Tytuł: Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdami
Streszczenie: AU "Zakonu Feniksa", Ślizgoński!Harry, slash HPDM. Snape rozpoczyna ten rok błędem, który nastawia jego wychowanka przeciw niemu. Teraz Harry musi wykorzystać całe złoża swojego nadzwyczajnego sprytu, żeby stawić czoła wielu burzom na raz, podczas gdy w międzyczasie Druga Wojna nabiera rozpędu.
Notatki: To już piąta historia tego, co nazywam Sagą Poświęcenia, następująca zaraz po "Wolnym człowieku [który] nie zazna spokoju". Obawiam się, że jeśli nie przeczytacie poprzednich czterech części, to ta nie będzie dla was miała większego sensu. W tym momencie różnice między AU a kanonem są już tak ogromne, że choć w tej historii znajdzie się kilka ukłonów w kierunku ZF, to jej fabuła będzie kompletnie od niego odmienna.
Ta część jest w tej chwili rozpisana na dziewięćdziesiąt pięć rozdziałów, plus jakieś interludia i dodatki.
Deklaracja: Wszelkie rozpoznawalne postacie, wydarzenia, koncepty i miejsca w tej historii należą do J. K. Rowling, nie do mnie. W żaden sposób nie zarabiam na pisaniu tego fanfika.
Aktualizacje: [G:] Autorka wrzucała swoje aktualizacje na FanFiction, Skyhawke i LiveJournala. Ich adresy można znaleźć na jej profilu, który tutaj został przeze mnie przetłumaczony. Aktualizacje tłumaczenia są obecnie wrzucane raz na tydzień w soboty, na AO3, Wattpad i Fanfiction.
Całość fanfika jest do ściągnięcia w wersji PDF i Word, na stronie Therio.
Ostrzeżenia: Przemoc, wulgaryzmy, tortury (zarówno psychiczne jak i fizyczne), znęcanie się nad dziećmi (we wspomnieniach), ciężki angst, pokręcona psychika, paringi homo/hetero w różnych stopniach dobitności, wiele śmierci postaci (zarówno kanonicznych jak i OC, zarówno dobrych jak i złych, zarówno pobocznych jak i głównych).
No dobra.
Zacznijmy z pierdolnięciem. Gotowi?
Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdami
Rozdział pierwszy: Hodowla bazyliszków
Harry śnił.
Po raz kolejny znajdował się w rozległym, ciemnym domu, który widział w swoich wizjach już wcześniej. Czuł, jak mu wąsiki drżą i wiedział, że po raz kolejny przybrał formę rysia, która była mu znaną formą z poprzednich snów.
Uwieś się wszystkiego, co jest ci znane, pomyślał, podnosząc głowę i czując, jak jego blizna zaczyna płonąć bólem. Walcz z agonalnym bólem, walcz ze świadomością, że Voldemort powrócił. Musisz przeżyć, więc równie dobrze możesz walczyć.
Zrobił krok przed siebie i niemal się przewrócił. Kompletnie zapomniał, że brakowało mu lewej, przedniej łapy, która była ucięta w nadgarstku tak samo jak jego prawdziwa dłoń, która stała się ofiarą Bellatrix. Harry zmusił się do pracy nad własnymi emocjami, które pragnęły, by machnął wściekle ogonem i zaczął wrzeszczeć. Nie mógł sobie pozwolić na rozzłoszczenie się – ani teraz, ani nigdy, tak naprawdę. Myślał więc o jednorożcach, o ich świetle, i czołgał się, póki nie był w stanie wyjrzeć zza pofałdowanego dywanu, który wszystko mu do tej pory przesłaniał.
Pierwsze, co zobaczył, to było ognisko, płonące na samym środku podłogi, pulsujące, jakby miało tętno i rozsyłające wokół siebie liźnięcia płomieni i cieni, które tańczyły wokół pokoju. Były bardziej czerwone niż pomarańczowe, a kolorem dominującym nad tymi dwoma był złoty. Ognisko rozprzestrzeniało się po dziwnej kałuży, znajdującej się pod płaskim, żółtym kształtem, którego zidentyfikowanie zajęło Harry'emu kilka chwil. Kiedy wreszcie mu się udało, poczuł, jak warga podrywa mu się z warknięciem.
Jajo.
Usłyszał śmiech Voldemorta i wycofał się pośpiesznie z powrotem za dywan akurat w chwili, w której Mroczny Pan pojawił się w zasięgu wzroku. Szaty powiewały wokół niego majestatycznie, a jego usta bez warg rozciągały się w uśmiechu. Nie był pewien, czy Voldemort będzie w stanie zobaczyć go w tej formie podczas wizji, ale zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić na to ryzyko. Po raz kolejny uspokoił swój oddech i przyzwał do siebie swój trening, który otrzymał od Lily, kiedy ta poinformowała go, że możliwe, że podczas wojny będzie musiał zostać szpiegiem. Obserwuj wszystko. Pamiętaj wszystko. Nigdy nie wiadomo, co się może później przydać.
Harry musiał się dowiedzieć, czy to jajo naprawdę było tym, za co je uważał, więc został, podczas gdy Voldemort odwrócił się, żeby odezwać się do kogoś, czy czegoś, co jeszcze nie weszło w pole widzenia.
– Chodźcie. Chodźcie i wypełnijcie swój obowiązek. – Mroczny Pan wybuchnął śmiechem w połowie tego zdania, jakby uznał je za niesłychanie zabawne. Harry nie pojmował, dlaczego, póki osoba, do której się nie zwracał, nie znalazła się w kręgu światła.
To nie była osoba, ani nawet ich grupa, ale grupa węży, których łuski lśniły czernią, zielenią i czerwienią. Owinęły się wokół jaja i zaczęły je masować. Harry zobaczył, że ogień odbijał się przez chwilę od ich łusek matowo.
A potem stanęły w płomieniach.
Harry zadrżał, słysząc ich przepełnione bólem syknięcia, dziwne słowa, które pewnie służyły wężom jako przekleństwa, oraz ostry trzask łusek i mięsa, smażących się w ogniu. Tym niemniej, ilekroć któraś ze żmii opadała martwa na podłogę, inne zajmowały jej miejsce, a te, które miały na tyle szczęścia, że znajdowały się na szczycie jajka, z dala od płomieni, masowały dalej, sycząc i wijąc się, zupełnie jakby starały się wetrzeć swoje własne ciała w powierzchnię skorupy.
Voldemort obserwował spokojnie, jego usta były wygięte w pół–uśmiechu. Kiedy znowu przemówił, zrobił to w języku, którego Harry nie znał, ale słowa zdawały pozostawiać po sobie ślad jak po przyżeganym piętnie, odciskającym się prosto w jego mózgu. Obrzydliwe dźwięki zakończone haczykami. Harry pomyślał chwilę o wymówieniu ich i poczuł, jak futerko jeży mu się na grzbiecie.
Cztery słowa – a Harry nienawidził siebie za to, że był w stanie to określić, nienawidził faktu, że pewnie byłby w stanie przypomnieć sobie ten język, gdyby naprawdę musiał – i węże niespodziewanie zamarły. Płomienie wzniosły się i skoczyły, owijając się wokół jaja niczym stopione złoto i przesłaniając sobą żmije. Voldemort znowu się roześmiał, dźwiękiem rozgorączkowanego podniecenia, przez który ból w bliźnie Harry'ego pogorszył się tak bardzo, że ten przestał przez chwilę odbierać wizję.
Czuł, jak magia tańczy dziko wokół pokoju. Owinęła się wokół samej siebie niczym żmija, po czym wbiła zimne, trujące kły w jajo. To już do reszty zabiło nadzieję Harry'ego, jeśli jeszcze jakaś mu w tym momencie pozostała, że Mroczny Pan może jednak nie odzyskał swojej pamięci w pełni i nie podniósł się do końca po mentalnych szkodach, jakie Harry zdołał w nim wyrządzić.
Płomień i magia wymieszały się, owinęły wokół siebie i rozwiały. Pozostało tylko jajko, lśniący, czerwono–złoty kształt, w którym Harry nie potrafił znaleźć żadnego piękna, pomimo jego kolorystycznego podobieństwa do Fawkesa. Wyglądało bardziej jak smugi krwi w moczu.
Voldemort wymówił kolejne, zakończone haczykami słowo i wyrzucił dłoń za siebie. Skorupka jajka momentalnie pękła, jakby została przerwana z zewnątrz, a nie roztrzaskana od środka, a zwinny, wijący się, czarny kształt wylał się przez pęknięcie i wydostał na świat.
Harry przyglądał się spod wpół–przymkniętych oczu jak młody bazyliszek tańczy, a jego ciemnozielone łuski wciąż lśniły od cieczy z jajka. Nie był pewny, jak niebezpieczne te węże potrafiły być świeżo po narodzeniu, ani czy nawet ich spojrzenie w ogóle by na niego zadziałało w tej wizji, ale nie miał zamiaru ryzykować. Obiecał sobie, że będzie podejmował mniej ryzyka, mniej poświęceń. Musiał żyć, żeby być w stanie prowadzić tę wojnę.
Voldemort obszedł bazyliszka dokoła i przemówił do niego tak, że Harry od razu zorientował się, że to musiała być wężomowa; wąż zamarł, gdy tylko usłyszał jego głos.
– Jesteś takie piękne, moje dziecko. Będziesz się mnie słuchać. Będziesz przesłaniać swoje oczy fałszywymi powiekami, kiedy będziesz się znajdować w pobliżu mnie i każdego, kto do mnie należy. Rozpoznasz ich, ponieważ będą nosili na sobie ten znak. – Zakręcił dłonią w powietrzu i Mroczny Znak, lśniąc swoją zielenią, pojawił się nad nim i zawisnął w powietrzu. – Nie ukąsisz też nikogo, kto nosi na sobie ten znak. Każdy inny będzie twoją prawowitą zdobyczą, jak już tylko dorośniesz na tyle, że będę w stanie cię poszczuć na moich wrogów.
Bazyliszek podniósł łeb i dopiero w tym momencie Harry zorientował się, że to musiała być samica, ponieważ brakowało jej szkarłatnych smug, które naznaczałyby ją jako króla bazyliszków.
– Jestem głodna. Posłuszna, ale głodna. Przynieś mi tego, kogo mogę zjeść, mój panie.
Voldemort roześmiał się leniwie i obejrzał przez ramię. Z cieni wyszło dwóch zamaskowanych śmierciożerców, którzy trzymali między sobą miotające się stworzenie, na widok którego serce Harry'ego zamieniło się w kamień.
Złapanie źrebaka jednorożców nie powinno być możliwe. Jak im się to udało?
Źrebak był barwy czystego złota, co oznaczało, że ma mniej niż dwa lata. Jego oczy były wielkie, a ich kolor zmienny, gdzieś pomiędzy purpurą a głębokim błękitem. Miotał się nieustannie, wykonując ruchy stworzenia, które nigdy do tej pory w swoim życiu nie musiało jeszcze zaznać niewoli.
Harry ruszył przed siebie. Nie miało znaczenia, czy ktoś go zobaczy, czy narażał w tym momencie samą wizję, albo siebie, bo mógł go zobaczyć Voldemort albo bazyliszek. Już kiedyś się ukrył, kiedy Mroczny Pan zamordował jednorożca. Nie miał zamiaru znowu tego zrobić.
Wyskoczył zza dywanu, pozwalając, żeby jego tyle łapy nadały mu pędu, żeby jego przednia, prawa łapa, zakończona ostrymi pazurami zamachnęła się...
I przeszła przez bazyliszka, jakby ten był duchem. Harry wylądował na podłodze po drugiej stronie i ta wydawała się mu solidna. Może jednak chybił. Zawrócił i odbił się mocno od desek tylnymi łapami, wyciągając przednią łapę, żeby zahaczyć nią o szatę jednego ze zbliżających się śmierciożerców.
Przemknęli przez niego, jakby byli z dymu.
Rozgorączkowany, Harry spróbował sięgnąć ku jednorożcom, tym wolnym, które pewnie śpiewały teraz z przerażeniem przez to, co się działo jednemu z nich. Czy wy tego nie widzicie? Czemu jeszcze was tu nie ma? Uwolnijcie go! Gdzie wy, kurwa, jesteście?
Nie nadeszła żadna odpowiedź, a bazyliszek powoli sunęła przed siebie, obnażając swoje długie kły i przechylając lekko łeb, tak że Harry, stojący przed jednorożcem, lada moment znajdzie się w zasięgu jej śmiertelnego, żółtego spojrzenia.
Harry sięgnął ku całej swojej sile wolu, przelewając przez siebie magię i siłę, starając się otworzyć w swoim ciele przepływ, który pozwoli mu utworzyć w tej wizji lśniącą ścianę, która ochroni źrebaka. Przecież był dobry w magii defensywnej. Naprawdę długo nad nią pracował. Powinien być w stanie uratować teraz tego źrebaka. Widział już, jak Voldemort skazuje jedno dziecko na śmierć i to było o jedno za dużo.
Nic się nie stało. Śmierciożercy rzucili pośpiesznie jednorożca na podłogę, a bazyliszek uderzyła, owijając swoje ciało wokół źrebaka i wbijając w nią kły. Źrebak zadrżał i pisnął cicho. Jego nogi miotnęły się jeszcze po raz ostatni, a potem już leżał w bezruchu. Jego błękitno–srebrna krew ciekła przez dziury w jego karku, podczas gdy bazyliszek obróciła nim i zaczęła go pożerać głową do przodu.
Voldemort się śmiał.
Harry kulił się tam, gdzie był, zdolny do zobaczenia tego wszystkiego, ale niezdolny do bycia zobaczonym i wejścia z czymkolwiek w interakcję, roztrzęsiony i przerażony.
Co się zmieniło? Czemu wcześniej byłem w stanie skrzywdzić i zabić Nagini, ale nie jestem teraz w stanie powstrzymać innych węży Voldemorta?
Jedyna odpowiedź, jaka przychodziła Harry'emu w tym momencie do głowy była taka, że wskrzeszenie Voldemorta w jakiś sposób zmieniło połączenie między nimi. Był w ten sposób bezpieczniejszy, ale w tym samym czasie każda niewinna ofiara będzie musiała też być zdana na siebie.
Harry nienawidził... cóż. Nie był w tej chwili do końca pewien, czego nienawidził bardziej, Voldemorta, sytuacji, czy samego siebie. Kulił się tam, gdzie siedział, syczał syknięcia, które nikogo nie obchodziły i nienawidził. Patrzył, jak bazyliszek pożera jednorożca, pijąc krew, która ją splugawi, o ile już taka nie była, i przywiąże ją jeszcze mocniej do Voldemorta.
Wyobrażał sobie jednorożce, które wczoraj rano zaniosły go do morza, szukające na próżno porwanego przez śmierciożerców złotego źrebaka i żałował, że nie może tutaj wymiotować.
Voldemort głaskał bazyliszka po głowie i mruczał do niej słowa, które Harry mógłby zrozumieć, ale nie chciał. Położył swoje uszy płasko przy głowie i opuścił wąsiki na dół, wbijając wzrok w podłogę. Czy tak już będzie w każdej wizji?
Pokręcił jednak głową. Nie mógł się teraz na tym skupiać. W ciągu ostatnich kilku dni musiał się zmagać z taką ilością żalu, nienawiści i pogardy do samego siebie, że już naprawdę powinien się zacząć do nich przyzwyczajać. Najważniejsze teraz było to, co mógł uzyskać ze swoich wizji, ponieważ i tak przecież nie jest w stanie ich powstrzymać, a skoro stał się w nich nietykalny, to mógł skorzystać z okazji, żeby się wszystkiemu lepiej przyjrzeć. Zerknął na śmierciożerców, ale ci pozostali w maskach i nie wykonali jeszcze żadnych gestów, które pozwoliłyby Harry'emu na zidentyfikowanie ich jako kogoś mu znanemu.
Voldemort zwrócił się do nich, przemawiając w wysokim, chłodnym angielskim.
– Skontaktujcie się z naszymi wtyczkami w ministerstwie. I nawiążcie kontakt z Fenrirem Greybackiem. Już kiedyś wywąchał drogę do więzienia Tullianum. Zrobi to znowu.
Jeden ze śmierciożerców pochylił się głęboko, zanim ośmielił się odezwać. Harry nastawił ucha, ale wciąż nie był w stanie usłyszeć w tym głosie czegokolwiek znajomego.
– Mój panie, czy mamy uwolnić wszystkich śmierciożerców, jakich uda nam się tam znaleźć? Jeśli będziemy musieli się pośpieszyć, to kto od kogo powinniśmy zacząć?
– Od nich wszystkich, oczywiście – powiedział Voldemort z irytacją. Harry zerknął na jego białą twarz i odkrył, że ta krzywi się na wyraz, mówiący wyraźne: czemu ja się właściwie otaczam takimi kretynami?
Ponieważ tylko kretyni zgodziliby się na wyrycie sobie w skórze czaszki i węża tylko po to, żeby mogli przeprowadzać bezsensowne rajdy w świecie czarodziejów i mugoli? pomyślał Harry. No dobra, idioci i ludzie, którzy poświęcają się za swoich przyjaciół, jak i ludzie, którzy żałują swojej decyzji i przyznają teraz, że tak, jak ją podejmowali, to byli idiotami. W chwilach takich jak ta przyjemnie mu się myślało o jego sojusznikach, takich jak Peter, czy Snape...
Nie, nie Snape. Nie wolno mu było o nim myśleć, albo jego postanowienie osłabnie. Harry ostrożnie odciągnął swój umysł od myśli tego typu i spróbował słuchać dalej, z nadzieją, że usłyszy coś, dla czego warto było zobaczyć śmierć źrebaka jednorożców.
– Ale jeśli już będziecie musieli wybierać – ciągnął dalej Voldemort – to zacznijcie od Waldena Macnaira.
Śmierciożercy pokłonili się przed nim i aportowali. Harry poczuł, jak jego sen się rozwiewa i naszły go wątpliwości, żeby był w stanie zobaczyć teraz jeszcze cokolwiek interesującego, bo Voldemort po prostu głaskał królową bazyliszków i mamrotał słodkie słówka do swojego nowego zwierzątka.
Widziałem już dość, pomyślał, po czym odwrócił się i zniknął pośród rozpadających się odłamków snu, wracając do rzeczywistości.
Harry otworzył powoli oczy. Mięśnie go dziwnie bolały, jakby przed chwilą faktycznie skakał i miotał się, ale podejrzewał, że było to w jakiś sposób związane z intensywnie fizyczną naturą jego snu, jak i jego własnym wycieńczeniem. Zamrugał, żeby pozbyć się z oka krwi, która spłynęła mu z blizny, ale tego się spodziewał. Ledwie to zrobił, a zobaczył pochylającego się nad nim Dracona, przyglądającego mu się tak intensywnie, że aż z bólem.
– Wszystko w porządku? – zapytał bardzo łagodnie Draco.
Harry kiwnął głową, po czym skrzywił się, bo ten ruch sprawił, że jego blizna znowu zapłonęła bólem. Usiadł ostrożnie na łóżku.
– Masz może pergamin i pióro? – zapytał, rozciągając prawą dłoń. Następnie rozciągnął iluzję lewej, starając się naśladować naturalne zagięcia i ruchy swojej prawdziwej dłoni. Okazało się to cięższe niż się spodziewał, ponieważ musiał to wykonać w lustrzanym odbiciu, a nie po prostu zduplikować ruch.
Draco bez słowa podniósł pióro i zwój, sięgając obok swojego krzesła. Harry, trzymając głowę tak, żeby krew nie ściekała na pergamin i przytrzymując pergamin w miejscu lewym nadgarstkiem, napisał do Scrimgeoura tak prostą i krótką notatkę jak tylko był w stanie, ostrzegając go przed śmierciożercami, którzy znowu spróbują znaleźć wejście do nowego, ukrytego więzienia ministerstwa i sugerując zwiększenie straży wokół celi Waldena Macnaira.
Kiedy oderwał wzrok od kartki, Fawkes już siedział na oparciu krzesła Dracona, gruchając cicho. Harry zamrugał na niego.
– A nie spalisz listu przez przypadek? – zapytał.
Feniks wydał z siebie ostre ćwierknięcie, a w głowie Harry'ego uformowała się wizja sowy, skręcającej w nieodpowiednim momencie i uderzającą w mur. Harry uśmiechnął się przelotnie. Fawkes chciał mu powiedzieć, że przecież sowom też się zdarzają wypadki, ale większość czarodziejów i tak im ufa ze swoimi wiadomościami.
Fawkes złapał pergamin w dziób i zniknął w kuli ognia. Harry oparł się o wezgłowie łóżka i zamknął oczy. Notka pewnie dotrze do Scrimgeoura na czas bez względu na to, gdzie on by się w tej chwili nie znajdował. Nie sądzę, żeby nowe osłony, które ministerstwo nałożyło na Tullianum pozwoliły Greybackowi na ponowne wywąchanie sobie drogi, jak to zrobił ostatnim razem.
– Harry?
Harry otworzył oczy.
– Tak, Draco? Nie przejmuj się, nie śpię. Podejrzewam, że już tej nocy nie uda mi się zasnąć.
– Mroczny Pan wyzdrowiał po tym, co mu wtedy zrobiłeś? – Draco siedział, skubiąc pościel i wbijając wzrok w podłogę.
– Tak – powiedział po prostu Harry.
Draco zacisnął pięści, zagarniając tym ruchem tyle koca, że ten osunął się lekko z nóg Harry'ego.
– Szkoda – powiedział. – Szkoda, że od tego nie umarł.
Harry otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął. Słowa Dracona go w sumie niespecjalnie zaskoczyły, a skoro Draco chce życzyć komuś śmierci, to przecież Harry nie mógł mieć mu za złe życzenia jej akurat Voldemortowi. Tu chodziło bardziej o intensywność głosu Dracona, tego samego rodzaju, która się w nim pojawiła, kiedy na dobrą sprawę zaprzysiągł zemstę na Bellatrix Lestrange za to, że ta odcięła Harry'emu dłoń.
Harry sięgnął przed siebie i delikatnie dotknął nadgarstka Dracona.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Draco prychnął, mieszanką zdesperowanego śmiechu i nienawiści, po czym podniósł głowę.
– Czy to nie ja powinienem pytać o to ciebie? – zażądał, pochylając się do przodu, póki jego nos nie znalazł się o kilka cali od twarzy Harry'ego.
Harry wzruszył ramionami i bez namysłu potarł krew na swoim policzku, używając do tego uroku swojej lewej dłoni, zanim w ogóle do niego dotarło, że to nie ma sensu. Jeszcze nie wyschła, odnotował, zauważając ciemną smugę na swoim rękawie. Czyli nie było sensu wstawać, żeby sobie obmyć twarz. Jego blizna będzie tak jeszcze przez jakiś czas krwawić.
– Myślę, że możemy się pytać o to siebie nawzajem – powiedział. – Wiem, że cię boli, kiedy widzisz jak cierpię.
– Ale to ty wyglądasz, jakbyś przeszedł przez bitwę. – Draco nabrał głęboko tchu. – A od teraz będzie już tylko gorzej, prawda?
– Tak. – Harry nie widział powodu w dodawaniu do tego czegokolwiek innego. Wiedział, z czym Draco się w ciszy zmaga. Miłość do niego odciśnie na nim piętno. Nawet, gdyby po prostu postanowił pozostać przy nim jako jego przyjaciel, to i tak nie byłoby mu łatwo. Harry nie sądził, żeby miał jakiekolwiek prawo do podejmowania tej decyzji za Dracona. Jeśli ten postanowi się wycofać...
Emocje Harry'ego wykręciły się w panice, ale przysiadł na nich surowo.
...to postanowi się wycofać. Musiał się słuchać tego, co podpowiadały mu jego serce i zdrowy rozsądek, powinien zrobić to, co uchowa go przy życiu i zdrowiu, przecież to jest najważniejsze.
Draco poderwał wtedy wzrok, spojrzał mu w oczy i odetchnął agresywnie i z irytacją. Następnie złapał Harry'ego w pasie, na tyle mocno, że ten podskoczył lekko z zaskoczenia, przez co jego obolałe mięśnie zaprotestowały gwałtownie.
– Przestań – wymamrotał z zacięciem Harry'emu do ucha. – Nie opuszczę cię. Nigdy bym tego nie zrobił. Kocham cię, powiedziałem ci już o tym, jesteś częścią mojego życia, a jeśli spróbujesz mnie zmusić do odsunięcia się od ciebie... zaklęcia paraliżujące i eliksiry nasenne, pamiętasz?
– Powiedziałeś, że sięgniesz po nie tylko, jeśli znowu znajdę się w niebezpieczeństwie bez ciebie – wymamrotał Harry, ale pozwolił się sobie odprężyć i przytulił go tak bardzo, jak mógł. Draco przyciskał mu ręce do tułowia, więc nie miał wielkiego pola do manewru.
– Próby walczenia tej wojny w pojedynkę też się liczą. – Draco przysunął się tak blisko do Harry'ego jak tylko mógł. – Kocham cię, ale na Merlina, potrafisz być strasznie uparty i pojedziesz ze mną do rezydencji Malfoyów na wakacje.
Harry przymrużył oczy. On jest czasami zbyt ślizgoński dla własnego dobra. Gdybym go nie słuchał uważnie, to pewnie bym się z nim zgodził. Odepchnął lekko Dracona od siebie, zmuszając go do poluźnienia uchwytu.
– Przecież już o tym rozmawialiśmy. Powiedziałem ci, czemu nie mogę tego zrobić. Wolałbym, żebyś...
– W takim razie gdzie się udasz? – zażądał Draco, przymrużając oczy. – Nie możesz zostać ze Snape'em, a jeśli zasugerujesz cokolwiek o powrocie do swoich rodziców, to cię...
– Sparaliżujesz mnie i uśpisz, wiem. – Harry zmarszczył na niego brwi. – Mam inne rozwiązanie. – Zamilkł, instynktownie sięgając ku Fawkesowi, żeby ten go ostrzegł, jeśli Dumbledore ich podsłuchuje, ale wtedy przypomniał sobie, że przecież Fawkes zniknął, żeby dostarczyć Scrimgeourowi wiadomość. Harry pokręcił głową i ściszył głos, przysuwając się blisko do Dracona. – Myślałem o McGonagall. Ona i tak wie już więcej, niż bym tego chciał, ale nie będzie w stanie mi zaszkodzić w taki sam sposób, w jaki twój ojciec może i w dodatku jest na tyle potężna, żeby mnie ochronić.
– Ale będziesz w tej samej szkole co Snape i Dumbledore, nie przeszkadza ci to? – Draco utrzymał jego spojrzenie i nie odwrócił wzroku.
– Snape mogę zignorować – powiedział Harry. Teraz już był tego pewny. Dziki gniew, który go napędzał podczas nocy przesilenia letniego, już mu minął, a Harry powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że większa jego część musiała być wtedy związana w jakiś sposób z przymuszeniem Dumbledore'a. – A naprawdę powinienem zostać w pobliżu dyrektora. Jeśli cokolwiek będzie w stanie go zmusić do pokuty i przemyślenia własnych błędów, to właśnie moja obecność.
– O czym ty mówisz, Harry?
Harry drgnął; nie był w stanie nic na to poradzić, chociaż podejrzewał, że część tego ruchu pochodziła zarówno z zaskoczenia Dracona, jak i swojego własnego. Podniósł głowę, powoli, i spojrzał ponad ramieniem Dracona, w kierunku drzwi do skrzydła szpitalnego.
Stała tam jego matka, przyglądając mu się z szeroko otwartymi oczami i powoli kręcąc głową. Harry nie był w stanie zdecydować, czy wygląda na szaloną, czy nie, ale wiedział, że nie podoba mu się jej mina, kiedy wreszcie spojrzała mu w oczy.
– Wracasz na wakacje do Doliny Godryka, Harry – powiedziała cicho. – Tak przecież ustaliliśmy. Kiedy Albus mnie wzywał, to powiedział mi, że sam się na to zgodziłeś. Czemu teraz zaczynasz planować zrobienie czegoś innego niż to, o co cię poprosiliśmy? – Zamknęła oczy i westchnęła ciężko. – Czy mógłbyś wreszcie przestać wyobrażać sobie, że sam wiesz, co jest dla ciebie najlepsze, albo że możesz wycofać się z danego słowa, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji?
Harry zaczął odpowiadać, ale za jego matką poruszył się cień i Dumbledore wszedł do środka. Stał przez chwilę, otrzepując swoje szaty, jakby lada moment miał wydać publiczne oświadczenie i z tej okazji chciał wyglądać dobrze, choć z tego, co Harry widział, to i tak był jego przeciętny, udekorowany gwiazdkami strój.
A potem podniósł głowę. Harry spojrzał prosto w jego błękitne oczy.
Dumbledore wiedział już, że Harry go oszukiwał i tylko udawał, że znajdował się pod przymuszeniem.
Draco wydał z siebie ciche warknięcie bez słów i wyciągnął z kieszeni różdżkę, ale Dumbledore był od niego szybszy. Podniósł rękę i różdżka Dracona przeleciała przez skrzydło szpitalne, lądując w jego dłoni. Położył ją delikatnie na łóżku obok siebie. Harry zauważył, że przez cały ten czas nawet przez chwilę nie spojrzał na Dracona. Jego główna uwaga wciąż skupiała się przede wszystkim na Harrym.
A w jego oczach zbierała się burza.
– Wydawało mi się, że mieliśmy umowę, Harry – powiedział, głosem pełnym antycznego zawodu. – Wydawało mi się, że możemy ci zaufać, że nie staniesz się Mrocznym Panem, którym przez cały ten czas tak bardzo nie chciałeś się stawać. Wygląda jednak na to, że się myliłem.
Uderzył w następnej chwili.
Harry już wezwał Protego, jedno z zaklęć, które był w stanie wykonać bez namysłu, bezróżdżkowo, we śnie, jeśli będzie trzeba. Tarcza pojawiła się wokół niego i Dracona, a wymieszane światło z dwóch zaklęć Dumbledore'a – rzuconych obu na raz, klątw, które miały go pozbawić przytomności i możliwości ruchu – odbiły się od niej bezpiecznie. Dumbledore tylko westchnął lekko, jakby spodziewał się, że tak to się skończy, ale i tak mu się to nie podobało. Był jednak wyraźnie gotów się z tym mierzyć tak długo jak będzie trzeba. Zrobił kilka kroków przed siebie, po czym położył dłoń na ramieniu Lily i odprowadził ją na bok.
– Odpocznij, moja droga – powiedział łagodnie. – Zdaję sobie sprawę z tego, że musi ci być teraz naprawdę ciężko. Tak wiele poświęciłaś, starając się, żeby nie pozwolić swojemu synowi na spełnienie swojego losu, a on i tak w ten sposób skończył. Żadna matka nie powinna zaznać takiego ciosu od własnego dziecka. Odpocznij.
Lily stała tam, gdzie ją zostawił, pochylając pokornie głowę. Harry poczuł, jak usta mu się krzywią, kiedy zastanawiał się, jakim cudem ktoś, kto kiedyś był w Gryffindorze może tak dawać sobą pomiatać, ale szybko potrząsnął głową. Nie, nie wolno mu było myśleć w ten sposób. Nie mógł tak o niej myśleć, inaczej nigdy nie zdoła jej wyleczyć. Teraz była żałosna, tak, ale to nie oznaczało, że mogła być taka, kiedy była dzieckiem. Nie oznaczało, że nigdy nie miała w sobie żadnych gryfońskich cech.
Dumbledore szedł przed siebie, aż nie znalazł się u nóg łóżka, zaraz za limitem Protego. Harry jeszcze nigdy nie widział jego twarzy tak szlachetnej i otwartej, być może dlatego, że pojawiały się też na niej linie zmęczenia, jakby pozwalał Harry'emu zobaczyć, jak wiele kosztowała go ta wojna.
– Przestań już, Harry – powiedział. – Wiem, że jesteś oddany ten wojnie, chcesz w niej wziąć udział, nawet jeśli nie zgadzasz się z nami pod względem tego, jak się powinno ją prowadzić. Zbyt wiele kosztowałaby cię teraz próba zniszczenia albo zranienia mnie, co więcej, straciłbyś przez to zaufanie wielu świetlistych czarodziejów. W dodatku uszkodziłoby to osłony Hogwartu, a obaj przecież wiemy, że teraz, kiedy Voldemort powrócił, są one ważniejsze niż kiedykolwiek. Jestem pewien, Harry, że jak tylko o tym pomyślisz, to się odprężysz i wejdziesz do domu swojej matki, w którym będziesz mógł zaznać spokoju, ucząc się o wojnie.
Harry nie był w stanie wyczuć żadnego przymuszenia w jego słowach, ale to nie znaczyło, że go tam nie było. Obnażył zęby, ale nic nie powiedział. Dumbledore pozostał w bezruchu, przyglądając mu się cierpliwymi, błyszczącymi oczami.
Harry zastanawiał się przez chwilę, czemu tak po prostu nie zaatakował. Potem przypomniał sobie, że Dumbledore pewnie obawiał się jego zdolności do pożerania magii, a potem też, że przecież nie powinien w ogóle myśleć o pokonaniu Dumbledore'a w walce. Powinien być jego vatesem, zastanawiać się, jak go wyrwać z jego sztucznie ułożonych myśli – Harry uważał, że ta konstrukcja musi przypominać sieć, nawet jeśli dosłownie nią nie była – i zaprosić go do światła wiedzy i współczucia.
Bycie vatesem dla wszystkich jest naprawdę trudne.
– Nie chcę z panem walczyć – powiedział ostrożnie. – Nie chcę też zniszczyć Hogwartu. Ale odkryłem, że użył pan na mnie przymuszenia i właśnie dlatego nie chcę wrócić do domu na wakacje. Nie chcę zrobić niczego, na co sam się nie zdecydowałem z własnej woli.
– Ja tylko działałem w twoim najlepszym interesie, Harry – powiedział łagodnie Dumbledore. – Gdybyś tylko...
Drzwi do skrzydła szpitalnego, tylko do połowy otwarte po wejściu Dumbledore'a i Lily, niespodziewanie otwarły się na oścież z głośnym trzaśnięciem. Harry'emu dech zaparło, kiedy zorientował się, że dokonała tego magia bezróżdżkowa – magia bezróżdżkowa potężnego, wściekłego czarodzieja, czy czarownicy, której Harry nie znał. Z pewnością nie był za to odpowiedzialny on sam, ani Dumbledore, w dodatku brakowało jej pełnej kłów aury Snape'a, a Harry był przekonany, że z miejsca by się zorientował, gdyby na terenie szkoły pojawił się Voldemort.
Zrozumiał w chwilę potem, kiedy znajoma mu kobieta weszła do pokoju, nawet jeśli nie pojmował źródła jej furii. Aurorka Mallory, szefowa biura aurorów od chwili, w której Scrimgeour został mianowany na stanowisko ministra, była niemal tak potężna jak Snape, ale jeśli powodował teraz nią gniew, to jej magia będzie to odzwierciedlała. Ta moc była silna, czysta i Harry'emu wręcz wydawała się zimna, z lekkim zapachem metalu, jakby śnieg trafił go prosto w twarz.
Dumbledore odwrócił się i spojrzał na Mallory, marszcząc lekko brwi.
– Aurorko – powiedział. – Co się stało?
Mallory warknęła na niego. Trzymała w dłoni różdżkę, ale nie wycelowała nią w Dumbledore'a. Harry uważał, że jej magia zrobiła to wystarczająco dobrze za nią. Zastanawiał się, czy powinien się bardziej martwić w tej chwili o ochronę jej, czy Dumbledore'a. Nawet Świetlistego Pana można było skrzywdzić tego rodzaju magią, zwłaszcza jeśli ta przedostanie się przez jego obronę.
– Wiedziałeś – powiedziała. – Wiedziałeś i byłeś tego częścią. Niedobrze mi się robi na myśl, że kiedyś ci ufałam.
Dumbledore jeszcze mocniej zmarszczył brwi.
– Aurorko, jeśli miała pani ostatnio jakieś dziwne sny, to sugeruję, żeby zaczęła pani lepiej dobierać słowa. Voldemort mógł sięgnąć i...
– Czy wiedziałeś – powiedziała Mallory, podczas gdy jej magia wyciągnęła z jej kieszeni niewielki przedmiot, wirując nim – że mój ojciec nie doczekał się swojego procesu wyłącznie dlatego, że go zabiłam w chwili, w której zaczął się oglądać za moją młodszą siostrą? – Niewielka rzecz obleciała dwukrotnie jej głowę, po czym wystrzeliła w kierunku Dumbledore'a. Dyrektor śledził wzrokiem tor jej lotu, nie reagując w żaden sposób, prawdopodobnie dlatego, że nie uważał jej za niebezpieczną.
Harry rozpoznał ją tuż przed tym, jak go trafiła. To była skorupka bezruchrząszcza, która powodowała bezruch ciała tak kompletny, że nawet potężni czarodzieje nie byli w stanie się wyrwać spod jej mocy, bo ta pieczętowała im magię pod ich skórą. Ta musiała mieć również przyczepiony do siebie świstoklik, albo była zaczarowana jako świstoklik, ponieważ zwykle bezruchrząszcz po prostu wrył by swojego więźnia w podłogę. W tym przypadku jednak, Dumbledore zamarł i zniknął w wirze kolorów.
– No – powiedziała Mallory, po czym przeniosła wzrok na Harry'ego. Kiwnęła mu szorstko na powitanie. – Wybacz, że musieliśmy to zrobić akurat w ten sposób, Potter, ale nie mieliśmy pojęcia, gdzie się znajduje ta kurwa, która nazywa się twoją matką. Twój ojciec wyszedł ze swojego domu jak tylko go wezwaliśmy. To było czyste, proste aresztowanie. Nie to co tutaj. – Warknęła i obróciła się.
Harry zauważył z oszołomieniem, że kiedy on sam był w pełni zajęty obserwowaniem Mallory i Dumbledore'a, do skrzydła szpitalnego weszło jeszcze dwóch aurorów. Jednym z nich była Tonks, której włosy lśniły metaliczną czernią. Drugim był auror Feverfew, którego spotkał już wcześniej kilka razy, zwłaszcza podczas jego szkolnych patroli w tym roku. Właśnie kończyli wiązać Lily ręce za plecami. Oczy jego matki były szeroko otwarte, przerażone i pełne łez.
Wreszcie, wreszcie, za późno, żeby w jakikolwiek sposób to się mogło na coś przydać Dumbledore'owi, Harry otrząsnął się ze swojego transu. Opuścił zaklęcie tarczy i odepchnął lekko od siebie Dracona, który w międzyczasie przysunął się do niego blisko i objął go w pasie ramionami.
– Co wy wyprawiacie? – zażądał. – Czemu aresztujecie moją matkę i Dumbledore'a?
Mallory, która obserwowała Lily, podczas gdy jej magia skakała i tańczyła wokół niej, zerknęła na niego. Jej twarz złagodniała.
– Nie przeszłam do końca przez to samo co ty – powiedziała i Harry zawahał się, ponieważ zdawała się go naprawdę w tym momencie widzieć. – Ale wiem trochę jak to jest. Mój ojciec... dotykał mnie. Bez przerwy. Kiedy już zrobiłam się dla niego za stara i zaczął to robić mojej siostrze, moja magia go zabiła. Nigdy mnie nie osądzono, oczywiście. Kiedy Wizengamot zobaczył myślodsiewnie, wszyscy zgodzili się, że miałam pełne prawo do obrony mojej siostry.
Kurwa. O kurwa. O nie. Harry odkaszlnął lekko, bo w gardle zebrała mu się jakaś kleista breja.
– O co zostali oskarżeni moi rodzice i dyrektor?
– Znęcanie się nad dziećmi – powiedziała Mallory. – Praktycznie każdy możliwy przykład, jaki można sobie wyobrazić. Emocjonalne, psychiczne, zaniedbywanie, pozostawianie cię samego w obliczu niebezpieczeństwa... pozostawianie was samych na pastwę Sami Wiecie, Kogo, na litość Merlina. – Skrzywiła się i obejrzała na Lily. – Nie uważam cię za człowieka – powiedziała konwersacyjnie. – Lepiej, żebyś dowiedziała się o tym już teraz.
– Kto wniósł te oskarżenia? – Harry zdołał wymówić przez zdrętwiałe usta.
Odpowiedź nie była nieoczekiwana, ale jej dźwięk i tak go zabolał.
– Severus Snape.
