Życie bez siebie jest znośne, ale życie bez ciebie niemożliwe

Parapet nie był najlepszym miejscem do przesiadywania, ale był najlepszy pod względem nie przywoływania wspomnień. Chłopak oparł głowę o zimną szybę i zamknął oczy.

Od dwóch lat ciągle miał gorączkę, której nie mogli pozbyć się nawet magomedycy z Munga.

Od dwóch lat miał regularne bóle głowy, które nie działały żadne eliksiry i zaklęcia.

Od dwóch lat nie opuścił tego jednego pokoju.

Od dwóch lat nie odezwał się do nikogo słowem. Wszystko pisał na kartce lub pokazywał na migi, ale tylko w ostateczności, bo z reguły siedział w jednym miejscu.

Od dwóch lat jego ulubionym miejscem był ten o to właśnie parapet. Otworzył oczy i popatrzył na tak dobrze znany mu krajobraz. Po lewej stała mała chatka bez dachu. Trochę dalej był las, z którego medycy zbierali zioła.

Od dwóch lat wpatrywał się w to samo mając nadzieję, że może coś się kiedyś zmieni. Od dwóch lat prawie nic nie jadł i nie pił, bo nie czuł głodu ani pragnienia.

Od dwóch lat nie przespał całej nocy spokojnie. Budził się po niespełna dwóch godzinach, z krzykiem zrywając się z łóżka. W tedy pomaga mu tylko zimna szyba i znany parapet.

Od dwóch lat był wrakiem człowieka.

Od dwóch lat brakowało Jego. On, a raczej Jego brak, był powodem tego wszystkiego.

Permanentny brak drugiej osoby, z którą był nierozłączny i kochał bardziej niż cokolwiek na świecie. Permanentny brak drugiej osoby, która pokazała mu co to znaczy przyjaźń i miłość. Zrozumiał i doświadczył jak to jest kochać i być kochanym.

A teraz Jego zabrakło. Zabrał ze sobą cząstkę, bez której nie mógł żyć. Zabrał siebie.

- Harry? - jego głos, pomimo tego, że mówił szeptem, w pustym pokoju brzmiał prawie jak krzyk. – Harry? - to było jedyne wypowiadane przez niego słowo. Była to jego modlitwa i kara. Tylko tyle mu po Nim zostało. Zszedł z parapetu i podszedł do łóżka. Położył się i zamknął oczy kolejny raz mając nadzieję na śmierć.

Pod powiekami, jak zawsze, zobaczył twarz Harry'ego. Wyciągnął przed siebie rękę i dotknął jego policzka. Potter złapał rękę przy swojej twarzy i nie pozwolił zabrać.

- Tęskniłem - powiedział miękko.

- Ja też - słowa inne niż imię ukochanego brzmiało obco w jego ustach.

- Nadszedł twój czas.

- W końcu - w jego głosie nie było słychać smutku lecz ulgę, że w końcu to się skończy.

- Więc chodź.

Tej nocy, w zakładzie opieki św. Munga dla nieuleczanie chorych czarodziei zmarł Draco Malfoy. Odszedł we śnie, czyli tak jak sobie wymarzył. Złączył się na wieczność ze swym ukochanym, ale to czy "żyli" długo i szczęśliwie to już materiał na inną opowieść…