Wstaję w południe z łóżeczka, a za oknem czeka niespodzianka.

Oto nowy dzień. Wstał wbrew prognozom meteorologów, sytuacji politycznej w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej (kochana Federacja Rosyjska i jej specnaz znów kogoś zrąbali, konkretnie) oraz wyrazowi twarzy Waszego autora, który spędził ostatnią noc w pracy zamiast jak normalny człowiek trenować ze swą dziewczyną sporty ekstremalne. To jest wypas, kochani. Ja mam klawe życie.

Na szczęście mam też klawego szefa. W tym sensie, że zanim zadzwonił do mnie z wiadomością o niezaplanowanej nocce, na dzisiaj of korz, to najpierw poczekał, aż się wyśpię. Andrzej (to mój zmiennik), ja cię zabiję. A potem poproszę psy by cię rozszarpały. Jak już cię konkretnie zrąbię to cię im rzucę. Słowo honoru.

Ale nie wypada się spóźniać do roboty. Jak już się wyspałem (całe cztery godziny snu to jednak luksus) spędziłem trochę czasu słuchając Iry, na kompie...

Żebym poczuć mógł jak się czuje Bóg...

W autobusie było fajnie. Ktoś tam gada o swojej dziewczynie (cholera...), ktoś narzeka na nauczyciela majcy (czemu nie...), a ja śpię przed pracąna przednim krzesełku i nie myślę o niczym, jak się domyślacie.

Poszybować chociaż raz

Ponad śmierć ponad czas...

-Ja ci zaraz poszybuję, skurwysynu jeden! Ty się ku**a uczyłeś jeździć autobusem na Hungaroringu z Schumim? Tu są dzieci, młocie!

-Przepraszam Panią! To moja pierwsza praca!

-To weź zdobądź doświadczenie na zmywaku w Irlandii, a nie starą kobietę przyprawiaj o zawał. Złamasie...

To nasza Pani Konstancja, kobieta starej daty i o ciężkiej łapie. Wiem o tym bo jak byłem złamasem bez doświadczenia to też pokazała pazurki, cholerna stara kocica. Zaprawiona w bójkach i pyskówkach nie gorzej ode mnie, skromnego ochroniarza. Na obiekcie, nazwy którego nie podam ze względów bezpieczeństwa. Szef to porządny facet, ale by mnie zabił. A potem odmówił ostatniej premii i wypłaty mojej rodzince (zwykła praktyka, stosowana jak ktoś się opieprza albo łamie przepisy bezpieczeństwa. Sorki kochani złodzieje, ode mnie ani słóweczka.)

No więc jestem. Tym razem nikt się nie czepiał mojej nieskromnej osoby. Sorki, ludzie, ale ja mam 1.90 i to bez czapki. I posturę pasującą do wyglądu. Prawie bo jeszcze jestem nie do końca w formie po ostatniej "rozmowie" z policjantami z naszego komisariatu.

Wiecie, Pan Woźniacki, starszy aspirant naszego posterunku to spoko gość, ale jak ktoś na przesłuchaniu w sprawie wydarzeń u mnie w robocie się stawia (Tak, ja) to go rąbie, na szczęście nie tak konkretnie jak specnaz. Ale i tak dwa tygodnie w szpitalu to mi nie posłużyły. Podejrzany spadł ze schodów, ja to dobrze znam.

Nie płacz, nie płacz...

Może masz oczy, w których nie gościł dotąd strach

Może masz w sobie niechęć do wojny i brudnych spraw

Może masz litość, a może uczuć już w tobie brak

Może masz wszystko, lecz nie masz tego co mam ja...

Dwa kroki na obiekt. I nagle ich mam. Przed sobą. Silni kabalistyczną liczbą sześć i posturą pasującą do wzrostu jak dłoń w rękawiczkę. Oczywiście muszą czegoś chcieć.

Nie ma nikt takiej nadziei jak ja...

-Cze, młody.

-No co? Ze znajomymi się nie przywitasz, koleś?

-A może nachlany i do pracy w stanie upojenia przylazłeś, plebsie?

-Ja upojony? Chyba kpisz, Zeneczku. Mój ty kolego z woja. Zresztą wiecie jak to jest z nami ochroniarzami. My nie widzimy nic, zwłaszcza jak są kłopoty. Bo któż to wszystko mieć by chciał...

-Hehehehehe...

-Co porabiacie, wy moje ulubione źródła kłopotów?

-Czego ty się nasłuchałeś przed robotą, młody? Znowu Ira?

-No. Jak w studiu to nie ma jak Gadowski i jego ekipa. Jak na żywo to Godsmack, wiecie, rozumiecie...

Głodny tłum modlił się bym spadł

Każdy z nich chciał ściągnąć mnie w dół...

Oj, chcieli, zakapiory jedne. Chcieli, ale odpuścili. I dobrze. Bo ja się z weteranami bójek z Dywizji Pana Kenpachiego to wolę nie prztykać. Nie ten refleks, wiecie, rozumiecie. A oni są na dodatek silni Kabałą, a to już gorzej.

Wiecznie kochać, wiecznie żyć

Wolnym być, sobą być...

Tak jest. Kocham Cię Artur. Ale Ci tego nie powiem w oczy bo bym się chyba ze wstydu sam zrąbał. Konkretnie, serio. Ten cały Gadowski to jest gość lepszy od Zenka i jego kumpli o dwie klasy. Co najmniej.

Wtorek, 7 kwietnia, 2009 roku, miasto, nazwa i numer obiektu zastrzeżone

Bo jest paru ludzi

Bo jest w życiu parę dobrych chwil...

-Cześć, młodzieńcze. To ja twój zmiennik. I od razu mówię, że ze swoją biegunką to ja nic nie mam wspólnego.

-Heh, ok. Jak tam do tej pory? Ciekawie było?

-Co ty...Godzina roboty i kłopoty? To się dobrze rymuje, ale nic więcej.

-Heh, dobre, Andrzej. Weź mi przypomnij tylko, o której mi tu psa ZNR przywozi. Gadałeś już z dyżurnym?

-Tak, pytał od razu jak się dowiedział o twojej nocce. Ty jako jedyny z nas trzech bierzesz tego kundla. Na cholerę ci on? Nie dasz sobie rady, były żołnierzu?

-Wal się, mój były zmienniku. Tobie to łatwo bo za tydzień idziesz gdzie indziej a ja tu zostanę. I dostanę jakiegoś mięczaka do pomocy co to końca tonfy nie poznaje nawet z latarką.

-Heh, dobre, młodzieńcze. Ty weź się lepiej przyznaj, że on cię ogrywa w karty.

-No. Ale nie mów nikomu bo mi skubany wczoraj wygrał latarkę służbową. Dobrze, że się schlał i oddał bo kierownik, to wiesz, rozumiesz, co by zrobił.

-Hahahahaha!

-Dzięki, chłopie. To ty wzywaj dyżurnego,a ja się przebiorę. I daj mi gościa bo mam z nim do pogadania nim zacznę. Oprócz przejęcia od ciebie oczywiście.

-Dobra.

Więc już po chwili Andrzej macha z daleka, a ja w mundurze i czapce (1.92 cm, w tej chwili) poginam po obiekcie. Cywile jeszcze w pracy of korz.

-Dzień dobry.

-Raczej dobry wieczór. I to dla tych co już idą do domu.

-No tak. Ale się Pan nie martwi, wczoraj chyba był spokój?

-Oj, tak. I właśnie przez to mało nie straciłem dobrej latarki...

Tak sobie gadamy, a czas na stoperze mi leci. W końcu pracownicy spadusiają do domu na zasłużony odpoczynek, a ja dalej swoje.

-Cze. Ma Pan papierosa?

-Nie, nie palę, Marcinku. Ile ty masz lat, co?

-13.

-Pechowa liczba. Uciekaj bo sobie zaszkodzisz. Pies już tu jedzie, a kierowca z niego dobry. Zaraz tu będzie i cię zrąbie.

-Hehehehehehe, narka.

Godzinę później

Przybyła kawaleria.

-Masz tu psa. I spadaj na obchód.

-Tak jest, Panie oficerze! Ale Pan pozwoli, że Pana ucałuję. Pies, spokój! Zaraz na trawkę pójdziesz.

Chwila przerwy w pracy, mój anioł stróż z patrolu interwencyjnego wciąga dym w płuca.

-Heh, co tam na posterunku było? Konkretna rozmowa?

-Żebyś wiedział, Wojtek. Ja tam więcej nie pójdę, kurde, żeby innego mundurowego zrąbać to trzeba mieć regulamin zamiast serca...

-Nie pieprz bo sam taki byłeś dwa miesiące temu. Były żołnierzu.

-No tak. Ale ja tylko goniłem pijaków.

-I skutek taki, że ich kumple z Dywizji tego całego Zarakiego to siedzą ci teraz na obiekcie, palą skręty i chleją.

-Nic z nimi nie zrobisz, Wojtusiu?

-Nie syneczku. Ja jestem ochrona, a nie kamikadze. Spadam, a ty ich nie drażnij.

No więc on jedzie i słyszę jeszcze przez motorolę jak nadaje o "spokoju na obiekcie". No i wykrakał...

-Ej, młody...

-Co, Zeneczku?

-My mamy sprawę, a właściwie to dwie. Czemu ty, mundurowy, naszych stopni nie używasz jak do ciebie do roboty przychodzimy?

-Bo wiem co wy myślicie byłych z Waszej Dywizji co to tak się odzywają. Ty mi chcesz wora skręcić, Zenon?

-No dobra, wygrałeś. Ale za drugim razem to się lepiej podłóż, ja ci dobrze radzę.

-...

-Ok, to weź nam zrób herbaty, co? Bo potrzebujemy się napić czegoś co zabije smród wódeczki. Za dwie godziny robota w jednostce.

-Za 10 minut dostaniecie. Jak obchód skończę. I ty też coś dla mnie zrób, młodszy oficerze Zennosuke. Popilnujcie tu ze mną przez te dwie godziny, będzie bezpieczniej. Pies spokój! Bo cię Zenek zeżre!

-Heh, dobra. Ale dwóch ludzi wysyłam, a ty rób tej yerba mate.

-Jasne.

Półtorej godziny później

Shinigami Kapitana Zarakiego przy pracy. Mógłbym patrzeć i słuchać całą noc.

-A co ty robisz tu na naszym obiekcie, plebsie?

-Wora ci skręcić, łajzo? Ty schowaj do spodni to co udaje męskość i spieprzaj.

-A jak ci nie pasi to wołamy ochroniarza z psem. I tego psa to ty się bój.

-A-a cz-czemu...

-Bo jest kwiecień, a on w bazie nie dostał ani jednej dziewczynki, gołodupcu. Spadówa.

Gdy opadł już kurz ujrzałem pole bitwy. Żadnych strat, dobre te chłopaki od Kenpachiego. Kapitanie Zaraki, gdybym nie wiedział co Pan mi zrobi, to bym powiedział, że Pana kocham. Ale nie powiem, bo by mnie Pani Porucznik Yachiru, ZABIŁA. To nie jest zrąbanie jak cię morduje 8-mio latka z nadludzkim refleksem, koordynacją itp. itd. Śpiewać dalej, byli żołnierze naszej Dywizji.

Kochana Yachiru, ja ją lubię, a ona mnie podobno uwielbia. Ale za Ken-chana to ona da się pokroić żywcem. A pokroić kogoś to jest drobiazg dla tej śliczniutkiej dziewczynki w wieku Waszych dzieci. Tak, tak.

No, ale Zenon i jego kumple to w końcu wychodzą. A ja...

Nie będę przecież ganiał jak pies...

Więc siedzę w stróżówce i udaję, że myślę. Konkretnie to dumam jak by tu sobie znaleźć kobietę, bo wiecie, rozumiecie, mężczyzna po dwudziestce to już nie tylko piwo, karty i czekolada z kolegami. Ech, chciało by się...

ŁUP!

Ktoś mnie pragnie tak bardzo, że wali w drzwi.

-Wyłaź, młody! My tu cię chcemy w pięć sekund! A kundla to lepiej zostaw w środku bo sobie zaszkodzisz!

-Pies, słyszałeś plebsów? Zostań, ja ci to mówię.

Wychodzę więc mobilizując się maksymalnie i co widzę.

Ci nie są tak silni w Kabale jak Zenek i jego Kompania Braci (Panie Jacku, Pańskie W Kraju Niewiernych to ja czytam nałogowo i marzę, marzę...), ale jest ich czterech. I to są twardzi chłopcy naznaczeni bójkami jak Pan Zenek i jego ludzie. Ja się założę co prawda, że gdyby doszło do kopaniny to nasi by wysłali tych plebsów w kosmos i zmienili im lokum. Ale ja tu jestem sam. A ich szefu to wygląda jak Rocky na sterydach. Wiecie, rozumiecie, Duch Walki i te sprawy.

-No cześć, młody. Jestem Adam i pochodzę z Tarnowa. Co ty o mnie ostatnio wypisywałeś w internecie, gnoju?

-Hmmm, że skopałeś walkę z przeciwnikiem zamiast przeciwnika, kolego thaiboxerze. Mistrzu Polski amatorów 2004, 2006 i 2007. A co?

-Heh, znasz biografię i co z tego? Ja też ją znam, a się nie chwalę. Ty musisz po mnie jechać swoją polszczyzną, młody?

-Nie, kolego. Ale jak mój ulubiony zawodnik z Eurosportowskiego Fight Clubu daje ciała to ja mu za to dziękuję jak mnie uczono. W domu, w moim mieście. Bo tu nie Tarnów, Panie Adamie i nie ring w Tarnowskiej Hali, tylko mój obiekt. Jak się nie podoba to mogę swoich wezwać.

-Ta? Ilu?

-Czterech. Tych co jeżdżą furgonetką. Wiesz, co? Ja tylko wezwę tego psychola Zielonego i Czarną, a oni wam pokażą swoje walory. Spierdalaj, chłopie. Nie nudź, bo cię zrąbią zawodowcy.

-A sam fetny nie jesteś? Panie był żołnierzyno? Ja ci dam wsparcie...

ŁUP!

-Ku**a, moja motorola...Ty skurwysynu, ty utalentowany agresywny mistrzu Polski amatorów. Ty ze zawodowcem z Dywizji Zarakiego zadzierasz, złamasie?

-No. Zróbcie miejsce, chłopcy. Pan ochroniarz to chyba nie jego kumpel Andrzej co to by już dawno wezwał wsparcie. W stróżówie. A nie wychodził do nas gadać. Ty wiesz co, młody? On jest lepszy od ciebie i całej waszej Dywizji pedałów.

-I zaraz przesrasz swoją karierę, Adam. Spadaj, ostatni raz mówię...

-A idź w cholerę...

ŚWIST!

-Heh, pudło miszczu. To ja ci oddam, chcesz?

ŁUP!

Powiedz mi jak długo jeszcze czekać mam

Ale pośpiesz się...

No i się zaczęło. I tu będę poważny jak trza bo bójka z zawodnikiem Golden Palace, najlepszej chyba stajni trzymającej amatorów thaiskiego boksu to nie kpina. Więc Wam, kochani czytelnicy, zmieniam klimat. 3...2...1. Już.

Szybkie ruchy, niska pozycja z lewą stopą wysuniętą do przodu ułożoną do błyskawicznego bocznego kopnięcia, które stanowiło natchnienie Chucka, Norrisem zwanego. I te cholerne, drobne, zdawkowe zmiany pozycji, które są pozornie niewidoczne dla amatorów, ale stanowią kto pierwszy złapie dystans i walnie w mordę. To jest sztuka, a Adam to miszcz. Kurde, nikogo innego nie mogłem obrazić?

Więc się zwijam odbijając ciosy w półdystansie i próbuję ostrożnie rozmontować mu defensywę. Ale kurde, jak tu rozmontować coś co przypomina diamentową ścianę. Nie przebijesz się przez ten blok siłą. Trzeba sposobu i ja go mam.

ŁUP!

Miałem nim mnie dostał tak, że teraz oddycham przez usta bo nos to wspomnienie. Ale nie takie rzeczy są dla mnie wspomnieniem, także skrupółów brak, a to nie jest Eurosport. Więc skracam znowu dystans, próbuję jeszcze raz bo mnie odpycha prostym kopnięciem i wreszcie mam go w zasięgu całego gotowego do obróbki. I korzystam z brudnej sztuczki rodem z więziennego dziedzińca, czyli nadepnięcie na stopę i łokciem w szczękę. Adam pada.

-O żesz ty, kmiocie. Teraz to cierp...

-Tfu! Spadówa. Bo ci zrobię z mordy jesień Średniowiecza, Adam. *cough* *cough*

-Nosek dokucza? O to k**wa w tym sporcie chodzi, młody...

Więc idzie na mnie jak czołg, a ja tracę cały plan. Bo jak dostaję dwa lowkicki to tracę czucie w lewej nodze, a potem jest combo na twarz i pierś, które mnie oślepia i nie widzę już nawet jak mnie kopie z pełnego obrotu. Czuję tylko, że padam.

-Tfu! I tak było, nieźle, gówniarzu! Wiesz co, chyba masz trochę hucpy w sobie, ty Shinigamski kundlu. Ja ciebie i tych twoich nowych władców mojej Polski i mojego kochanego Tarnowa to nienawidzę jak diabli...

-Zostaw, Adam. On to powtórzy glinom i po ciebie przyjdą te pedały od Zarakiego...

-Morda, Maciej! Ty patrz jak ja mu podziękuję za jego opór! Ty wiesz, co młody?

*Cough* *cough*

-O, żeberka też ci poszły. To ja cię jeszcze profilaktycznie oprawię bo wiesz ty co? Ja cię jednak szanuję, żeś się nie bał. I dlatego ci wybiję konkretnie z głowy dalsze czepianie sie mnie bo ty inaczej nie odpuścisz, ty podróbo pisarza...

-Daj spokój, Adam. On ma dość...

ŁUP! ŁUP! ŁUP!

Poszybować chociaż raz

Ponad śmierć, ponad czas...

Więc szybuję, a moje ciało to wspomnienie, które spływa jak strumień do rzeki życia. I przez krótką chwilę to czuję, że nie jestem sam.

Ale tylko przez chwilę.

Zostawili mnie półżywego na moim nieszczęsnym obiekcie. I słyszę jak pies hałasuje za drzwiami, a nad sobą widzę cień jakiegoś leszcza w szarym palcie. Rozgląda się jakby się bał, że go ktoś zobaczy, a następnie wyłuskuje mi z kieszeni portfel i komórę.

A potem tracę przytomność. I nie ma już Rzeki tylko cholerna ciemność. Jak w pieprzonym Hueco Mundo koło Cytadeli Aizena-kuna.

Spadam w tą ciemność bez końca. I nim stracę resztkę przytomności czuję jeszcze jak mnie cholernie uwiera pełny pęcherz...