Scorpius Hyperion Malfoy wyjrzał przez okno Ekspresu Londyn–Hogwart, za którym mknął obfity w zieleń krajobraz angielskiej wsi. Szare oczy chłopca były skupione na widoku zewnątrz, lecz jego umysł – na wszystkim innym. Myśli Scorpiusa wypełniały same zmartwienia.

To będzie jego pierwszy rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Chłopiec był pewien, że reszta pierwszorocznych cieszyła się z tego, ale on, wręcz przeciwnie – ze strachu niemal skręcało go w żołądku.

Będąc jedynym synem słynnego Dracona Malfoya i Astorii Greengrass, Scorpius miał powód by się martwić. Jego ojciec, były śmierciożerca, zawsze jasno stawiał sprawę przyszłości syna w szkole: Scorpius zostanie Ślizgonem, tak jak wszyscy Malfoyowie.

Chłopiec był prawie pewny, że będzie w Slytherinie, jednak gdzieś w środku miał ku temu małe wątpliwości. Co, jeśli przydzielą go do innego domu? Czy jego własny ojciec mógłby go wydziedziczyć? Wpatrywał się w swoje ręce, złożone na nowych szatach. Dłonie mu się trzęsły, a palce drżały. Scorpius wiedział, że poczucie niepewności nie opuści go aż do momentu gdy Tiara Przydziału wykrzyknie: „Slytherin".

Choć w głębi duszy Scorpius od zawsze czuł nieśmiałe pragnienie by być innym niż ojciec. Przez całe życie był nieustannie porównywany do Dracona – wszyscy twierdzili, że są identyczni. Ale on wiedział lepiej. Wiedział, że nigdy nie będzie taki jak jego ojciec. W pewnym sensie chciał się od tego uwolnić, cieszył się nawet na myśl, że mógłby być w innym domu; W Ravenclawie, a może nawet w Gryffindorze.

Gryffindor. Draco nie cierpiał Gryffindoru. Scorpiusa przerażała wizja tego, co by się stało, gdyby właśnie tam wylądował, ale jednocześnie ta strona jego duszy, która pragnęła niezależności, mówiła mu, że byłoby mu tam dobrze. Aż ciepło zrobiło mu się na sercu gdy wyobraził sobie siebie w czerwono-złotych szatach tego słynącego z waleczności domu.

Scorpius błyskawicznie zepchnął tę wizję jak najdalej w pamięć. Bez sensu było myśleć, marzyć o takich rzeczach, skoro i tak zostanie przydzielony do Slytherinu. Był w końcu jednym z Malfoyów.

Chłopiec podniósł wzrok, rozejrzał się po pustym przedziale i poczuł się bardzo osamotniony. Był zbyt zestresowany, by nawiązywać jakiekolwiek znajomości i zadowolony postanowił siedzieć sam w jednym z tylnych przedziałów. Ale teraz, po niespełna godzinie od odjazdu, zaczynał żałować tej decyzji. Miał ochotę z kimś porozmawiać – nie ważne kto by to był, ani do jakiego domu chciałby należeć.

Podczas gdy osamotnienie wisiało nad nim niczym chmura, myśli Scorpiusa powędrowały spowrotem do chwili kiedy wsiadał do pociągu.

Nie spieszył się zbytnio, by się w nim znaleźć i w efekcie był jednym z ostatnich, którzy do niego weszli. Gdy mijał kolejne, wypełnione już przedziały, przed oczami mignęła mu rudowłosa dziewczyna siedząca w jednym z nich w towarzystwie, jak zauważył Scorpius, dzieciaków Potterów. Zwrócił na nią uwagę wcześniej, na platformie, widział nawet jej ojca, też rudego, jak wskazał na niego i powiedział coś do dziewczyny.

Scorpius zastanawiał się, co to było, ale nie był pewien, czy naprawdę chciał wiedzieć. Pociągnął ojca za rękaw i zapytał, kim jest rodzina, którą spróbował dyskretnie wskazać.

– To Weasleyowie – odpowiedział nonszalancko Draco w chwili gdy matka chłopca chyba po raz setny tego ranka poprawiała szaty. Scorpius był zbyt zdenerwowany, by próbować dowiedzieć się czegoś więcej i poprzestał na skinieniu głową w kierunku dziewczyny kiedy mijał ją w pociągu.

Chłopiec został przywołany do teraźniejszości przez ciche stuknięcie w drzwi jego przedziału. Spojrzawszy w górę zobaczył starą czarownicę pchającą wózek wypełniony masą najróżniejszych łakoci. Z rosnącym apetytem, Scorpius sięgnął po kilka galeonów ze swojej niewielkiej sakiewki i kupił pudełko czekoladowych żab.

Podziękowawszy czarownicy, Scorpius zamknął drzwi i wrócił na miejsce. Otworzył opakowanie z pierwszą żabą i zobaczył, że dołączona do niej karta kolekcjonerska zawiera wizerunek Dumbledore'a. Scorpius wiedział o nim wiele z opowieści matki. Mówiła, że jest jednym z najpotężniejszych czarodziejów w historii i że zginął w wojnie z Voldemortem. Astoria stanowczo zakazała synowi rozmawiać o Dumbledorze z ojcem. Pewnego razu Scorpius przypadkiem wspomniał o nim i doznał szoku, gdy Draco usiadł w fotelu i zaczął płakać. Chłopiec natychmiast przeprosił, ale ojciec wybaczył mu.

Myśląc o nim, Scorpius zaczął się niepokoić. Uczucie narastało, gdy wędrował myślami do swojego dziadka, Lucjusza Malfoya. Zawsze się go bał. Jego srebrne, falujące włosy uzupełnione przeszywającymi szarymi oczami – wszystko to czyniło go jeszcze bardziej onieśmielającym. Nienawidził mugoli, nie mówiąc o czarodziejach półkrwi. Scorpius przypomniał sobie ubiegłoroczną rodzinną kolację kiedy to Lucjusz i Draco prawie się pobili po tym jak Lucjusz nazwał ich „szlamami".

Scorpius bał się czasami swojego ojca, ale było to nic w porównaniu do Lucjusza. Nie chciał nawet wyobrażać sobie, co pomyślałby sobie o nim dziadek, gdyby przydzielono go do domu innego niż Slytherin.

Zamiast tego, Scorpius powrócił do jedzenia. Westchnął z żalem, że nie ma z kim się nim podzielić. Z przyjacielem. Znajomym chociaż. Z naprawdę kimkolwiek.

Gdy pociąg zaczął wreszcie hamować, chłopiec umierał już z nudów. To uczucie znikło w okamgnieniu wraz z piskiem hamulców pojazdu, i natychmiast pojawiły się ciarki i przerażenie. Scorpius pozbierał swoje bagaże i udał się w kierunku wyjścia.

Pierwszoroczni w pośpiechu starali się jak najprędzej opuścić pociąg. Scorpiusa szybko przytłoczył ten cały zgiełk. Udało mu się jakoś dostać na peron, jednakże tylko po to, by stać na nim w kompletnej dezorientacji i zachodzić w głowę, co u licha powinien teraz zrobić.

– Pirszoroczni, pirszoroczni! – rozbrzmiał ponad hałaśliwym tłumem tubalne, donośne nawoływanie. – Pirszoroczni, za mną! – Scorpius, przeciskając się przez grupki starszych uczniów, szedł za głosem aż do chwili, gdy odnalazł jego źródło.

Pierwszoroczni byli zebrani wokół olbrzymiego mężczyzny z kępą niesfornych brązowych włosów i ogromną brodą, która poniżej ramion była nieco posiwiała. Chłopiec na widok wielkoluda otworzył szeroko oczy, a następnie ze zdenerwowaniem podszedł bliżej.

– Pierwszoroczni tutaj? – zapytał, zaskoczony piskliwością własnego głosu.

– No ta, mój chłopcze – odpowiedział z szerokim uśmiechem wielkolud, patrząc na niego z góry. – Jestem Hagrid, tutejszy gajowy. A ty musisz być od Malfoyów. – Scorpius zagryzł z niepokojem wargę i przytaknął.

– Scorpius Malfoy, proszę pana. – Hagrid nieśmiało pomachał dłonią.

– Darujmy sobie te uprzejmości, chłopcze. Mów mi Hagrid. – Nie czekając na odpowiedź, Hagrid rzucił okiem na otaczającą go grupę młodych czarodziejów i czarownic. Na peronie nie było już nikogo prócz nich. – No dobra, słuchajcie! – wrzasnął, klaszcząc w dłonie aby zwrócić na siebie uwagę.

– Jak dostaniemy się do Hogwartu? – dopytywał się pulchny chłopiec o blond włosach.

– Tego, drogi Lorcanie, dowiesz się, jak będziesz cicho – odparł Hagrid głosem kogoś, kto powoli zaczyna tracić cierpliwość.

– Mam na imię Lysander, nie Lorcan – odpowiedział młodzieniec. Scorpiusowi niemal zaparło dech, gdy dostrzegł stojącego obok identycznego chłopca.

– Tak, JA jestem Lorcan – zaznaczył ten drugi. Hagrid westchnął i pomasował się po skroni.

– Ech, dobra, to wy. Przepraszam, chłopaki – dał ręką znak, by wszyscy szli za nim – Tędy, pirszoroczni. – Scorpius znalazł się na tyłach grupy, którą gajowy poprowadził z końca peronu do wielkiego jeziora. Po drugiej stronie brzegu liczne wieże zamku wznosiły się dumnie do nieba, z czubkami zanurzonymi w późnowieczornych chmurach.

Scorpius stanął na palcach by zobaczyć, że do doku było przypiętych kilka łódek. Hagrid póki co był zajęty umieszczaniem w nich najmłodszych uczniów. Wkrótce i Scorpius znalazł się w łódce, wraz z Hagridem i bliźniakami. Weszłoby do niej jeszcze kilkoro dzieci, ale olbrzym zajmował połowę wszystkich miejsc siedzących.

Bliźniacy rozmawiali ze sobą, a łódki zaczęły wypływać na jezioro, z pewnością poruszane jakimś zaklęciem.

– Kim jesteś? – Scorpius lekko podskoczył, obrócił się i ujrzał dwóch wpatrujących się niego z zaciekawieniem chłopców.

– Scorpius Malfoy – odpowiedział, wyciągając uprzejmie dłoń.

– Powiedziałeś: Malfoy? – zapytał jeden z nich, mrużąc oczy. Blade policzki Scorpiusa oblał rumieniec.

– Nie bądź niemiły, Lorcanie – rzekł drugi, figlarnie popychając brata. Uścisnął dłoń Scorpiusa i serdecznie potrząsnął. – Jestem Lysander Skamander. Miło mi Cię poznać.

– Skamander? – powtórzył Scorpius – Macie coś wspólnego z Newt'em Skamandrem?

– Był naszym pradziadkiem – wyjaśnił Lorcan, dumnie wypinając pierś. – Jesteśmy synami Rolfa Skamandra i Luny Lovegood.

– Miło mi spotkać was obu – powiedział Scorpius, usiłując zapamiętać niewielkie różnice w ich wyglądzie.

– Jak myślicie, w jakim będziecie domu? – zadał pytanie Lysander gdy dopływali do drugiego brzegu jeziora.

– N-nie wiem – odrzekł szczerze Scorpius. Prawdę powiedziawszy, wciąż przerażało samo myślenie o tym. – A wy?

– W Gryffindorze – odpowiedzieli bliźniacy jednocześnie. Scorpiusa aż zabolało serce. Zaczynał lubić tych chłopców, ale jeśli oni będą w Gryffindorze, a on w Slytherinie, nie będzie opcji, by zostali przyjaciółmi. Co prawda rywalizacja między tymi dwoma domami zmniejszyła się nieco po klęsce Voldemorta, ale jego ojciec wciąż był w stosunku do Gryfonów bardzo uprzedzony.

Scorpius nie miał czasu zbytnio zagłębić się w ten temat, bo łodzie przybiły do brzegu. Hagrid pomógł wszystkim po kolei wejść na ląd, a potem zaprowadził ich schodami do Holu Głównego. Tam czekała nich sędziwa czarownica, którą Hagrid przedstawił jako Profesor McGonagall.

– Witajcie w Hogwarcie, pierwszoroczni – powiedziała kobieta uprzejmie, choć nieco sztywno – Nim wejdziecie do Wielkiej Sali, proszę was, byście ustawili się w kolejności alfabetycznej – i zniknęła za wrotami do Wielkiej Sali, a gajowy zaczął umieszczać zestresowanych i podekscytowanych młodych adeptów magii.

Scorpius był mniej więcej w środku kolejki, która zaczęła wypełniać Wielką Salę. Jej wnętrze sprawiło, że chłopcu zaparło dech w piersiach.

Sam tylko sufit był dziełem sztuki. Naśladował prawdziwe niebo, wraz z gwiazdami, które od czasu do czasu połyskiwały na nocnym granatowym sklepieniu. W centrum pomieszczenia znajdowały się cztery długie stoły – po jednym dla każdego domu. Z sufitu zwisały sztandary z symbolami każdego z nich.

Wszyscy profesorowie siedzieli przy piątym stole po drugiej stronie sali, z twarzami zwróconymi w stronę uczniów, by móc mieć na nich oko. Największe krzesło pośrodku stołu zajmowała McGonagall w czarodziejskim kapeluszu dumnie spoczywającym na jej głowie.

Kobieta wstała i jednym chrząknięciem zaprowadziła ciszę. Scorpius prawie wyszedł z siebie, gdy kobieta jeszcze raz w swoim przemówieniu powitała nowych uczniów w Hogwarcie. Następnie rozpoczęła się Ceremonia Przydziału. Tiara Przydziału zaśpiewała całkiem optymistyczną pieśń, ale Scorpius nie słuchał jej z należytą uwagą. Był zbyt zajęty panikowaniem z powodu tego co lada chwila nastąpi.

– Adams, Julianna – Tak brzmiało pierwsze nazwisko. Brązowowłosa czarownica szybko zasiliła grono Krukonów.

Wraz z postępem Ceremonii Scorpius czuł się w coraz bardziej rozdarty wewnętrznie; Z jednej strony miał ochotę krzyczeć z przerażenia, a z drugiej – zwymiotować. Na szczęście udało mu się powstrzymać od robienia obu tych rzeczy i stać niecierpliwie w kolejce.

– Malfoy, Scorpius – Chłopiec wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia, ale poszedł w kierunku Tiary, mając nadzieję, że wygląda bardziej pewnie niż w rzeczywistości się czuje. Usiadł na niewielkim stołku, a McGonagall umieściła podziurawioną Tiarę na czubku jego jasnych, srebrzystych włosów.

– Hmm, kolejny Malfoy – burknęła czapka na tyle cicho, że usłyszał to tylko Scorpius – Zdecydowanie masz w sobie coś ze Ślizgona, – W umyśle chłopca pojawiło się tysiące myśli. W pierwszej kolejności ulżyło mu, bo ojciec byłby zadowolony gdyby Tiara przydzieliła go do Slytherinu. Ale, co dziwne, w przeważającym stopniu czuł rozczarowanie. Pragnienie bycia innym i niezależnym od rodziny z sekundy na sekundy stawało się silniejsze.

– Olbrzymi potencjał – wyszeptała Tiara – Problem w tym, co z nim zrobić. Dla Ciebie, powiedziałabym, lepsze będzie… – Scorpius wiedział, czego chce. Czego zawsze chciał. Ale za bardzo się bał o tym teraz wspomnieć. Konsekwencje mogłyby być katastrofalne.

– Slytherin – błagał w ledwo słyszalnym szepcie, mimo, że jego serce pragnęło czegoś zupełnie innego.

– GRYFFINDOR.