Witam wszystkich. Będzie krótko, obiecuję;). Dziękuję pięknie za reviewy i miłe słowa! Wasze opinie są dla mnie naprawde ważne. Dag zapytała mnie, kiedy będzie hummer (to moje ulubione auto;), więc mówię: z nazwy za kilkadziesiąt linijek, ale "żywy" dopiero w następnym chapterze. I nie, nie bedzie należał do Erici:P. BTW, piszę już dziewiątą część. Zapowiada się nieźle. Nowi bohaterowie. Nowe problemy. Nowe niebezpieczeństwo. I nowy dzwonek w komórce Erici (mam taki sam!). Pozdrawiam i zapraszam do czytania! BTW, ten chapter jakoś lubię, chociaż jest - UWAGA! - smutny...
Rozdział dedykuję Bartkowi.
ĆMA
I wanna do bad things with you.
Aż podskoczyłam. Byłam pewna, że zostawiłam telefon na dole. Zaczęłam macać podłogę w poszukiwaniu komórki.
When you came in the air went out and every shadow filled up with doubt.
- Możesz odebrać? – mruknął Derek prosto do mojego ucha.
- Przecież go szukam – rzuciłam nadal nieco zaspana.
- Tutaj jest. – Usłyszałam.
Szybko usiadłam. Obok łóżka stała Cameron. W jej wyciągniętej ręce dzwonił mój telefon. Sięgnęłam po niego z wahaniem. Terminatorka spojrzała na Dereka, po czym jej oczy znowu wróciły na moją twarz.
I don't know who you think you are, but before the night is through, I wanna do bad things with you!
- Odbierz – jęknął mężczyzna, obejmując mnie ramieniem.
- Już. – Zerknęłam na wyświetlacz; obcy numer. Cameron wycofała się z pokoju, zamykając za sobą drzwi. – Halo?
- Hej, Malcolm. Obudziłam cię?
- Cześć, Ćma. Nie, co jest? – Przetarłam twarz dłonią, poznając znajomy głos.
- Zaginęło dwóch chłopaków z Łowców Gwiazd, a dziś wieczór mamy wyścig. Będą wszyscy. Przyjedziesz?
- Jak to zaginęło? – Byłam już zupełnie rozbudzona.
- Zaginęło. Pisali o tym nawet w gazetach. Pomyślałam, że będziesz chciała wiedzieć.
- Miałaś rację. Przyjadę. Uważaj na siebie, okej?
- Jasne. Do zobaczenia!
Rozłączyła się. Przez chwilę siedziałam, czując na biodrze ciepłe ramię Reese'a.
- Muszę iść – szepnęłam.
- Idź. – Przewrócił się na drugi bok, plecami do mnie.
Powinnam go pocałować?... Nie, chyba nie. Wstałam i poszłam wziąć prysznic.
Weszłam do salonu. Cameron kończyła składać śpiwór.
- Nie przydał ci się – skomentowała. Spojrzałam na nią uważnie. Przez chwilę nasłuchiwałam. Byłyśmy same.
- Hasło: Sarah – powiedziałam głośno. – Potwierdź.
Przyglądała mi się zdziwiona. Źle.
- Hasło: Damien – rzuciłam. – Potwierdź.
Jej oczy zalśniły na niebiesko.
- Potwierdzam.
Zastanawiałam się, czy mam jej kazać skasować ostatnie nagranie.
- Nikt nie może się dowiedzieć o mnie i Dereku, jasne? – powiedziałam po chwili. - Potwierdź.
- Potwierdzam. – Drgnęła i wcisnęła śpiwór do worka, zaciskając sznurek.
- Cameron, pamiętasz... Damiena? – zapytałam cicho.
- Nie pamiętam – odparła, wychodząc z pomieszczenia. – Nie pamiętam wielu rzeczy.
Przez chwilę patrzyłam za nią. Westchnęłam.
Zapukałam do pokoju Johna.
- Chwilkę! – Usłyszałam. Zatrzymałam dłoń na klamce. – Już, proszę.
Weszłam do środka. John siedział z laptopem na kolanach. Miał rumieńce na twarzy.
- Ubieraj się – rzuciłam. – Jedziesz ze mną.
- Gdzie? – zapytał, zamykając komputer.
- Na przegląd armii.
- Jakiej armii?
- Twojej. Pakuj się. Musimy być w Needles przed południem.
- Umówiłem się dziś z Riley – mruknął.
- Ach tak? – Oparłam dłonie na biodrach. – Jak myślisz: z kim twoja mama chętniej cię zostawi? Ze mną czy z nią?
- Zdrajca – syknął, ale wstał z łóżka. – Daj mi kwadrans.
Zeszłam na dół. Sarah już szykowała śniadanie. Czy ta kobieta kiedykolwiek zaczęła dzień od przeczytania jakiejś książki albo obejrzenia czegoś w telewizji?...
- Kiedy wrócicie? – zapytała po tym, jak powiedziałam jej o Needles.
- Jutro. Najprawdopodobniej.
- Wiesz, co robić – mruknęła. – Jak nie pojedzie z tobą, pewnie znowu zaprosi tą Riley.
No proszę. Każda matka jednak dobrze zna swoje dziecko.
- Jest kawa? – W kuchni zjawił się Derek.
- Nastawiłam czajnik – odparła Sarah. – Zaraz będzie.
Usiadł obok mnie. Poczułam jego wzrok, ale nie podniosłam oczu.
- Gotowy. – John rzucił plecak na kredens.
- Osiem minut czterdzieści trzy sekundy – powiedziałam wesoło. – Szybki jesteś.
Bez słowa zabrał się za kanapki.
Na podjeździe spotkaliśmy się w piątkę. Sarah i Cameron miały pojechać do supermarketu. Derek wybierał się pobiegać. Przypomniałam mu o policji. Oczywiście, kłamałam z tym wezwaniem, ale wolałam trzymać go z daleka od Jesse. Mimo wszystko.
- Prowadzisz. – Klepnęłam Johna po plecach, idąc w stronę samochodu.
- Uważajcie na siebie – rzuciła Sarah, odpalając swojego vana.
- Jasne. – Wsiadłam do środka. – Jedziemy.
Wybrałam numer z książki telefonicznej i przystawiłam komórkę do ucha.
- Halo? – Matt odebrał dopiero po trzecim sygnale.
- Cześć, skarbie. Co słychać? Masz zaspany głos.
- S.W.A.T. ze stolicy jest bardziej rozrywkowy – powiedział. – Wróciłem do hotelu godzinę temu.
- Chyba zacznę żałować, że tam nie jestem. Jacyś fajni faceci?
- Jeden.
- Serio?
- Nazywa się Matt Adams, ale dobrze go znasz, prawda?
- Tak. – Roześmiałam się wdzięcznie. – A jak szkolenie?
- Nieźle. Wczoraj była prezentacja nowej broni. Wziąłem sobie nawet pamiątkę. A Hummer H8 to cudeńko. Kupię ci takiego pod choinkę, okej?
- Okej. Ale musi być różowy. A teraz wracaj do spania.
- James cię pozdrawia.
- Pozdrów go ode mnie. Jak mu idzie w szkole?
- Nieźle, mój brat jest dobry w te klocki.
- Wiem. W takim razie, baw się dobrze.
- Trzymaj się. – Zakończył rozmowę.
Przez chwilę siedziałam z komórką przystawioną do policzka.
- Twój Matt? – John uśmiechnął się kącikiem ust, zatrzymując się na światłach. Zerknął na GPS.
Zadzwoniłam do Alex. Nie odbierała. Jesse? Nie, powiedziałam sobie szybko. Egzamin.
- Po co jedziemy do Needles?
- Mówiłam ci.
- Racja – mruknął. – Czeka nas kilka godzin jazdy. Opowiedz mi coś.
- Była sobie kiedyś dziewczynka. Nazywali ją Czerwony Kapturek... – zaczęłam.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, wiesz? Opowiedz jakąś przygodę.
- Taką z tobą?
- Nie. Jakąś ciekawą.
- Mówiłam ci kiedyś o Chrisie Landzie, pamiętasz?
- Tym, co się w tobie bujał?
- Tym, co mu się tak wydawało. Był dupkiem, a potem spotkał Keirę Snow.
- Babkę ze złomowiska. Tę, co zbudowała sobie syna – prychnął.
- Chcesz wiedzieć, co było dalej? – Kiwnął głową. Wyjechaliśmy na międzymiastową.
***
- Nie łaź za mną! – Zmarszczyłam brwi, patrząc na Theo. Kręcił się przy mnie od tygodnia, kiedy to wróciliśmy z Chrisem do bazy. – Albo możesz sobie łazić, okej? – Spojrzałam na niego uważniej. – Tylko powiedz mi, dlaczego to robisz.
- Nie mogę – odparł.
Przeklęłam pod nosem. Ruszyłam dalej. Roxy kazała mi odwiedzić Chrisa. Martwiła się o niego. I chyba była w nim zakochana. Przed skrzydłem szpitalnym znowu odwróciłam się do Theo.
- Zostań tutaj. Możesz to dla mnie zrobić?
Zerknął na korytarz, jakby coś sprawdzał.
- Mogę to dla ciebie zrobić.
- Całe szczęście! – Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć tylnym wyjściem.
Tymczasem ruszyłam między rzędami łóżek. Chrisa znalazłam w ostatnim pomieszczeniu. Miał nogę w gipsie i chyba był myślami gdzieś daleko.
- Hej – powiedziałam, siadając na krześle obok. Było jeszcze ciepłe; nie tylko ja przyszłam do niego w odwiedziny. – Jak się czujesz?
- Przecież to cię nie obchodzi. – Spojrzał na mnie; rana na jego głowie goiła się powoli.
- Sama cię tutaj przytaszczyłam, niewdzięczniku – mruknęłam.
Spuścił wzrok.
- Przepraszam – powiedział.
- Chris Land przeprasza? Niesamowite!
- Przestań – rzucił. – Każdy może się zmienić, prawda?
- Teraz myślę, że tak. Więc jak się czujesz?
- Nieźle, dzięki, że pytasz. W sumie mógłbym już stąd wyjść i...
- Roxy mówiła, że chcesz wrócić do tej baby na Cmentarzysko.
Zmarszczył brwi.
- Ta „baba" nazywa się Keira Snow i tak masz o niej mówić, jasne? – Zdumiała mnie złość w jego głosie.
- Jasne, jasne – mruknęłam. – To prawda, co mówią?
- Nie wszystko. Ludzie lubią plotkować.
- Ale zbudowała sobie cyborga i uważa go za swojego syna?
- Cyborg ma na imię Gabriel i jest bardziej ludzki niż ty. I reszta. Razem wzięci. – W jego oczach płonęła wściekłość. – Wynoś się stąd, jeśli masz zamiar ich obrażać.
Nie ruszyłam się. Siedziałam, wpatrując się w Chrisa.
- Opowiedz mi – powiedziałam łagodnie. – Proszę?
- Nie zrozumiesz. Tak, jak wszyscy.
- Spróbuj.
Spojrzał na mnie. Wreszcie poprawił się na poduszkach i w zamyśleniu poskubał bandaż na głowie.
- Zakochałem się – szepnął, jakby zdradzał mi wielką tajemnicę.
- Tym bardziej mi opowiedz. – Jego kolej, żeby spaść, mruknął mój mózg. – Proszę.
Pokiwał głową, a potem zaczął mówić.
***
- Telefon! – rzuciłam; John zmarszczył brwi.
- Wyprzedzam, nie widzisz?! Odbierz.
- No tak, to już wyższa szkoła jazdy: rozmawianie przez komórkę w czasie manewru wyprzedzania – mruknęłam złośliwie i sięgnęłam do kieszeni bluzy, którą miał na sobie. Wyciągnęłam dzwoniący telefon.
- Halo?
- Okradli nas. – W głosie Sary pobrzmiała złość. – Zabrali pieniądze, karty kredytowe, diamenty, broń...
- Jak to?
- Alarm nie zadziałał.
- Co się stało? – zapytał John.
- Okradli was – odparłam. – Co macie zamiar teraz zrobić?
- Zapytaj o mój laptop!
- Nie znaleźli go. – Sarah usłyszała syna. – Oczywiście, mamy zamiar zgłosić to na policję – warknęła ironicznie.
- Właśnie zgłosiłaś.
- Zajmiemy się tym we trójkę. Zadzwonię później.
Rozłączyła się.
- Cholera – mruknął John.
- Hej, noga z gazu! – rzuciłam; jechał 140 km/h. – Przeklinaj, ale nie przyśpieszaj.
- Jak mogli nas okraść!? Tylko tego nam brakowało, ku... cholera jasna!
- Nie martw się. Twoja mama ich znajdzie. A jak nie, ja akurat jestem przy kasie.
- Ach tak? Przy marnej policyjnej pensji?
- Zdziwiłbyś się. – Posłałam mu uśmiech i dotknęłam jego ramienia. – Spokojnie, Connor.
- Opowiadaj dalej. Proszę?
***
- Osiem dni temu byłem na zwiadzie w U-32 razem z Mishą Goldem – zaczął Chris. – Przerzucaliśmy gruzy, kiedy zjawił się blaszak. Misha zaczął strzelać, ale nie miał szans z tą pierdoloną maszyną. Ja oberwałem w nogę. Kula zgruchotała mi kość. Skurwysyn miał cela. Ale nie miał więcej kul... więc ruszył w moją stronę. Myślałem, że to koniec. Ale wtedy... wtedy zjawił się Gabriel. Myślałem, że... no wiesz, że jest człowiekiem. Krzyczałem, żeby uciekał. A on wyrwał ramię temu terminatorowi! Potem przewrócił go i zgniótł mu głowę. Nie wiedziałem zupełnie, co się dzieje. Znalazłem karabin i wycelowałem w niego. Powiedział, że mnie nie skrzywdzi, że jest po naszej stronie i obiecał, że zaprowadzi mnie do mamy. „Czyjej mamy?", zapytałem. „Mojej", odparł. Wtedy przypomniałem sobie o tej kobiecie, o której mówili, że ma nierówno pod sufitem. Że oszalała, bo straciła dziecko. Kiedyś wpadłem na nią z chłopakami. Joe zaczął ją wyzywać; przyłączyłem się. Byłem głupi... Nie wiedziałem. - Urwał.
Bawiłam się włosami, zakręcając je na palec. Słuchałam. Kiedy umilkł, spojrzałam na niego.
- Gabriel zaniósł mnie do jakiegoś budynku, potem zeszliśmy do piwnicy. Położył mnie na łóżku i zajął się moją nogą. Na początku... ja się go bałem. Był blaszakiem. Ale wyjął kulę. Założył opatrunek. Uśmiechał się i powtarzał, że mama będzie zła, ale on jej wszystko wytłumaczy. Dużo mówił. I miał taką twarz... Pełną życia. Jak... Zupełnie jak człowiek. Słuchałem go i nic nie mówiłem. Widziałem blaszaki Connora, ale Gabriel... gdyby nie to, że rozerwał tamtego terminatora... On był inny, wiesz?
Oczy Chrisa błyszczały. Kiwnęłam głową.
- A potem przyszła Keira. Nie była sama. Był z nią chłopak. Trochę starszy ode mnie. Wysoki, ciemnowłosy, w długim płaszczu. Pomyślałem, że to blaszak, bo... nie śmiej się, był taki... piękny... Prawie jak Gabriel. O nic jednak nie pytałem. Gabe miał rację. Keira była zła, kłócili się. Tamten chłopak nawet się nie przedstawił, tylko stał i wpatrywał się we mnie. Zapytałem, czy mnie zna. „Powiedzmy", rzucił, ale ja go nie znałem. Keira pozwoliła mi zostać, aż ktoś po mnie przyjdzie. Powiedziała, że na razie nie może wrócić do bazy, bo ma dużo do roboty. A Gabe się uśmiechał. Bałem się Keiry. Wyglądała groźnie, ale opiekowała się mną. Była delikatna, ale milczała. Kiedy udawałem, że śpię, rozmawiała z Gabrielem. Czasem do późna. Był bardzo mądry, ona też.
Następnej nocy znowu zjawił się tamten chłopak. Zostałem sam, ale Keira szybko wróciła. Zraniła się w prawą rękę. Pomogłem jej założyć bandaż. Przeklinała, wiesz? Jak ty. – Uśmiechnął się. – A potem powiedziała, że nie może pracować z niesprawną dłonią. Usiadła obok mnie i zaproponowała, że zmieni mi opatrunek na głowie. Zebrała mi włosy z czoła i przytrzymała moją twarz. A potem długo na mnie patrzyła. Wiesz, jak głupio się czułem?... A ona się gapiła! Aż nagle się zerwała i zaczęła chodzić po bunkrze, gadając do siebie. Pomyślałem, że zwariowała. „Chris Land, prawda?", zapytała wreszcie. Przytaknąłem.
Wszystko się zmieniło. Teraz zajmowała się mną Keira. Myślałem, że, no wiesz, poznała mnie, bo byłem wtedy z Joe i że chce się zemścić czy coś. Zapytałem ją o to. Roześmiała się. Ma taki piękny śmiech, wiesz? Potem opowiedziała mi o Gabrielu. Tak miał na imię jej syn. Prawdziwe dziecko. Zachorował i zmarł, kiedy miał pięć lat. Nie mogła pogodzić się ze stratą. Poprosiła Connora o blaszaka. On zawsze miał ich dużo, a Keira była zdolną programistką i protetyczką. I zbudowała Gabriela. Nie robią... dzieci. No wiesz, blaszaki są tylko dorosłe. Dlatego Keira wyobraziła sobie, jak wyglądałby jej syn jako nastolatek. Mówiła, że bardzo przypominał swojego ojca. A potem, jak powiedziała, „tknęła w niego duszę" i pokochała jak własne dziecko. Widziałaś go, prawda? Słyszałaś go. Jest taki ludzki!... Keira tak pięknie o nim mówiła. I kiedy poczułem zazdrość, zrozumiałem, że ją kocham. Bo... jest niesamowita. Silna, inteligentna, samodzielna. Jest jak bogini, wiesz?
- „A bogowie są szaleni" – zacytowałam to, co kiedyś powiedziała Alex.
- Tak, ale ona nie jest wariatką. I skopię dupę każdemu, kto ją obrazi.
- Wzięło cię, stary.
- Taa. Dlatego chcę stąd wyjść jak najszybciej i iść na Cmentarzysko. Nie mam wam za złe tej „akcji ratunkowej", ale naprawdę chciałem zostać i poznać ją lepiej.
- Będę pierwszą, która pomacha ci na do widzenia. – Uśmiechnęłam się. – Roxy będzie przykro.
- I całej reszcie mojego fanklubu. Tobie też, nie?
- Mnie chyba najbardziej. – Roześmialiśmy się.
Wyciągnął coś z kieszeni bluzy i podał mi.
- Mój kolczyk. – Wzięłam świecidełko do ręki.
- Tak. Tobie też przyniesie szczęście. Zakochaj się.
- Takiego szczęścia nie chcę. – Oddałam mu kolczyk. Schował go do kieszeni.
- To mogę go dać tamtemu chłopakowi? Temu, co odwiedzał Keirę?
- A po co mu mój kolczyk?
- Nie mam zielonego pojęcia. Może też chce go doczepić do karabinu?
***
