Karakal
Autor: Zilidya
Beta: Michiru
Paring: SS/HP
Rodzaj: +18
Ostrzeżenia: Sceny erotyczne
Opis: Historia jest stworzona na szczegółowe życzenie Forum Potter-Snape, wszystkie dziwne elementy są tylko i wyłacznie napisane by uwzględnić właśnie zachcianki osoby proszącej. Nie doszukujcie się nie wiadomo czego. Opowiadanie tylko na rozrywkę.
Oto spełnione Życzenie dla Kaeli Menshy. Link tu.
.cz/web/images/karakal-photo.jpg
Gdyby ktoś nie wiedział jak wygląda karakal.
[i]„Czekasz na tę jedną chwilę,
serce jak szalone bije,
zrozumiałem, po co żyję,
wiem, że czujesz to co ja."[/i]
Seweryn Krajewski, [i]Wielka miłość[/i]
Cz.1
Harry trzasnął donośnie drzwiami do gabinetu dyrektora. Wściekłość, rozpacz, bezsilność oraz kilka innych sprzecznych zupełnie uczuć starło się w nim i czekało na uwolnienie. Wybuch przy dyrektorze był dopiero początkiem. Chłopak nawet dobrze się nie rozkręcił. Nie miał najmniejszej ochoty wracać do Wieży i znaleźć się w ogniu pytań Hermiony i Gwardii. Zaczęliby wspominać każdy szczegół, a on nie potrafił teraz o tym mówić. Chciał chwili spokoju. Jedynym miejscem, które da mu to, czego potrzebuje, był Pokój Życzeń. Szybko, by na nikogo się nie napatoczyć, ruszył w jego stronę. Trzykrotnie przeszedł korytarz, rozmyślając nad miejscem, w którym mógłby się zająć czymś konkretnym. Czymś, co odwróciłoby jego uwagę od zdarzeń w Ministerstwie Magii.
Pojawiły się drzwi i chłopak szybko przekroczył próg. Jakie było jego zdumienie, gdy ukazał się przed nim pokój Syriusza z Grimmauld Place. Zadrżał, ale wiedział, że w jego umyśle ciągle tkwią myśli o ojcu chrzestnym.
Utraconym ojcu chrzestnym.
Straconym przez jego własną głupotę.
Komnata po prostu wyczuła to i zrobiła swój, w jej mniemaniu, dobry uczynek. Zaczął krążyć po pokoju, palcami muskając przedmioty należące do Syriusza. Każda najmniejsza nawet rzecz była doskonale odwzorowana.
Zatrzymał się przy dużej księdze, stojącej na niskiej półce przy biurku.
[i]ANIMAGIA – Wszystkie jej sekrety.[/i]
To jest to! Mógłby nauczyć się przemiany! Chociaż tyle mógłby zrobić dla Syriusza. Upamiętnić w ten sposób Huncwota.
Wakacje zbliżały się szybkim krokiem. Harry odseparował się od wszystkich, znikając w Pokoju Życzeń w każdej wolnej chwili dnia, a nawet bardzo często w nocy. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego ojcu nauka animagii zajęła naprawdę sporo czasu. On miał zamiar zmienić się jeszcze podczas tych wakacji. Dyrektor, ku jego bezgranicznej radości, pozwolił mu tym razem pozostać w szkole podczas letniej przerwy. Tłumaczył się tym, że pomimo ochrony krwi, Voldemort osobiście może minąć barierę bez większych problemów, posiadając jej część w sobie. Harry nie odezwał się wtedy, a miał wielką ochotę wykrzyczeć, że trochę późno to zauważył.
Dzięki temu jednak mógł nadal się uczyć. Poza nim i dyrektorem w szkole pozostał tylko Snape, ale on skrył się w swoich lochach i Harry po raz pierwszy mu był za to wdzięczny.
Wredny Nietoperz, żeby go...!
Gdyby nie on, cała ta historia miałaby inne zakończenie.
Przyjaciele żegnali się z nim długo, wypatrując jakiś niepokojących oznak, ale nic nie znaleźli. Harry zachowywał się całkiem normalnie, pomijając ciągłe znikanie. Hermiona nawet odważyła się potraktować go jakimś zaklęciem, żeby sprawdzić, czy się nie rani albo głodzi. Jednak wszystko było w porządku.
Chłopak nie był głupi. Wiedział, że potrzebuje siły, by przejść pierwszą przemianę. W książce ostrzegano, że może być ona długa i bolesna. Nie pozwalał sobie na żadne uszkodzenia ciała, choć strasznie go kusiło, by się w ten sposób ukarać. To samo dotyczyło posiłków. Nie jadł, co prawda, w Wielkiej Sali, ale Zgredek pilnował go i często dostarczał potrawy prosto z kuchni. I tu Harry także wyczuwał rękę dyrektora, bo dotychczas skrzat przybywał tylko na wyraźne wezwanie.
Wreszcie był sam. Nikt mu nie przeszkadzał ani nie odrywał od ćwiczeń. Książki nie mógł wynieść z Pokoju Życzeń, więc prawie w nim zamieszkał. Nikt go nie szukał, ale znając Dumbledore'a, dyrektor mimo to znalazł jakiś sposób, by mieć nad nim kontrolę. Pewnie zaklęcie pilnowało go przez cały czas, dając znać, czy nie opuszcza zamku i czegoś sobie nie robi. Denerwowało go to, ale lepsze to niż Dursleyowie.
Po miesiącu od znalezienia książki i przeczytania jej kilkakrotnie, zdecydował się na pierwszą próbę. Przygotowywał się na wieczór. Nikt nie patrolował korytarzy, więc nawet nie musiał się zbytnio przekradać.
Nie myślał o zwierzęciu, w które chciał się zmienić. Nie chciał. Wolał to pozostawić swojej magii. Jak to mówił Syriusz: pójść na żywioł.
Rozpoczął chwilę po wybiciu dwudziestej drugiej. Usiadł na środku pokoju, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że jest czymś dużym. Odprężył się, zamykając oczy i zaczął się skupiać na gromadzeniu magii w samym centrum siebie, przynajmniej tak to opisywała książka. Nie za bardzo wiedział, o co chodzi, ale miał zamiar spróbować, nawet gdyby to nie przyniosło efektów.
Dziwne łaskotanie skóry przyjął za dobry znak, coś się działo. Jednak, gdy łaskotanie zaczęło przechodzić w mrowienie, a następnie w nieznośny, jednostajny ból, który porównał do uczucia złamanej ręki, zrozumiał, że robi dobrze. Niestety, ból tylko się nasilał. Harry nie śmiał teraz przerywać. Został uprzedzony o takiej możliwości. Chciał dokończyć przemianę, nawet jeśli...
Po kilkunastu minutach zaczął przyzwyczajać się do jednostajnego tętnienia w całym ciele. Chciał w końcu otworzyć oczy, które zamknął na samym początku, ale nie dał rady, coś go powstrzymywało. Poddał się temu nakazowi, może tak miało być. Trwał tak w tym swoistym własnym cierpieniu i skupiał się nad magią zgromadzoną w ciele.
Nie wiedział, ile tak siedział, ale nagle wszystko przybrało na intensywności. Cierpienie w pewnej chwili eksplodowało tak mocno, że przegryzł wargi i poczuł metaliczny smak krwi w ustach. Jęknął, gdy kolejna fala bólu przetoczyła się po jego plecach, a potem nie było już nic. Tak po prostu, wszystko przestało go boleć.
Otworzył jedno oko i musiał je natychmiast zamknąć, obraz był zbyt wyraźny. Chwileczkę? Wyraźny? A co z jego wadą? Bez okularów ledwo widział, co ma przed sobą. Otworzył oczy i rozejrzał się. Widział! I to jak? Szybko spojrzał na siebie i warknął.
Chrapliwy dźwięk rozszedł się po pokoju. Uniósł się do siadu i wyprężył, rozciągając grzbiet. Powoli podszedł do lustra, chcąc się zobaczyć. Nie przypuszczał, że uda mu się za pierwszym razem. Nie podejrzewał nawet, że udałoby mu się za dziesiątym.
To, co zobaczył, bardzo mu się spodobało. Był kotem o gibkiej, smukłej sylwetce i trochę według niego przydługich kończynach. Przechylił łeb, by dokładniej przyjrzeć się pyskowi. Domyślał się, że będzie czarny, bo w końcu jest brunetem, ale nie spodziewał się białych dodatków. Jasne pasy znaczyły pysk i podkreślały nadal zielone oczy, niczym makijaż, podbrzusze też było białe. Oceniał się na jakieś pół metra wysokości i z metr długości wraz z ogonem. Najbardziej zainteresowały go pędzelki na szczycie uszu, a gdy dokładniej im się przyjrzał, zauważył, że są mocniej zabarwione czernią z tyłu niż reszta ciała. Zaczął skakać po komnacie, ale ta okazała się za mała, by w pełni mógł przetestować możliwości nowego ciała. Zdecydował się więc na wypad na zewnątrz. Zegar wskazywał drugą w nocy, więc nie miał szans na spotkanie kogokolwiek. Ruszył do drzwi, które same się przed nim otworzyły, jakby wiedząc, że on nie może tego zrobić. Choć mogły też to zrobić z powodu jego pazurów.
Szybkość, z jaką przemierzał korytarze, aż furczała mu w uszach i napawała go dziwnym odczuciem wolności. Przemykał cicho niczym duch. Miał mały problem z otwarciem wrót na błonia, ale poradził sobie w końcu, napierając na nie całym ciałem.
Dźwięki nocy uderzyły zwielokrotnione w jego czułe uszy. Zapachy dotarły do jego nozdrzy, doprowadzając go prawie do szału i przyzwyczajenie się do nich chwilę mu zajęło. Po prostu siedział na schodach zamku i chłonął reakcje nowego, kociego ciała. Po jakiś dziesięciu minutach zdecydował, że jest już gotowy, i ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Jako zwierzę nie powinien być zagrożony, a w ostateczności zawsze może przecież uciec.
Zapomniał jednak o swoim szczęściu do przyciągania kłopotów. Jeszcze dobrze nie zagłębił się pomiędzy drzewa, a już otoczyło go stado centaurów. Przysiadł na zadzie, sprężając się cały, gdy czwórka ogierów wymierzyła w jego stronę broń. Głuchy pomruk wydobył się z gardła kota. Ogon uderzał mocno o ziemię. Cała sylwetka przygotowywała się do skoku.
Centaury coś pomiędzy sobą mówiły, ale o wiele bardziej niż rozmowa fascynował go ich zapach. Przypominał mu ucztę powitalną w Hogwarcie po głodówkach u Dursleyów. Odsłonił kły, choć dla niego był to tylko zadowolony uśmiech. Nie spodobało się to jednak otoczeniu. Centaury naprężyły mocniej cięciwy. Warkot znów wyrwał się z gardzieli kota. Nagłe kopnięcie w tylną część ciała spowodowało, że się poderwał. Nie czekając na kolejne ataki, skoczył na najbliższego centaura. Smak krwi rozlał mu się w pysku, gdy wgryzł się w czyjś zad. Szybko go puścił, by nie zostać ranionym przez innego konia, który już zbliżał się kłusem do rannego towarzysza.
Strzały zaczęły brzęczeć w jego pobliżu. Warczenie przybrało na sile. Skoczył na drzewo i usadowił się na gałęzi tuż nad głowami przeciwników. Ryknął na nich krótko. Nagły wstrząs zrzucił go na ziemię, gdzie od razu został przyszpilony do podłoża dwoma włóczniami. Tym razem ryk spowodowany był bólem. Któryś z centaurów kopnął go w łeb. Mroczki przed oczami spowodowały dziwną reakcję. Sprężył się cały, wyrywając z ziemi przytrzymującą go broń i skoczył w las. Jeszcze długo centaury goniły go po okolicy. Zaprzestały dopiero, gdy słońce wzeszło już ponad drzewa.
Ranny i osłabiony Harry zdecydował się wrócić do zamku. Zamiar niestety nie równał się zasobowi sił. Całonocny wysiłek, najpierw przemiany, następnie ucieczki, spowodował, że jego powrót zakończył się tuż za krawędzią Zakazanego Lasu.
