Staroć. Pisane z półtora roku.

Jest Ann, jest narracja, są przemyślenia, jest nadzieja i jest ogień. Akcja dzieje się... jakoś w trakcie Olimpijskich Herosów.

No to... E'voile! Mam nadzieję, że się spodoba. Pozostawcie swoje zdanie, jeśli łaska :P

kokosz


Palimy całun.

Płomienie ogniska zabierają nam przyjaciół, sojuszników i wielkich wojennych bohaterów. W greckiej kulturze ogień zabierał zmarłych na tamtą stronę. Nie wiem czy gorsze jest to co robimy dzisiaj-zakopywanie ciał w ziemi. I to, i to unicestwia. Ale palenie jest bardziej widowiskowe. I ostateczne.

Współczuję Leonowi. Patrzy teraz jak jego moc pochłania ciało przyjaciela. Ogień który on wzniecił zabiera od nas wielkiego wojownika i bohatera.

Wzdycham. Był filozof który twierdził, że wszystko powstaje z ognia. Mylił się. W ogniu wszystko się kończy. Szybko i nieodwracalnie. Tego co spłonęło nie da się odzyskać. Życia nie da się odzyskać.

Dlaczego ten ogień jest ciepły? Gorący wręcz? Jak to możliwe, że przy takim samym ogniu siedzimy śpiewając głupie piosenki i nas grzeje, a teraz każdy płomyk wnosi coraz większy chłód do serca? Jak to możliwe?

Patrzę na płomienie myśląc co nas czeka. Przyszłość nie zapowiada się różowo. Zapowiada się czerwono. W barwie wojny i krwi. I ognia.

Patrzę po twarzach ludzi zebranych dookoła ogniska. Patrzą na siebie spode łba, nieprzyjaźnie, tak jak wtedy gdy dowiedzieliśmy się, że wśród nas jest szpieg. Umarła w nich miłość.

Nie ufają sobie. Nie ufają dowódcą. Nie ufają bogom. Nie wierzą ani w ludzi, ani w bogów. Umarła w nich wiara.

Wszyscy nadal myślą, że nie zwracałam zbytniej uwagi na słowa Prometeusz i Hestii na temat nadziei.

I tu się mylą.

Nadzieja umiera ostatnia. Więc umiera już po tym jak umrze wiara i miłość.

To takie dziwne. My, politeiści korzystamy z chrześcijańskich wzorców. No, przynajmniej ja.

Czy ci ludzie dookoła mnie maja nadzieję? Czy w ich sercach tli się jeszcze wątły, słaby ognik, który tak łatwo zdmuchnąć i któy-wbrew właścicielowi serca-znów się wznieca?

Wróciliśmy do ognia. Do złego niszczycielskiego ognia. I teraz porónuję go do czegoś dobrego. Do nadziei.

Porównania są oszukańcze. Metafory kłamią. Nie da się ich rozpracować w logiczny sposób. Zwodzą i oszukują. Piękne słowa, które nic nie wnoszą.

Nadzieja... taki lekki duszek ta Elpida. Taki zwiewny, ledwo wyczuwalny. Nikt go nigdy nie widział, słychać tylko jak jego serce trzepocze się jak u ptaka uwięzionego w klatce.

Znowu przenoszę wzrok na płonący pogrzebowy stos. W swojej surowości i okrucieństwie, jest piękny. Wzniosły i niezwykły-jak kat któy z bezlitosną miną wznosi topór by wykonać wyrok.

Nagle widzę, że coś się toczy po drwach ułożonych w stos. Podchodzę.

Staczają się na wyścigi gliniane koraliki. Każdy z innym rysunkiem. Każdy kto inny robił. A zmarły to nasz przyjaciel. Umarł z koralikami na szyi. On zginął, ale koraliki ocalały, jak symbol przetrwania naszego Obozu.

W moim sercu zapala się ognik nadziei. Wiem, że inni też to czują. Tę symbolikę, tą podniosłaść z pozoru zwykłego wydarzenia.

Odwracam się i posyłam krzepiący uśmeich tłumowi, ale mina tłumu rzednie. Zaskoczona, odwracam się spowrotem.

Ogień dogonił koraliki. Widzę jak się topią na naszych oczach.

Umarła i nadzieja.