AN: Pomysł narodził się w okolicach kwietnia 2012. Najpierw chciałam zrobić RPF'a, ale FFnet nie pozwala na ten typ opowiadań, więc zaczęłam kombinować, w jakim z fandomów można znaleźć dużo ważnych postaci męskich i stosunkowo mało postaci kobiecych.
Potem przyszły Mistrzostwa Europy i moja mała miłość do piłki nożnej rozgorzała płomieniem, który przyniósł mnie na początku marca do Madrytu.
Z dyskretnie umieszczonych głośników sączyły się dźwięki indyjskiego sitaru przeplatane szumem płynącego strumienia. Komponowały się znakomicie z zielonym równinnym krajobrazem. Jeszcze tylko kilka godzin i będzie mógł na żywo posłuchać odgłosów natury.
Domek w środku lasu, cisza, spokój. Zasłużył na odpoczynek. Po szalonym czerwcu w Polsce i na Ukrainie nastał lipiec, a z nim wywiady, uściski, spotkania z politykami i niekończące się wizyty. A przecież znów nic nie ugrali. Jego chłopcy znów musieli zadowolić się trzecim miejscem. Jednym radość wracała stosunkowo szybko, inni wciąż nie mogli otrząsnąć się z porażki.
W rozmyślania Firenze wdarł się dzwonek telefonu. Zjechał szybko na pobocze drogi i odebrał rozmowę nie patrząc na wyświetlający się numer.
- Halo?
- Firenze?
Zamknął oczy i odchylił głowę. Wdech – wydech.
Jego chłopcy tylko w wyjątkowych okolicznościach korzystali z udostępnionego im prywatnego numeru komórki trenera.
- Harry, co u ciebie?
- Nie wiem, co robić, Firenze. – głos jego najlepszego zawodnika brzmiał wyjątkowo smutno.
Przez głowę mężczyzny przewinęło się kilka scenariuszy związanych z teoretycznymi kłopotami, w jakie mógł wpaść Harry Potter. Jakoś nigdy nie miał szczęścia do błahych zmartwień. Jeśli coś w niego uderzało, to z rozpędem towarowego pociągu i skutecznością tony arszeniku.
Pierwsze zderzenie z brutalnym światem Harry przeżył mając rok. Wtedy to w spokojnej angielskiej mieścinie, gdzie mieszkali jego rodzice, zaczęły ginąć dzieci. W okolicy grasował seryjny morderca, którego nigdy nie schwytano. W pewien jesienny wieczór zajrzał do domu państwa Potterów, do pokoju ich pierworodnego.
Jaką szaloną odwagą musiała wykazać się jego matka rzucając się na uzbrojonego w nóż włamywacza, obezwładniając go chwilowo i uciekając z domu z płaczącym dzieckiem na rękach. Potterowie już nigdy nie wrócili do tego miasta, opuścili Anglię i osiedlili się najdalej na wschód, jak tylko było można w Europie w tamtych czasach.
Jaką hipokryzją musiał wykazać się jego ojciec zabierając siedmiolatka na mecz najlepszego klubu piłkarskiego w Bremie i zachęcając syna do ruchu. Kiedy Harry zaczął błyszczeć w szkółce Werderu, James Potter uświadomił go, że obecny sport w takiej formie jest dla lalusiów myślących o szybkiej sławie, dużych pieniądzach i łatwych dziewczynach.
Jaką ignorancją musiała wykazać się jego rodzina, gdy po podpisaniu pierwszego dorosłego kontraktu Harry pracował jeszcze ciężej na treningach, nie kupił sobie szybkiego samochodu i w ogóle nie oglądał się za dziewczynami.
Czasem ludzie zazdroszczą talentu zbyt mocno. Zaczynają szeptać za plecami, przeinaczać słowa. Szukają skazy nawet w brylantach. Tym łatwiej było dopatrzeć się takiej skazy w ciemnowłosym dwudziestolatku. Włodarze Werderu czując się niekomfortowo wypożyczyli chłopaka do drugoligowca i postanowili o nim zapomnieć.
Ale Firenze nie zapomniał tego chłopca, który biegał jakby tańczył, który widział i rozumiał więcej od zawodników o dekadę starszych. Bo Harry wchodząc na murawę stawał się czarodziejem, a Firenze potrzebował odrobiny magii w reprezentacji.
- Co się stało?
Długie westchnięcie zagłuszyło cichą muzykę dobiegającą z odtwarzacza.
- Pamiętasz, że na Euro obserwowali mnie skauci z Hiszpanii… – Harry zawiesił głos.
Firenze zaczął się bać, co dalej może usłyszeć.
- Synu, wiesz, że możesz przyjść do mnie z każdym problemem – zapewnił.
W końcu jeśli nie do niego to do kogo? Nie wiedział nawet, czy chłopak w ogóle rozmawia ze swoim ojcem. Z matką przestał się dogadywać lata temu.
- Mam już dość rozmów przez telefon. Czy moglibyśmy się spotkać?
Spojrzał na zegar wbudowany w tablicę rozdzielczą.
- Za trzy godziny mogę być w Bremie. Gdzie jesteś, Harry?
- U Neville'a – wyksztusił łamiącym się głosem Potter.
To dobrze. Cokolwiek mu się tym razem przytrafiło, Firenze mógł być pewien, że Neville Longbottom przywróci swojego najlepszego przyjaciela do pionu. Druga młoda perełka w prowadzonej przez Firenze reprezentacji właśnie stanęła u bram futbolowego nieba podpisując kontrakt z najbardziej utytułowanym hiszpańskim klubem. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent sportowców na jego miejscu przyjęłoby tę wiadomość wybuchem radości. Neville traktował ją jak wszystko inne, co go spotykało – ze spokojem i ostrożną ciekawością.
- Ale muszę zaraz wracać do domu. Naprawdę przyjedziesz?
Nie uśmiechało mu się stawać na progu u Potterów i mierzyć się z pełną dezaprobaty miną pana domu.
- Tak. Powiedz mi przynajmniej, na co mam się przygotować.
- Właśnie zadzwonił do mnie Tom Marvolo. Obiecał, że wieczorem zadzwoni znowu.
- Och… - Firenze położył dłoń na ustach.
- Dokładnie – wyszeptał Harry rozłączając się.
Nad frontowymi drzwiami staroświeckiej kamienicy paliła się równie staroświecka latarnia, choć późnosierpniowe słońce dopiero zniknęło za dachami miasta. Firenze miał mętlik w głowie. Kiedy ostatni raz prezes jednego z najlepszych piłkarskich klubów zadzwonił do 22-letniego gówniarza, któremu udał się zaledwie jeden międzynarodowy turniej? Czy kiedykolwiek prezes jakiegokolwiek klubu tak postąpił? W co pogrywają szychy z hiszpańskiej ligi i dlaczego mieszają w to jego podopiecznego?
Nacisnął przycisk dzwonka. W głębi domu rozległo się stłumione „Ja otworzę!"
Po chwili zamiast pięknych drewnianych drzwi miał przed sobą rozczochraną głowę podskakującego 15-latka z oczami jak monety.
- Pan Firenze? – niedowierzanie malujące się na twarzy chłopca szybko zmieniło się w ekscytację – Pan Firenze!
Dzieciak spojrzał za siebie i zawołał ile sił w płucach:
- Mamo! Nie uwierzysz! Sam pan Firenze do nas przyjechał!
Trener gorączkowo szukał w zasobach pamięci imienia młodszego brata Harry'ego. Pamięć niestety podsuwała mu wyłącznie obraz dzieciaka z nadmiarem energii biegającego za dużo po boisku i uważającego starszego brata za co najmniej reinkarnację starożytnego bóstwa. Właściwie to młody Potter patrzył z podobnym uwielbieniem na całą reprezentację Niemiec. Z jej trenerem włącznie.
- Czy Harry jest w domu? – Firenze zapytał pokrywając zakłopotanie uprzejmością.
Wlepione w niego zielone ślepia na moment straciły koncentrację.
- Harry!
Boże, z taką pojemnością płuc może jednak dzieciak ma szansę na karierę w sporcie.
- Daniel, zachowuj się – za plecami chłopca pojawił się jego ojciec.
Entuzjazm Daniela spadł przynajmniej o połowę.
- Dobry wieczór, panie Potter.
- Dobry wieczór – pan domu spojrzał na niego z góry, a jego mina odstraszyłaby każdego domokrążcę.
Firenze miał na co dzień do czynienia z grubszymi rybami. Nie zaszedłby w życiu tak daleko gdyby miał słabą psychikę.
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, jednak Pani Potter uniemożliwiła im kontynuowanie tego pasjonującego zajęcia.
- Och, panie Wildenwald, niech Bogu będą dzięki, że Pan przyjechał – zgarnęła obu mężczyzn do ciepłego wnętrza i pogoniła ścierką najmłodszą pociechę do kuchni – Proszę przemówić mojemu synowi do rozumu. Przecież on nie może teraz wyjechać do Hiszpanii. Tam jest kryzys, zamieszki i nie lubią Niemców. Jak on w takich warunkach może założyć rodzinę i znaleźć porządną dziewczynę?
- Mamo, ostatnie, co zamierzam robić w Madrycie, to szukać dziewczyny.
Wąski przedsionek zawalony butami należącymi zapewne do bardzo modnej nastolatki rozszerzał się w przestronne pomieszczenie, z którego można było dostrzec kuchnię i salon. Na schodach prowadzących zapewne do bardziej prywatnych pokojów stał Harry Potter. James nie zaszczycił pierworodnego spojrzeniem i zniknął w pracowni. Z tego, co pamiętał Firenze, Potter senior zajmował się projektowaniem systemów zabezpieczeń. Trudno się dziwić goryczy ojca, skoro żadne z dzieci nie interesowało się w najmniejszym stopniu jego pracą.
- Zostanie pan na kolacji? – Lily Potter jakby zupełnie nie usłyszała syna – Może herbaty?
- Nie, dziękuję – Firenze postanowił potraktować ją podobnie.
Rodziny innych piłkarzy występujących w reprezentacji często ich wspierały, zawsze były dumne z ich osiągnięć, a czasem uważały dobrych grajków za żyły złota zapewniające dostatnie życie wszystkim krewnym i znajomym. Rodzina Harry'ego Pottera nie podpadała pod żadną z tych trzech kategorii.
- Wejdziesz? – Harry ruchem ręki zaprosił swojego trenera do pokoju.
Firenze rozejrzał się ostrożnie po ścianach oklejonych beżową tapetą i półkach pełnych kurzących się nie używanych już podręczników szkolnych. Pomieszczenie nie wyglądało, jakby mieszkał tu młody sportowiec.
- Miałem zająć mieszkanie Neville'a, przynajmniej do czasu, kiedy skończyłby się mu kontrakt, a tak… - Harry zrezygnowany usiadł na łóżku i przeczesał rękoma półdługie czarne włosy. Tylko pozwalając im nieco urosnąć unikał pokazywania światu genetycznej katastrofy, którą nosił na głowie jego młodszy brat.
- Zadzwonił do ciebie Tom Marvolo – dokończył Firenze.
- Tak.
Ten sam Tom Marvolo, który bez skrupułów wykopał z prezesowskiego stołka Pereza kiedy tylko podstawy jego finansowego imperium zaczęły się chwiać. Za Perezem wyleciał też zatrudniony przez poprzednią ekipę trener i na ławce Realu Madryt rozsiadła się wygodnie czarna chmura w postaci równie skutecznego co strasznego Severusa Snape'a.
- Co na to Rita? – Firenze przeszły ciarki po plecach na wspomnienie nadpobudliwej menadżerki chłopaka.
- Skeeter? – Harry zaśmiał się gorzko i położył się – Od momentu, kiedy zauważyła, że na Euro śledzą mnie skauci z Realu i Barcelony, przeżywa nieustanny orgazm. Nie ważne, co; nie ważne, na jakich warunkach. Mam się zgodzić na wszystko. Realowi się nie odmawia.
- A jakie dają warunki? – zagadnął selekcjoner.
Nie uśmiechała mu się sytuacja, w której jego najzdolniejszy piłkarz spędza ¾ sezonu na ławce rezerwowych. W planach miał brazylijski mundial, a ten chłopak już stał się filarem drużyny.
- Grałbym jako typowa dziesiątka, czasem na prawym skrzydle, prawie tak jak u ciebie. Pewnie Snape nie ufa MacMillanowi i Finch-Fletchleyowi. Oferują za mnie 6 milionów. Umowa na 5 lat. Podstawowe wynagrodzenie plus premia za każdy występ.
- Właśnie, a jak często mógłbyś grać? Dziesiątka to pozycja Zabiniego.
- Wiem – powiedział cicho Harry – Zabini dopiero co wyleczył się z kontuzji. Snape będzie go oszczędzał na początku sezonu.
Firenze powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Co mam robić?...
- Sam musisz podjąć decyzję.
Chłopak wstał i podszedł do okna. Ponownie przeczesał włosy rękoma i przygryzł dolną wargę. Jego sylwetka w białym podkoszulku z długimi rękawami i w spodniach dresowych odcinała się idealnie na tle ciemniejących drzew.
- Chciałem być w Barcelonie.
- Tam miałbyś jeszcze mniejszą szansę na pierwszy skład.
- Tutaj mnie nie chcą. W Madrycie miałbym przynajmniej Neville'a.
- To może być twoja szansa. Możesz się wiele nauczyć, ale musisz też o wiele bardziej uważać na to co mówisz i robisz. Ten klub złamał karierę niejednemu piłkarzowi i trenerowi.
Ostatni odszedł w atmosferze skandalu szczuty przez dziennikarzy i znienawidzony przez fanów.
- Pracowałbyś tam? – zapytał Harry nieco bardziej optymistycznym tonem.
- Cóż… - Firenze uśmiechnął się przepraszająco – Z pewnością byłaby to przygoda mojego życia.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.
- I miałbym codziennie kontakt z najlepszymi piłkarzami na świecie – dodał po namyśle.
Być może kiedyś, po mistrzostwach, ale teraz miał podopiecznego, którego musiał wyprowadzić na prostą.
- Najdroższymi – poprawił go Harry.
- Ciebie dostaną właściwie jako gratis do Longbottoma.
Na to stwierdzenie chłopak zaczął się głośno śmiać, pierwszy raz od tamtego feralnego meczu z Włochami. Firenze zrobiło się lżej na sercu.
- Pomyśl, że będziesz grać w jednej drużynie z Draco Malfoyem.
Śmiech urwał się gwałtownie.
- To argument za, czy przeciw?
Firenze znał dobrze to spojrzenie. Podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu chłopaka. W jego zielonych oczach odbijały się strach i niepewność.
Harry przełknął głośno ślinę.
- Chciałem grać w Barcelonie – powtórzył – Chciałem, byśmy byli rywalami. Wtedy byłoby mi łatwiej.
Ostatnie słowa zabrzmiały równie cicho, co szelest drzew za oknem.
- Och, Harry… - Firenze nie wytrzymał i przygarnął go do siebie.
Chłopak był dla niego jak syn. Nie umiał zdobyć się wobec niego na profesjonalny dystans. Tylko kilku piłkarzy zalazło mu równie głęboko za skórę.
- Nie przejmuj się. Po prostu żyj, wyrwij się stąd. Być może poczujesz się wolny. Być może znajdziesz to, czego nie szukasz.
Słysząc stłumione „Dziękuję" Firenze był pewien jednego – Harry Potter wróci z tej przygody odmieniony.
