Część I - Początek

Puszysty śnieg zaścielał hogwarckie błonia. Był prawie koniec grudnia i większość uczniów udała się do domów, by spędzić prawdziwie rodzinne święta. Tylko nieliczni pozostali w szkole, marnując swój czas na odrabianie zaległych prac domowych lub po prostu plącząc się po błoniach – jak Harry w tej chwili. Złoty Chłopiec był jednak zupełnie szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. Nareszcie udało mu się ubłagać Dyrektora, by ten nie zmuszał go do powrotu do Dursley'ów. Gryfon stokroć bardziej wolał pozostać w szkole, mimo iż Ron i Hermiona nie mogli dotrzymać mu towarzystwa.
Właśnie teraz – dwudziestego siódmego grudnia, krok po kroku krążył niedaleko chaty Hagrida. Granica lasu majaczyła w oddali, odcinając się ciemniejszym odcieniem zarówno od zachmurzonego nieba jak i bieli śniegu. Był w tym coś urzekającego i uspokajającego. Pastelowe barwy sprawiały, że czuł się bezpiecznie, więc z zaskoczeniem zarejestrował podejrzanie jasny promień, który wysunął się z Zakazanego Lasu i z porażającą prędkością pędził w jego kierunku. Jak przystało na Chłopca, Który Przeżył – patrzył się z zaciekawieniem na niewyjaśnione zjawisko. Nawet przez chwilę nie wierzył, że mogłoby zrobić mu krzywdę. W końcu były święta!
Tymczasem promień pędził, rozcinając gdzieniegdzie płatki śniegu i rozgarniając je na boki samą tylko swoją siłą. Było w tym coś magicznego i pięknego zarazem, więc Harry stał i patrzył. Szkła w okularach zaparowały mu ze zniecierpliwienia, ale nie potrafił podnieść dłoni, by je przetrzeć. Czekał na ten jeden jedyny moment. Tak! Wreszcie to cudowne różowe światełko z dzikim świstem uderzyło w jego pierś, sprawiając, że poczuł w sobie nową energię. Siła i determinacja rozrywała go od środka, więc zaskoczony nowym doznaniem zachwiał się i upadł na mleczny puch. Tylko na chwilę pociemniało mu przed oczami, a gdy doszedł do siebie poczuł dziwne sensacje żołądkowe – najwyraźniej ten nieznany czar spowodował pojawienie się w jego brzuchu stada motylków.

Zawsze lepsze to, niż ślimaki, którymi pluł Ron – pomyślał nie bez odrazy.

Podniósł się pospiesznie, wciąż czując podejrzane podniecenie. Euforia rozrywała go od wewnątrz. Pomacał ostrożnie swoją pierś dostrzegając wypaloną dziurę, z której najprawdopodobniej będzie się trudno wytłumaczyć. Przez chwilę zastanawiał się nad udaniem do Pani Pomfrey, ale widzieli się też wczoraj i przedwczoraj, a nawet przed przed wczoraj i kobieta oznajmiła mu, że jeśli jeszcze raz zobaczy go w tym tygodniu ktoś zginie. Był pewien, że chodziło o Dyrektora, który niemal zawsze odsyłał go do tego uosobienia spokoju i opiekuńczości. A Harry bardzo lubił Dumbledore'a i wcale nie chciał, żeby stało mu się coś złego. Westchnął w mroźne zimowe powietrze i podążył w stronę zamku.
Radość nachodziła go falami, wywołując przyspieszone bicie serca. Czasami nie mógł chwycić oddechu, więc coraz bardziej zastanawiał się nad istotą zaklęcia, które tak nieoczekiwanie go zaatakowało. Właśnie wtedy spojrzał do góry, wprost w okno jednej z wież Hogwartu. Sylwetkę Snape'a dało się z łatwością dostrzec nawet z tak daleka. Mężczyzna rozpuścił swoje długie czarne włosy i rozczesywał je palcami, pozwalając pieścić się powiewom wiatru.
To był moment, w którym Harry Potter - Chłopiec, Który Przeżył – Wybraniec, zrozumiał, iż trafił go Promień Miłości.

ooo

Severus Snape jak zwykle udał się do Hogsmade, chcąc odstresować się choć przez chwilę. Zajął szybko swoje ulubione miejsce w rogu sali, gdzie skrywał go półmrok i, nie marnując dłużej czasu – zamówił od razu trzy butelki Ognistej. Nie wiadomo skąd pojawił się przed nim Dyrektor, który z zatroskaną minął, spróbował go poczęstować cytrynowym dropsem. Oczywiście odmówił. Nikt ich nie jadł, więc najprawdopodobniej mogły mieć nawet sto lat. Poza tym noszone cały dzień w kieszeni spodni starego czarodzieja nie wyglądały zbyt apetycznie.
Właściwie tyle pamiętał. Rano obudził się w swoich komnatach, gratulując sobie w myślach, że trafił z powrotem. Od razu wyczuł też, iż coś było nie w porządku. Brak spodni i bielizny szczególnie go nie zaskoczył, jednak tuż nad jego głową unosił się niewyraźny napis.
Zguba jest u twego Największego Wroga.
Warknął, ignorując w zupełności dziecinnie prosty czar. Najwyraźniej ktoś miał ochotę stroić sobie z niego od rana żarty. Przewrócił się na bok, rozwiewając jasną mgiełkę zaklęcia i wtedy doszło do niego, że jego idealne ciało nie jest już doskonale zrównoważone.
Z duszą na ramieniu, a nawet w piekle – zaczął się badać palcami. Cal po calu posuwał się w dół, coraz bardziej zdenerwowany, ale gdy poczuł pod dłonią podłużny kształt penisa – odetchnął z ulgą. Przesunął dłoń niżej, mrucząc pod nosem.
- Dobrze, dobrze, dobrze… - Zatrzymał się na chwilę niepewnie i wrócił. – Źle – warknął, zauważywszy, że brakuje mu jednego jądra.
Wciąż zamroczony alkoholem umysł początkowo próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek je posiadał. Jednak nie mógł obalić tej teorii.
- Ciul, mam przecież drugie – warknął w ciemność i przykrył się szczelnie kołdrą.
Kilka godzin później zmienił jednak zdanie i postanowił odnaleźć swoją zgubę. Coraz trudniej było mu chodzić. Kiedy jest się doskonale zrównoważonym nawet kilka gramów stanowi różnicę. Dlatego usunął w młodości dwa dodatkowe pieprzyki z lewej strony ciała.

ooo

Harry zbiegł po schodach do Pokoju Wspólnego Gryfonów, ignorując to, że był w piżamie, a święta już minęły. Bożonarodzeniowe ozdoby wciąż przecież porozwieszane były wszędzie, więc nie należało tracić nadziei. Podciągnął wyżej spodnie po Dudleyu, które zgubił dwukrotnie w ciągu drogi i z rozmachem przemierzył pomieszczenie, dostrzegając całkiem nową paczkę.

Tak! – pisnął w myślach.

Na czerwono – złotym papierze widniało jego nazwisko. Porwał szybko paczkę i w tym samym nadświetlnym tempie zaszył się w pokoju. Chwilę potem siedział w ręcznie robionym swetrze od pani Wealsey i głupio uśmiechał się do ogromnego lustra w łazience, które niemal cały czas protestowało, stanowczo twierdząc, że ta karmazynowa czerwień to zdecydowanie nie jego kolor.
Wygładził przyjemną w dotyku bawełnę i zakrył wisiorek, który dostał w prezencie od Dumbledore'a. W szklanej kuli pływał dziwnie obły kształt, ale Harry nie zamierzał komentować tego faktu. Dyrektor był ekscentrycznym człowiekiem i Gryfon powinien się cieszyć, że nie został obdarowany pudełkiem cytrynowych dropsów albo różowych kapeluszy, choć to drugie było bardziej prawdopodobne.

Część II – Reperkusje

Severus Snape lekko utykając na jedną nogę dotarł jakoś do tronu Czarnego Pana. Cały dzień spędził na rozmyślaniu o swoich największych wrogach. Spisał nawet kilka list, ale większość z tych ludzi albo nie żyła, albo w niedługim czasie i tak zamierzał ich otruć, więc nie należało się nimi zbytnio przejmować. Przez chwilę, gdy zabrakło mu nazwisk, myślał, że zabawa skończona i nigdy nie odzyska swojego jądra, ale właśnie wtedy zwrócił uwagę na specyfikę napisu nad jego łóżkiem.
Największy Wróg – głosił napis. Oczyma wyobraźni widział ogromne Lumos, które rozświetliło ciemność w jego głowie. Jak mógł nie skojarzyć tego z Czarnym Panem?
Teraz więc, maskując to, że chwiał się na lewą stronę - utykał. Jak kazał zwyczaj, ukląkł przed odzianym w czerń mężczyzną i zawahał się. Jednak niemal natychmiast jedna myśl podniosła go na duchu – przecież były święta!
- Panie – wyszeptał pokornie, patrząc na swojego Lorda z niezachwianą pewnością. – Czy masz moje jądro?
Zniekształcona twarz wyrażała przez chwilę zaskoczenie, ale Voldemort szybko się opanował.
- A masz mój nos, Severusie? – wysyczał.
- Nie. – Mistrz Eliksirów był zmieszany.
- To nie zadawaj głupich pytań. – Padła odpowiedź.