Zaczęłam zupełnie nowy, inny tekst. Miłego czytania :)
Wszystko będzie dobrze
Hermiona nie mogła na niczym skupić swojej uwagi. Miotała się po kuchni bez celu, przekładała naczynia, rozkładała obrus na ciemnym, dębowym stole by po chwili go zdjąć i rzucić na fotel. Nieobecność męża wprawiała ją w stan stałego rozdrażnienia i rozedrgania wewnętrznego. Nigdy nie wiedziała czy kolejna sowa, stukająca w okno nie przynosi informacji o tragicznym wypadku, szalonym czarodzieju, który postanowił jednym zaklęciem odebrać jej szczęście. Gdy po raz trzeci wygładzała fałdy koronkowego obrusu, śmiała się sama z siebie i swojego irracjonalnego zachowania.
Głupia. Wiedziała, że nic złego się nie wydarzy ale, jak to kobieta, wyobrażała sobie wszystkie możliwie najczarniejsze scenariusze. Wizualizowała sobie tragedie, próbując jednocześnie nie przypalić zupy. Potem, gdy już posprzątała dom i na powrót nabałaganiła, siadała w dużym, miękkim fotelu i starała się wybić sobie z głowy straszne, sunące w myślach wizje. Rozpalała w kominku jednym machnięciem różdżki i przykrywała pledem zmarznięte stopy, czekała.
Był zimny, listopadowy wieczór roku 2000. Na dworze trwała pierwsza, zimowa zadymka, wiatr dudnił i świszczał, unosząc płatki śniegu. Czerniejące na horyzoncie drzewa, ogołocone z liści, przyozdabiał biały puch, grubą warstwą oblepiał szyby i zachodnią ścianę małego domku. Młoda pani Weasley czytała nową książkę Irminy Zabini o nowościach w magomedycynie i co jakiś czas spoglądała z zachwytem przez okno. Lubiła patrzeć, jak pada śnieg, jak bieleją pagórki wokół domu. Gdy szukali miejsca, w którym będą mieszkać nie spodziewali się, że trafi im się domek w tak uroczej, spokojnej i pięknej okolicy. Budynek został zbudowany na małym wzniesieniu, z dwóch stron odgrodzony był ścianą lasu, za którym znajdowało się niewielkie jeziorko. Teraz, gdy liście opadły , drzewa rzucały kanciaste szkieletopodobne cienie. Hermiona nie przepadała za nimi. Czasem, gdy była sama, wydawało jej się, że w tych cieniach kryje się coś o wiele gorszego. Na samą myśl o tym wstrząsał nią dreszcz strachu ale była rozsądna i szybko się opamiętywała. W Czterech Wiatrach Hermiona czuła się tak bezpiecznie, jak nigdy dotąd.
- Mógłby już wrócić – rzuciła w przestrzeń i spróbowała skupić się na czytanym tekście. Nie mogła, litery nie składały się w logiczną całość, rozmywały się i wirowały, gdy tańczyło na nich światło, padające z kominka. Zamknęła książkę, zrezygnowana i mimowolnie zaczęła wspominać.
Odgłosy fajerwerków ucichły, niebo znów pociemniało, nierozświetlane kolorowymi błyskami. Wielka feta dobiegała końca. Czarodzieje w odświętnych szatach wracali do Wielkiej Sali by po raz ostatni tego wieczoru spojrzeć na jej zniszczone mury i pożegnać przyjaciół, niektórych na zawsze. Wśród obecnych brakowało wielu osób, miejsce obok George'a , które do tej pory zawsze zajmował Fred, ziało przeraźliwą pustką. Radość z pokonania Voldemorta przyćmiła ogromna cena, jaką zapłacili za zwycięstwo. Hermiona rozejrzała się, szukając wśród zgromadzonych swoich najbliższych. Weasleyowie siedzieli stłoczeni w jednym końcu stołu Gryffindoru, wokół nich unosiła się aura przejmującego smutku. Dziewczyna potrząsnęła głową w niemym odruchu zaprzeczenia, nie podejdzie do nich, nie da rady. Harry siedział sam, bezmyślnie wpatrywał się w jedną z pustych mis. Mechanicznie sięgał po puchar i upijał z niego spory łyk, jednak alkohol nie był w stanie przytępić ćmiącego bólu, który rozrywał mu czaszkę. Wielka Sala opustoszała, większość gości rozeszła się, część z nich nocowała w Hogsmeade, niektórzy mieli pozostać w hogwarckich dormitoriach. Zrezygnowana Hermiona skierowała się do wyjścia, kiwając ręką na pożegnanie lecz nie doczekała się odpowiedzi. Krzywiła się idąc, buty wpiły jej się w stopy, obcasy były dla niej zdecydowanie zbyt wysokie.
- Hermiono! – usłyszała głos Rona i uśmiechnęła się do siebie. – Poczekaj. Zostajesz dzisiaj w Hogsmeade?
Przytaknęła. Dzień wcześniej zarezerwowała sobie pokój w Trzech miotłach. Nie zamierzała spędzać nocy w swoim starym dormitorium, które uparcie przypominałoby jej tragiczne wydarzenia sprzed kilku tygodni. Osobiście uważała, że zbyt wcześnie zaczęto świętować koniec wojny. Jeszcze nie uczczono w odpowiedni sposób poległych, nie rozpoczęto odbudowy Hogwartu, nie skończono żałoby… Jednak przyszła, byli prawie wszyscy, którzy brali czynny udział w Bitwie o Hogwart, wszyscy, którzy przeżyli. Zabrali ze sobą rodziny i przyjaciół. Wspólnie wznosili toasty za tych, którzy polegli.
- Odprowadzę cię, nie powinnaś iść sama – powiedział, biorąc ją pod rękę i prowadząc do wyjścia.
- Dziękuję Ron, poradziłabym sobie, jestem już dużą dziewczynką – Hermiona uśmiechała się szeroko, a w kącikach jej oczu pojawiły się maleńkie zmarszczki. – Jednak będzie mi dużo raźniej w takim towarzystwie.
Wieczór był ciepły, powietrze pachniało wiosną, świerszcze grały w trawie, rozrywając ciszę.Droga do wioski zdawała się być o wiele dłuższa niż kiedyś, a Hogwart z oddali wyglądał żałośnie. Hermiona ze smutkiem spojrzała na zamek. Poszarpane mury ostro odcinały się na tle nieba, brakowało wież zwalonych i roztrzaskanych w gruzy, a także rzeźb i maszkaronów, które do tej pory zdobiły blanki. Ciszę przerwało głębokie westchnięcie dziewczyny.
- Straszny widok – rzucił beznamiętnie rudzielec, głaszcząc ją po ramieniu. – Nie przejmuj się, niedługo odzyska swój dawny wygląd.
- Wiem ale to już nie będzie to samo, nie uważasz? – odwróciła się plecami do szkoły i przyspieszyła kroku, ciągnąc za sobą Weasleya. Szli w milczeniu przez co droga dłużyła się niemiłosiernie. Po kilku minutach Ron nie wytrzymał.
- Hermiono, muszę cię o coś zapytać – patrzył na nią natarczywie, niemalże błagalnie. – Ja… Wiesz, dobrze wiesz, że cię kocham. Zawsze cię kochałem. Muszę wiedzieć czy coś do mnie czujesz, czy mogę mieć nadzieję na to, że kiedyś będziemy razem. Nie mogę dłużej czekać, bo oszaleję. Hermiono, zwariuję, rozumiesz?
Stali na wprost siebie, jak sparaliżowani. Żeby spojrzeć na Rona Hermiona musiała zadrzeć głowę wysoko do góry. Twarz miał napiętą, ściągniętą zmęczeniem i smutkiem, rysy wyostrzyły mu się w promieniach księżycowego światła. Dziewczyna opuściła ręce wzdłuż ciała, była niezdrowo szczupła i wiotka. Długa podróż w poszukiwaniu Horcruxów dała im się wszystkim we znaki. Ona, Ronald i Harry zmienili się przez ten czas nie tylko fizycznie, dojrzeli, a niektóre wydarzenia pozostawiły rany, których nie dało się uleczyć. Może przez świadomość tego faktu, a może wiedziony przeczuciem Weasley przyciągnął ją do siebie i przytulił, doskonale zrozumiał co chciała mu przekazać. Oczy miała przepełnione żalem, nie potrzebowali słów. Hermiona szlochała rozpaczliwie, wciskając twarz w szatę na piersiach przyjaciela.
- Ron, tak mi przykro – łkała, a on głaskał ją po krótkich, aksamitnych włosach.
- Wiem, malutka, mnie też jest przykro. Wszystko będzie dobrze.
Tej nocy rozstali się na dobre, zapominając o wszystkich momentach, gdzie przekroczyli granice przyjaźni.
W małym, nieładnie urządzonym pokoiku w Trzech Miotłach Hermiona długo nie mogła zasnąć, wpatrując się w sufit.
Nawet nie zauważyła, gdy w saloniku zrobiło się zupełnie ciemno. Ogień w kominku wygasł, a słońce ostatecznie skryło się za horyzontem i zastąpił je wąski, blady rogal księżyca. Hermiona zgłodniała, a wspomnienie świeżych, żurawinowych bułeczek Molly Weasley wezwało ją do kuchni. Z trudem dźwignęła się z fotela i stęknęła głucho z wysiłku. Poczłapała do kuchni i z uśmiechem na ustach zaczęła przetrząsać szafki. Zanim natrafiła na ukryte smakołyki w korytarzu rozległ się szczęk zamka, a następnie kroki. Kobieta zamarła.
- Wróciłem! – oznajmił przybysz. – Czemu nikt mnie nie wita?! – zawołał ze śmiechem i udawaną urazą. Bagaże, ciężka kurtka z czarnej skóry i kapelusz z szerokim rondem upadły z głuchym łoskotem na podłogę w przedpokoju.
- Lumos – mruknął, wyciągając przed siebie różdżkę. Roześmiał się serdecznie na widok żony, która pisnęła z radości, jak podlotek i stęskniona, rzuciła mu się w ramiona.
- Ale jesteś gruba! – wydusił Bill między pocałunkami.
- Mogłabym skłamać, że objadałam się z żalu za tobą ale twój syn skutecznie uniemożliwia mi kłamstwa dość celnymi kopniakami w wątrobę – odpowiedziała na zaczepkę i przyjrzała się Billowi z uwagą. Pachniał wiatrem i śniegiem, musiał nie golić się od kilku dni, gdyż szczękę pokrywała mu gęsta, ostra szczecina zarostu. Poza tym nie zmienił się w ogóle. Chociaż przez chwilę mogłaby przysiąc, że jest wyższy i bardziej żylasty niż przed wyjazdem. Ot, złudzenie, gra światła. Weasley przyklęknął i przytulił rudą głowę do wydatnego brzucha Hermiony.
- Tata już wrócił – szepnął, gdzieś w okolice jej pępka. – Skończyło się rozpieszczanie przez mamę, teraz będę wychowywał cię na prawdziwego mężczyznę. Zaczniemy od nauki latania na miotle – mówił, głaszcząc lędźwie i brzuch żony. Czuł, jak dziecko w jej łonie porusza się nieznacznie. Hemiona parsknęła krótkim śmiechem.
- Chyba ci nie uwierzył, zdaje się, że się obrócił – dotknęła końcami palców blizna na twarzy mężczyzny. – Chodź, na pewno jesteś głodny.
Weasley posłusznie wstał i poszedł za Hermioną, wlepiając w nią pełne cielęcego zachwytu spojrzenie.
- Była tu dzisiaj Molly, przyniosła wałówkę dla swojego syneczka – rzuciła przez ramię i widząc szeroki uśmiech męża, dodała – ale najpierw musisz zjeść moją zupę.
Bill znakomicie udał rozpacz, załamując ręce, a potem wznosząc je ku niebu:
- Byle przeżyć! – zawołał i zgrabnie uniknął rzuconej w jego kierunku ścierki.
