muza: sandwich
beta: Tyone
rodzaj: romans, post!hogwart
spoilery: oczywiście epilog IS, reszty postaram się nie poszatkować, na pewno będą odstępstwa.
oświadczenie: to nie są moje postaci i nie zarabiam na nich ani grosza
ostrzeżenia: te, co zawsze — wulgaryzmy, sceny erotyczne, NC-17,
[całość trochę zredagowana - 12.01.12]
-o- Sennik dla czarodziei -o-
Rozdział 1.
„Sny to odwrócona rzeczywistość —
są w nich rzeczy, które zazwyczaj ukrywamy
i miejsca, z których uciekliśmy." —
"Sennik dla czarodziei"
Wydanie drugie, poprawione. s.12
Schody mnożyły się jak złoto w skrytce u Gringotta należącej do Bellatrix Lestrange. Kolejne stopnie pękały i wypluwały nowe kamienne podesty. Starał się dotrzymać im kroku, ale działo się to zbyt szybko, miał wrażenie, że nieuchronnie zsuwa się w dół, coraz dalej i dalej od miejsca, do którego chciał się dostać. Biegł, czując, że oddech zaczyna go palić, serce uderza szybko, coraz szybciej, a strużki potu wolno spływają po plecach. Obejrzał się za siebie i ujrzał olbrzymiego, ślepego węża, który powoli wspinał się za nim po schodach. Przecież go zabiłem— przemknęło mu przez myśl, ale przeciągły syk upewnił go, że bezpieczniej będzie nie zastanawiać się nad tym teraz. Gdy spojrzał w górę, na szczycie schodów biała postać Dumbledore'a rozłożyła szeroko dłonie w geście powitania.
— Zawsze rozpoznaję tych, którzy są wobec mnie lojalni, Harry — powiedział dyrektor i uśmiechnął się ciepło. Chłopak przystanął, wpatrując się w wysoką sylwetkę czarodzieja, i po chwili, tuż za jego plecami, rozwarła się olbrzymia szczęka. Uśmiech nie zniknął z poprzecinanej zmarszczkami twarzy, kiedy długie zęby jadowe wbiły się w ciało Wybrańca.
-o-o-o-
Chłodne powietrze przyjemnie otrzeźwiało. Spuścił głowę i przechylił przez barierkę balkonu, zastanawiając się, czy rozbiłby się na asfalcie pięć pięter niżej. Pewno tym razem to poświęcenie mojego ojca mnie ocali — pomyślał gorzko. Jeśliby się dobrze zastanowić, miał w zapasie jeszcze kilka istnień, które zostały poświęcone tylko po to, aby mógł żyć. Czy na to też jest jakaś starożytna magia? Czy to tylko matczyna miłość może cię uratować?— rozważał ironicznie, wpatrując się w opustoszałą, ciemną uliczkę.
Chciał zapalić, ale w tym momencie kiosk był zbyt daleko. Nie palę— przypomniał sobie i głęboko wciągnął powietrze, chcąc zastąpić dym smogiem, który nigdy nie opuszczał tego miasta. Wesołe świergotanie w obcym języku dobiegające z chodnika miało tylko jedną zaletę — nic z niego nie rozumiał.
Obrócił się i spojrzał przez balkonową szybę na swój luksusowy apartament, który wynajmował od pięciu lat. Salon i loggia, kominek, nowoczesny aneks kuchenny. Na piętrze sypialnia z wielkim, wygodnym łóżkiem i gabinet, w którym nic nie robił. To były jego ostatnie trzy dni tutaj. Spadek po rodzicach wyczerpał się. Najwyraźniej bez trudu można roztrwonić małą fortunę w pięć lat. Pieniądze po Syriuszu, wraz z Grimmauld Place, oddał Lupinowi; nie czuł, żeby miał do nich jakiekolwiek prawo. Nie chciał go mieć.
Czynsz za mieszkanie w centrum Paryża był niewiarygodnie wysoki. Drinki w dobrych klubach wielokrotnie przewyższały ceną swoją faktyczną wartość. Prezenty, które doskonale zastępowały wszelkie braki komunikacyjne, nie należały do tanich — a kolejni mężczyźni stawali się coraz bardziej wymagający. W sumie — pięć lat było całkiem rozsądnym czasem, by wydać taką ilość pieniędzy.
A teraz był spłukany. Gdzieś w głębi duszy miał wrażenie, że właśnie do tego dążył.
Mimo śmierci Voldemorta nie pozbył się nocnych koszmarów — tylko ich treść wraz z biegiem czasu zmieniała się. Z początku starał się je ignorować, traktować jak nieprzyjemną pamiątkę po życiu, które kiedyś wiódł. Uparcie jednak wysoki zamek, pojawiający się w snach, przypominał mu, że był dawniej Złotym Chłopcem Dumbledore'a, Wiecznym Przekleństwem Snape'a, wychowankiem McGonagall, przyjacielem Rona, wrogiem Malfoya… uciął te rozważania.
Skierował się do swojego bezużytecznego gabinetu, chwycił pióro i pergamin i zaczął pisać.
Szanowny panie Dyrektorze!...
-o-o-o-
Była czwarta nad ranem i Severus Snape dziękował Bogu, że są wakacje i nie spotka żadnej zabłąkanej pary na Wieży Astronomicznej. Zadowolony, przyśpieszył kroku. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale jasna smuga na linii horyzontu zapowiadała świt. Wolał, by nikt nie przyłapał go na tej nocnej rutynie.
Bez wahania wszedł na szeroki parapet okna, później gzyms i przytrzymując się kamiennego gargulca, podciągnął na szerszą półkę na dachu. Widok z wieży zawsze zapierał mu dech w piersiach — a tu, na krawędzi, nieograniczony murem — sprawiał, że coś w nim pękało i rozpływało w rozrzedzonym powietrzu. Mógł patrzeć na swoje marne życie z całkiem innej perspektywy.
Był bezpieczny dzięki zaklęciu, mógł co najwyżej świadomie złamać czar. Beznamiętnie spojrzał w dół, na dziesiątki metrów przestrzeni pod sobą. Ciekawe, jak wyglądałoby jego ciało po takim upadku? Dumbledore dzięki zaklęciu nie złamał ani jednej kości. Nawet nie miał porządnego siniaka. Gdyby to on skoczył… Zapewne na dole znalazłby się jakiś Potter, gotowy schwytać mnie w swoje szeroko rozpostarte ramiona— skwitował ponuro.
Zamek był podświetlony, choć okna pozostawały ciemne. Tylko w dyrektorskim gabinecie paliły się świece — znak, że Severus nie jest jedynym lunatykiem tej nocy. Po zakończonej wojnie temat Harry'ego Pottera stanął między nimi jak szklany mur. Być może dyrektor wierzył w wybaczenie i zrozumienie — ale nagłe zniknięcie Bohatera Czarodziejskiego Świata trochę pokrzyżowało jego Wielki Plan, a przynajmniej samą końcówkę. Chłopak zabił Voldemorta, ocalił Snape'a przed niechybną śmiercią we Wrzeszczącej Chacie (Severus nigdy by go nie podejrzewał o taką trzeźwość umysłu) i zniknął z powierzchni ziemi, wcześniej wymuszając na Granger obietnicę, że zajmie się umierającym nauczycielem. Nie powrócił w glorii i chwale, by powitać na progu zamku straconego dyrektora, by utonąć w jego ramionach, we łzach i wiwatach.
Pół roku później magiczne brukowce wytropiły go gdzieś na południu Francji, potem przeniósł się do Paryża. Odmawiał jakichkolwiek komentarzy i udzielania wywiadów, choć gazetom udało się namówić do zwierzeń kilku jego mniej lub bardziej przypadkowych partnerów. Bohater nie był wzorem cnót wszelakich.
Severus zastanawiał się, czy to, że dyrektor okłamał Pottera również w kwestii swojej śmierci, chłopak wziął za kolejną zdradę i czy stało się to przyczyną jego decyzji. Czasem nawet przyłapywał się na tym, że chciałby znów go zobaczyć i zadać kilka pytań. Prorok Codziennyprzypatrywał jego się poczynaniom, próbując ze źle zrobionych zdjęć wysnuć historie z prywatnego życia. Severus oczywiście nie śledził tej rubryki — jednak czasem, przypadkiem, wpadały mu w oko kolejne wiadomości.
Przez wszystkie lata wojny i szpiegowania tak przywykł do myśli, że musi przetrwać iż teraz — choćby jego własna egzystencja męczyła go — żył, wstawał i próbował zagłuszyć pustkę, która bezprawnie panoszyła się w jego wnętrzu.
Patrząc na jedyny oświetlony w zamku pokój, zdał sobie sprawę, jak bardzo tęskni za Albusem. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że być może Albus również tęskni za nim.
Słońce zaczęło rozjaśniać horyzont, powoli sącząc światło w morze mgły. Na dalekich błoniach pojawił się ciemny kształt. Severus Snape, schodząc z dachu, przyjrzał mu się uważnie. W ciszy poranka, niezmąconym spokoju uśpionego życia, był niepokojący, przyciągał wzrok, zakłócał prostotę i stałość krajobrazu. Coś przypominającego przeczucie pojawiło się w jego sercu — lęk i oczekiwanie jednocześnie. Przeklął się za tani sentymentalizm i zastanowił jak wrócić do lochów by nie spotkać oo drodze swego pracodawcy.
-o-o-o-
Kroki dyrektora były długie i sprężyste — zadawały kłam ilości przeżytych wiosen tego, który je stawiał. Jedna dłoń, zakończona długimi, sękatymi palcami, zaciskała się konwulsyjnie. W drugiej mężczyzna niósł kawałek pergaminu zapisany nierównym, drobnym pismem. Obie były sprawne i zdrowe.
Szanowny Panie Dyrektorze! Albus zamknął oczy, kiedy przez jego ciało przeszła błyskawica bólu. Mój list może okazać się niespodzianką… Poczucie winy. Chciałem zapytać, czy mógłbym przyjechać do Hogwartu na kilka dni — włoski na skórze uniosły się w oczekiwaniu i niepokoju — wyjaśnić kilka spraw i porozmawiać— jak świniaka na rzeź, Albusie! — słowa były jak uderzenia dzwonu, dźwięk rezonował z wszystkimi komórkami ciała. Jak świniaka na rzeź!
Przerwał czytanie, czując w płucach szloch, ale płacz był czynnością porzuconą i dawno zapomnianą, więc tylko westchnął głęboko. Przez ostatnie lata większość wolnego czasu (nie było go wiele) spędził na rozmyślaniach, gdzie popełnił błąd. Nie chciał tego, Merlin świadkiem, nie chciał. Miał nadzieję, że Harry zrozumie, liczył w głębi duszy na to, że nie zwątpi w jego miłość.
Wojna skończyła się, a on utracił dwóch najbliższych sobie ludzi, choć żaden z nich przecież nie stracił życia. Nie potrafiłeś nikogo utrzymać przy sobie, Albusie— stwierdził ponuro starzec i wyszeptał hasło. Schowane za gargulcem kamienne schody zgrzytnęły cicho, zabierając zgarbioną postać dyrektora do jego komnat.
-o-o-o-
Podróż do Hogwartu zajęła mu więcej czasu, niż przypuszczał. Odzwyczajony od magicznych sposobów przemieszczania się, postanowił kupić bilet na mugolski pociąg, potem prom i kolejny pociąg.
Kilka nocy spędził w tanich, śmierdzących hotelach, bo tylko na takie było go teraz stać. Uśmiechał się pod nosem, podnosząc w kolejnych przybytkach odrobinę zatęchłe prześcieradła. Już nie delikatny zapach drogiego płynu do płukania czy miękkość bawełny najlepszego gatunku. Ocierał nagą skórę o szorstką płócienną pościel, jakby chciał nauczyć się czegoś od nowa. Przystosować się. Zetrzeć pięć lat luksusu i przypomnieć sobie, jak wyglądało jego życie w komórce pod schodami.
Odwrócił głowę i zapatrzył w ciemny kwadrat okna. Czego się boję? Przecież bardziej bezdomny już być nie mogę— miał nadzieję, że te słowa rozplotą twardy supeł w jego wnętrzu i ból trochę zelżeje.
Do Hogwartu dotarł wczesnym rankiem. W tej części Anglii, w ostatnich godzinach nocy było wilgotno i chłodno nawet pod koniec wakacji. Mgła przeciekłaby przez najgrubszy płaszcz i wysokie buty. Przez porządny, drogi płaszcz kupiony u najpopularniejszych projektantów. Wysoko sznurowane buty z najlepszej smoczej skóry. Jedyne pamiątki, jakie sobie zostawił po ostatnich pięciu latach, nie licząc kliku osobistych rzeczy w torbie. Zastanowił się, czy zostałby uznany za szaleńca, gdyby teraz je zdjął i wkroczył do Wielkiej Sali boso, w koszuli i spodniach, przemoczony od mgły.
Zapewne nie spotkałby żadnego z uczniów. Jego byli nauczyciele niewątpliwe okazaliby się wyrozumiali. No, może z wyjątkiem Snape'a. Trelawney przepowiedziałaby mu szybką śmierć na suchoty. McGonagall podeszła ze zmarszczoną twarzą i zapytała: „Co to za zachowanie, panie Potter? Czyś ty zupełnie postradał rozum?" — ale w jej oczach paliłaby się ciepła troska. (Odpowiedziałby jej wówczas: „Tak, pani profesor, już jakiś czas temu".) Filtwick rzuciłby czar ogrzewający na jego stopy, żeby nie zaziębił się jeszcze bardziej, albo wyczarował miękki dywan. Pani Hooch poklepała mocno po plecach i stwierdziła dziarsko: „Świetnie, Potter, hartujesz się". Snape pewno wysyczałby coś o zmarnowanym wysiłku dla imbecyli. A Dumbledore…
Nie widział — albo myślał, że nie widział — dyrektora od czasu jego śmierci. Nie przyszło mu do głowy, że narzekający na brata i wyjawiający wstydliwe szczegóły z życia Dumbledore'a Aberforth jest nim samym, przebranym. Kto by pomyślał? Przecież widział jego śmierć, wymierzoną w niego różdżkę Snape'a.
Albus zapewne rozłożyłby szeroko ręce i uśmiechnął łagodnie, jak to miał w zwyczaju. Zawsze rozpoznaję tych, którzy są wobec mnie lojalni, Harry — Harry przypomniał sobie sen. Chyba jednak nie byłem wobec ciebie lojalny, dyrektorze— dodał w myślach.
Obejrzał się za siebie na Zakazany Las i wspomniał swoją ostatnią wędrówkę w jego stronę. Wydawała się jednocześnie daleka i bliska, jakby dopiero co obejrzał film z sobą samym w roli głównej — ale granym już przez innego aktora. Owinął się mocniej ciężkim od wilgoci płaszczem i porzucił idiotyczny pomysł, żeby się rozebrać. Zrobił krok naprzód i zaczął powoli wspinać się po błoniach.
Majestatyczny zamek, prawie jak z bajki, niewzruszenie na niego czekał.
