Unknown diamond

PROLOG

Seattle

- Jak to mam jeszcze jedno dziecko? To nie możliwe, wiedziałabym o tym, w końcu ciąża to nie katar, nie przechodzi niezauważona! – krzyk Belli przeszył wszystkich zebranych. Edward stał jak zamurowany, a Renesmee stała przytulona do Jake'a. Wszyscy byli w szoku.

- Po za tym, jestem wampirem od siedemnastu lat, nie mogę mieć dzieci! – krzyk Belli stawał się coraz bardziej głęboki i zdesperowany – A ty mi mówisz, że mam dziecko, którego nawet nie widziałam. Po tylu latach.

- Bella kochanie, ja też jestem w szoku, nie rozumiem jak to mogło się stać. Moje wizje są bardzo przewidywalne, naprawdę nie wiem co się we mnie zepsuło – głos Alice był cichy i zgnębiony – Ale teraz nie mogę pozbyć się tych obrazów, ja wiem że macie z Edwardem jeszcze jedną córkę.

- Ale jak Alice? – glos Edwarda był równie napięty jak siostry – Przecież to nie możliwe.

- Dlaczego niemożliwe, przecież macie Renesmee - Alice była naprawdę zdumiona pytaniem.

- Ale to była naprawdę wyjątkowa sytuacja, no i Bella była wtedy jeszcze człowiekiem – do rozmowy wtrącił się Carlise.

- A czy ja mówiłam, że to dziecko jest młodsze od Nessi? Ja…to dziecko jest jednym z bliźniaków – oczy Alice zamknęły się nagle, a ręce zaczęły lekko drżeć, miała właśnie bardzo silną wizję, Jej usta w ciągu sekundy rozszerzyły się w wielkim uśmiechu. Teraz jej ciało całe drżało, ale tym razem z ekscytacji.

- Chcesz powiedzieć, że mamy bliźniaki?! – Tym razem to Edward głośno krzyknął. Jego dar pozwalał mu bezwiednie słyszeć wszelkie myśli, które kłębiły się w mózgu czarnowłosego chochlika – To były dwie dziewczynki!!

- Ale jak?! Przecież byliście przy porodzie, jakim cudem nie zauważyliście, że było drugie dziecko ?– Bella była na skraju wyczerpania psychicznego, myśl że gdzieś jest dziecko, które może być jej i Edwarda, samo, bez rodziny, przyprawiało ją o dreszcze.

- Narodziny inkubentów są bardzo rzadkie. Nie znamy pewnych procesów jakie wtedy zachodzą, kiedyś mówiono, że ze związku kobiety z wampirem rodzą się tylko bliźniaki. Ale brałem to jak bajkę, wymysł, jak to, że wampiry śpią w trumnie - Carlise był naprawdę zainteresowany i zaintrygowany sytuacją. Stanowiło to zagadkę, którą chciał za wszelką cenę rozwiązać. Tym bardziej, że dotyczyło to jego rodziny, a przede wszystkim jego wnuczki, która gdzieś tam była.

- Dlaczego bliźniaki? Czy legendy mówią coś na ten temat? – Jasper jedyny był spokojny, jakby wiedział, że wszystko będzie dobrze.

- Nigdy się w to nie zagłębiałem – westchną Carlise – Teraz tego żałuje, ale z tego co pamiętam, to w dzisiejszych czasach powiedzielibyśmy, że chodziło tu o geny. Jeden z bliźniaków, miał odziedziczyć te cechy, które uważane były za idealne, bądź jak kto woli te dobre cechy. Zaś drugi miał mu to umożliwić, poprzez odziedziczenie tych gorszych.

- Czyli co, Nessi jest śliczna, mądra i w ogóle, a ta druga jest jej brzydkim przeciwieństwem – Emmett jak zwykle nie grzeszył wyczuciem.

- Emmett, jak możesz - Esme była szczerze oburzona – dziecko nie jest niczemu winne i pamiętaj, że wygląd zewnętrzny o niczym nie świadczy.

- Czy to sprawiedliwe, że wy macie dwoje dzieci, a ja nie mogę mieć ani jednego? – Rose była smutna, dziecko było jej odwiecznym marzeniem, prawie obsesją. Mimo to cieszyła się, że gdzieś tam jest jeszcze jeden Cullen.

- Oh, kochanie…- Emmett chciał już coś powiedzieć, ale blondynka mu przerwała.

- No to gdzie mamy szukać, tego dzieciaka. Chyba nie zostawimy go samego? – zapytała.

- Oh, znajdziemy ją. Jeszcze mamy czas- Alice była bardzo pewna tego co dosłownie przed sekundą widziała w swoim umyśle.

- Ja tam się cieszę. Przynajmniej nie będę sama – W końcu odezwała się Renesmee – Mam dość dużą rodzinę, ale rodzeństwo to co innego.

- Jak to sobie wyobrażacie?? Podejdziecie do niej i co?? Hej, jesteśmy twoimi rodzicami. Nie przejmuj się tym, że wyglądamy na równolatków, jesteśmy tylko wampirami – wtrącił się Jake, jak zwykle z lekką ironią.

- Nie obchodzi mnie to. Chcę zobaczyć swoje dziecko. – W Belli rodziła się agresja. Nadal uważana była za nowonarodzoną i czasami zdarzało jej się trącić nad sobą kontrolę.

- Spokojnie kochanie – Edward próbował uspokoić żonę – Jake ma rację, nie możemy tak wpaść i po prostu wszystko jej wyznać. Uzna nas w najlepszym razie za wariatów. Poza tym ona może mieć rodzinę, przyjaciół. Nie możemy po prostu tak wtargnąć.

- To nie problem – wtrąciła się Alice – Mieszka w sierocińcu.

- W sierocińcu?! – Bella wydała z siebie piskliwy jęk – W sierocińcu?! Moje dziecko!

- Alice, nie prowokuj jej!- warknął Edward.

- Nie prowokuje. Ale to daje nam szansę, w końcu oficjalnie Carlise i Esme mogą ją adoptować. Zresztą z tym nie będzie żadnych problemów. Myślę, że gorzej będzie z Bernie.

- Z Bernie??

- Z Bernadett. Bliźniaczką Nessi.

Bpov

Szare mury sierocińca zawsze mnie przygnębiały. Brudne smugi, kawałki tynku odpadające od ścian pogarszały tylko sprawę. Wprawdzie po tylu latach powinnam się do tego przyzwyczaić, ale nadal oglądanie tego budynku wprawiało mnie w parszywą melancholię. Pogoda była paskudna, deszcz lał jak z cebra, zimy wiatr dopełniał jeszcze parszywość tego dnia. A co jeszcze było parszywe? W moim życiu na pewno wszystko. Choćby szkoła, sierociniec, a przede wszystkim ja. A co we mnie złego? No cóż... jestem dziwna – cholernie dziwna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie rozmawiam z nikim, nie przyjaźnie się z nikim, nie toleruje nikogo. Robię to zupełnie świadomie. Wolę, aby nikt się do mnie nie zbliżał. Zarówno dla mojego jak i ich bezpieczeństwa. Osobiście uważam, iż podczas moich narodzin musiało pójść coś nie tak. Może moja biologiczna matka zaćpała się za mocno, lub sperma ojca była lekko wadliwa. To mogły być powody dlaczego moje DNA jest uszkodzone. Inaczej nie jestem w stanie zrozumieć tego, co się ze mną dzieje. Od zawsze czułam się inna, lecz z roku na rok jest ze mną coraz gorzej, to coś wzrasta we mnie i coraz trudniej mi z tym walczyć. Żądza krwi daje mi naprawdę w kość. Ludzie wręcz pachną dla mnie, każdy jest jakby indywidualną przekąską. I to mnie przeraża. Nie chcę tego i staram się jak mogę, aby to zwalczyć. Dzięki Bogu, los nie obdarzył mnie urodą i jakimkolwiek powabem. Pozwala mi to trzymać ludzi na dystans. Przez kilka lat walczyłam o własny pokój w ośrodku. Dzięki moim dziwnym zachowaniom i petycji kilkudziesięciu moich byłych współlokatorek, otrzymałam na własność małą kanciapę na samym końcu wyludnionego korytarza. Lepiej być nie mogło.

Szkoła była prawdziwym problemem, tam ludzki zapach nęcił mnie i zniewalał. Byłam jednak zdeterminowana skończyć liceum. Studia zawsze można zrobić korenspodencyjnie.

Wchodząc do pustego przedsionka cieszyłam się z nadchodzącego weekendu. Większość młodszych dzieciaków od piątku do niedzieli przebywała na tzw. Próbnych dniach z rodzinami adopcyjnymi. Ja nigdy nie miałam chętnych do zaopiekowania się moja marną osobą , z czego w zasadzie cholernie się cieszę. Wprawdzie posiadam jakieś tam uczucia – tak przynajmniej myślę – i czasami zdarzały się dni, kiedy marzyłam aby mieć mamę i tatę albo choćby babcię. Zdarzało mi się nawet płakać w poduszkę, ale jestem na tyle inteligentna, by wiedzieć, że adopcja w moim przypadku jest niemożliwa. Ludzie jednak są znani z tego, że pragną tego czego nie mogą mieć.

Jednak takie genetyczne dziwadło jak ja ma marzenia. Marzy mi się domek w lesie, z dala od miasta, gdzie mogłabym spokojnie mieszkać z dala od ludzi. W dzisiejszym świecie nie jest problemem pracować w domu, mamy komputery, Internet, faksy. Mogłabym tam spokojnie żyć. Ale najpierw trzeba zarobić na to marzenie, a państwo nie daje takich bonów dla sierot. Musze sama na to zapracować, dlatego na razie moim jedynym celem jest kontrola samej siebie.

Nadal ustalam czym jestem. Przeczytałam chyba milion stron internetowych na temat chorób genetycznych, zaburzeń psychicznych i wrodzonych dewiacji. Na razie nie uzyskałam żadnej satysfakcjonującą odpowiedzi. W każdym razie nie zamierzam dać zamknąć się w psychiatryku.

- Down, czemu nie jesteś w szkole? – głos jednej z opiekunek - Amandy Pickberry zahuczał kolo mego ucha.

- Skończyłam wcześniej zajęcia – odparłam cicho, starając się przy tym nie oddychać. Nie lubię kiedy ktoś mnie zaskakuje. Wtedy moje instynkty dają o sobie znać.

- Nie włócz się po korytarzu. Idź do pokoju – jej skrzekliwy glos był bardzo nieprzyjemny.

- Tak jest. – odparłam zgodnie, chcąc jak najszybciej się z stamtąd ulotnić.

- Nie bądź protekcjonalna, za rok będziesz musiała opuścić to miejsce, wtedy nauczysz się życia – jej glos wprawiał mnie w prawdziwa furię. W głębi duszy chciałam zagryźć tą wredną hipokrytkę. Powtarzała mi to od przeszło dwóch lat, podkreślając moją niską względem jej pozycję.

- Tak jest – powtórzyłam i szybko skierowałam się do swojego pokoju. Jedynego miejsca, w którym czułam się dobrze i bezpiecznie.

Klapnęłam ciężko na fotel, który zajmował praktycznie jedną czwartą pokoju. To było na prawdę małe pomieszczenie. Kolejny dzień w budzie za mną. Dwa dni swobody przede mną.

Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spędzę ten dzień spotykając znikomą ilość osobników. Z ust wymknęło mi się głośne westchnienie

- Dobrze by było mieć spokój choćby przez chwilę – szepnęłam sama do siebie wstając z fotela i kierując się do szafki z książkami. Moja noga zaczepiła się o wystający koc i z wielkim hukiem wylądowałam na podłodze, uderzając twarzą o podłogę. Skutkiem czego był stłuczony nos i pogięte okulary.

- Albo nie, dobrze by było mieć choćby trochę lepszą koordynację. Albo więcej szczęścia.

Z trudem podniosłam się z podłogi, nos bolał jak cholera ,a okulary były znacznie zdeformowane. Takie sytuacje dość często mi się zdarzały. Byłam przykładem osoby, która kompletnie nie posiadała zmysłu równowagi. Zwijając koc, próbowałam pocieszyć się słowami, że przynajmniej nikt mnie nie widział. I tak za często się ze mnie podśmiewują.

Seattle

- Więc nazywa się Bernadett, ładnie – Bella wtulała się w ramiona Edwarda. Leżeli właśnie w swoim łóżku, próbując razem uporać się z informacjami jakie zostały im przekazane.

- Nie mogę uwierzyć, że mamy jeszcze jedną córkę – Dla Edwarda ta wiadomość również była szokiem. W końcu niespełna kilka godzin temu dowiedział się, że gdzieś w świecie jest jego córka, która jest tak jak Nessi pół-wampirem, a co najgorsze musi z tym problemem walczyć sama. Prawdopodobnie nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest to trudne.

- Ona wychowuje się w sierocińcu, rozumiesz? Jako sierota. Pewnie myśli, że rodzice jej nie chcieli, że ją zostawili…Boże, a przecież mogła wychować się tutaj, wśród rodziny. Wszyscy na pewno by ją kochali. Ja już ją kocham – gdyby Bella mogła płakać, na pewno w tym momencie cała jej twarz zalana by była łzami

- Słyszałaś co powiedział Carlise o bliźniakach. Kochanie, nie chcę abyś była rozczarowana, ale ona raczej nie będzie taka jak Renesmee…- Edward próbował spojrzeć na całą tą sprawę racjonalnie.

- Chcesz powiedzieć, że nie mogę jej kochać, bo nie będzie tak ładna jak Renesmee czy ty? – gniew był widoczny w miodowych oczach dziewczyny.

- Nie, nie o to chodzi – gwałtownie zaprzeczył Edward – Ale nie oczekuj, że podczas pierwszego spotkania będzie cię traktować jak matkę i że rzuci ci się w ramiona…Oh, kochanie, nie chciałem cię zasmucać ani złościć. To będzie trudne dla obu stron…ona będzie musiała poznać prawdę o nas i o sobie. P za tym, nie wiemy jak radzi sobie ze swoja wampirzą naturą.

- Wiem, że nie rzuci mi się od razu w ramiona. W końcu jest mniej więcej w tym samym wieku co my. Oczywiście wiesz o co mi chodzi. Alice mówiła, że Berni dorastała jak normalne dziecko, ale w jej wizjach jest tak samo nieśmiertelna jak my…Sama w końcu zauważyłaby że coś jest nie tak.

- Alice mówi, że nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas. Zdajmy się na nią – ramiona Edwarda oplotły Bellę jeszcze mocniej. Bardzo kochał swoją żonę i córkę. W ogóle kochał swoją rodzinę. Czuł się tak samo jak Bella, zawiedziony iż nie widział jak jego dziecko dorasta, że nie poznał jej. Te lata nigdy nie zostaną przywrócone.

- Jak to możliwe, że przez siedemnaście lat Alice nic nie widziała. Dlaczego? – to najbardziej dręczyło dziewczynę. Dlaczego wizje wcześniej nie nawiedziły czarnowłosej.

- Nie mam pojęcia aniołku, ale wyraźnie tak miało być.