ZAPIECZĘTOWANI
PROLOG
Kiedyś w Konohagakure no Sato pojawił się demoniczny lis o dziewięciu ogonach. Jego ogony mogły zmiatać z powierzchni ziemi góry i wywoływać ogromne tsunami.
Żeby go pokonać i ochronić Konohę walczyli wszyscy ninja. Jeden odważny shinobi był w stanie zapieczętować demona kosztem swego życia. Przywołał Boga Śmierci, Shinigami, który jako jedyny mógł okiełznać wszechmocnego Kyuubi no Kitsune.
Zrobił to Yondaime Hokage, zostając bohaterem całej wioski.
W tym samym czasie, lecz zupełnie innym miejscu – z Konohy nie można by się tam dostać w żaden normalny sposób – toczyła się inna bitwa dobra ze złem.
Troje czarodziei starało się pokonać złego i szalonego czarnoksiężnika o imieniu Voldemort. Chociaż ten zabił już niemal wszystkich, których kochali, wciąż musieli uratować resztę czarodziejskiej społeczności przed podobnym losem.
Czarny Pan wytrącił różdżkę z dłoni Wybrańca Przepowiedni, którego sam naznaczył jako równego sobie. Następnie spróbował odprawić jeden z najczarniejszych rytuałów pod słońcem. Obrząd ten związałby dusze jego odważnych przeciwników wraz z strzępkami jego ducha niczym niewolników.
Harry Potter niespodziewanie przerwał rytuał, zabijając Voldemorta. Jednak magia wciąż domagała się, aby przywiązać do czegoś dusze młodych czarodziei. Bez oryginalnego inicjatora zaklęcia wystąpił paradoks.
Natura znalazła tylko jedno rozwiązanie, bo tylko w jednym świecie równoległym odbywał się wówczas podobny proces. Nie było innego wyjścia, jak zapieczętować troje czarodziei wraz z Kyuubim.
W wyniku tego niesamowitego zbiegu okoliczności rozpoczęła się fantastyczna historia.
*
Obudziła się na czymś bardzo zimnym i bardzo niewygodnym, a na dodatek mokrym i oślizgłym. Wszystko ją bolało i usiadła z dużym wysiłkiem oraz niechęcią. Nie pragnęła niczego innego, jak odrobiny spokoju i łóżka, ale zmusiła się do otwarcia oczu. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, ujrzała, że otaczają ją warstwa płytkiej wody. Była w czymś, co przypominało loch lub jakiś kanał. Wzdłuż ścian biegły różnej grubości rury.
Zdumiona i zaniepokojona Hermiona Granger wstała niepewnie, po czym postąpiła kilka kroków na trzęsących się nogach. Wciąż miała na sobie swoją ciemnofioletową szatę do walki i ciężki, czarny płaszcz. Różdżka również była na swoim miejscu, co sprawiło, że młoda kobieta od razu poczuła się pewniej. Voldemort musiał być w końcu martwy, skoro nie dopadli i rozbroili jej śmierciożercy. Ostatnim wspomnieniem jakie posiadała była bitwa. Ona i Ron pilnowali aby Harry miał spokój, kiedy stanął twarzą w twarz z Czarnym Panem, gdy nagle wszystkie sługusy Ciemniaka wycofały się. Voldemort rozbroił Harry'ego i zaczynał właśnie jakiś dziwny rytuał, kiedy Harry uderzył go prostym zaklęciem bezróżdżkowym. Czarnoksiężnik nie miał szans, nie wiedząc o tym małym „talencie". Jego serce stanęło i rytuał został przerwany.
Wtedy coś musiało pójść nie po ich myśli; zgromadzona przez Ciemniaka energia magiczna, zamiast rozproszyć się, spowodowała… coś. Hermiona jeszcze nie wiedziała, co dokładnie, ale właśnie miała skorygować ten fakt. Nie była w końcu najinteligentniejszą czarownicą w swoim pokoleniu bez powodu.
Gdyby byli tu jeszcze Harry i Ron…
Gdy tylko to pomyślała, w innej części kanału ktoś zawołał:
– Lumos!
Hermiona pośpieszyła w tamtym kierunku, z ulgą rozpoznając głos Rona. On i Harry stali razem, również w swoich bitewnych szatach (granatowych oraz ciemnozielonych) i na wpół mokrzy. Miejsce sprawiało wrażenie bardzo rozległego, do tego było całe zalane wodą. Czyżby ten rytuał przetransportował ich do jakiegoś tajnego więzienia Voldemorta?
– Hermiona! – zawołał Ron, słysząc jej głośne kroki, którym towarzyszył plusk wody.
– Ron, Harry! Dzięki Merlinowi! – odetchnęła młoda kobieta. Byli tu razem; teraz nie musieli się niczego obawiać. Każde z nich z osobna było potężne, ale wszyscy razem tworzyli niepokonaną drużynę. – Wiecie, co się stało? Ja nie mam zielonego pojęcia, nie rozpoznałam tego rytuału, wygląda na to, że gdzieś nas przeniosło, ale nie wiem gdzie…
– Spokojnie – przerwał jej tyradę Harry. Zielonooki wydawał się być nieporuszony dziwną sytuacją oraz podejrzanym otoczeniem. Wytarł swoje nowe, prostokątne okulary suchym kawałkiem szaty jak gdyby nigdy nic i założył je na nos, po czym rozejrzał się wokoło. – Na pewno coś wymyślimy.
Nagle rozległo się dziwne, głębokie dudnienie, niepokojąco przypominające śmiech.
– Więc wreszcie odzyskaliście świadomość. Dość długo to trwało. Chcecie się stąd wydostać, śmiertelnicy?
Trio szybko przyjęło pozycje bojowe, stając plecami do siebie i rozglądając się wokoło gorączkowo. Harry zmrużył oczy. Czy tam, dalej w półmroku, nie majaczyły przypadkiem jakieś pręty?
– Przykro mi – w głosie brzmiało coś na kształt okrutnego rozbawienia. – Jesteście tu zapieczętowani wraz ze mną. To chyba najsilniejsze fuuinjutsu na ziemi. Tak długo, jak mój drogi Jinchuuriki będzie miał silną wolę, żadne z nas nie przejmie kontroli.
– Kim jesteś i o czym na Merlina mówisz?! – krzyknął Ron. – Pokaż się!
– Jak sobie życzysz, śmiertelniku.
Ku przerażeniu Harry'ego, za prętami coś zamajaczyło. Jakaś ogromna kreatura zbliżała się do przeszkody.
– Ron, Hermiona… – szepnął zielonooki.
Nie trzeba było mówić nic więcej. Znali się tak dobrze, że już wiedzieli, co chce powiedzieć. Jego przyjaciele spojrzeli w wskazaną stronę i wstrzymali oddech. Zza ogromnej bramy z malutkim kawałkiem papieru przyklejonym na środku spoglądała na nich para demonicznych, czerwonych oczu. Bestia była niesamowicie wielka. Przypominała lisa z licznymi ogonami, wijącymi się jak węże.
– Co to jest?… – wysapała Hermiona.
– Kyuubi no Kitsune, do usług. Jestem najpotężniejszym z wszystkich demonów.
– Jakbym się tym przejmował, ty wielka kupo futra! – krzyknął Ron, jak zwykle w gorącej wodzie kąpany. – Gadaj, gdzie nas wysłał Voldemort i jak się stąd wydostać!
Demon zacmokał z politowaniem, machając ogonami.
– Jesteś głuchy czy głupi, śmiertelniku? Nie możesz się stąd wydostać. Jesteście wszyscy troje, podobnie jak ja, na zawsze związani z tym chłopcem. To wszystko wokół, to psychika naszego Jinchuuriki, jego umysł i nasze więzienie. Nie macie już własnych ciał. Nie jesteście zapewne nawet we własnym świecie, jeśli się nie mylę… – demon znów zaśmiał się mrocznie. – Interesujące, bardzo interesujące. Może nie będę się nudzić aż tak, jak przewidywałem.
Hermiona przełknęła głośno ślinę. To nie wyglądało zabawnie. Voldemort musiał użyć jakiegoś ohydnie mrocznego rytuału, który na dodatek poszedł nie tak. A to… coś… twierdziło, że znaleźli się w zupełnie innym wymiarze, na dodatek związani i przykuci do żywego człowieka! To była najczarniejsza magia z wszystkich mrocznych sztuk!
– Powiedz mi, co się stało, Kyuubi no Kitsune – poprosiła, skłoniwszy lekko głowę na znak, że respektuje swojego rozmówcę. Zawsze można było spróbować dyplomacji; a nuż się jej uda. Przecież lis był również więźniem tutaj.
– Ach, więc jednak macie jakieś maniery. No dobrze, śmiertelniczko. Spędzimy ze sobą resztę naszych dni, więc nie ma sensu niczego ukrywać przed wami.
– Podejrzewam, że dostaliście się do innego wymiaru. Tutaj istnieją stworzenia takie jak, ja, demony, które posiadają ogromne ilości czakry. Jest ich dziewięć, a ilość naszych ogonów symbolizuje, jak wielką mamy moc. Ja mam ich najwięcej i jestem najpotężniejszym demonem na tej ziemi.
– Na początku demony były jedynie żywiołami natury. Nie mieliśmy umysłów i często niszczyliśmy ludzkie osady, tak samo, jak czynią to huragany i powodzie. Jednak ludzie wymyślili sposoby, aby nas okiełznać. Są to właśnie pieczęcie. Kiedy demon atakował ich wioski, Mistrzowie Fuuinjutsu, Sztuki Pieczętowania, po prostu wybierali nowonarodzone dziecko które miało stać się Jinchuuriki, Ludzką Ofiarą. W takim dziecku pieczętowano czystą czakrę, jaką był demon, dając mu niezwykła siłę. Oczywiście, demon również korzystał z takiego układu; choć był uwięziony, stawał się inteligentny. My, Bijuu, uczymy się szybko. Ja sam miałem już kilkoro Jinchuuriki kiedy byłem słabszym demonem. Ale ta pieczęć jest inna… – powietrze zawibrowało od narastającego gniewu. – To pieczęć samego Shinigami, która związała nie tylko nasze moce, ale również życia. Nikt z nas nie odzyska wolności wraz ze śmiercią tego dziecka, umrzemy razem z nim! Z chęcią rozszarpałbym tego idiotę, który to zrobił, gdyby ten nie był już martwy!
Rozeźlony demon odwrócił się z wściekłością i zniknął w głębi swojej celi. Tak wyglądało pierwsze spotkanie trójki osłupiałych czarodziejów z potężnym Kyuubi.
*
Pogodzenie się z ich nową sytuacją wymagało sporo czasu, ale Złota Trójca w końcu zaakceptowała stan rzeczy. I tak nie mieli po co wracać do swojego wymiaru, a mogli przynajmniej jakoś tutaj pomóc swojemu… Jinchuuriki.
Kyuubi zmieniał humory niczym rozwydrzona nastolatka i był wyjątkowo narcystyczny, bez przerwy przypominając im jakim jest potężnym demonem i czego to nie zmiótł z powierzchni ziemi, będąc jeszcze wolnym. Kiedy był zadowolony, dawał im informacje. Jeśli nie, warczał i generował zabójczą intencję, na którą czarodzieje uodpornili się bardzo szybko. Jednak częściej niż rzadziej można było wyciągnąć z niego coś użytecznego. W zamian trio dotrzymywało mu towarzystwa i opowiadało o wymiarze, z którego przybyli. Trzeba było zaznaczyć, że lis był niesamowicie ciekawski.
Szczerze mówiąc, Hermiona była chyba najbardziej sfrustrowana brakiem dostępu do zewnętrznego świata, bo oczywiście oznaczało to zero książek. Kyuubi mógł dać im jakieś ogólne informacje, ale niewiele wiedział na temat tutejszej kultury lub ludzkich sposobów użycia czakry.
Nie przeszkadzało jej to jednak w snuciu różnych teorii. Już po paru miesiącach ona i lis doszli do zgodnego wniosku, że magia i czakra trójki czarodziejów w pewien sposób równoważyła nieludzką energię Kyuubi'ego. Harry, Ron i Hermiona posiadali sporo czakry jak na kogoś, kto nigdy jej bezpośrednio nie trenował. Szatynka oczywiście skakała z radości, kiedy dostała okazję do zgłębienia choć trochę natury magii, mogąc oglądać jej manifestację w umyśle ich Jinchuuriki. Rdzeń magiczny, posiadany przez każdego czarownika, nie produkował magii, jak powszechnie sądzono. Okazało się, że on skupia magię obecną wokół czarodzieja, a następnie różdżka robi to samo i można wtedy rzucać subtelne zaklęcia. Im większy był rdzeń, tym łatwiej zbierał energię. Według demona, zwykli shinobi nigdy nie odkryli istnienia magii, ani nie wiedzieli jak z niej korzystać, trenując jedynie czakrę (nawet jeśli byli czarodziejami), choć podejrzewał, że mnisi podlegli Daimyo znali jakieś sztuczki wykorzystujące żywioły, które można by nazwać czarami.
Czarodzieje, jako coś w rodzaju „dodatkowego balastu" dla pieczęci mieli więcej swobody. Mogli przeglądać niektóre wspomnienia swego młodego Jinchuuriki, choć były one niewyraźne, oraz poruszać się swobodnie poza pokojem z pieczęcią. Niestety, umysł Naruto nie był najweselszym czy najpiękniejszym miejscem. Wszędzie panował półmrok, pewne sekcje sprawiały wrażenie uszkodzonych i wszystko zalewała woda, którą Kyuubi uważał za reprezentację psychicznego bólu dziecka.
– Czego się spodziewaliście? – parsknął pogardliwie lis, kiedy przyjaciele zaczęli o tym dyskutować. – Jinchuuriki są obiektem strachu i nienawiści. Dzieciak prawdopodobnie spotkał tylko dwa typy ludzi: takich, którzy schodzili mu z drogi, i takich, którzy chcieli go zabić. Aż dziw, że on wciąż normalnie funkcjonuje. Pewnie przeżył pierwsze lata swego życia tylko ze względu na fakt, że ninja chcą z niego zrobić swoją tajną broń.
Czarodzieje chcieli znaleźć jakiś sposób na zaradzenie postępowi zniszczeń, ale jedyne, co mogliby zrobić, to dać Naruto znać o swoim istnieniu i pomóc mu z opanowaniem jego mocy. Jinchuuriki posiadał nie tylko ogromne zasoby czakry, lecz również potężny rdzeń magiczny (w końcu zasilała go jego własna magia oraz zdolności trzech innych dusz). Jednak Kyuubi zdecydowanie twierdził, że chłopiec musi mieć więcej niż cztery lata aby to pojąć, inaczej zwariuje.
Nie pozostało im nic innego, jak przeczekać jeszcze te kilka, być może kilkanaście miesięcy.
*
Kilkanaście tygodni później, w rzeczywistym, fizycznym świecie Sarutobi, Sandaime Hokage, martwił się. Palce go świerzbiły, aby wyjąć kryształową kulę i sprawdzić, co robi Naruto. Chłopiec od niedawna mieszkał zupełnie sam. Choć staruszek odwiedzał go najczęściej, jak tylko mógł, nic nie było w stanie go uspokoić. A sytuacja i tak była lepsza niż przed trzema latami!
Hokage doskonale pamiętał, w jakim napięciu żyli wówczas on i jeszcze kilku innych zaufanych ninja. Wioska nie respektowała zbytnio ostatniego życzenia Minato. A do tego pieczęć zdawała się sprawiać Naruto jakieś kłopoty. Chłopiec był nieustannie chory i spędzał dni pod opieką Kakashiego, Maito, Ibikiego czy Asumy, nie wspominając o innych „jednodniowych" ninja-nianiach. Kiedy wreszcie bliźniaki Hyuuga znalazły trochę czasu, aby zerknąć na dziecko, odkryli bardzo dziwną rzecz.
Pieczęć była zaprojektowana w taki sposób, aby filtrować czakrę demona i w późniejszym wieku zacząć dodawać ją do czakry Naruto.
Ale…
– Hokage-sama – zachmurzył się Hiashi. – Z jakiegoś powodu ta pieczęć produkuje czakrę.
Sarutobi spojrzał na swoich jouninów z zdumieniem.
– Tak właśnie to wygląda – przytaknął bratu Hizashi. – Naruto-kun ma po prostu jej za dużo. Ale spójrz na to bliżej, bracie. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to pieczęć przepełnia jego system, lecz to jest… osobliwe. Czy widzisz te wibracje?
Hiashi złożył ręce w pieczęć, aby uzyskać jeszcze lepszą wizję.
– Jak to możliwe?! – wykrzyknął po chwili.
– Co się dzieje? – dopytywał się gorączkowo Sarutobi.
– Jeśli mnie oczy nie mylą, pieczęć aktualnie stara się ograniczyć ilość jego czakry! To nie ona ją produkuje, to sam Uzumaki-san! – powiedział z niedowierzaniem Hiashi.
Sandaime oniemiał. Słyszał o przypadkach, kiedy ludzie mieli odrobinę za dużo czakry (głównie po operacjach wykonanych przez medycznych ninja podczas których używano przeróżnych jutsu), ale żeby ktoś generował nadwyżkę na taką skalę, że jego własna energia zaczyna go niszczyć? To było po prostu niemożliwe, zupełnie nielogiczne! Na czakrę składała się energia fizyczna i mentalna. Małe dziecko nie miało ani odpowiedniej wytrzymałości, ani wystarczająco dużo doświadczenia życiowego, żeby ją tworzyć w takich ilościach!
– Może to wina demona – wtrącił Hizashi, najwyraźniej myśląc o tym samym. – Żył wystarczająco długo i jest praktycznie niezniszczalny. Jego czakra w końcu musi mieć jakieś ujście.
Sarutobi zacisnął usta. To by sugerowało, że pieczęć daje lisowi za dużo swobody.
– Jaka jest wasza opinia? – zapytał rzeczowo.
– Nadmiar czakry może go zabić, ale jeśli przeżyje, będzie najprawdopodobniej najpotężniejszym shinobi w wiosce już w wieku ośmiu lat. Według mnie, krytyczne będą najbliższe dwa lata – streścił obserwacje bliźniaków Hiashi.
– Dziękuję wam. Wydaje mi się, że już wiem co robić.
Nie wiedział, rzecz jasna, ale to było po prostu małe białe kłamstwo. Zamierzał… improwizować. Nie mógł, rzecz jasna, powiedzieć tego wprost. Choć bracia Hyuuga byli mu lojalni, ludzie niechętni Naruto mieli swoje uszy wszędzie. Gdyby ktoś zaczął podejrzewać, że pieczęć jest niestabilna, syn zmarłego Yondaime Hokage nie miałby najmniejszych szans na przeżycie.
Po tym małym badaniu Sarutobi postanowił, że wioska nie zobaczy Naruto przez owe dwa krytyczne lata. Hokage mógł sobie wydawać prawa i dekrety, ale nie był w stanie nieustannie pilnować ich przestrzegania, jeśli nawet jego ninja przymykali oko na łamanie pewnych przepisów. Zresztą chłopiec i tak nie znajdował się w kondycji, aby pozostawić go w sierocińcu. Sandaime nie zamierzał pozwolić, aby niewinne dziecko umarło na jego oczach. Dlatego rozdzielił miedzy swoich ninja kilka misji rangi S.
Większość oficjalnie miała służyć infiltracji innych krajów. Ich głównym celem było zdobycie wszelkich materiałów i technologii, które pozbawiają ninja czakry. Shinobi, nawet tego nie podejrzewając, znosili mu zewsząd narzędzia mające posłużyć jako lekarstwo dla Naruto. Hokage delektował się ironią sytuacji, wysyłając na te misje tych, którzy najchętniej i najbardziej wokalnie popierali ideę „pozbycia się demona raz na zawsze".
Innym niesamowicie ważnym zajęciem było ukrycie i chronienie Naruto. Dosłała je drużyna złożona z Kakashiego, Gai, Ibikiego i Asumy, do której okazyjnie dołączali inni shinobi i kunoichi. Chłopiec zamieszkał w prywatnym domu Morino, który miał robotę na miejscu i bywał w swoim mieszkaniu najczęściej, rzadko wybywając na długotrwałe misje. Kiedy Ibiki pracował, jeden z wyżej wymienionych ninja pilnował dziecka, choć nie wydawało się to nawet potrzebne, jeśli wspomnieć o górze zabezpieczeń, którymi shinobi obłożył swój apartament. Naruto prawie nie opuszczał tego miejsca, ale na szczęście większość czasu spędzał śpiąc. Gdy już się obudził, towarzystwo któregoś z jouninów zupełnie go satysfakcjonowało.
I nie tylko jego. Hokage miał ubaw po pachy, podglądając wyczyny jego ulubionego żartownisia przez swoją kryształową kulę. Naruto był na pozór najcichszym i najspokojniejszym dzieckiem na całej ziemi, ale pod tą niewinną fasadą czaił się istny diabeł (Morino musiał maczać w tym palce… on był dokładnie taki sam swojego czasu). Sandaime do dziś się zastanawiał, w jaki właściwie sposób Kakashi z wszystkich ludzi skończył pewnego dnia pomalowany na pomarańczowo.
W końcu z napięciem wyczekiwana data minęła. Naruto Namikaze-Uzumaki skończył dwa lata i po kilku następnych miesiącach uważnej obserwacji wszyscy jego opiekunowie odetchnęli z ulgą. Zgodnie z przewidywaniami bliźniaków Hyuuga, rozwinięty system czakry z każdym dniem lepiej znosił presję dodatkowej energii i chłopiec wreszcie rozwijał się jak każde inne dziecko. Hokage zaczął zabierać go ze sobą na spacery po wiosce, a czasami pozwalał małemu siedzieć z sobą w gabinecie, aby Naruto przyzwyczaił się do ludzi. Wszystko zdawało się wyglądać coraz lepiej.
Wówczas Sarutobi odkrył coś wielce niepokojącego. Jego najlepsi, najbardziej lojalni ninja zachowywali się jak opętani. Mówiąc prosto z mostu, praktycznie balansowali na granicy niesubordynacji! I do tego wzięli zakładnika!
Sandaime przeżył szok swojego życia, kiedy pewnego dnia Morino Ibiki przyszedł do jego gabinetu i subtelnie dał mu do zrozumienia, że nie zamierza tak po prostu oddawać Naruto do sierocińca, żeby opiekunowie mogli ulżyć trochę swojej nienawiści.
Następny był Kakashi, delikatnie indagując, co ich przywódca zamierza uczynić z chłopcem, gdy ten będzie gotów na powrót do – a raczej rozpoczęcie – zwykłego życia.
Maito Gai stwierdził wprost, że „płomienie młodości Naruto mogą zgasnąć, jeśli nie będzie się ich starannie pielęgnowało!", co w tłumaczeniu oznaczało „nie ma mowy, żeby chłopiec został teraz sam jak palec!".
Książka na temat prawa cywilnego i ninja Konohagakure z zakładką w rozdziale dotyczącym adopcji dzieci, jaką znalazł podczas wizyty w mieszkaniu Asumy była dowodem ostatecznym. Co najmniej czterech ninja spiskowało za jego plecami. To było… niewyobrażalne! Oburzające! Kto przez te wszystkie lata głowił się nad wymanewrowaniem w pole Rady? No kto? Oczywiście, że on, Sandaime! I teraz ci zdrajcy planowali wykraść chłopca z jego rąk?
Sarutobi nagle zdał sobie sprawę z własnego toku myśli. Jego usta uformowały duże „O". To była jakaś paranoja!
Po chwili słynny Profesor zaczął chichotać.
Uzumaki Naruto, ty podstępna bestio! Owinąłeś sobie nas wszystkich wokół palca!
Hokage byłby mniej rozbawiony, gdyby był świadom, jak śmiertelnym narzędziem w przyszłości staną się te cechy Naruto, które budziły takie instynkty w ludziach. A wieści na temat Oiroke no Jutsu zupełnie popsułyby mu humor. Ale na to jeszcze mamy czas…
Obecnie Naruto po raz pierwszy w życiu mieszkał sam, co było najlepszym kompromisem, jaki Hokage mógł wymyślić. Nie mógł obciążać swoich jouninów odpowiedzialnością za dziecko i nie chciał oddać go pod opiekę sierocińca, więc postanowił ufundować chłopcu własny kąt. Sam blondyn nie był na tyle niedoświadczony, aby nie podejrzewać, że ktoś go wciąż obserwuje, najprawdopodobniej jakiś ninja z ANBU, ale nigdy przedtem nie miał własnego mieszkania, więc się nie przejmował tym faktem. Z jednej strony tęsknił za towarzystwem jego czterech ulubionych shinobi… Staruszek Hokage też mógłby wpaść na wizytę, dawno nie zabrał go ze sobą do restauracji… ale życie na własny rachunek było ekscytujące!
Apartament Naruto nie był zbyt obszerny ani luksusowy, lecz wciąż bardzo przytulny. Z jakiegoś powodu właściciel budynku przyszedł tu wczoraj i uszczelnił okna, naprawił cieknący kran i zlikwidował problem braku ciepłej wody. Cały czas mamrotał o świrniętych cyklopach i sadystach, ale chłopiec zignorował to; liczył się fakt, że niczego mu nie brakowało.
Naruto oparł podbródek na dłoniach i w ciszy obserwował zachodzące słońce, już teraz z niecierpliwością czekając na kolejny poranek. Monument Hokage zalało pomarańczowe światło. Chłopiec uśmiechnął się w stronę kamiennych twarzy przywódców Konohy, w duchu obiecując sobie, że pewnego dnia on również będzie miał tam swoje miejsce.
*
Jego śmiech, jak zwykle, był głęboki i dudniący, jednak trójka czarodziejów nie zwróciła uwagi na przerażający odgłos. Kyuubi śmiał się zbyt często, żeby wciąż wywoływać jakieś mocne odczucia.
– Więc uważacie, że to szczenię jest gotowe?
– To najwyższy czas, Kyuubi. Dotąd go chroniono, ale nie miał szans bycia normalnym dzieckiem. I Naruto-kun nie jest ślepy; widzi u ludzi to spojrzenie. Zawsze był samotny, zawsze się zastanawiał, dlaczego tak wielu ludzi go nienawidzi – brązowooka kobieta była bezwarunkowo pewna swoich racji.
– Do tego wiemy, jakie katastrofalne skutki może przynieść ukrywanie prawdy, wierz mi. – Stwierdził czarnowłosy mężczyzna.
– Jak uważasz, śmiertelniku. Tylko go nie zniszcz.
Rozległo się prychnięcie, które wydał z siebie wysoki i chudy rudzielec.
– Kto to mówi. Jakby demon miał jakieś pojęcie o obchodzeniu się z małymi dziećmi.
– Jesteście czarodziejami. On będzie ninja, nawet z waszymi magicznymi zdolnościami. Ten świat to nie taka piękna idylla i prawie-utopia jak miejsce, z którego pochodzicie. Jego pracą będzie zabijanie i służenie wiosce. Pamiętaj o tym, mądralo.
Lis wycofał się w głąb swojej klatki.
Hermiona odwróciła się do swoich przyjaciół. Harry uśmiechnął się tylko, a Ron zatarł ręce. Pochodzili się z brzydką prawdą na temat życia shinobi dawno temu i jeśli Naruto wybrał tą ścieżkę, nie zamierzali go nawracać. Każdy wymiar rządził się własnymi prawami.
– Więc wreszcie poznamy naszego Jinchuuriki, co? – rzekł Weasley. – Nie mogę się doczekać, aż ten dzieciak zaśnie.
*
Wszędzie była woda, a wokół panował półmrok. Prawie-sześcioletni Naruto Uzumaki rozejrzał się ostrożnie po nieznanym mu otoczeniu. Nie miał zielonego pojęcia, jak się tu znalazł, ale zdecydowanie nie polubił tego miejsca. Przypominało kanał, albo jakieś mroczne podziemie.
– Naruto-kun – odezwał się ktoś ciepłym, łagodnym głosem.
Blondyn podskoczył i odwrócił się gwałtownie. Za nim stała średniego wzrostu młoda kobieta, około dwudziestu pięciu lat na oko. Miała kręcące się brązowe włosy, ciemne oczy i delikatny uśmiech na twarzy. Jej ubrania były dość dziwne, zarówno na cywila, jak i ninja. Naruto jeszcze nie widział nikogo, kto nosiłby taką długą, zwiewną, fioletową suknię i czarną pelerynę z kapturem. Nieznajoma przypominała magów z bajek, które kiedyś słyszał.
– Kim jesteś? – zapytało dziecko drżącym ze zdenerwowania głosem. – I gdzie ja jestem?
Kobieta podeszła trochę bliżej i przycupnęła przed chłopcem. Wyglądała naprawdę przyjaźnie, lecz Naruto wiedział, że ludzie często oszukują i jeśli zaufasz komuś nieuczciwemu, może się to skończyć źle dla ciebie i twoich przyjaciół. Ibiki-san go tego nauczył.
– Nie bój się, Naruto-kun. Czy pamiętasz, jak się tu dostałeś?
– N-nie… ja tylko zasnąłem…
– Właśnie – przerwała mu spokojnie szatynka. – To jest miejsce, do którego możesz się dostać, kiedy zaśniesz. Ja tutaj mieszkam. Jestem czarodziejką.
Naruto spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, co to znaczy. Czyżby zwariował? Zjadł coś nieświeżego? Ktoś uwięził go w genjutsu? Chłopiec nie wiedział, czym dokładnie jest genjutsu, ale Kakashi-san kiedyś mówił mu, że genjutsu powoduje, że ludzie widzą rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją.
Jednak wszystko wokoło było takie prawdziwe! Woda była chłodna, kamienie zimne, dół szaty kobiety mokry… Z jakiegoś powodu Naruto nie sądził, aby była to iluzja. Nie mogąc dojść do żadnego sensownego wniosku, Uzumaki rzekł to, co pierwsze przyszło mu na myśl:
– Mieszkasz tu? A-ale!… Tu jest okropnie!
Czarodziejka zachichotała.
– Widzisz, Naruto-kun, to jest bardzo dziwne miejsce – wyprostowała się z powrotem i położyła mu dłoń na ramieniu, drugą ręką zataczając szeroki łuk. – Mogę sobie wyczarować łóżko i jedzenie, choć właściwie tego nie potrzebuję. Ale nie mogę zmienić niczego. Chociaż tu mieszkam, nie jestem właścicielką tego miejsca.
Chłopiec poczuł ciekawość.
– A… kto jest? – zapytał nieśmiało.
Kobieta ruszyła powoli przed siebie, w ciemność, pokazując mu gestem, aby poszedł za nią.
– Ty jesteś, Naruto-kun. Dlatego musisz zacząć o to miejsce dbać. Nie martw się, pomogę ci w tym – stwierdziła po prostu. I, jakby to nie było nic niezwykłego, kontynuowała lekkim tonem. – Czy chcesz poznać moich dwóch przyjaciół? Oni również są czarodziejami. Na pewno cię polubią.
– Mhm – przytaknął jej Naruto, z jakiegoś powodu czując się coraz swobodniej. Czarodziejka roztaczała wokół przyjazną i troskliwą aurę. Zachowywała się trochę jak matka w stosunku do swojego dziecka. To bardzo szybko wkupiło ją w łaski chłopca, który mimo towarzystwa Hokage i jego „opiekunów" nigdy nie miał stałej opiekunki, która zapewniałaby mu trochę kobiecej uwagi i zawsze tęsknił za prawdziwą rodziną, dla której byłby bezwarunkowo na pierwszym miejscu.
Mimo to, jakiś szept, przywodzący na myśl Ibikiego, odezwał się: ludzie nie robią nigdy niczego, jeśli nie mają w tym własnej korzyści.
– Dlaczego jesteś taka miła? – zapytał nagle Naruto, przystając.
Czarodziejka znów się zaśmiała i mrugnęła do niego.
– Och, jaki spostrzegawczy! – zawołała z humorem i jakby dumą. – Jak już mówiłam, to do ciebie należy to miejsce, a ja tu mieszkam. Jestem lokatorką, a ty właścicielem. Chcę ci się odwdzięczyć za to, że mogę tu żyć ze swoimi przyjaciółmi, więc będę się tobą opiekowała. Poza tym, potrzebuję kogoś, kto będzie moim dziedzicem.
– Co masz na myśli, czarodziejko-san?
– Chcę kogoś nauczyć tego, co potrafię, aby nie zapomniano o magii. Ty jesteś odpowiednim kandydatem.
– Naprawdę? – sapnął Naruto z zachwytem. – A co potrafisz? Będę mógł używać jutsu, tak jak ninja?
– Nie znam żadnych jutsu, ale zaklęcia potrafią o wiele, wiele więcej. Mogę cię nauczyć, jak zniknąć w mgnieniu oka i zjawić się dziesiątki mil dalej; jak zmienić się w zwierzę; jak zrobić coś z niczego.
Oniemiały ze szczęścia blondyn wpatrywał się w czarodziejkę wielkimi oczyma, kiedy ta wyjęła z rękawa długi patyk – to musiała być różdżka! – i jednym machnięciem stworzyła chmarę kolorowych ptaków. Jeden usiadł jej młodemu towarzyszowi na ramieniu i zaświergotał radośnie, dowodząc, że jest prawdziwym, żywym organizmem. Następnie kobieta zawołała coś, znów czyniąc ruch ręką i ptaki zniknęły. Naruto był w ekstazie. Nawet Kakashi-san tego nie potrafił! A on, sierota bez klanu, miał się nauczyć czarów!
– Więc przyprowadziłaś naszego gościa?
Pytanie zadane przez czarnowłosego mężczyznę noszącego okulary zwróciło uwagę Naruto na dwóch czarodziei, o których już wcześniej wspominała ich przyjaciółka. Pierwszy, ów brunet który przed chwilą się odezwał, miał włosy prawie tak nieokiełznane jak sam Naruto, jasnozielone oczy i bliznę w kształcie błyskawicy na czole. Drugi, o wiele, wiele wyższy był rudy, piegowaty oraz posiadał niebieskie oczy nieco ciemniejsze od oczu chłopca. Obaj nowoprzybyli mieli na sobie takie same czarne płaszcze i szaty, jak ich towarzyszka, te ostatnie różniące się jedynie kolorem. Rudy czarodziej najwyraźniej preferował granat, a ubranie bruneta było ciemnozielone. Wszyscy troje pomimo raczej młodego wieku wyglądali bardzo dostojnie, niczym jacyś mędrcy.
– Och, chyba jeszcze nie zdążyłam się przedstawić – przypomniała sobie czarodziejka. – Naruto-kun, mam na imię Hermiona, a to są Harry i Ron. Usiądź, proszę i pytaj o co zechcesz. Nie możemy teraz dać odpowiedzi na wszystko, oczywiście, ale postaramy się wytłumaczyć ci jak najwięcej.
Chłopiec ze zdumieniem zauważył, że na środku ciemnego kanału pojawiły się cztery wygodne fotele oraz stolik na którym stały filiżanki z herbatą. Czarodzieje rozsiedli się wygodnie, więc po chwili wahania on również uczynił to samo. Dorośli spojrzeli na niego z wyczekiwaniem.
Rozmowa, która się wywiązała, była długa i bardzo zajmująca. Czarodzieje byli najmilszymi ludźmi, jakich Naruto kiedykolwiek spotkał. Mogli mu tłumaczyć cierpliwie jedną rzecz aż całkowicie ją zrozumiał i wcale ich to nie denerwowało. Wprowadzali go w świat magii powoli, ostrożnie, aby się zdążył z nim oswoić i nauczył mądrze wykorzystywać.
Kiedy chłopiec się obudził, już z utęsknieniem czekał na wieczór, aby przekonać się, że to nie był tylko sen.
Naruto Namikaze-Uzumaki jeszcze tego nie wiedział, ale właśnie zrobił pierwsze kroki w stronę osiągnięcia swego celu: stania się najsilniejszym shinobi w wiosce, Hokage.
