W krainie mgły i czasie magii, los królestwa spoczywa w rękach młodego mężczyzny o imieniu Merlin…
'
- K…! – zaklął Merlin, gdy po raz kolejny w czasie swojej trzydniowej podróży do Kamelotu potknął się o coś i wylądował na ziemi z ustami pełnymi liści. Plując podniósł się i zmusił swoje bolące nogi do wznowienia pracy. Wiedział, że miasto było już blisko i jeżeli nie zrobi postoju, to dotrze do niego jeszcze w dzień.
W końcu wyszedł z lasu i jego oczom ukazał się malowniczy Kamelot. Miasto i zamek wyglądały jak wycięte z jakiejś baśni. Jednej z tych, które opowiadała mu mama w długie zimowe wieczory, gdy był jeszcze dzieckiem. Brakowało tylko smoka. Chłopak pokręcił głową i, czując przypływ nowych sił już od samego patrzenia na miejsce, w którym czekało go ciepłe posłanie i strawa, ruszył żwawo z górki, by wejść na główny trakt wiodący do bramy.
Kamelot bardzo różniło się od tego, co znał. W gruncie było pierwszym dużym miastem, w którym był. Pierwszy raz w życiu widział też prawdziwy zamek. Jednak spodziewał się, że przy tak dużym zaludnieniu, miasto będzie pachnieć podobnie do jego rodzinnej wioski, albo jeszcze gorzej. Will był kiedyś z ojcem w stolicy Cenreda i wrócił z opowieściami o tym, jak to ludzie wylewali odpady z okna na ulicę, żebracy stali na każdym rogu, a z rzeki, która bardziej przypominała rynsztok, bardzo często wyciągano trupy. Oczywistym było, że po tych historiach Merlin bardzo długo bał się większych miast i odsuwał podróż do Kamelotu tak długo jak to tylko było możliwe. Jednak teraz, gdy widział stolicę królestwa Utera, nie potrafił wyjść z podziwu. Powietrze było tu czyste, tak samo jak ulice i domy. Ludzie również wyglądali zadbanie. Nie tak jak bogacze, ale nie czuć od nich było starego potu i w ogóle. Przynajmniej dopóki nie mijał jakiejś obskurnej karczmy. Już od pierwszego spojrzenia na nią i lekkiego wciągnięcia powietrza wiedział, że z własnej woli nigdy w niej stopy nie postawi.
Merlin poprawił ciążący mu plecak i, mijając straż, wszedł na dziedziniec zamku. To, co tu go spotkało, zepsuło jego obraz Kamelotu jeszcze bardziej niż tamta nieciekawa karczma. Oczywiście to było po prostu jego szczęście, że już na wstępie trafił na egzekucję.
- Mieszkańcy Kamelotu! – Głos z góry odwrócił jego uwagę od potężnie zbudowanego kata i drobnego, zapłakanego chłopca, który klęczał z głową na pieńku. Gapie byli wyraźnie podekscytowani, tym, że zaraz na ich oczach ktoś straci życie i młodzieniec jeszcze nigdy nie czuł się aż tak zgorszony czyimś postępowaniem. Tak, wiedział, że za niektóre przewinienia karano śmiercią. Na przykład morderstwo, zamach na kogoś szlachetnie urodzonego, myślenie o zamachu na króla… ale przecież ten chłopiec wyglądał na młodszego od niego. Co takie dziecko mogło zrobić, że zasłużyło na tak straszną karę? Błękitne oczy Merlina odnalazły przemawiającą osobę. Był to bogato ubrany mężczyzna, stojący na balkonie. Miał na głowie koronę, co wskazywało na to, że najwyraźniej to on był tym niesławnym królem Uterem, o którym mama ostrzegała go, by trzymał się od niego z daleka. Słuchając jego przemowy, Merlin nie mógł zrozumieć jak ktoś może tak bardzo nienawidzić magii, by skazywać za nią na śmierć dzieci. Zamknął oczy powstrzymując mdłości, gdy kat opuścił swój topór. Okropny trzask i westchnienie zgromadzonych ludzi wywołały u niego ciarki. Tłum zaczął się rozchodzić i chłopak zdecydował się uciec jak najszybciej z tego miejsca by odnaleźć Gaiusa. Jednak nie uszedł daleko, nim jakaś starsza kobieta zaczęła strasznie zawodzić i klnąc, że pomści swoje dziecko. Zanim straż do niej dobiegła, kobieta uciekła, wykorzystując magię, jakiej chłopak do tej pory nie widział. Otoczyło ją coś przypominające dym i zniknęła. To wszystko było nienormalne. Bajecznie piękny zamek z królem, który mordował magicznych podwładnych, napędzając tym niekończące się koło nienawiści i zemsty. Merlin potrząsnął głową i czym prędzej się wycofał z dziedzińca do najbliższego wejścia. Nie miał zielonego pojęcia gdzie idzie, ale chciał jak najszybciej uciec od tej sceny kata. Był tak bardzo w środku roztrzęsiony, że o mało nie wpadł na dwóch rycerzy ze straży. Co jest? Dlaczego oni zawsze chodzą parami?
- Um, przepraszam. Wiecie może którędy do Gaiusa? – Chłopak zapytał tego, który mierzył go mniej ostrym spojrzeniem. Mężczyzna wskazał mu korytarz w prawo.
- Tędy. Po schodach dwa piętra i w lewo do takich dużych drzwi z plakietką „Nadworny medyk".
- Dziękuję bardzo. – Merlin uśmiechnął się słabo do strażników i ruszył wskazanym przez nich korytarzem. Cóż, pomijając króla i kata, do tej pory spotkani w Kamelot przez niego ludzie wydawali się być raczej mili. Owszem, nie spotkał ich wielu, ale nie spodziewał się, że ktoś ze straży odpowie mu na pytanie. Raczej był nastawiony na to, że go wyśmieją. Miał nadzieję, że mama nie przesadziła mówiąc, że Gaius jest wspaniałym człowiekiem i, że medyk nie zmienił się przez te wszystkie lata jak się nie widzieli. Uśmiechnął się, gdy w końcu dostrzegł wspomnianą wcześniej plakietkę. Drzwi były uchylone, więc wszedł do środka. Pomieszczenie było duże i strasznie zagracone. Wszędzie walały się stosy książek, buteleczki, flakoniki, słoiczki, zioła. Jakaś mieszanka gotowała się nad ogniem, a jej pary spływały rurką i skapywały do podstawionej szklanki. Zawsze jak wyobrażał sobie pracownię szalonego czarnoksiężnika to wyglądała prawie identycznie jak pokój Gaiusa. Brakowało tylko nietoperzy, pajęczyn i starca o dziwnie błyszczących oczach…
- Dzień dobry…?
- A dzień do…! – Merlin spojrzał do góry by zobaczyć jak białowłosy staruszek opiera się o barierkę, która nagle się złamała pod jego ciężarem i mężczyzna zaczął spadać. Poczuł nagły napływ adrenaliny i to znajome uczucie palenia tuż za oczami i Gaius niespodziewanie zawisł w powietrzu. Co robić? Co robić? Szybko… łóżko! Merlin skupił się rozkazując łóżku by podsunęło się pod zawieszone ciało. Dotarło na miejsce akurat by zamortyzować jego upadek. Chłopak odetchnął z ulgą.
- Nic się panu nie stało? – Podszedł do niego. Jak nie patrzeć był już dość stary, a starsi ludzie bardzo łatwo robili sobie krzywdę przy najmniejszym upadku, a co dopiero z piętra. W prawdzie wylądował na łóżku, a nie na podłodze, jednak…
- Jak to zrobiłeś? Jakiego zaklęcia użyłeś i gdzie go się nauczyłeś? – Pytania staruszka sprawiły, że przed oczami Merlina stanął obraz egzekucji i na plecach poczuł zimny pot.
- Ja… nic nie zrobiłem. Nie wiem o czym mówisz… - zaczął się jąkać. – To tak samo się stało. Ja nie znam żadnych zaklęć.
Starzec wpatrzył się w niego przenikliwym spojrzeniem, marszcząc brwi.
- Samo się stało? – Powtórzył z niedowierzaniem. – A kim ty tak właściwie jesteś?
Merlin szybko zaczął szukać w swoim plecaku listu, który dała mu do przekazania mama. No dalej. Przecież go nie zgubiłem… acha! Uśmiechnął się swoim najbardziej niewinnym i szczerym uśmiechem i podał złożony pergamin staruszkowi.
- Mama przysłała mnie do Gaiusa. Mam na imię Merlin – powiedział, gdy mężczyzna, którego uznał za Gaiusa, stwierdził, że nie ma okularów i nie wie gdzie się podziały.
- Ach, dziecko Hunith. – Gaius uśmiechnął się do niego pierwszy raz odkąd wszedł do tego pomieszczenia. Schował list do kieszeni do późniejszego przeczytania i znów zmierzył chłopaka spojrzeniem. - Magia jest karana w tym królestwie śmiercią, więc zrobisz lepiej, gdy będziesz w przyszłości bardziej uważał. Może zobaczyć cię ktoś, kto nie zawaha się donieść na ciebie Uterowi. – Pogroził mu palcem.
- Czyli nikomu nie powiesz? – Merlin wyszczerzył się szeroko, czując ulgę.
- Oczywiście, że nie. A teraz… tam będzie twój pokój. Idź się rozpakuj, zawołam cię na kolację i wtedy omówimy całą resztę.
- Okej. Już się robi. – Chłopak poszedł żwawo do pomieszczenia, które do tej pory było wykorzystywane przez medyka jako składzik. Położył zapasową koszulę, spodnie i bandanę na półce w szafce i po chwili zastanowienia umieścił w niej też swój plecak z matą i kocem podróżnym. – To by było na tyle jeżeli chodzi o rozpakowywanie.
Merlin usiadł na swoim nowym łóżku. Było równie twarde co te, które miał w domu w Ealdorze. Gaius zaopatrzył go też w dwa koce. Czując jak w końcu ogarnia go zmęczenie po podróży, chłopak ściągnął buty i położył się, zapadając w niczym nie zmącony sen.
Gaius zawołał Merlina, a widząc, że chłopak nie przychodził, wszedł do jego pokoju. Chudzielec spał na łóżku z twarzą schowaną w poduszkę. Medyk uśmiechnął się lekko pod nosem i zdecydował się pozwolić mu odespać wielodniową podróż. Jutro skoro świt zwali go z łóżka i pogoni do roboty.
