Dochodziła północ. Widoczność na londyńskich ulicach ograniczała okropna pogoda, która utrzymywała się od początku lipca. Ulewy były tak dokuczliwe, że zawieszono nawet działalność niektórych miejskich środków komunikacji. Gęste mgły wypełniały nawet najmniejsze zaułki stolicy. Podobna sytuacja panowała w całym kraju. Depresyjną aurę dopełniały codzienne wieści o morderstwach i niespodziewanych katastrofach, jak np. tajemnicze zawalanie się mostów czy też huragany w południowo-zachodniej części kraju.
Lecz mimo szalejącej burzy, wzdłuż wąskiej, opustoszałej ulicy kroczyła postać szczelnie okryta peleryną. Woda wylewająca się przez wypełnione studzienki kanalizacyjne tworzyła ogromne kałuże i sprawiła, że skraj szaty wędrowca sunął po jej powierzchni.

Przybysz stanął przy drogowskazie. Pobliska latarnia oświetlała tabliczkę informującą o tym, że jest to Lordlystreet. Nieznajomy obejrzał się za siebie upewniając się, że nikt za nim nie podąża i skręcił w dość obskurną alejkę pełną starych, zniszczonych kamienic i fabrycznych budynków w większości nadających się już tylko do rozbiórki. Postać ponownie zatrzymała się i powoli weszła na podwórze domu nr 46, równocześnie naciągając mocniej na głowę kaptur, osłaniając się przed deszczem i wiatrem który właśnie się wzmógł oraz uskakując w bok przed upadającą z hukiem cegłówką.
Nagle wśród odgłosów wichury dało się jednak dość wyraźnie słyszeć gruby, niski męski głos przeciągający sylaby:

- Jednak zaszczycił nas pan swoją obecnością…czekamy w środku… - rzekł ktoś od progu i wycofał się ponownie do wnętrza najbliższego mieszkania na parterze.

Przybysz ostrożnie podszedł do drzwi, ledwo wiszących na zawiasach. Szybko wyciągnął z kieszeni różdżkę i stuknął nią o futrynę. Naprawione już drzwi uchyliły się szeroko wpuszczając gościa do środka. Znalazł się on w ponurym korytarzu, bardziej przypominającym piwnicę i oświetloną tylko przez kilka świec z których wosk spływał wprost na brudną podłogę. Ruszył przed siebie kierując się do następnych drzwi za którymi paliło się mocniejsze światło. Przechodząc przez nie trafił do dość dużego, zapuszczonego pokoju; panele pokrywała gruba warstwa kurzu, tapicerka z mebli była cała pogryziona przez szczury, a w kątach było pełno różnego rodzaju śmieci. W drugim końcu sali, w półmroku pod ścianą siedziała kobieta która nie spuszczała wzroku z przybysza.

Gość rozejrzał się po pomieszczeniu, by na zawalonych do połowy schodach rozpoznać postać która przed chwilą zaprosiła go do środka. Teraz ta sama osoba skłoniła się i gestem ręki zaprosiła przybysza aby podszedł bliżej.
Ściągając swój kaptur, nowoprzybyły poczuł duszący zapach kurzu, jednak bardziej przeszkadzały mu jego własne mokre od deszczu szaty. Profesor Dumbledore jeszcze raz wyciągnął różdżkę i za jednym jej skinieniem osuszył pelerynę i podszedł do gospodarza chowając ją do zewnętrznej kieszeni szaty.

- Sądzę, że bardzo dobrze zabezpieczyłeś to miejsce, Ezra. Nawet jeśli to tylko jednorazowa siedziba, nie chciałbym żeby ktoś nam przeszkodził – powiedział Dumbledore.

- Chyba nie wątpisz w nasz profesjonalizm, Albusie? – odrzekł łagodnie Ezra przeciągając sylaby i podając na powitanie rękę dyrektorowi Hogwartu. Był to mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna o nieogolonej twarzy pokrytej bliznami i bystrym ponurym spojrzeniem. Miał długie czarne włosy zaczesane do tyłu, część z nich zapleciona była w dredy, a na karku można było zauważyć fragment tatuażu. Nawet grubo okryty peleryną dawał o sobie poznać, że jest dobrze zbudowany i barczysty – Niedocenianie nas nigdy nie wyszło nikomu na dobre – kontynuował - Proszę, oto twoja gwarancja naszej solidności – uśmiechnął się sztucznie, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej pierścień z pękniętym czarnym kamieniem i podał go Dumbledore'owi.
Ten zaczął go dokładnie oglądać.

- Więc nasze porozumienie możemy uważać za aktualne? - Dumbledore uważnie przyglądał się reakcji gospodarza, jakby najdrobniejszy szczegół miał zdradzić jego prawdziwe zamiary.

- Naturalnie. A co do kosztów… - zaczął Ezra, również nie odwracając spojrzenia od rozmówcy – Chcemy jeszcze 5% więcej, plus kilka drobiazgów z siedziby głównej tego twojego Zakonu.

- Teraz ten dom ma innego właściciela, zależy nam na współpracy, więc… – ton głosu Dumbledore'a był zdecydowany, zachował jednak pewną ostrożność by brzmieć spokojnie i uprzejmie.

- Tylko kilka rzeczy - przerwał mu nagle Ezra - Zostawił je tam dawno temu ich właściciel, są dobrze ukryte, więc zapewniam cię Albusie, że hmmm…"spadkobierca" nic a nic na tym nie straci. Nowy dziedzic wręcz nie zdaje sobie sprawy że one tam są, więc ja nie widzę tu żadnego problemu, tak?

Dumbledore zanim odpowiedział, obrócił kilkukrotnie pierścień w palcach.

- Rozumiem – odparł dyrektor - Jednak z powodu paru problemów formalnych nie wiemy czy ten dom może nadal bezpiecznie służyć jako nasza Kwatera Główna. Za tydzień wraz ze skrzatem domowym Blacków składam wizytę Harry'emu Potterowi, dopiero wtedy będziemy w stu procentach pewni czy teren jest bezpieczny. Wówczas dam ci odpowiedź.

Ezra zabębnił niecierpliwie palcami w poręcz schodów.

- Ale to wcale nie stoi na przeszkodzie, zapewniam. Oczywiście uszanujemy dziedzictwo "Wybrańca" czy jakiejkolwiek innej osoby... - słowa ciągnęły się powoli zbyt przemiłym tonem, co kontrastowało z jego zimnym spojrzeniem – Gwoli ścisłości i formalności, to czy jest to nadal Kwatera Główna czy też nie, w niczym zupełnie nie przeszkadza. Gdyby przestała nią być byłoby nawet o wiele zabawniej z tymi wszystkimi śmierciożercami czającymi się na każdym rogu. No, ale jeśli sobie tego życzysz to grzecznie poczekamy na wyniki, a wtedy młody odbierze swoje rzeczy osobiście. Pięć minut i będzie po sprawie – dodał Ezra uśmiechając się szeroko.

Dumbledore powtórnie rzucił kątem oka po pokoju. Kobieta obserwująca ich przez ten cały czas rzuciła mu zalotne spojrzenie.

- Jutro o tej samej porze – powiedział w końcu dyrektor zwracając się do mężczyzny - Przyjdźcie wtedy obaj, a omówimy oficjalnie kilka spraw z tymi osobami z Zakonu Feniksa o których wcześniej wspomniałem... A propos, czy on jest tutaj? – dodał Dumbledore, który stale zastanawiał się czy ktoś jest tu jeszcze oprócz nich.

- Nie… - zaprzeczył Ezra, z uśmiechem nadal przyklejonym do twarzy - Chcę mu oszczędzić dodatkowych nieprzyjemności, robota nie ucieknie. A na razie niech się młodzież wyszumi.

- Rozpuszczasz go za barrdzo - rozległ się kobiecy głos z drugiego końca pokoju.

- A czyż to nie nasze motto? Korzystanie z życia w pełni? W końcu, raz się żyje... no, przeważnie – Ezra zwrócił się do swojej przedmówczyni - Zresztą nic na to nie poradzę, jest dla mnie jak syn, a przecież każdy rodzic chce rozpieszczać swoje pociechy. Własnego straciłem lata temu, więc rachunek jest wyrównany... Rety, gdzie moje maniery? – zawołał udając przejętego i zaczął teatralnie gestykulować - Albusie, Helenę już poznałeś. Powiedz „Hello", Heleno.

Ta sama kobieta zerwała się na równe nogi, ukłoniła z gracją i odgarnęła włosy z twarzy. Była w wieku około trzydziestu lat, ubrana jak mugolka i wymalowana jakby wybierała się na dyskotekę.

- Wcześniej sądziłem, że pani już wyjechała z Anglii – zaczął uprzejmie Dumbledore - Udało się zobaczyć urodziny królowej?

- Si, ale nie udało się podejść bliżej do księcia, sprrróbuję w następnym roku. Wtedy na pewno go poderwę - mówiła bardzo wolno z silnym hiszpańskim akcentem.

Już trochę znudzona tą wizytą, uśmiechnęła się promiennie i ponownie usiadła, czekając aż będzie mogła opuścić tę ruderę i udać się w bardziej atrakcyjne miejsce.

– W sprawie naszej umowy, Albusie – rzekł Ezra, brzmiąc już zdecydowanie poważniej niż do tej pory - Nie jesteśmy żadną formalną organizacją ale posiadamy dużą dyscyplinę, no, wtedy kiedy sytuacja tego wymaga. Mogę ręczyć za każdego. Nikt nie będzie się mieszać w wasze sprawy, mnie one nie obchodzą, no chyba że dotyczą nas bezpośrednio w stopniu który komuś by się nie spodobał. Ci którzy są nam nieprzychylni powinni zawsze pamiętać, że my nigdy niczego nie zapominamy – przestrzegł, wystarczająco by Dumbledore wiedział że nie będą się patyczkować gdy ktoś z Zakonu Feniksa zacznie za bardzo węszyć wokół nich - Gdy umowa zostanie zawarta zapewniam, że wywiążemy się z niej jak najlepiej, nie wykraczając poza to co konieczne. To samo obowiązuje też w dwie strony... – nadmienił, a oczy dziwnie mu się zaświeciły – I w ramach naszej solidności jesteśmy gotowi wypełnić jeszcze jedno zadanie, by zapewnić cię o naszej dobrej woli, hehe.

- …Nie wycofają się…- pomyślał Dumbledore.

Jego ufność nakazywała uwierzyć w słowa Ezry i trzymać się wersji, że właśnie zdobył lojalnego sojusznika; jednak doświadczenie podpowiadało mu, że trzeba zachować dużą ostrożność i nie zdawać się całkowicie na słowa człowieka, o którego sposobie życia wiedział aż za dużo i którego życiorysu pozazdrościłby mu nawet niejeden śmierciożerca. Lecz mimo to profesor chciał być dobrej myśli, że wszystko potoczy się zgodnie z jego oczekiwaniami i planem. Wprawdzie popełnił już w życiu kilka poważnych błędów ale mógł mieć tylko nadzieję, że to nie był jeden z nich, a nawet pomyślał że poprzez odnowienie kontaktów z Nauthiz zdoła naprawić to, co kiedyś sam popsuł przed laty.

Nikogo innego prócz nich nie było w całym budynku, jednak Dumbledore wiedział, że ta "banda" liczy jeszcze kilku dodatkowych ludzi, a na całym świecie pewnie jest ich jeszcze więcej. Byli oni wyznawcami starego i krótkowzrocznego sposobu myślenia czarodziei, który kazał im zerwać jakiekolwiek dotychczasowe więzi ze społecznością magiczną podporządkowaną Ministerstwu Magii i żyć niejako "poza prawem", nie będąc nikomu podległym, zupełnie jak grupy nomadów. Jednak potrzebując pieniędzy wypełniali czasem dla Ministerstwa lub innych grup przeróżne zadania za wysokie kwoty: od ochrony po morderstwa. Uważając siebie za ludzi wolnych, z biegiem lat utworzyli coś na wzór organizacji, której istnienie Rządy wielu krajów utrzymują w dość dużej tajemnicy. I to one głównie ich wynajmują, zwłaszcza wtedy kiedy aurorzy nie potrafią sobie do końca poradzić lub gdy potrzebne są międzynarodowe kontakty. Podczas pierwszej wojny z Voldemortem trzymali się na uboczu, zagarniając z obydwu stron wysokie kwoty za pojedyncze morderstwa lub pojmania, ale nigdy za nikim się definitywnie nie opowiedzieli. Profesor McGonagall uważała, że są to po prostu sprzedawczyki, bez większych idei, wyznający spaczoną filozofię życiową, których należy odizolować od społeczeństwa.


Dumbledore jak przez mgłę zobaczył jak niespełna trzy miesiące temu, w zajadłym momencie konfliktu z lordem Voldemorten spotkał ich "lidera". W „Dziurawym Kotle" dosiadł się do niego człowiek, którego nigdy nie spodziewał się już oglądać. Wtedy też przypomniał sobie o kilku błędach jakie sam popełnił, a które usiłował teraz naprawić odnawiając wzajemną współpracę. Dumbledore sam zaproponował niebagatelną sumę galeonów za pomoc w zwyciężeniu nad Voldemortem. Później zastanawiał się czy nie postąpił zbyt pochopnie, po części wysługując się obcymi osobami, którym niewiadomo czy można całkowicie zaufać i mieszając ich do spraw Zakonu Feniksa. Lecz mówiąc ogólnie, uważał że było to jednak słuszne posunięcie, ponieważ powód dla którego odnowił z tymi ludźmi kontakty był zupełnie inny niż kwestia Voldemorta i Zakonu Feniksa.
Tak, Dumbledore chciał również naprawić rezultat swoich czynów, które kilkanaście lat temu doprowadziły do tego, że skład tej grupy powiększył się o jeszcze jedną osobę. Obecnie próbował odrobić te straty.

Po pierwszym ich spotkaniu w „Dziurawym Kotle", powtórnie spotkał Ezrę wraz z tą kobietą pod koniec czerwca. Wówczas również zapragnął spróbować czegoś niemal niemożliwego:
- Czy wiesz co stało się kilka dni temu, Ezra, w Ministerstwie Magii? – pytał wówczas Dumbledore.

- Co nieco słyszałem… - odparł zupełnie nieprzejęty.

- Czy moglibyście to zbadać? – spytał.

- Heh, chcecie urządzić mu pogrzeb, co? Pewnie brakuje ciała – zarechotał Ezra, a zniecierpliwiona Helena sprawdzała stan swojego manicure – Gdyby się uprzeć, to bylibyśmy w stanie sprowadzić go z powrotem, żywego – dodał - Kto powiedział że cuda nie istnieją? Wystarczy że przyjrzysz się mnie.

- Wybornie - Dumbledore dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co powiedział. Zazwyczaj coś takiego nie byłoby możliwe, jednak gdy istnieje chociaż cień szansy to zawsze warto spróbować. Zwłaszcza że istnieje ktoś, kto mógłby się tego podjąć.

- Można to wybadać, zajmiemy się tym... – rzekł Ezra, porzucając obojętny wyraz twarzy i uśmiechając się triumfalnie, ponieważ Dumbledore nie wiedział że dopiero co rozeznali się w temacie i wiedzieli już to co niezbędne. Zanim przeciwnicy wykonają swój pierwszy ruch, Nauthiz rozegra już drugi.


Teraz, po kilku tygodniach od tamtego spotkania znów patrzyli sobie w oczy, oboje zastanawiając się czy mogą zaufać sobie nawzajem, czy któraś strona nie złamie danego słowa i nie sprowadzi na innych nieszczęścia.

- Więc pamiętasz Ezra, o czym rozmawialiśmy w zeszłym miesiącu? – bezsilność, znów wiele zależało od działań innych. Dumbledore nieczęsto bywał w sytuacji gdy nie mógł nawet kiwnąć palcem żeby cokolwiek zrobić. Jednak żaden zwykły człowiek nie mógł wykonać tego, na czym w tej chwili tak mu zależało – Chodzi mi o Salę Śmierci.

Krótką ciszę przerwał przeciągający sylaby głos:

- Ach tak… Znamy już problem.

- Więc? – dopytywał zniecierpliwiony Dumbledore.

- Jeżeli polegać na krwi… Myślę, że da radę.