Sam leżał na ulicy, policzkiem dotykał asfaltu. Obudził go chłód i pulsujący ból w ramieniu. Próbował się podnieść i rozejrzeć, ale ciało miał bezwładne, z trudem udawało mu się zebrać myśli. Pod powiekami przesuwały mu się niewyraźne obrazy niedawnych wydarzeń: atakująca go wściekła bestia, jego dłoń wbijająca w jej wnętrzności anielskie ostrze i potężna wiedźma rzucająca klątwę. Po tym nie pamiętał już nic. Wysiłek włożony w próbę ułożenia tych majaków w logiczną całość wyczerpał go tak, że znowu stracił przytomność.

Ocknął się na moment, gdy poczuł, że ktoś szturcha go i coś do niego mówi. Udało mu się podnieść powieki, ale jedyne, co zobaczył, to wpatrujące się w niego bardzo zielone oczy w czarnej oprawie. Zdążył pomyśleć, że ta zieleń jest zaskakująco soczysta, jak łąka, może jak liść konwalii, zanim jego świadomość znów odpłynęła w ciemność.

Jego sny były chaotyczne: rozmazane obrazy, nieokreślone krzyki. Tylko emocje rysowały się wyraźnie – lęk, samotność, rozpacz, tęsknota. Obudził się z tych koszmarów z ulgą, choć bolało go całe ciało i czuł się jak na ciężkim kacu. Domyślił się, że wiedźma musiała go odurzyć, stąd te majaki.

Otworzył oczy, nareszcie całkiem przytomny. Leżał na szpitalnym łóżku. Rana na ramieniu była opatrzona, podobnie jak mniejsze draśnięcia. Wziął głębszy oddech. Ból w klatce piersiowej uświadomił mu, że ma połamane żebra. Lekarze też to zauważyli – jego tors opinała opaska uciskowa. Rozejrzał się. Pokój wyglądał na normalną szpitalną salę. Był w niej zupełnie sam, żadnych innych pacjentów. Ostrożnie wstał z łóżka – bolało, ale zacisnął tylko zęby, nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Najważniejsze, że już nie kręciło mu się w głowie. Podszedł do szafki, aby sprawdzić, czy są w niej jego rzeczy. Znalazł ubrania, portfel, telefon. Najważniejsze, to zadzwonić do Deana. Miał od niego kilka nieodebranych połączeń i wiadomość głosową z pytaniem, gdzie jest. No właśnie, to trzeba było najpierw ustalić. Niestety w telefonie chyba coś szwankowało, bo nie chciał mu wskazać lokalizacji. Trudno, zapyta kogoś z personelu.

Odwrócił się od szafki i zobaczył, że od progu przygląda mu się czarnowłosa dziewczyna. Musiała stać tak już od dłuższej chwili, wygodnie oparta o futrynę z rękoma założonymi na piersiach. Posłał jej zdziwione spojrzenie.

- Obudziłeś się. – Podeszła do niego i złapała za ramię. – Jesteś ranny, powinieneś odpoczywać.

- Nie potrzebuję pomocy – powiedział może trochę zbyt obcesowo, ale posłusznie wrócił do łóżka, miała rację, to była ciężka noc. Dziewczyna usiadła na krześle obok. – Kim jesteś?

- To ja cię znalazłam i wezwałam karetkę. – Spojrzała mu w twarz i wtedy zobaczył jej niezwykle zielone oczy. Przypomniał sobie.

- Dziękuję – powiedział łagodniejszym tonem. – Możesz mi powiedzieć, gdzie jestem? Jak się nazywa to miasto? Brat po mnie przyjedzie.

Dostrzegł, że przez jej twarz przebiegł cień, zanim odpowiedziała.

Uśmiechnął się półgębkiem w podziękowaniu i wybrał numer Deana, przeklinając w myślach czarownicę, która wysłała go tak daleko.

- Sammy, dzięki Bogu! - usłyszał po chwili w słuchawce. - Gdzie jesteś?

- Wszystko w porządku. Jestem w szpitalu, ale nic mi nie jest. Byłem nieprzytomny, bo ta... - zaciął się na chwilę. Chciał powiedzieć "wiedźma", ale przecież miał towarzystwo - ...bo zostałem odurzony.

- Ok. Gdzie mam przyjechać?

- Storybrooke w Main.

- Co do diabła? Main? Taki kawał! No, trochę będziesz musiał poczekać. Do zobaczenia.

Odłożył telefon na szafkę obok łóżka. Dziewczyna wciąż siedząc na krześle bez przerwy bacznie go obserwowała. Odwzajemnił jej się tym samym. Zielony golf podkreślał smukłość jej szyi i dziewczęcą krągłość piersi. Szczupłe ramiona opinała czarna skórzana kurtka. Czarne włosy sięgały linii żuchwy. Była w niepokojący sposób piękna - tak to sobie określił w myślach, choć sam nie był pewien, co by to miało oznaczać.

Dziewczyna zupełnie niespeszona spojrzeniem Sama, zapytała:

- Jak się tu znalazłeś?

- Nie pamiętam. - Pokręcił głową. - Jak pewnie słyszałaś - skinął w stronę telefonu - ktoś mnie odurzył. Wszystko wydaje się takie niejasne...

- Ktoś z pewnością próbował cię skrzywdzić. - Dotknęła z troską opatrunku na jego ramieniu. - Nie domyślasz się, kto? Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?

- Jesteś z policji? Dlatego tak wypytujesz?

- Nnie... Biuro szeryfa akurat nie może teraz zająć się twoją sprawą... A ja jestem po prostu ciekawa. Znalazłam cię i chcę pomóc.

Postanowił jej na razie nie spławiać. W tym nowym miejscu może się przydać ktoś życzliwy. Wymyślił na poczekaniu jakąś historyjkę.

- Byłem w pubie w Bostonie. Ktoś musiał mi czegoś dosypać do drinka. Pewnie wdałem się w bójkę, stąd obrażenia, ale niczego nie pamiętam...

Przez dłuższą chwilę patrzyła mu przenikliwe prosto w oczy. Wytrzymał spojrzenie, ale nie miał złudzeń: wiedziała, że kłamie. W końcu spuściła wzrok i półgłosem zaczęła opowiadać.

- Lubię wybrać się czasem na spacer o świcie. Miasto jeszcze śpi, jestem wtedy całkiem sama. Chłonę ciszę i samotność, nikt niczego ode mnie nie chce. Chłód poranka orzeźwia. Spaceruję sobie, medytuję, słucham wiatru i odgłosu swoich kroków. Jest spokój. Dziś wyrwałeś mnie z tej rutyny. Byłeś jak rysa na spokojnej twarzy poranka. Leżałeś w centrum miasta, pod wieżą zegarową. Nie ruszałeś się. Wyglądałeś strasznie – cały we krwi, w poszarpanym ubraniu. Na asfalcie zrobiła się czerwona plama, utrata krwi w tej ilości nie była groźna dla twojego życia, ale na pewno cię osłabiła. Ale nawet wtedy, gdy leżałeś twarzą do ziemi, widać było, jaki jesteś… duży i silny. Chciałam obejrzeć ranę, więc dotknęłam twojego ramienia. Nie jesteś chuderlakiem. – Przelotny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Spojrzała na niego. – Sam, walczyłeś. Byle mięśniak z baru nie pokonałby cię, nie zadałby takich obrażeń. Poza tym… - pokręciła głową i wskazała obandażowane ramię – tego nie zrobił człowiek.

Sam nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Otworzył usta i zaraz zamknął je, skonsternowany. Z opresji wydobył go telefon, na którym wyświetliło się imię jego brata.

- Dean?

- Sam, jadę do Main, ale tego Storybrooke nie ma na żadnej mapie, nie mogę go nigdzie znaleźć. Nie jestem może komputerowym mózgowcem, ale tyle to potrafię. Wygląda na to, że coś takiego nie istnieje. Nie pomyliłeś czasem nazwy?

- Czekaj, upewnię się. – Przerwał rozmowę, by zwrócić się do dziewczyny: – To miejsce nazywa się Storybrooke, tak?

Skinęła głową.

- Stary, nie pomyliłem się, jest tak, jak mówiłem. Jedź dalej, ja w tym czasie postaram się dowiedzieć czegoś więcej. Na razie.

Coś tu nie grało… Najpierw nie mógł ustalić lokalizacji w telefonie, teraz to…

- Mój brat nie może znaleźć żadnej wzmianki o tym mieście. Nie ma go na mapach, nigdzie. Dlaczego? Co tu się dzieje? I kim w ogóle jesteś? Skąd znasz moje imię?

Stał się napastliwy, ale dziewczyna nie wystraszyła się, tylko lekko przygarbiła, jakby przygniótł ją jakiś ciężar. Milczała przez dłuższą chwilę, Sam zdążył pomyśleć, że w ogóle nie zamierza mu odpowiedzieć. Kiedy w końcu się odezwała, mówiła powoli, jakby szukała odpowiednich słów.

- Na imię mam Missy. Nie jestem nikim szczególnym. Znalazłam cię, więc poproszono mnie, żebym… się tobą zaopiekowała, bo ani szeryf, ani burmistrz nie są w tej chwili osiągalni. Twoje imię było w dokumentach w portfelu. Rozmawiałam z drem Whale'm i zdradził mi je. – Wzięła głęboki oddech, jakby zbierając siły przed najtrudniejszą częścią wypowiedzi. Spojrzała mu prosto w oczy. – Sam, zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale musisz pamiętać, że nic ci nie grozi. Nikt cię tu nie więzi. Nie wiem, jak się tu znalazłeś. Nie sądzę, aby ktoś z miasteczka się do tego przyczynił. I wiem na pewno, że nie przybyłeś tu zwyczajnie, że nie wydarzyło się to w sposób naturalny. To pozwala mi przypuszczać, że widziałeś w życiu rzeczy, które większość ludzi uważa za bajki. Dlatego powiem ci prawdę: Storybrooke jest miasteczkiem, nad którym ciąży klątwa. Nie można z niego tak po prostu wyjechać, ani do niego wjechać. Dlatego twój brat nie widzi go na mapie. Nie ma go tam.

Sam słuchał jej zdumiony, lecz nie zszokowany. Nie spotkał się nigdy z przeklętym miasteczkiem, ale widywał już dziwniejsze rzeczy. Prawdziwym problemem było to, czy powinien zaufać Missy.

- Załóżmy, że to, co mówisz, jest prawdą… Nie jestem więźniem, ale nie wolno mi wyjechać, tak?

- Nie, to nie tak. Wolno ci, ale kiedy ktoś przekracza granicę miasteczka, dzieje mu się coś złego. To nie groźba – dodała szybko. – Mogę ci pokazać, jak wyjdziesz ze szpitala.

Usłyszeli kroki na korytarzu i zwrócili głowy w stronę drzwi. Do pokoju wszedł lekarz i zwrócił się do Sama.

- Dzień dobry, panie Winchester, jestem dr Whale. Przykro mi, że zakłócam to spotkanie. Panno Grow. – Obdarzył Missy promiennym uśmiechem. - Proszę o wybaczenie, ale muszę omówić z pacjentem stan jego zdrowia.

Missy wstała, zapewniła Sama, że przyjdzie jutro, aby dokończyć rozmowę, pożegnała się i wyszła.