''Przekonania są bardziej niebezpiecznymi wrogami prawdy, niż kłamstwa''.
~ Fryderyk Nietzsche
STEVE
29 kwietnia, 10:21
Areszt Federalnego Biura Śledczego, Waszyngton
- Z rządowych źródeł wiadomo, że w sprawie zamachu na budynek Centrum Zarządzania Kryzysowego poczyniono już odpowiednie kroki. Jak podaje rzecznik Sądu Najwyższego, postępowanie w sprawie domniemanego zamachu terrorystycznego rozpoczęło się kilka dni temu. Na razie jednak nie zdradza on, kto według prokuratury stoi za tym atakiem. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że głównym podejrzanym w tej sprawie jest Steven Grant Rogers, znany również jako Kapitan Ameryka. Ilość protestów i manifestacji pod gmachem Sądu Najwyższego świadczy o niezadowoleniu społeczeństwa i...
Tony jednym kliknięciem wyłącza wczorajsze wydanie wiadomości i czarny tablet leżący przede mną. Zabiera go, przysiadając na stole. Zakłada ręce na siebie, przyciskając urządzenie do brzucha i spogląda na mnie mieszanką uprzejmości i niechęci. Nie wiem dokładnie, ile czasu tu spędza od zatrzymania mnie, ani jaki ma w tym cel, ale podziwiam go za wytrwałość. Przez półtora dnia, które tu spędziłem, nie dowiedziałem się absolutnie niczego konkretnego poza tym, że podejrzewają mnie o wysadzenie CZK i ponoć mają na to jakieś dowody. Nie boję się tego, że oskarżą mnie niesłusznie. Boję się tego, że mogą mieć rację.
- Czemu zawdzięczam tę przyjemność, Stark? - uśmiecham się do niego, próbując chociaż udawać, że interesuje mnie cel jego wizyty. - Znów.
- Przyszedłem tutaj do ciebie z pewną ofertą – odpowiada mi równie serdecznym wyrazem twarzy. - Prokuratura chce, żebyś zeznawał na dniach, ale sądzę, że to niezbyt dobra opcja.
- Dlaczego? Nic nie pamiętam, więc nic im nie powiem – wzruszam ramionami. - Już to dzisiaj mówiłem. Nic nie pamiętam. Mam w głowie pustą, zionącą chłodem dziurę od przyjazdu do Waszyngtonu.
- Za twoimi czynami stoi HYDRA, nieprawdaż? - Stark wstaje, nie opuszczając rąk z piersi. Umiejętnie zmienia temat. Okrąża stół, aż opiera się ramieniem o ścianę za mną. - Czy to nie oni stoją za tym wszystkim? Nie oni pierwsi zaatakowali? Powiedz mi, Steve. Tyle chyba pamiętasz. To nie było tak dawno.
- Do czego dążysz, Stark? - odwracam się do niego zbyt gwałtownie. Podskakuje, jakby był gotów do obrony, choć wcale nie mam zamiaru rzucać się na niego w pilnie strzeżonym pokoju przesłuchań w siedzibie FBI.
Cieszę się, że już chociaż wiem, gdzie jestem. I rozumiem też, za co mnie tu zamknęli, bo mojego pobytu tutaj nie można raczej nazwać dobrowolnym noclegiem.
- Chcę ci ratować tyłek, Rogers – ostentacyjnie akcentuje moje nazwisko i siada na krześle naprzeciwko mnie. Splata dłonie na stole zupełnie jak ja i mruży oczy, gdy na mnie spogląda. Nie wiem, w co gra, ale nie podoba mi się to. - Ludzie na ulicach dostają szału. Protestują przeciwko umorzeniu sprawy, nie chcą, żeby cokolwiek ucichło. Zlinczują cię, jeśli wyjdziesz na ulicę. Wiesz, na czym teraz robi się największe pieniądze?
- Nie mam pojęcia – sarkastycznie wzdycham.
Jego obecność tutaj zaczyna mnie irytować. Od początku miałem przeczucie, że Stark to ten typ człowieka, z którym powinienem mieć jak najmniej do czynienia. Nie wiem, co mnie tak ruszyło, kiedy jeszcze leżał nieprzytomny na zrujnowanej ulicy w Nowym Jorku bez oznak życia. Wtedy po raz pierwszy i ostatni chciałem, żeby otworzył te swoje brązowe, warte milion dolarów oczy.
Pierwszy i ostatni.
- Na sprzedaży danych, które Romanoff wrzuciła do sieci nie tak dawno. Rząd starał się to wszystko usunąć, ale za płytę z jednym kilobajtem danych TARCZY ludzie płacą niebotyczne sumy. Boję się nawet myśleć o tym, ile z tego przedostało się za granicę i co nasi sojusznicy w NATO o nas pomyślą.
- Widać mieliśmy dużo do ukrycia – piorunuję go spojrzeniem.
- Tu nie chodzi tylko o ciebie i o mnie, Steve. Nawet nie chodzi o Avengers. Nasze brudne występki to pestka w porównaniu do tego, co HYDRA wyprawiała przez te wszystkie lata. Nie rozumiesz tego? Ludzie są wściekli. Boją się. Nie możemy nad tym zapanować.
- My? - wtrącam.
Stark woli milczeć na ten temat. Zaczynam się zastanawiać, czy mówi o Mścicielach, czy raczej o jego możliwym sojuszu z rządem. Mądry ruch, panie Iron Man, ustawić się tak, jak zawieje wiatr. Musiał stracić wiarę w naszą grupę. Musiał zdecydować się na secesję, ba, na zdradę. Avengers nigdy nie byli i nie będą w rękach rządu. Nie za mojego życia.
- Co ciebie z tym łączy? Czemu to z tobą rozmawiam o tym całym bałaganie? - zaskakuje mnie chłód mojego głosu.
Stark prostuje się na krześle i głośno wypuszcza powietrze z płuc. Kilka razy stuka palcami o zimny, stalowy blat i opiera czoło na dłoni.
- Czemu zajmujesz się tą sprawą? Nie robisz tego bezinteresownie, co? - drążę mu dziurę w brzuchu, ale jestem chyba wystarczająco zdesperowany, żeby zacząć wyciągać informacje od Tony'ego Starka.
Iron Man zerka na mnie z dużą dozą ostrożności, ale chyba zrozumiał, że nie wywinie się od odpowiedzi.
- Po prostu mam dla ciebie pewną ofertę. Rozważ ją – Tony wyciąga z powrotem tablet i przez moment wpatruje się w niebieski ekran, szybko stukając o niego palcami. W końcu ponownie podsuwa mi urządzenie pod nos i wstaje, poprawiając granatową kamizelkę. - Wrócę za kilka godzin. Przeczytaj wszystko, co jest tam napisane.
- Od kiedy Anthony Stark miesza się w nie swoje sprawy? - rzucam, nie pozwalając mu tak szybko wyjść.
- Od ataku na Triskelion i zamordowania Nicka to również moja sprawa – szarpie za klamkę, zostawiając mnie samego z malutkimi literkami na ekranie tabletu.
Gdyby dodał: ''Nick był również moim przyjacielem'', parsknąłbym śmiechem. Mówienie o przyjaźni jest wysoce przesadzone.
Wzdycham i spoglądam na urządzenie. Osłupiony przez ilość tekstu, który mam przeczytać, nie zatrzymuję się nawet na tytule. Po kilku pierwszych, niepokojących zdaniach jestem zmuszony do niego wrócić.
Brzmi jeszcze gorzej niż to, co zdążyłem przeczytać.
''Akt Rejestracji. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu organizacjom terrorystycznym. Ustawa o kompetencjach i warunkach współpracy ze Zmodyfikowanymi''.
- Zmodyfikowanymi? - mruczę sam do siebie pod nosem. - Co to do cholery jest?
…
NADIA
29 kwietnia, 10:54
Budzę się z głową opartą na ramieniu. W połowie leżę na szpitalnym łóżku Olega, w połowie siedzę zwieszona na twardym, niewygodnym krześle z metalu. Przecieram oczy palcami i wstaję, szybko się przeciągając. Zerkam na worek z kroplówką, upewniając się, że nie jest pusty, sprawdzam, czy pod kołdrą okrywającą Olega jest wystarczająco ciepło i przysiadam koło niego, zgarniając swoje przetłuszczone włosy na jedną stronę. Zastygam w tej pozycji, bacznie obserwując, jak Gorelov powoli, choć miarowo oddycha.
Niewiele pamiętam z poprzedniego wieczoru. Wiem tylko, że zniknęłam równie szybko jak pojawiłam się na szóstym piętrze. Nie wiem, jak zareagowałam. Może nie zrobiłam nic i wróciłam do Olega, rozmyślania o zastanym stanie rzeczy zostawiając na teraz.
Prawda uderza mnie niczym piorun z jasnego nieba. Barnes mnie nie pamięta. Stracił pamięć po incydencie w Pentagonie. Zaczynam żałować wszystkich decyzji, które doprowadziły do tego, że obaj mężczyźni, których kocham, leżą w tym samym czasie w tym samym szpitalu, obaj po ciężkich wypadkach. Jedynie ja zawsze muszę wychodzić ze wszystkiego bez szwanku. Pomiając oczywiście aspekt psychiatryczny.
Skóra Gorelova miejscami zaczyna przybierać naturalny kolor, jego usta są o wiele mniej sine, niż wczoraj. Biorę jego ciepłą dłoń i opieram na niej czoło, licząc, że te kilka głębokich wdechów cokolwiek zmieni.
- Potrzebuję cię, niedźwiadku – mówię cicho, ledwo poznając swój własny, chrapliwy głos. - Byłoby miło, gdybyś się jednak obudził. Mamy trochę spraw na głowie, ten cholerny Barnes znowu potrzebuje, żeby ktoś go pacnął w głowę, bo chłopak sobie zapomniał kilka szczegółów.
Nieruchoma twarz Olega łamie mi serce co sekundę, ale wiem, że jego stan się polepsza.
- Jasna cholera, Sołowjow, przymknij się – słyszę warknięcie dochodzące z kozetki ustawionej pod przeciwną ścianą. Tatiana z trudem stawia na ziemi stopy i głośno ziewa, przeciągając się. - Boże, gdzie my spałyśmy?
- Chciałabym zauważyć, że wszystkie nasze bazy i bezpieczne miejsca są albo spalone, albo wysadzone, albo cholera wie co tam na nas czeka – odpowiadam, wznosząc się na wyżyny swoich obecnych możliwości używania sarkazmu.
- Z pewnością nie kawa z automatu na drugim piętrze.
Tatiana kolejny raz ziewa i jej dłoń spada na moje ramię. Już ma pytać mnie, czy ma przynosić dwa kubki, ale uprzedzam jej pytanie i kręcę głową.
- Spoko – kiwa kilka razy czarną czupryną i znika, cicho zastrzaskując szklane drzwi do sali. Te jednak znów otwierają się po kilkunastu sekundach i mam wrażenie, że jednak chce się mnie zapytać, czy na pewno nie mam ochoty na ten boski napój z samego rana, ale zamiast melodyjnego głosu Tereszczenko, słyszę nieprzyjemny, oschły ton Nicka:
- Walizka, Nadia.
- Nic nie wiem o żadnej walizce. Nic tam nie było. To była tylko podpucha – odpowiadam, nie musząc nawet silić się na równie zimny i arogancki ton. - Poza tym mam cztery kwestie do poruszenia – oznajmiam, odwracając się do niego. Cały czas trzymam Olega za rękę. - Co stało się z ciałem mojej matki?
- Jest wciąż w Atlancie – odpowiada, nie ruszając się nawet o milimetr. - Twoja matka dalej jest utrzymywana przy życiu.
- Amnezja Barnesa.
- Dowiedziałem się od Tatiany w nocy. Niewiele wiem. Obudził się na moment i nic nie pamiętał.
- Rogers – kontynuuję.
- Jest w areszcie FBI. Oskarżony o zamach na Centrum Zarządzania Kryzysowego. Wiem, że wysłali do niego Starka, ma go nakłaniać do podpisania nowej ustawy.
- Jakiej ustawy? - dziwię się, pierwszy raz słysząc o tym, że Anthonu Stark jednak wmieszał się w obecną sytuację.
- Stark i członkini byłej Rady TARCZY razem z rządem pracują nad nową wersją TARCZY – zaczyna, a jego mina momentalnie staje się pozbawiona jakiejkolwiek aprobaty dla swoich własnych słów. - Ma się nazywać MOST i podlegać władzy. Ich pierwszym poronionym pomysłem jest ustawa, nazywają ją Aktem Rejestracji. Zmusza wszystkich odmieńców i utalentowanych inaczej do poddania się i działania na każde gwiźdnięcie rządu.
- I Stark wciska to Steve'owi? - ciężko mi w to uwierzyć. Kapitam Ameryka jest ostatnią osobą, która zgodzi się na coś takiego.
- Tak. Nie wiem, na co on liczy. Ale na razie to nieważne. Co z Gorelovem? - Nick nieco się ożywia, podchodząc kilka kroków bliżej. Nadal jednak zachowuje bezpieczną odległość.
- Pytasz, co zrobił mu Rosanov?
- Wiem, że nafaszerował was jakimś środkiem chemicznym. I poderżnął ci gardło – Fury kiwa głową, jakby czekał na moje przytaknięcie.
- Spaliłam całą Bazę w Siewiersku – wypowiadam to w końcu, ale nie czuję ani odrobiny ulgi.
- Wiem, oglądałem wiadomości.
- Coś jest nie tak – zmieniam temat, nie chcąc dłużej mieć przed oczami widoku mojego płonącego domu. - Woronow najpierw nas zaatakował, a potem mi pomógł, jakby nie do końca sam nad sobą panował – spoglądam na Olega, desperacko wyszukując jakichkowiel oznak jego przebudzenia. - Gorelov też dziwnie zachowywał się w Pentagonie. Mówił o jakimś czipie wszczepionym pod skórę. Najnowsze urządzenie HYDRY?
- Możliwe.
- Musimy to rozbroić, Nick – po części brzmi to jak prośba. - Nie możemy tego wyjąć, ale emiter fali elektomagnetycznej załatwiły sprawę.
- Zobaczę, co da się zrobić – odpowiada dyrektor TARCZY. Widzę, że powoli nosi się z zamiarem wyjścia.
- Dziękuję. Za przyjście. I za całą resztę – wyduszam z siebie, odwracając się z powrotem do Olega. Odpowiedź Nicka jak zwykle jest szczątkowa, po czym Fury znika i do środka wraca Tatiana, stawiając na stoliku przede mną parujący napar.
…
STEVE
29 kwietnia, 13:43
Areszt Federalnego Biura Śledczego, Waszyngton
Akt Rejestracji leży przede mną na wciąż świecącym się ekranie. Nie dotykałem go już od dobrej godziny. Po przeczytaniu całości nie chcę więcej tego widzieć.
Moja ręka nigdy nie podpisze czegoś takiego.
Rząd chce nam zabrać wszystko, co mamy. Nawet możliwość ratowania ludzi. Tłumaczą się odsetkiem ofiar śmiertelnych naszych operacji, brakiem nadzoru, niebezpieczną samowolką. To wszystko stek bzdur.
Chcą nas zmienić w posłuszną im grupę najemników, którą będą mogli do woli wykorzystywać. Pod groźbą postawienia nas przed sądem i osądzenia za wszystkie haniebne czyny, których dokonaliśmy. Łącznie z tymi, za które odpowiedzialna jest HYDRA.
Robi mi się słabo na samą myśl o tym dokumencie. Biorę kilka głębokich wdechów i prostuję się na krześle. Zdążyłem ścierpnąć, przesuwając oczyma po setkach linijek. Z każdą czułem coraz większy niepokój.
Nie boję się tego, że to ja mógłbym pójść do więzienia. Wiem, że ta ewentualność jest bardzo realna w bliskiej przyszłości. Boję się jednak tego, że Stark mógłby dobrać się do Bucka – wtedy sprawy przybrałyby bardzo nieprzyjemny obrót i dla nas i dla niego. Ale do tego nie dojdzie, nie pozwolę na to. Jeśli będę musiał, wywiozę Bucka na koniec świata.
Akt Rejestracji nie przewiduje konkretnie, którzy członkowie SHIELD mają go podpisać. Ale na pewno wiem, że tyczy się to wszystkich Mścicieli i jak zakładam, agentów Podziemia również. Wątpię, żeby Nadia w ogóle chciała spojrzeć na dokument, który zobowiązywałby ją do działania według zasad dyktowanych przez rząd. Ona nie jest typem człowieka, który szybko i bezproblemowo uznaje nowe autorytety, jeśli w ogóle jakieś uznaje.
Moje modły zostają wysłuchane i po dziesięciu minutach do środka ponownie wkracza Stark. Trzyma w rękach jednorazowy kubek z kawą i siorbie ją ostentacyjnie, zatrzaskując drzwi. Stawia napój na stole, tak, żebym nie mógł go dosięgnąć, ale wyraźnie czuł jego zapach i zwala się na krzesło naprzeciwko mnie. Jest w o wiele lepszym nastroju, niż trzy godziny temu.
Chyba nie musi pytać, czy przeczytałem jego cholerną ustawę. Za to ja zadaję mu pytanie, które nurtuje mnie już od dobrych dwóch godzin:
- Podpisałeś to, Stark? Już to podpisałeś?
Tony przez moment patrzy na mnie martwo i sięga po kawę, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Siorbie. Boże. Uduszę go za moment gołymi rękoma. Ślina cieknie mi po brodzie, a zapach kawy uderza prosto w mózg, staje się tak potwornie zachęcający, że uduszę go i zabiorę to jego bezglutenowe latte na odtłuszczonym mleku. To jedyna nazwa kawy, którą zapamiętałem z menu jakiejś bajeranckiej kawiarni, którą odwiedziłem jeszcze zanim ci cholerni kosmici Lokiego przylecieli i zamienili połowę Nowego Jorku w gruzowisko. Z czym również poradziliśmy sobie bez pomocy, ani nadzoru rządu.
Problem leży jedynie we wszystkich tych cywilach, których śmierć mogła nie mieć miejsca, których mogliśmy uratować.
Myślami na moment odbiegam gdzieś daleko, ale wracam, gdy tylko Anthony otwiera usta:
- Nie.
- Nad czym się zastanawiasz? - atakuję go. - Pewnie brałeś udział w tworzeniu tej ustawy. Chcesz być nowym liderem Avengers? Tak bardzo boli cię, że to ja zajmuję to miejsce?
Już widzę, jak Stark wstaje i chwyta mnie za gardło, po czym roztrzaskuje mi czaszkę na tym wypolerowanym stole, ale jedynie odpowiada śmiertelnie poważnym głosem:
- Nikt nigdy nie mianował cię na to stanowisko.
- Mianowała mnie Natasha, mianował mnie Banner, Barton, nawet Thor nie miał nic przeciwko.
- Jesteś samozwańczym liderem. To mi należy się przywództwo, ja zmieniłem Stark Tower w nową siedzibę, ja od roku siedzę nad nowinkami technologicznymi dla nas wszystkich, ja za to wszystko płacę, a ty śmiesz nazywać siebie liderem! - ostatnie słowa niemalże wykrzykuje.
Zaciskam obie pięści na blacie. Może bójka w areszcie FBI to nie jest najlepszy pomysł, ale przez tego buca zaraz do tego dojdzie.
Nigdy nie darzyłem Starka szczególną przyjaźnią. Sojusznicy, owszem. Można nas było nazywać sojusznikami. Ale nie przyjaciółmi. Nigdy nie byłem pewien, w czyjej on gra drużynie. Zawsze wydawało mi się, że w swojej własnej. Według niego Avengers mogłoby się składać z sześciu Iron Manów i to najbardziej by mu odpowiadało.
Władza. Ma chorą żądzę władzy.
- I dlatego robisz nam coś takiego? - wskazuję na otwarty plik z ustawą. - Bo uraziłem twoje przywódcze uczucia? Stark, otrząśnij się! Co ty wyprawiasz? Wiesz, do czego doprowadzisz?
Tony zgniata w dłoni kubek z kawą i wylewa całą zawartość na stół i swoje kolana. Wstaje, szurając krzesłem po ziemi i unika spojrzenia na mnie. Może tak jak ja usiłuje nie skoczyć mi do gardła.
- Jeśli tego nie podpiszecie – mówi o wiele ciszej i brzmi przerażająco. - Wszystkich was zaciągną przed sąd.
Jego szczęka drży, gdy to wymawia. Rzuca pusty kubek na ziemię i wsuwam trzęsące się ręce do kieszeni eleganckich, ale zafajdanych spodni.
Włosy stają mi dęba, gdy to słyszę. To już nie jest Tony Stark. To nie jest ten mężczyzna, który własnoręcznie uratował Nowy Jork i swoim ciałem zasłaniał je przed wybuchem bomby. Wtedy nie zgodził się z decyzją władz. Zmienił ją. A teraz sprzymierza się z tymi ludźmi, którzy chcą zrobić z nas chłopców na posyłki, chcą zabić inicjatywę Avengers i zabrać ludzkości jedyną drużynę ludzi gotowych postawić życie czyjeś ponad swoim.
- Czy ty wiesz, co ty robisz? - odpowiadam równie cicho, jak on. - Nikt z nas tego nie podpisze. Nikt z TARCZY tego nie podpisze.
- Nie bójmy się tego powiedzieć, Rogers. Nikt z Podziemia, to miałeś na myśli? - unosi obie brwi i spogląda na mnie wyzywająco.
Serce skacze mi go gardła tylko po to, żeby po chwili zupełnie przestać bić.Patrzę na niego zszokowany.
- Skąd wiesz? - wyrywa się z moich ust, zanim w ogóle pomyślę. Mogłem przecież nie przyznawać się, że cokolwiek wiem i chociaż w jakiejś części ochronić Nadię. I Bucka.
- Wszyscy mamy swoje brudne sekreciki. Tak samo SHIELD. Podziemie to bardzo ciekawy twór. Organizacja pokojowa ma swój tajny wydział służący do tropienia i zabijania ludzi HYDRY. Brzmi jak jakaś bajka, tylko że bardzo okrutna, haniebna i prawdziwa – kładzie nacisk na ostatnie słowo.
Pomimo ogromnego wycieku danych, te o Podziemiu pozostały ukryte tak głęboko, że wydobycie ich na powierzchnię to nie lada wyzwanie. Nie mam pojęcia, kto mógł powiedzieć Starkowi o tym wszystkim. Na pewno nie Fury – Iron Man myśli, że on nie żyje. Hill? Mało prawdopodobne. Maria nigdy nie weźmie jego ś inny z TARCZY? Kto posiadałby taką wiedzę?
I wtedy spada na mnie uderzenie. Zupełnie nieoczekiwanie. Jest ktoś, kto o wszystkim wie. I kto mógł puścić farbę, nawet jeśli jeszcze nie tak dawno zarzekała się, że jest moją przyjaciółką.
Romanoff. Nikt przecież nie wie, gdzie ona teraz jest. I jakie sekrety może sprzedawać za gwarancję wolności. Tonący brzytwy się chwyta.
Co takiego naopowiadał jej Stark, że wyjawiła mu jedyny sekret, którego nigdy nie powinna zdradzać? Jedyny, który utrzymywał przy życiu Bucka, Nadię i może jeszcze wielu z nas. Pomagała nam.
- Co do agentów HYDRY, Rogers... - Stark wysuwa dłoń z kieszeni i kilka razy pociera palcami o swój idealnie przycięty zarost. - Sądzę, że Podziemie jednak ostatnio nieco szwankuje. Przecież służy do zabijania agentów HYDRY, a nie ich ratowania, prawda?
Przez moje ciało przepływa prąd o natężeniu wystarczającym, żebym wstał, przeciągnął Starka przez stół i rozkwasił jego głowę o lustro weneckie, za którym stoi pewnie cały oddział prywatnej ochrony właściciela Stark Industries.
- Wiesz, kogo mam na myśli? - staje na krawędzi życia i śmierci. Wiem, co zaraz powie. Wiem to doskonale, ale czekam na ten jeden wystarczający pretekst, żeby go tu i teraz zabić.
Cisza przedłuża się, a moje serce z każdą sekundą wali coraz szybciej i mocniej. Zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Pierwszego kandydata do procesu w Sądzie Najwyższym. I kary śmierci.
Zamykam oczy, ale moje powieki tak się trzęsą, że wciąż widzę jego parszywą twarz.
- Zimowego Żołnierza.
- Jeśli go tkniesz... - warczę, ale Stark nie pozwala mi powiedzieć nic więcej.
- Chcę tylko ukarać człowieka, który zamordował moich rodziców. I wielu innych ludzi, w tym twoim najwierniejszych kompanów z Wyjących Komandosów, Nicka, być może Natashę i Bartona.
Ściągam brwi. Nie bardzo rozumiem. Bartona zabili oficerowie HYDRY. Przestrzelili mu szyję karabinem snajperskim. A o Natashy nie wiem zupełnie nic od jakiegoś czasu.
- Romanoff nie żyje? - pytam cicho, ale te słowa nawet wypowiedziane tym tonem są zbyt surrealistyczne. To oznaczałoby, że już dwóch z sześciu Avengers straciło życie w wojnie z HYDRĄ. Dwóch najlepszych agentów, jakich znam.
Znałem. Czy to odpowiednie słowo? Czy on zaraz powie mi, że Natasha nie żyje? Czy to w ogóle możliwe, żebym stracił i ją i Clinta w tak krótkim odstępie czasu? Pozwoliłem jej zniknąć, ale nie pogodziłem się z możliwością utraty Natashy, tak samo jak nadal nie akceptuję śmierci Clinta.
Stark głośno wzdycha, wydyma usta i spuszcza wzrok. Daje mi jakiś niewerbalny znak? Potwierdza? Zaprzecza?
Jednak zamiast dać mi odpowiedź, którą tak mocno chcę poznać, Anthony rusza w kierunku drzwi i szarpie za klamkę. Wychodzi bez słowa.
…
NADIA
- Po śmierci Nixona Rosanov musiał przejąć rządy w HYDRZE. Po spreparowanej śmierci twojego ojca i jego fałszywej zdradzie, on i twoja matka skontaktowali się z Fury'm. Czekali na ciebie w Kentucky. Rosanov zaatakował bazę wojskową. Przetransportowano was do Atlanty. Tam też twoją matkę podpięto do aparatury, która podtrzymywała jej życie - Tatiana rozprawia nad kawą, próbując usystematyzować sobie i mi wszystkie informacje, które bezcelowo błąkają się po naszych zmęczonych umysłach.
Uderza mnie to, że w odniesieniu do mojej matki używa czasu przeszłego. Wciąż ciężko mi zaakceptować jej śmierć, choć miałam matkę przez tak przekomicznie i absurdalnie krótki czas. Ciężko mi pogodzić się ze śmiercią ich obu – ich każdą śmiercią, tą prawdziwą, tą sfabrykowaną, tą metaforyczną w przeszłości. Nie przejdę nad tym do porządku dziennego. Nigdy. Nie umiem. Nie nauczę się tego. Nie potrafię wymazać widoku mojego umierającego ojca, strzału, który padł z broni Leonowa, tego, co zrobiłam kilka sekund później. Nie mogę przestać zastanawiać się nad urządzeniami, o których mówił Oleg – możliwe jest, że za ich pomocą HYDRA w jakiś sposób mogła kontrolować swoich ludzi. To wyjaśniałoby zamordowanie mojego ojca, to, jak zachowywał się Oleg, Łagrow, atak Rogersa na Centrum Zarządzania Kryzysowego. Nie mam jednak pojęcia, skąd tak zaawansowana technologia znalazła się w posiadaniu radykałów HYDRY.
- Stamtąd ty i Barnes polecieliście do Kijowa. Tam twój ojciec sfabrykował twoją śmierć. Barnesa z powrotem przywieziono do Atlanty. Poleciał z Wilsonem i Rogersem do Waszyngtonu. Ty w tym czasie byłaś w Siewiersku, skąd udałaś się do stolicy, żeby zapobiec atakowi na CZK. Nie udało się. Twój ojciec zginął. Zabił go Leonow. Ty zabiłaś Leonowa. Chcieli ewakuować Barnesa, ale spotkaliście się ponownie na lotnisku. Zatrzymaliście się w domu twojej matki. Tam zaatakował cię Dmitrij, po czym pojawili się agenci HYDRY. Obudziłaś się w Silver Spring. Tam też ujawniono ci, że Gorelov żyje. Zabiliście jakiegoś wyższego rangą oficera HYDRY, myśląc, że to Rosanov. Odbiliście Steve'a, Barnesa, tą małą, jak jej tam, Joy, Wilsona i uciekliście. HYDRA cały czas ładowała w was swoje kłamstwa, wymyślając kolejne ataki, których nigdy by nie przeprowadzili. Wszyscy chcieliście im zapobiec. Potem trafiliście do Pentagonu, gdzie pojawił się prawdziwy Rosanov. Powiedział ci, że ukradł walizkę ze sterowaniem rakietowym, ale to było kolejne kłamstwo.
Nic nie mówię. Słucham jej i układam sobie w głowie całość.
- Udałaś się z Gorelovem do Siewierska. Po waszej wizycie nic tam nie zostało.
- Woronow nie żyje. Baza poszła z dymem – dodaję, próbując pozbawić swoje słowa goryczy i bólu. - Gdzie jest Łagrow? - pytam zupełnie zbita z tropu.
- Był w Pentagonie, przywieziony ranny w nogę. Zabrali stamtąd Kapitana Amerykę i go zamknęli. Łagrow już pewnie stamtąd zwiał, znajdzie nas za kilkanaście godzin.
- Joy.
Wypowiadam to imię i dziwię się, jak dźwięcznie i przyjemnie brzmi. Gdzie ostatni raz ją widziałam? Jak zabraliśmy ją ze stacji? W Pentagonie? Potem zniknęła.
- Tę małą dziewczynkę, córkę wojskowego, Sam Wilson odwiózł na umówione miejsce. Ktoś z jej wujostwa skontaktował się z pogotowiem opiekuńczym.
Nie miałam nawet okazji się pożegnać.
- Musiałaś odbyć długą rozmowę z Furym, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć – zauważam. Ale po części jestem jej wdzięczna, że to nie mi Nick wszystko po kolei ustawiał w głowie. I że dzięki niej teraz wszystko staje się jaśniejsze.
…
STEVE
30 kwietnia, 06:15
Areszt Federalnego Biura Śledczego, Waszyngton
Przerzucam swoje ścierpnięte ciało z jednego boku na drugi. Wsuwam rękę pod płaską, szarą poduszkę, którą ktoś przyniósł mi wczoraj wieczorem, gdy zaprowadzili mnie tutaj i powiedzieli, że ktoś zajmie się mną jutro.
Nie wiem, czego mam się spodziewać. Do środka wejdzie Stark i chwyci mnie za włosy, żeby wytargać z tej celi prosto przed sąd?
Zamykam oczy i staram się o tym nie myśleć. Nie wiem, ile jeszcze mogę spać, ale wolę szybko zasnąć, niż teraz pozwolić myślom płynąć.
Zastanawiam się, gdzie jest teraz Buck, czy jest z Nadią, co robi, czy martwi się o mnie w równym stopniu, co ja o niego? Czy nic mu nie jest? Co teraz dzieje się na zewnątrz?
Muszę się stąd wydostać. Buck może mnie właśnie potrzebuje, a ja siedzę zamknięty w jakiejś śmiesznej, podziemnej krypcie razem z nieruszoną miską szarobrunatnego kleiku i sztywną kromką chleba.
Wzdycham i powoli liczę swoje oddechy. Raz, dwa. W głowie pojawia mi się twarz Bucka. Potem widzę, jak kolba przede mną nadlatuje kolba i uderza mnie w głowę wystarczająco mocno, żebym obudził się dopiero tutaj, w areszcie FBI. Jak mogę nic nie pamiętać? Wydaje się niemożliwe, żeby wysadzić rządowy budynek, zabić tyle ludzi i nie mieć o tym pojęcia. Boję się zapytać, ile osób straciło życie. Wtedy zupełnie bym się załamał, a mam dużo rzeczy do zrobienia. Na żal i skruchę przyjdzie czas, gdy będę pewny, że Bucky jest bezpieczny i z dala od HYDRY, Starka i reszty tej cholernej zgrai.
Nie zastanawiałem się nawet nad słowami Tony'ego. Możliwe, że to Buck zabił jego rodziców. Ale czy można sądzić kogoś za czyny, za które on nie odpowiada? Za coś, czego nie chciał zrobić, nie wiedział, że robi?
Nie można. I Stark też tego nie zrobi. Będzie musiał przejść po moim zimnym, martwym ciele, żeby dostać Buckiego. Jeśli będę musiał, zacznę wojnę, byle tylko ochronić Jamesa.
Przerażają mnie moje własne myśli. Znowu zaczynam liczyć własne oddechy. Trzy, cztery. Po kolejnych dziesięciu gubię rachubę. Sen nie chce przyjść.
Przynajmniej tak mi się wydaje. Błądzę po zakamarkach własnego, przemęczonego umysłu, aż w końcu widzę uśmiechniętą twarz Bucka. Jest zbyt jasna i pogodna, aby była prawdziwa. Mimo tego nie chcę się obudzić.
Jesteśmy w Alpach. Wiem o tym, bo za plecami przyjaciela widzę wysokie, ośnieżone szczyty. Na jego krótkie, ścięte jeszcze w wojsku włosy spadają wirujące płatki śniegu.
Zrywam się z pryczy, gdy tylko słyszę ciche przekręcenie klucza w zamku i ciężki zgrzyt powoli otwieranych pancernych drzwi izolatki. Cofam się kilka kroków do najdalszej od drzwi ściany i zastygam przy niej do czasu, aż drzwi nie otwierają się w całości.
- Wyjdź. Idziesz z nami – oznajmia mi najwyższy z sześciu wojskowych, którzy formują szyk przed moją izolatką. Wszyscy trzymają w rękach karabin, naładowany, jak sądzę. I mają na twarzach maski zakrywające nos i usta. Wszystkie nienawistne spojrzenia kierują się na mnie. Mają rację – jestem przecież terrorystą, który wysadził rządowy budynek. Nie wiem nawet, ile osób zabiłem, ile rodzin rozbiłem, ile dzieci zostało przeze mnie sierotami.
Robię kilka kroków w kierunku wyjścia, ale metr od przesuwnych drzwi żołnierze szarpią mnie za ramiona i wyciągają z celi. Stają po trzech po obu stronach i wyprowadzają mnie najpierw z jednego korytarza, później przechodzimy przez ciąg pomieszczeń z celami, szeroką klatkę schodową i w końcu znajduję się w holu.
Na zewnątrz jest szaro, ale nie mam pojęcia, która jest godzina. Ranek? Wieczór?
Przy metalowych bramkach naprzeciwko wejścia stoi kolejnych czterech żołnierzy i wysoka kobieta ubrana w granatowy żakiet i prostą spódnicę sięgającą do kolan jej chudych, niemalże anorektycznych nóg. Kiedy słyszy kroki zbliżającego się do niej zastępu, odwraca się bardzo powoli, a razem z nią jej czterech popleczników.
Przeszywa mnie zimno, gdy widzę jej jasne, błękitne oczy i chłód, który z nich bije. Jej sylwetka przypomina szkielet – żakiet wcale nie jest tak idealnie dopasowany, jakby mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Jej wystające kości policzkowe okalają czarne włosy sięgające brody – nienagannie ułożone w nieco staroświecki bob. Ma szerokie usta i bardzo wąski nos. I jest coś bardzo niepokojącego w jej osobie.
Moją uwagę przykuwa broszka przypięta na lewej piersi kobiety – mały, srebrny ptak z szeroko otwartym dziobem, jakby uchwycono go podczas śpiewu.
Kiedy otwiera dziwnie zasinione usta, początkowo nie słyszę, co mówi. Jak zahipnotyzowany wpatruję się w połyskującą broszkę przypiętą do galowego żakietu.
- Kapitanie Rogers – głos podnosi jeden z żołnierzy stojących u boku kobiety. Ma włosy równie ciemne, jak ona i to samo chłodne spojrzenie. Ale wszyscy czterej mają nienawiść w oczach.
Jego stanowczy głos ściąga mnie z powrotem na ziemię. Przenoszę spojrzenie na zaciśnięte usta kobiety i jej lekko, niemalże niezauważalnie zmrużone oczy. Zimne. Jakby martwe. I przeszywające.
Ciarki przechodzą mi po plecach, ale prostuję się, dając jej znak, że teraz już będe jej posłusznie słuchał. Nadal nie wiem, po co zabrali mnie z celi właśnie do niej, ale muszę się tego dowiedzieć, a bezwiednie wpatrywanie się w złowrogo wyglądającą broszkę.
- Chcielibyśmy bardzo przeprosić za zaistniałą sytuację – jej głos zdaje się wibrować przez moment w powietrzu, zanim dociera do moich uszu. - To zupełnie absurdalne, żeby tak ograniczać panu zasłużoną wolność osobistą. Jeszcze raz wyrażamy skruchę za to, że pana tutaj zbrodniarsko uwięziono.
Każde jej słowo brzmi tak niepokojąco, że czuję, jak kropla potu spływa mi po czole.
- Odstawimy pana w wybrane miejsce. Proszę przyjąć nasze najszczersze przeprosiny.
Jej mina pozostaje tak samo chłodna i sztuczna przez cały czas. Poruszają się jedynie jej usta – oczy ma wciąż wbite we mnie, nie wiem nawet, czy mruga.
Po trzecich przeprosinach podchodzi do mnie ten sam wojskowy, który przywołał mnie do porządku. Uśmiecha się do mnie tak sztucznie, że sam muszę się zmusić do uniesienia kącików ust do góry, ale zaraz przestaję. Nie wiem, co się tutaj dzieje. Czy oni właśnie mnie wypuszczają?
- Został pan oczyszczony z niesłusznych zarzutów. Znaleziono prawdziwego sprawcę zamachu. Miał pan rację, jest pan zupełnie niewinny – dodaje, równie suchym głosem, jak przed chwilą. Nie ma w niej żadnej emocji, żadnego ruchu, żadnego życia. Jakby ten głos był emitowany z jakiejś maszyny.
- Gdzie mamy pana zawieźć, Kapitanie? - pyta czarnowłosy mężczyzna. Spoglądam na niego jak na eksponat muzealny.
Na myśl przychodzi mi tylko jedno miejsce, ale mam teraz mętlik w głowie. Jak to niewinny? Przecież to ja to zrobiłem. Tak mi powiedzieli.
Nic nie pamiętam. Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Nic nie mogę.
Mogę jedynie jak najszybciej stąd wyjść razem z tym dziwnym żołnierzem i znaleźć Sama. A potem Bucka, Nadię i resztę. I w końcu dowiedzieć się, o co tutaj chodzi.
- National Mall – mówię. - Tam mnie zawieźcie.
Nie mogę doprowadzić ich pod same drzwi mieszkania Sama. Nie wiem, kim są ci ludzie, ani jaki mają cel w wypuszczaniu mnie.
Żołnierz kiwa głową i kładzie dłoń na moim ramieniu. Odchodzę razem z nim i pozostałą trójką. Kątem oka widzę, jak nieznajoma kobieta zaczyna odprowadzać mnie wzrokiem aż do bramek.
Zatrzymuję się jednak tuż przed nimi. Jedna rzecz nie daje mi spokoju.
- Co to za ptak? - pytam, marszcząc brwi. Odwracam się do niej przez ramię. Nadaj wpatruje się we mnie pustym, nieco bezwględnym spojrzeniem. - Na broszce.
Unosi podbródek o dwa centymetry i odpowiada:
- Słowik.
