełnie podświadomie przyśpieszyli i po chwili byli już na miejscu. Booth przedstawił siebie i Bones miejscowemu szeryfowi, Rogerowi Miltonowi.

- To nie jest przyjemny widok. – Mężczyzna poprawił kapelusz.

- Jesteśmy przyzwyczajeni – zapewniła go Brennan, a Booth wywrócił oczami.

- Taa, z pewnością wy, wielkomiastowi, widzieliście gorsze rzeczy.

Tak bardzo się nie mylił, ale to, co zobaczyli faktycznie nie było przyjemne dla oczu.

Booth nie wiedział, na co uwagę zwrócił najpierw: na wielkość mrowiska w rogu polany czy na trupią bladość wystających z niego stóp.

- Proszę uważać na mrówki – ostrzegł ich szeryf, kiedy ruszyli w stronę kopca.

Bones i jej partner szybko spojrzeli pod nogi. Kilka dużych, czarno-czerwonych owadów już zdążyło wejść na ich buty. Agent cofnął się, otrzepując nogawki spodni od garnituru.

- Nie można na razie podejść bliżej. – Szeryf Milton poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie.

- Z tej odległości... – zaczęła Brennan.

- Kostiumy do pracy z odpadami radioaktywnymi są już w drodze – przerwał jej szybko mężczyzna; chyba miał tutaj wszystko pod kontrolą.

- Spokojnie, Bones. Są już w drodze. Jadą. – Booth poklepał ją po ramieniu ze złośliwym uśmieszkiem, po czym ruszył w stronę grupki policjantów i stolika z termosami i kanapkami.

Temperance zmarszczyła brwi i spojrzała pod nogi. Zauważyła, że im dalej od mrowiska, tym zagęszczenie mrówek na ziemi było mniejsze. Ruszyła dookoła kopca w odległości mniej więcej trzech i pół metra, szybko wyznaczając okręg, którego był środkiem. Na jego granicy ilość mrówek była niemal znikoma.

Mrowisko miało wysokość metra i średnicę nieco powyżej metra. Było nieco spłaszczone i podmyte przez wodę, prawdopodobnie przez bardzo obfity, rzęsisty deszcz, a jego centralną częścią był leżący na brzuchu człowiek. Chodząc niecierpliwie dookoła kopca, widziała wyraźnie parę bladych, spuchniętych nieco nóg, obgryzionych w niektórych miejscach do kości przez mniejsze lub większe zwierzęta leśne i pokąsanych z pewnością przez mrówki. Reszta ciała – od połowy ud do klatki piersiowej – była przysypana igłami, ściółką leśną, liśćmi i tym, co pracowite owady użyły do budowy swojego ęła z drugiej strony konstrukcji. Ręce denata były rozłożone jakby próbował wstać. Zwierzęta nie omieszkały nie skorzystać z niespodziewanej uczty także tutaj: leżąca na boku głowa trupa – młodego mężczyzny – była obgryziona ze skóry i mięsa; w oczodole zachowało się tylko jedne mętne oko, a otwartych ustach było czarno od mrówek.

Nagle poczuła ukłucie na łydce i spojrzała w dół. Leśne owady zdążyły już dostać się po jej bucie pod nogawkę spodni. Wstała, otrzepując się szybko i wycofała się w stronę Bootha, który stał nieopodal, jedząc kanapkę.

- Musimy mieć cały ten kopiec w laboratorium – powiedziała; agent o mało nie udławił się odgryzionym właśnie kęsem. Spojrzał na nią zdumiony.

- Nie wiemy, co mrówki rozwlekły... – zaczęła, ale Booth ruchem ręki nakazał jej milczenie. Przełknął powoli kawałek bułki, odwracając się tyłem do pani antropolog. – Jest takie powiedzenie. Włożyć pałkę w mrowisko, prawda?

- Mówi się włożyć kij w mrowisko, Bones – poprawił ją szybko agent. – Kijem w mrowisko.

- Kijem?

- Tak, ale trupem w mrowisko właśnie zaczęło mieć sens.

- A tak się w ogóle mówi?

- Teraz można. – Booth z ciężkim sercem odłożył kanapkę i wyjął telefon komórkowy.

Trudne do uwierzenia jest to, że niecałe cztery godziny później i mrowisko, i trup były w Jeffersonian. Pojemnik z plastykowymi, przezroczystymi ścianami o wymiarach dwa na dwa metry i wysokości pół metra umieszczono w jednej z sal instytutu. Mrowisko ostatecznie nie zostało zabrane z lasu w całości, ale sam transport bardzo zdenerwował mrówki, które teraz wszędzie krążyły jak szalone, wyjątkowo gęsto obsiadając ciało.

Hodgins na widok takiej ilości ważnych dla śledztwa owadów w jednym miejscu był wniebowzięty.

- Formica rufa, czyli mrówka rudnica. Fascynujące stworzenia – powtarzał, obchodząc plastykową konstrukcję z kawałkiem lasu w środku. – Fascynujące!

- Trzeba oddzielić ciało od mrowiska – powiedziała Brennan.

- Niczym ziarno od plew – dodał Hodgins, obierając się o brzeg ścianki, a Zach wywrócił oczami. – Witajcie, śliczności.

- Miałem mrowisko w szkle, jak byłem mały – mruknął Booth – ale z mrówkami nie gadałem.

- Ciekawe, jak Sweets by to zinterpretował – rzuciła Camille.

- Kiedyś go zapytam – obiecał agent. – To wy tutaj zajmijcie się tymi faraonkami...

- To nie są faraonki! – nastroszył się Hodgins. – To gatunek formica rufa, czyli...

- Mrówki. Zajmijcie się tymi mrówkami, a my wracamy na miejsce zbrodni, prawda, Bones?

- Prawda. – Kiwnęła głową, zerkając jeszcze raz na swojego rozanielonego asystenta.

Szeryf Milton zaproponował im herbatę. Bones usiadła i znowu zaczęła drapać się po łydce.

- Mrówki, ha? Te małe potwory strasznie gryzą – mruknął mundurowy.

- Czy ma pan jakieś podejrzenia co do tożsamości ofiary? – zapytał Booth.

- Niestety nie. Nikogo mi nie brakuje.

- Mówił pan, że denata znalazła para turystów.

- Niezupełnie turystów. Dzieciaki zrobiły sobie wagary i poszły na spacer do lasu.

- Nie trzymały się ścieżki, prawda?

- Nie. Miejscowe dzieciaki znają te lasy lepiej niż dorośli.

- Dlaczego? – zapytała Bones, drapiąc się po nodze.

- To małe miasteczko, pani doktor. Jeden klub, z muzyką country w dodatku. Wszyscy się znają. Plotki rozchodzą się prędkością światła. Jak jakaś parka chce ich uniknąć chociaż na jakiś czas, idzie do lasu. – Szeryf uniósł brew. – I raczej nie oglądają wtedy gwiazd i nie zbierają jagód.

- Uprawiają seks? – Chciała się upewnić Brennan.

- Tak, pani doktor.

- To chyba wyjaśnia, dlaczego denat był nagi – pomyślała na głos. – Czy pańscy ludzie znaleźli w pobliżu jakieś ubrania?

- Jeszcze nie, pracują nad tym.

- Chyba im pomożemy. – Booth wstał. – Bones, mam nadzieję, że masz ze sobą adidasy.

Miała. Po niecałym kwadransie wspinali się znajomą ścieżką między drzewami. Kobieta czuła swędzenie po ugryzieniach mrówek. Na skórze miała niewielkie, czerwone plamki.

- Nie drap – ofuknął ją Booth.

- Nie drapię! – odcięła się. – Ale dlaczego ciągniesz mnie do lasu? Powinniśmy przesłuchać dzieciaki, które znalazły ciało!

- Przyszliśmy na polankę się pomiętosić – zaczął Booth nieco zmienionym głosem.

- Pomiętosić?

- Tak, i znaleźliśmy trupa w mrowisku. To usłyszelibyśmy po kilkunastu minutach i porządnym kręceniu. A tak jesteśmy na łonie natury, Bones! Daleko od miasta! – Agent uniósł do góry ramiona, jakby chciał nimi ogarnąć cały las. Brennan po prostu minęła go bez słowa i zaczęła wspinać się ścieżką pod górę.

Okazało się, że śledczy znaleźli ubrania porzucone nieco dalej.

- I jeszcze to. – Jeden z ludzi szeryfa pokazał im dwie torebeczki z dowodami. – Zużytą prezerwatywę i spinkę do włosów, która zaplątała się w ubrania.

- Wyślijcie to do Jeffersonian, niech sprawdzą materiał genetyczny. – Booth poluźnił krawat.

Pili kawę w niewielkiej kawiarni, kiedy zadzwoniła komórka Brennan.

- Chyba właśnie znienawidziłam mrówki – zaczęła doktor Saroyan. – I Hodginsa. Zachowuje się jak dziecko, któremu święty Mikołaj przyniósł wymarzony prezent i...

- Możesz przejść do naszego denata? – przerwała jej Bones, drapiąc się po nodze. Włączyła telefon na głośnik.

- Oczywiście. Siedzicie? Mamy już mordercę.

- Naprawdę? – zdumiał się Booth. – Tak bez śledztwa?

- Mrówki.

- Co: mrówki? – zapytała Bones.

- Cam, znowu masz zamiar zrobić dygresję o Hodginsie i świętym Mikołaju? – mruknął agent.

- Nie. Chłopak zginął przez mrówki. Zabiły go mrówki.

- Zabiły go mrówki? – powtórzyli równocześnie.

- Tak. Był uczulony na kwas mrówkowy. Ale to nie wszystko.

- Komary są podejrzane o współudział? – wtrącił Seeley.

- Nie. Zach ma teorię. Zach, prosimy.

- Doktor Brennan, agencie Booth. – Poznali głos młodego asystenta. – Doktor Saroyan nie pozwoliła jeszcze oczyścić kości, ale uważam, że – to znaczy znaleźliśmy krwiak na głowie ofiary i prawdopodobnie to samo uderzenie naruszyło strukturę czaszki – denat został uderzony czymś w głowę, stracił przytomność i wpadł prosto w mrowisko jakieś sześć dni temu. Mrówki dostały się przez nos i usta do jego gardła, a potem do przełyku i płuc. Jednocześnie go pokąsały. Udusił się, zanim kwas mrówkowy rozszedł się po organizmie.

Zapanowała cisza.

- Dziękujemy, Zach – powiedziała Camille.

- Do usłyszenia, doktor Brennan. Do usłyszenia, agencie Booth!

- Tak, pa – mruknął Seeley.

- Angela zrobiła portret. Macie tam gdzie sprawdzić pocztę i wydrukować?

- Jasne.

- Dobrze, bierzcie się za robotę, my mamy swoją do skończenia. – Rozłączyła się.

- Dopij kawę, Bones. Ja skoczę do biura szeryfa i skorzystam z komputera.