Mary Grey była jedną z tych osób, które nienawidziły swojej rodziny, a dokładniej swojej matki, ponieważ ona była jedynym członkiem rodziny którego znała. Fajnie, nie? Pewnie część z was uważa że to okropne, ale trudno nie nienawidzić jakiejś osoby, gdy ta pała do ciebie tym samym uczuciem. Tak, Jasmine Grey nienawidziła swojej córki. Powodem tego był ojciec Mary - czarodziej pół krwi, do którego była niezwykle pododbna z charakteru (a przynajmniej w obecności matki) - cyniczna, sarkastyczna i wręcz ociekająca wredotą. Ale nie zrażajcie się do Mary tak szybko - taka była tylko w otoczeniu matki, bardziej jej dalekiej niż ojciec, którego w życiu nie widziała - do niego była chociaż w czymkolwiek podobna. Mary była jednym z tych dzieci, które nie przypominały swoich rodziców. Jedynym wyjątkiem były jej oczy, dokładnie tego samego koloru co jej matki. Właśnie tej cechy najbardziej w sobie nienawidziła, choć miała na co narzekać. Między innymi dziwne blond włosy z rudymi pasemkami które zawsze strasznie się kołtuniły i odstawały w różnych kierunkach, wyraźnie mniej pełną od swojej dolnej towarzyszki wargę i lekko odstajace uszy
Na szczęście miała w swoim beznadziejnym życiu cztery pociechy; swoje przyjaciółki, Victorię i Carrie, kota Gingera, no i oczywiście była czarownicą. Pewnie uważacie że największym pocieszeniem bylo dla niej to ostatnie. Nie mogliście bardziej się mylić. Jej największą pociechą były Victoria i Carrie - zawsze gdy jej matka znudziłą się jej gnębieniem, odsyłałą ją do domu przyjaciółki jej ojca, gdzie bawiła się właśnie z Vic. Wkrótce stały się najlepszymi przyjaciółkami. Razem bawiły się na swoich pierwszych dziecinnych miotełkach - obydwu oczywiście zakupionych im przez matkę Victorii, Susan Black, dzięki którym wybiły Jasmine trzy okna i zbiły jej ulubioną wazę - i uprawiały swoje pierwsze czary - Mary raz zamieniła twarz swojej matki w twarz ropuchy, a Vic dorobiła jej jaszczurzy ogon. To był zarazem jeden z najlepszych i najgorszych dni w życiu Mary. Przez dwie godziny nie mogła przestać się śmiać, ale potem dostała niezłe lanie. Wtedy też przyżekła sobie, że nigdy nie uderzy swojego dziecka, nie ważne jak bardzo by namieszało. Natomiast z Carrie znała się krócej - kiedy miała sześć lat razem z Vic uratowała ją przed namolnymi mugolskimi dzieciakami, które zauważyły że uprawiała swoją pierwszą magię - bawiła się zamieniając motylki w kwiatki. Od tamtej pory nauczyła ją latania na miotle i - co najważniejsze - tego, że jest ona kimś wyjątkowym.
Mary poczuła jak coś ląduje na łóżku obok niej. Po chwili owo coś w bardzo bolesny sposób położyło na jej mostku dwie łapki. Ginger najwyraźniej postanowił zrobić sobie krótką drzemkę na jej obolałych żebrach. Mary podrapała go za uchem i uśmiechnęła się gdy zaczął mruczeć. Tak bardzo kochała tego rudego potworka w kociej skórze. Potrafił obudzić ją o trzeciej nad ranem tylko dlatego, że chciał zająć jej miejsce na dwuosobowym łóżku na którym aktualnie śniła o różnych wariantach swojej przyszłości.
Właśnie, jej sny. Było z nimi zdecydowanie coś nie tak. Przeważnie śniła jej się jej wymarzone żcie za jakieś piętnaście lat, ale raz na jakiś czas śnił jej się niezwykle realistyczny sen, w którym widziała przeważnie trzy osoby. Jedną z nich byłą dziewczyna w jej wieku z kruczo-czarnymi włosami, szmaragdowymi oczami i charakterystycznymi okularami w grubych, fioletowych oprawkach. Drugą osobą był wysoki mężczyzna w najczarniejszych szatach jakie widziała. Miał tłuste, sięgające podbródka włosy tego samego koloru co szatę i długi, haczykowaty nos. Nie wiedzieć czemu, zdawało jej się że skądś go zna. Trzecią, i najczęściej pojawiającą się osobą był rudy chłopak z niezliczoną ilością piegów. On, tak samo jak tamta dziewczyna, wyglądał na jedenaście lat. W jego niebieskich oczach zawsze widać było wesołe ogniki, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. Czasami widywała go w towarzystwie jego brata bliźniaka, ale z niezrozumiałego powodu umiała ich od siebie odróżnić. Choć wyglądali tak samo, ona widziała maleńkie szczegóły których nikt inny by nie zauważył; takie jak fakt, że on miał głębszy głos, odcień jaśniejsze oczy i centymetr dłuższe włosy. Można było powiedzieć, że miała kręćka na jego punkcie - miała tylko nadzieję, że jednak ktoś taki istnieje. O wiele trudniej jest się przecież pozbyć zauroczenia wymyśloną osobą, niż prawdziwą, a ona naprawde nie chciała być zauroczona nikim poza Gingerem.
Mary zajęła się głaskaniem Gingera. Musiała pomyśleć o czymś innym, bo jak jeszcze raz wyobrazi sobie tego chłopaka to zacznie się ślinić. Durne dojrzewanie. Może i miała tylko jedenaście lat, ale czuła się i wyglądała na trzynaście. Znaczy, była emocjonalnie dojrzalsza, ale i tak miała takie dni gdy zachowywała si jak przedszkolak. Z hormonami też nie przypadła sobie do gustu. Wkurzało ją to, że była wyższa od każdego chłopaka na którego się napotkała i że jej biodra były zdecydowanie szersze niż rok temu. Miała tylko nadzieję że jak w końcu pojedzie do Hogwartu będzie w tym samym domu co jej przyjaciółki.
Hogwart był szkołą dla czarodzieji i czarownic, znajdującą się... gdzieś w Anglii napewno. Niedawno razem z Vic i Car dostała list, że dostała się właśnie do tej legendarnej szkoły. Kończył się sierpień i zamierzała się dzisiaj wybrać razem z dziewczynami na Pokątną.
Mary z trudem zrzuciła z siebie Gingera i popędziła do szafy. Wyciągnęła z niej typowo mugolskie ciuchy i pognała do łazienki. Po zakończeniu porannej toalety zeszła po schodach do kuchnii i zrobiła sobie kanapkę. Zjadła ją biegnąc do sąsiedniego domu. atrzymała się dopiero przy wycieraczce i weszła jak gdyby nigdy nic. Od małego była uczona przez Susan, że może się tu czuć jak w domu. Gdy tylko jej stopa dotknęła podłoża, poczuła jak ktoś się na nią rzuca. Owym kimś była podekscytowana Vic.
- Już myślałam że nie przyjdziesz, Mara - powiedziała używając jej zdrobnienia. Kiedy miały po osiem lat razem z Carrie wymyśliły zdrobnienia od swoich imion, które do tej pory używały.
- To już nie mogę sobie w spokoju pomyśleć, Vic?
- Aaa, znowu myślałaś o tym przystojniaczku, prawda? - zapytała ją Victoria z uśmieszkiem. Kochała żartować z Mary i jej zauroczenia wyśnionym chlopakiem.
Mary pokazała jej język i roześmiała się. Z Vic nigdy nie można było być poważnym.
- Za ile powinna być Car? - Mary pospiesznie zmieniła temat. Nie chciała znowu myśleć o tamtym rudzielcu.
- Dokładnie za - usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. - zero sekund!
Mary rzuciła sie do drzwi i pospiesznie je otworzyła. W drzwiach stała Carrie ze swoim znanym diabelskim uśmieszkiem.
- Co tym razem zrobiłaś Kevinowi?
Kevin był jej dwa lata starszym bratem i chodził już do Hogwartu, czego we trzy mu strasznie zazdrościłyśmy. Jako zdrowe rodzeństwo Kevin i Carrie bili się, kłucili i robili sobie nawzajem numery - ot, zwykłe rodzeństwo.
- Przefarbowałam jego włosy na zielono. Uznałam, że powinny pasować do jego szaty.
- Ale przecież jego szata jest czarna - powiedziała zdezorientowana Vic.
- Poprawka. Była czarna. Jestem ciekawa jak spodoba mu sie jego nowa garderoba. Załatwiłam mu mnóstwo ubranek z koronkami, falbankami i to jeszcze w jego ulubionych kolorach, różowym i jaskrawo zielonym!
- Czasami twój diabelny umysł mnie przeraża - powiedziała Victoria.
- Podziękuj za to Marze - Car wskazała na Mary. - To właśnie dzięki niej nauczyłam się odgryzać.
- Taa, nadal pamiętam te pomarańczowe włosy.
- No co, Vic! Zepsułaś moją ulubioną lalkę! - oburzyła się Mary.
