Przełknęłam ślinę wyglądając przez okno. Przez ażurowe zasłonki w moim nowym pokoju, widać było podjazd sąsiedniego domu i dwóch chłopaków, opierających się o lśniący, czarny samochód.
-Dasz sobie radę- szepnęłam do siebie, ale nie byłam pewna czy dodał mi to choć odrobinę otuchy. W końcu podniosłam z podłogi naszykowaną wcześniej torbę i ruszyłam do drzwi.
- Gotowa na pierwszy dzień szkoły, skarbie?- szczebiot mamy zaskoczył mnie na korytarzu i nie zdążyłam ukryć przed nią zdenerwowania, które pojawiało się na mojej twarzy. Postanowiłam jak najszybciej przytaknąć i wyjść z domu, ale kobieta zagrodziła mi drogę. Mamy już takie były, wyczuwały kiedy działo się coś niepokojącego.
- Wszystko dobrze, mamo- wyjąkałam, żeby otrzymać dostęp do drzwi frontowych.- Jestem gotowa, to tylko liceum- skłamałam. Rodzicielka uniosła brwi, ale po chwili pochwyciła mnie w swoje ramiona tak, że musiałam błagać ją o ponowne pozwolenie mi na oddychanie.- Nie mogę uwierzyć, że masz już siedemnaście lat, skarbie- szepnęła mama.- Jezu, jak ten czas szybko leci! Jeszcze wczoraj biegałaś po podwórku w pieluchach w poszukiwaniu wróżek.
- Tak, mamo- westchnęłam zirytowana.- Ale to nie było wczoraj, tylko piętnaście lat temu i nie tutaj, tylko w Polsce- dodałam szybko, wymijając matkę i chcąc rzucić jej krótkie „do zobaczenia po lekcjach!". Nim jednak zdążyłam położyć rękę na klamce, moja rodzicielka krzyknęła za mną:
- Poprosiłam sąsiadów, żeby odprowadzili cię do szkoły! Nie mieszkamy tu tak długo, możesz się zgubić…
- Mamo!- jęknęłam. Cieszyłam się, że martwiła się o mnie, ale krew zamarzła mi na myśl, że muszę skontaktować się z chłopakami mieszkającymi w domu po prawej. Nie dlatego, że wydawali się jacyś nienormalni, ale po prostu wciąż miałam problem z… nowymi znajomościami. Mama uśmiechnęła się, kompletnie zapominając, że MAM już te siedemnaście lat i wypchnęła mnie delikatnie za nasze drzwi, machając do czekających na podjeździe chłopców.

Starałam się odwrócić wzrok, ale jak długo można było unikać spojrzenia kogoś, z kim miałaś spędzić najbliższe półgodziny? W końcu podeszłam do nich i zerknęłam w ich kierunku. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy był niesamowicie ogromny, i nie ma w tym najmniejszej przesady, wzrost pierwszego chłopaka. Patrząc na jego położoną w górze głowę z tak bujnymi, zdrowymi włosami, że aż ogarnęła mnie dziwna fala zazdrości, od razu przypomniały mi się historie dziadka Horacego o ogromnych, kanadyjskich łosiach. Wzdrygnęłam się. Skąd przyszło mi do głowy do porównanie? Łoś… znaczy się, chłopak po za swoimi olbrzymimi rozmiarami, miał przyklejony do twarzy przyjemny i pełen dobroci uśmiech z cyklu hej-chętnie-się-z-tobą-zaprzyjaźnię. Co innego jego nieco niższy brat. Ten patrzył się na mnie uważnie, dokładnie oglądając każdy kawałek mojego ja z dziwnym, charyzmatycznym uśmieszkiem prosto od gwiazd szkolnego boiska. Musiałam przyznać jednak, że wyglądał jakby się stamtąd urwał. Był przystojny. I to nieźle. A oprócz zniewalającego uśmiechu, miał jeszcze równie zniewalające oczy. Zielone. Duże. Błyszczące oczy.
- Hę?- mruknął, a ja wzdrygnęłam się, notując, że patrzę na nich odrobinę za długo.
- Co?
- Właśnie podałem ci swoje imię- powtórzył, wkładając ręce do kieszeni swojej brązowej, skórzanej kurtki. Super. Świetnie. Jak zawsze rozgarnięta ja.
- Cóż… Ja… Hm…
- Dean Winchester- powiedział Łoś i rzucił bratu ostrzegawcze spojrzenie.- Ja jestem Sam- dodał, wyciągając do mnie dłoń. Przedstawiłam się, odwzajemniając uścisk Ło…Sama.
- Tak, Sammy to pełna dobroci dusza towarzystwa- stwierdził Dean i także uścisnął mi dłoń.- Do momentu, kiedy nie wejdzie do biblioteki. Wtedy liczą się książki. Kujon dostał się do liceum o rok wcześniej.
- Tak?- zapytałam.- W której jesteś klasie?
- Pierwszej- rzucił, a ja zadarłam do góry głowę, by pochwycić jego spojrzenie. Winchester numer 2 był ode mnie młodszy, a mimo to czułam się jak zagubiona surykatka przy żyrafie.- Dean jest w ostatniej- dodał.- O ile zda.
- Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż siedzenie za kawałkiem deski i patrzenie się na wskazówki zegarka- stwierdził starszy brat i odwrócił się od nas, zerkając, niby przypadkowo, na zegarek przypięty do swojego nadgarstka.- Zawsze zostaje mi rodzinny interes- szepnął konspiracyjnie i otworzył drzwi stojącego na podjeździe auta.
- To twój samochód?- jęknęłam, pochłaniając wzrokiem Chevroleta. Nigdy nie znałam się jakoś bardzo na autach, ale nie trzeba było, żeby ocenić, iż wóz Winchesterów jest niesamowity. Stojąc koło niego, można było poczuć emitujący przez niego klimat.
- Sąsiadko, poznaj Chevy Impalę '67- stwierdził ładując się na siedzenie kierowcy i z namaszczeniem gładząc kierownicę samochodu.- Ślicznotko, poznaj Sąsiadkę- rzucił już bardziej niedbale.
- Nie zaszkodziłoby, gdybyś zwracał się do mnie po imieniu- mruknęłam, a Sam/Łoś posłał mi przepraszające spojrzenie, wskazując mi miejsce na tylnym siedzeniu. Usadowiłam się, napotykając wzrok Deana w tylnym lusterku. Chłopak pokazał mi rząd równych, białych zębów w swoim uśmiechu.
- Na razie pozostań sąsiadką, Sąsiadko- stwierdził.- Potem przylgnie do ciebie inne przezwisko. W tej budzie nie możesz mieć na imię tak, jak masz na imię.
- Właśnie- podjęłam wątek, zerkając na Sammy'ego. Miałam wrażenie, że młodszy brat będzie bardziej rozważny i… mniej Deanowy.- Jak daleko stąd do Fandom High?
- Góra piętnaście minut autem.
- Ale najpierw musimy zrobić rundkę i kogoś podrzucić- przerwał mu Dean. Sam spojrzał na niego niepewnie.- Halo?- zawył starszy brat- A Cas?
- Może dzisiaj sobie darujemy? Da sobie radę, a my mamy gościa w samochodzie.
- Sąsiadka sąsiadką, a Cas to Cas- sprostował Dean i skręcił w ulicę, której nie nauczyłam się, gdy poznawałam trasę do liceum. Westchnęłam. Cas musiała być niezłą szczęściarą. Kiedy auto gnało ulicami Fandom's Town, Dean i Sam cały czas o niej mówili, a raczej się kłócili. Ze sposobu, z którego wypowiadał się o niej Dean, wynikało, że była mu kimś bliskim. Pewnie jego dziewczyną. Cas… To było chyba zdrobnienie od Casandry… Cassie, prawda?
-Dajcie mi chwilkę- stwierdził Dean, kiedy Impala zatrzymała się pod niebieskim domem. Wyjrzałam przez okno, przyglądając się budynkowi. Nie wiem dlaczego, ale wydał mi się jakiś smutny. I pusty. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale sprawiał wrażenie, jakby nikt w nim nie mieszkał. Zimny.
- Cas to dziewczyna Deana?- zapytałam, kiedy starszy brat wyszedł z auta. Sam przyglądał mi się przez chwilę z rozbawieniem, po czym ledwie powstrzymując śmiech, odezwał się powoli.
- Coś w ten deseń- stwierdził. Kiwnęłam głową i postanowiłam z powrotem przyjrzeć się domostwu.
Dean kilkoma susami pokonał chodnik i stanął na ganku. Zanim zdążył przyłożyć palec do dzwonka, drzwi otworzyły się i wyjrzał zza nich jakiś chłopak. Miał czarne zmierzwione włosy, niebieskie jak jego dom oczy i niebieską koszulę, wypuszczoną na spodnie, którą okrywał beżowy płaszcz prochowiec. Przez głowę przeleciała mi myśl, że tak nie ubiera się przeciętny nastolatek do liceum, ale zastąpiło nią nowe pytanie- Gdzie była Cas i czy chłopak w drzwiach był jej bratem, czy musieli zahaczyć o jeszcze jeden dom? Do dzwonka zostało dziesięć minut, a spóźnienie się pierwszego dnia mogło zostać źle odebrane. Sam chyba wpadł na ten sam wywód, bo sięgnął do kierownicy i zatrąbił. Chłopcy przy drzwiach przerwali rozmowę i ruszyli niechętnie do samochodu.
- Odrobinę cierpliwości, Sammy- jęknął Dean z powrotem zapalając silnik, a chłopak w prochowcu usadowił się koło mnie przez co poczułam się trochę niezręcznie.
- Miałbym jej więcej, gdybyśmy mieli więcej czasu- odpalił brat, a Dean przewrócił oczami.
- Przepraszam- zaczęłam.- Czy będziemy jeszcze jechać po Cas?- zapytałam.
- Co?- odpowiedzieli jednocześnie. Przełknęłam ślinę.
- No, po Cas… Dziewczynę Deana. Mieliśmy po nią podjechać, prawda?- wytłumaczyłam się, plącząc słowa, kiedy Sammy zaczął cicho chichotać.
- To… To ja jestem Cas- zaczął niepewnie chłopak, siedzący koło mnie, a ja miałam ochotę wyskoczyć przez okno i uciec.- Nazywam się Castiel- stwierdził, wyciągając do mnie rękę.
- Ja… Hm, przykro mi, że cię pomyliłam, Cas- rzuciłam szybko, zerkając w stronę czerwonej twarzy Winchestera, która mówiła coś w stylu uciekaj-bo-zaraz-cię-zabiję!- Jestem sąsiadką Sama i Deana- przedstawiłam się.
Castiel skwitował to tylko cichym „Oh" i pytającym spojrzeniem w kierunku braci na pierwszym siedzeniu. Sam już nie wytrzymał i nie próbował ukryć spazmatycznego śmiechu, podczas gdy Dean z zabójczym spokojem i rumieńcami nacisnął pedał gazu tak, że moja głowa bezradnie odbiła się od zagłówka. Miałam za swoje.

Gdy tylko auto chłopaków zaparkowało przy szkolnym parkingu, wyskoczyłam jak oparzona z samochodu, rzucając jedynie ciche „dziękuję". Nie miałam ochotę patrząc dłużej Deanowi w oczy, a przy Castielu czułabym się niezręcznie. Postanowiłam więc zostawić Winchesterów w tyle i ruszyć do pomalowanego na niebiesko budynku przed nami. Moje starania spełzły jednak na niczym, gdy usłyszałam jak jeden z braci woła moje imię.
Odwróciłam się praktycznie wpadając na Sama.
- Mam nadzieję, że nie będziesz beznadziejnie wspominać tej podróży- powiedział, pocierając tył szyi w niezręcznym geście.
- Ja… Cóż, uhm. Było naprawdę miło…
- Przepraszam za Deana. Czasem zachowuje się jak skończony palant, ale jest najlepszym facetem jakiego mogłabyś kiedykolwiek poznać. Trzeba dać mu trochę czasu.
- I nie wspominać o Casie- zaryzykowałam, wymieniając imię przyjaciela chłopaków. Ku mojej uldze Łoś zaśmiał się, poprawiając plecak zarzucony na jedno ramię.
- I nie wspominać o Casie- powtórzył, przerzucając swoje spojrzenie ze mnie, na niebieski gmach szkoły.- Wiesz, jakby coś się działo w liceum… Cokolwiek. Daj nam znać, okay? Nawet najgłupsze spostrzeżenie, że coś jest nie w porządku.
Zamrugałam, nie bardzo wiedząc co sugeruje.
- Jasne…- odpowiedziałam ostrożnie.- Ale dlaczego coś miałoby nie być?
- Nieważne- Sam machnął ręką, udając, że nie było pytania.- To po prostu nasz rodzinny biznes… Pomaganie innym- rzucił.- Ciesz się pierwszym dniem szkoły. I uważaj na chemii!- krzyknął, ruszając do swojego brata.

Świetnie. Jeśli tak miało wyglądać zdobywanie przyjaciół, to czekał mnie naprawdę długi rok szkolny.