Poniższa historyjka w zamierzeniu miała być komedią romantyczną, ale od połowy jest to bardziej mydlana opera;)
W zasadzie jest to kontynuacja "Jesteś jednym z nas". Tamto opowiadanie było całkiem serio, niniejsze - mimo iż stara się trzymać 'kanonu' - jest lżejszego kalibru.
Główni bohaterowie: Squall i Seifer
Czas: po wydarzeniach z gry


Seifer Almasy nie poddawał się z byle powodu. Zawsze walczył do końca, zaciekle i dzielnie - nawet jeśli wiedział, że walka jest przegrana. Tym razem przeciwnik okazał się jednak wyjątkowo podstępny i przebiegły. Zaatakował po cichu niczego nie spodziewającego się Seifera, a gdy chłopak się zorientował, było już za późno na stawienie czoła zagrożeniu. Za późno na opór. Za późno nawet na zrozumienie, co się stało. Seifer się zakochał.
Nie to jednak było najgorsze. Prawdziwym problemem był obiekt jego uczuć. Ku swemu przerażeniu Seifer poczuł zauroczenie swoim odwiecznym rywalem, Squallem Leonhartem. Tym samym, którego gnębił od niepamiętnych czasów. Tym samym, przeciwko któremu walczył podczas konfliktu z Ultimecją. Tym samym, który skopał mu tyłek i jednocześnie wyciągnął z estharskiego więzienia.
Kolejny problem stanowił fakt, że kolega, mówiąc delikatnie, nie pałał do niego zbytnią sympatią. I na koniec pozostawała drobna kwestia, a mianowicie - Squall nie interesował się facetami. Seifer oczywiście też nie. Więc jakim cudem go to spotkało?
- Cholera jasna, i co ja mam teraz z tym zrobić? - zapytał sam siebie z rozpaczą po raz chyba już setny w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Usiadł na murku przed Ogrodem Balamb i obserwował Leonharta, który odprawiał kilku SeeD na misję. Tłumaczył im coś, a przywódca niedużej grupki kiwał głową ze zrozumieniem, słuchając jego słów. Seifer patrzył z urazą na Squalla, zupełnie jakby to wszystko była jego wina.
- Hejo, Seif! - przywitał się Raijin, siadając obok przybitego przyjaciela. Z drugiej strony przysiadła się Fujin, skinąwszy mu głową na powitanie.
Fujin i Raijin wrócili w szeregi SeeD, zaś Seifer znalazł schronienie w Ogrodzie, mimo iż wcale o to nie zabiegał.

- Masz jakieś plany? - zapytał Squall z udawaną obojętnością wkrótce po ich powitalnym sparingu.
Seifer zerknął na niego, nadal łapiąc oddech. Niechętnie o tym myślał, ale pobyt w więzieniu odrobinę pogorszył jego kondycję.
- Nie - odparł, niefrasobliwie przeczesując palcami włosy. - Nie myślałem o tym jeszcze. Może zahaczę się gdzieś w Balamb.
- Możesz zostać w Ogrodzie - oświadczył nieco szorstko ciemnowłosy szermierz.
Spośród wszystkich ludzi, jakich spotkał w życiu, najdłużej znał właśnie Seifera. Z sierocińca, w którym przebywał jako dziecko, stopniowo odchodzili wszyscy jego koledzy - Zell, Quistis, Irvine i Selphie. Zostawiła go też Ellone. Tylko on i Seifer zostali do końca i razem też wylądowali w Ogrodzie. Odkąd sięgał pamięcią, denerwujący blondyn zawsze był w pobliżu. Nie byli przyjaciółmi, nawet się nie lubili. Jednak gdy Seifer odszedł, żeby zostać "rycerzem czarownicy", Squall po raz pierwszy doświadczył nieobecności kolegi, który dotąd był jedynym stałym elementem w jego życiu. Początkowo nie zwracał uwagi na ten brak, pochłonięty innymi sprawami. Gdy jednak ucichły echa walki z Ultimecją, zaczął czuć się nieswojo bez Seifera i rywalizacji z nim. W iście pokręcony sposób to Almasy był najbliższą mu osobą. "To żałosne", podsumował własne myśli stropiony Squall.
- Mówisz serio? Nie sądziłem, że po tym wszystkim będziesz jeszcze chciał mnie oglądać - przyznał zaskoczony Seifer, przyglądając mu się z ciekawością.
- Wcale mi na tym nie zależy. Jak chcesz, to jedź sobie do Balamb - odparł chłodno Squall, mając jednak niedorzeczną nadzieję, że kolega wybierze Ogród.
- Nie no. Pewnie, że wolałbym zostać tutaj. Jeśli naprawdę nie masz nic przeciwko temu - zreflektował się blondyn.
W końcu Ogród był jego jedynym domem, i możliwość powrotu w to miejsce wydawała się kusząca. Jeżeli Leonhart mówi poważnie...
Squall nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. Uważał temat za skończony.
Z początku Seifer czuł się w Ogrodzie dziwnie onieśmielony. Nieczęsto doświadczał takich emocji. Pamiętał jeszcze, jak próbował zniszczyć to miejsce i nieraz myślał, że nie ma prawa tu przebywać. Stopniowo jednak zaczynał wracać do starego stylu bycia. Załoga i dawni koledzy nie żywili do niego urazy, albo uważając go za ofiarę, albo nie przywiązując do całej historii większej wagi. Seifer myślał, że będzie dużo gorzej. Przygotował się nawet na wrogie reakcje i agresję. Spotkanie z członkami 'sierocińcowego gangu', z którymi jeszcze niedawno krzyżował miecze, wypadło jednak nadspodziewanie dobrze.
- Witaj z powrotem, Seifer - z nieznacznym uśmiechem powitała go Quistis.
- Seif! - wykrzyknęła Selphie, jak zwykle radosna i beztroska. - Wróciłeś do nas!
- Mhm - mruknął zakłopotany blondyn, nie spodziewając się takiego ciepłego powitania, bądź co bądź ze strony byłej przeciwniczki. Najwyraźniej tylko on myślał takimi kategoriami.
- Powinniśmy trzymać się razem, Seifer. Jak za starych czasów, o ile je pamiętasz - zażartował Irvine. - Poza tym Squallowi bardzo się nudziło bez ciebie - mrugnął do 'marnotrawnego' kolegi.
- Bzdura - zaprzeczył brunet, patrząc spode łba na Seifera i śmiejącego się strzelca.
- Mam ci dostarczyć rozrywki, Leonhart? - blondyn uniósł brew, na wpół rozbawiony, na wpół niedowierzający. - Po to mnie wyciągnąłeś z paki?
- Nie - zdenerwował się Squall. - Irvine gada głupoty i tyle.
- Widzę, że komitet powitalny stawił się w komplecie - zauważył Seifer. - Nawet Dincht się pojawił. Tęskniłeś za mną, mięczaku?
- Niech cię diabli, Almasy! - wkurzył się Zell. - Jesteś taki jak zawsze, stary draniu!
- Ty też, gamoniu - odwzajemnił się szermierz, powoli zaczynając czuć się pewniej. Zupełnie jakby wchodził na powrót w utarte koleiny. Te same znajome twarze, te same reakcje. Jakby nic się nie zmieniło.
Fujin i Raijin również dotrzymywali mu towarzystwa, jak dawniej. No i dość często widywał się ze Squallem. Spotkał go pewnego razu w Centrum Treningowym i zaproponował powrót do wspólnych ćwiczeń. Squall przez krótką chwilę rozważał propozycję, ale wreszcie skinął głową na znak zgody. Kiedy indziej Seifer spotkał go walczącego z wielkim Iron Giantem. Stanął obok i przyglądał się przez chwilę. Brunet zauważył go i machnął dłonią, by dołączył do niego. Po raz pierwszy od bardzo dawna Seifer walczył ze Squallem po tej samej stronie. Obserwował go z zaciekawieniem. Leonhart naprawdę nieźle wymiatał. Nie mógł też nie zauważyć podziwu, jakim otaczany był młody dowódca. Oczywiście Leonhartowi zwisało to równo. Podziw czy niechęć, wszystko po nim spływało, nie robiąc żadnego wrażenia. Seifer wiedział, że na jego miejscu czułby się o wiele lepiej. I umiałby wykorzystać swoją pozycję.
- Do jutra - pożegnał się, jak zawsze zwięźle, Squall.
- Na razie - odpowiedział mu zamyślony Seifer, odprowadzając wzrokiem jego szczupłą sylwetkę. Znowu było jak dawniej, kiedy regularnie ze sobą trenowali. Seifer nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak bardzo brakowało mu tych chwil, wypełnionych męczącymi ćwiczeniami, wymianą ciosów, przyspieszonymi oddechami i metalicznym dźwiękiem zderzających się gunblade'ów.
I właśnie wtedy, patrząc na oddalającego się komendanta, po raz pierwszy poczuł silne drgnięcie serca. Zakłopotany własną reakcją, zamrugał niepewnie, czując przypływ dziwnych emocji. W końcu jednak potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem, zabrał Hyperiona i wrócił do swojego pokoju. Od tej pory nie mógł się jednak pozbyć natrętnych myśli o Squallu, zupełnie jakby wrosły mu w mózg. Bez przerwy przypominały mu się fragmenty ich wspólnych treningów i innych spotkań. Złapał się też na tęsknym wpatrywaniu w okno i chęci zobaczenia kolegi. Nie, nie chęci. Palącej, niemal fizjologicznej potrzeby. "Na ogień Ifrita! Ze mną naprawdę jest coś nie tak - spłoszył się. - Co ja tak ciągle o tym Leonharcie?" Przez jakiś czas próbował zająć się czymś innym i unikać przyczyny swojej fascynacji.
Trenował ciężko całymi godzinami w nadziei, że zmęczenie pokona idiotyczną obsesję. Nic z tego. Wykończony do cna wracał do pokoju i gdy rzucał się na łóżko, licząc na rychły sen, ten nie nadchodził. Seifer spędził niezliczone bezsenne godziny na wpatrywaniu się w sufit i pragnieniu, by spotkać się ze Squallem. Brakowało mu powściągliwego towarzysza bardziej, niż był gotów przyznać.
"Jak to się stało? - gubił się w domysłach. - Przecież to niemożliwe, że się... że... Szlag by to, zakochałem się w Leonharcie!" - ze zgrozą uświadomił sobie straszną prawdę. Przez długą chwilę był jak ogłuszony, nie mogąc się z tym pogodzić. Jego mózg nie potrafił przyswoić sobie takiej informacji, zupełnie jakby się zawiesił.
"Co się ze mną dzieje? Przecież mi się nawet nie podobają faceci! - przekonywał żarliwie sam siebie, licząc, że racjonalnymi argumentami pokona to zauroczenie. - Pewnie to chwilowa niepoczytalność albo coś w tym rodzaju". Czuł jednak, że się oszukuje.
Chcąc sobie udowodnić, że naprawdę nie gustuje w facetach, usiadł w holu Ogrodu i utkwił desperacki wzrok w jakichś dwóch kadetach. Nie poczuł nic szczególnego. Tych trzech obok... Nie, nic. Przeniósł spojrzenie na grupkę SeeD, przygotowującą się do wymarszu. Było tam ze dwóch gościów, którzy jako tako wyglądali. Seifer przez chwilę patrzył na nich obojętnie jak na poręcz przy schodach. Znowu nic. Spróbował więc sobie wyobrazić... coś. W jego polu widzenia akurat pojawił się Zell Dincht. Seifer z rozpędu dołączył go niechcący do swojej wizji i z miejsca zrobiło mu się niedobrze na myśl o nagim Dinchcie. Stłumił mdłości, czym prędzej dał sobie spokój z testami i wrócił do swojego pokoju, po to tylko, by znowu zaczęły go męczyć fantazje ze Squallem w roli głównej. Wytrzymał heroicznie trzy dni, zmagając się z własnymi uczuciami, po czym dał za wygraną i pokonany, powlókł się do Centrum na trening.
Komendant stał pod wysokimi palmami, w zwyczajowym miejscu, i czyścił Revolvera z jakiejś brei po rozsiekanym potworze. Uniósł na chwilę głowę, zerkając na przybysza i zdawkowo kiwnął mu głową, wracając do przerwanej czynności. Seifer starał się nie zwracać uwagi na żenujące reakcje własnego ciała. Zignorowawszy miękkość w kolanach, wrażenie nadchodzącego ataku serca i inne standardowe w tej sytuacji odczucia, podszedł bliżej.
- Cześć, Squally - przywitał się nonszalancko, dobrze wiedząc, że kolega nie cierpi tego zdrobnienia.
Zgodnie z przypuszczeniem, brunet rzucił mu spojrzenie mrożące do szpiku kości. Seifer wpatrywał się jednak w niebieskie oczy rywala z fascynacją. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz. Podczas walki blondyn zupełnie nie mógł się skupić. Nieświadomy niczego przeciwnik skutecznie go rozpraszał. To wystarczyło, by cały sparing okazał się totalną porażką.
Po zakończeniu treningu Squall odwrócił się, by schować Revolvera do futerału, a Seifer wbił się pałającym wzrokiem w atrakcyjny tył komendanta. Zrobiło mu się gorąco, gdy wyobraził sobie Leonharta pozbawionego tych obcisłych skórzanych spodni. Oczywiście to on, Seifer, byłby tym, który by go ich pozbawił. Niespokojne myśli pobiegły dalej, przechodząc w wizje tego, co Seifer miałby ochotę zrobić z tak zubożonym w garderobę brunetem. Były to niezwykle kuszące obrazki, ale w jednej chwili jasnowłosy wizjoner został ściągnięty z obłoków.
- Na co się gapisz? - burknął Squall, podejrzliwie przyglądając się potężnemu sparingpartnerowi, wpatrującemu się w niego drapieżnym wzrokiem. Nie mógł rozszyfrować jego dziwnego wyrazu twarzy i poczuł lekki niepokój.
- Na coś, co mi się podoba - oznajmił zuchwale Seifer, unosząc wyzywająco podbródek i patrząc Leonhartowi prosto w oczy. Mimo własnego zakłopotania nie mógł sobie odmówić tradycyjnego podrażnienia się z kolegą.
- Nieważne - wymamrotał brunet, odwracając się do niego plecami, zbierając swoje rzeczy i odchodząc bez pożegnania. Seifer przyglądał mu się zaintrygowany.
Wracając do pokoju, zastanawiał się, dlaczego spodobał mu się Leonhart - to znaczy, do pewnego stopnia to nie było dziwne. W końcu na wyglądzie Squallowi nie zbywało. Ale czemu akurat, skoro już, nastąpiło to TERAZ. Przecież znali się od tak dawna. Nie przypominał sobie dnia bez widoku milczącego rywala. Zawsze próbował jakoś zwrócić na siebie jego uwagę i wkurzało go, że Squall go ignorował. Więc próbował jeszcze usilniej, aż w efekcie tych prób obaj kończyli zwykle u doktor Kadowaki. Mimo przestróg i połajanek wracali tam regularnie po swoich bójkach. W Squallu było coś, co zawsze prowokowało go do zaczepek. Obojętność? Dystans? Chwila, w której Seiferowi udawało się wreszcie wyprowadzić z równowagi introwertycznego kolegę, była jego triumfem. Zwycięstwem. Mimo iż za te zwycięstwa przyszło mu zwykle słono płacić. Ale nigdy tego nie żałował.
A teraz znowu, jak za starych czasów, chciał wydobyć ze Squalla emocje. Tylko już innego rodzaju.

- Cześć, Rai, Fu - Seifer powitał przyjaciół nieobecnym tonem.
- Jeszcze go nie poderwałeś? - żartobliwe pytanie przyjaciela wyrwało go z melancholijnego zamyślenia.
- Kogo niby? - spytał, siląc się na niedbały ton.
- LEONHARTA - dołączyła się do pogawędki Fujin.
- O czym wy gadacie, do cholery?! - wybuchnął zmieszany szermierz.
- Dobrze wiesz, Seif! - uśmiechnął się chytrze ciemnowłosy przyjaciel. - Od dłuższego czasu ja i Fu podejrzewaliśmy, że lubisz chłopaków. No i faktycznie, z tą panienką od Carawaya jakoś ci nie szło, co nie? - kontynuował ze swadą. - Puściła cię w trąbę. To daje do myślenia...
- Nie lubię chłopaków - zaprotestował zły Seifer.
- Taa, jasne - zadrwił Raijin, nie wierząc w to ani przez sekundę. - A ze Squallem to tak po prostu ...niechcący, co nie?
- Nie ma żadnego "ze Squallem" - zdenerwował się blondyn.
- Seifer, spójrz na tamtych gościów - rozweselony kolega nie słuchał zaprzeczeń, tylko wskazał mu głową dwóch wysokich SeeD, którzy czekali na kogoś przy wejściu. - Podobają ci się? Faaajni, co nie? - mrugnął do niego porozumiewawczo.
- Raijin, mam cię udusić? - rozgniewał się szermierz. - Mówię ci, że NIE LECĘ NA FACETÓW!
- Tylko na Leonharta? - zarechotał Raijin, wcale nie przestraszony groźbą uduszenia. - Ładniutki jest, co nie?
- Owszem - Seifer za późno ugryzł się w język. - To znaczy, cholera, chciałem powiedzieć, odwal się!
- No no, nie wypieraj się tak.
- Nie lecę... - zaczął niezmordowanie swoją mantrę jasnowłosy uparciuch.
- Dobra, już wiem. Skoro naprawdę nie podobają ci się INNI faceci, to oznacza tylko jedno. Zakochałeś się w Squallu! - oznajmił uroczyście ciemnowłosy chłopak, brzmiąc, jakby dokonał właśnie odkrycia na skalę światową.
- Raijin, popychasz coraz gorsze głupoty - powiedział złowrogo szermierz, starając się zachować jednocześnie niewzruszony i karcący wyraz twarzy. Ani jedno, ani drugie mu nie wyszło.
- AKURAT - odezwała się Fujin, biorąc stronę gadatliwego kumpla.
- Nie jesteśmy ślepi, wiesz? - poinformował z urazą Raijin.
Seifer spojrzał na dwójkę swoich zbyt spostrzegawczych przyjaciół i zapytał zbolałym głosem:
- Wy naprawdę myślicie, że jestem-
- ...ZAKOCHANY - przerwała mu Fujin.
- ...po uszy - dokończył Raijin, uśmiechając się szeroko.
- ...w Squallu - postawił kropkę nad i zrezygnowany Seifer. - Jak się domyśliliście? - spytał beznadziejnie.
- To było dziecinnie proste. Od tygodnia wpatrujesz się w niego cielęcym wzrokiem - zdemaskował go Raijin, machając lekceważąco ręką.
- Taki jestem oczywisty? Ktoś jeszcze o tym wie? - blondyn żywił nieśmiałą nadzieję, że ta wiedza nie jest zbyt powszechna.
- WSZYSCY - Fujin niemiłosiernie pozbawiła go złudzeń.
- Jak to, wszyscy?! - zapytał zrozpaczony Seifer.
- No, wszyscy w Ogrodzie - uściślił Raijin. - Oprócz Squalla to chyba każdy o tym wie. Zresztą ja i Fu czuliśmy od dawna, że tak się to skończy. Mieliście się ku sobie od samego początku, tylko oryginalnie to okazywaliście - zaśmiał się ironicznie.
Szermierz jęknął cichutko, obejmując skronie dłońmi. Chciał zachować swoją kłopotliwą fascynację w tajemnicy, a tu okazuje się, że nie ma na to cienia szansy.
- Świetnie. Jak Leonhart się domyśli, to pozostanie mi tylko ucieczka do Balamb - pożalił się.
- Leonhart sam z siebie się nie domyśli, przecież wiesz, jaki on jest - pocieszył go Raijin.
- Ale co ja mam właściwie teraz zrobić? - Seifer jeszcze nigdy nie czuł się taki bezradny.
- PODRYW - zaproponowała szelmowsko Fujin.
- Nie żartuj - Seifer spojrzał na przyjaciółkę, jakby jej nagle wyrosła druga głowa. - Nie ma szans. Przecież Squally woli dziewczyny. Poza tym nie sądzę, by za mną przepadał - zauważył trzeźwo. - Ledwie zgadza się ze mną trenować, czasem powie do mnie dwa-trzy słowa i na tym się kończy. To za mało, by mieć jakiekolwiek nadzieje.
- Wyciągnął cię z pudła - przypomniał Raijin, promieniując optymizmem. Fujin energicznie pokiwała głową, popierając słowa kolegi.
- Niby tak, ale znacie go. Pewnie uznał, że to jego obowiązek czy coś, i dlatego to zrobił - wysunął przypuszczenie smętny blondyn.
- LAGUNA - podsunęła trop Fujin.
- Laguna? No wiem, Loire mnie ułaskawił. Aha! Chodzi ci o to, że to ponoć ojciec Leonharta, tak? - zaczął rozumieć gunblader. - A więc to jednak prawda?
Fujin potaknęła, a Raijin wyjaśnił obszerniej.
- Squall nie cierpi swojego tatuśka - zachichotał - jesteśmy tu już jakiś czas i sporo się dowiedzieliśmy. Laguna działa mu na nerwy. Squall usiłuje go unikać najczęściej, jak to możliwe, ale Loire jest niezmordowany. Wiesz, emanuje niekończącym się entuzjazmem do swojego nowo poznanego syna. Pewnie wyobrażał sobie, że przy kolejnym spotkaniu Squall rzuci mu się na szyję ze łzami wzruszenia.
- Naiwniak - zgodził się z krzywym uśmieszkiem Seifer. - Spodziewać się czegoś takiego po Leonharcie!
- Sam więc widzisz. Squall musiał negocjować z Laguną mimo swojej wielkiej niechęci do niego. Ciekawe, co musiał obiecać swojemu staremu za twoje zwolnienie.
- A więc myślicie, że Squally...? - blondyn zawiesił głos, wpatrując się błagalnym wzrokiem w przyjaciół. - No, że choć trochę mu na mnie zależy? "Wyjątkowo żenujący pokaz. Pogrążasz się coraz bardziej" - zbeształ się w duchu, mając chęć palnąć się w czoło z politowaniem.
- MOŻLIWE.
- Nie wiemy, co sobie myśli Leonhart. Ale zrobił dla ciebie bardzo dużo, Seif. Uwierz mi, on naprawdę nie znosi Laguny. Musiało mu bardzo zależeć na twojej wolności, skoro tak się poświęcił - Raijin poklepał przyjaciela po ramieniu, dodając mu otuchy.
- PODRYW - przypomniała Fujin z niecierpliwym błyskiem w oku.
- Łatwo wam powiedzieć - sarknął gunblader. - Leonhart to trudny przypadek. Jak mu się coś nie spodoba, to mnie zatłucze w parę sekund. Albo wywali z Ogrodu. Mam go podrywać... tak jak podrywałem dziewczyny? To nie zadziała.
- SPOSÓB - poddała myśl Fujin.
- Przecież dobrze go znasz, stary - Raijin starał się podnieść przyjaciela na duchu. - Na pewno wymyślisz coś, co sprawi, że Squall rzuci ci się namiętnie w ramiona - zaśmiał się wesoło, a Fujin mu zawtórowała.
- Wielkie dzięki - bąknął Seifer, patrząc na swoich rozweselonych przyjaciół. - Was to bawi, a dla mnie to katastrofa - powiedział z wyrzutem, ale jego ponura mina wywołała tylko kolejne salwy śmiechu.
Fujin i Raijin przez chwilę śmiali się serdecznie z obrażonego przyjaciela. Wreszcie Raijin, ocierając łzy z oczu, powiedział pocieszającym tonem:
- Głowa do góry, Seif. Dasz sobie radę.
- To nie będzie łatwe - naburmuszył się Seifer.
- Ale spróbuj. Nie możemy już patrzeć, jak usychasz z miłości, biedaku - oświadczył złośliwie Raijin.
- Co za ckliwe pierdoły! Wcale nie usycham - warknął zakłopotany gunblader.
- DO DZIEŁA - zarządziła Fujin, popychając przyjaciela do wyjścia. Seifer zerknął w tamtym kierunku i zobaczył Leonharta, który zmierzał w ich stronę.
- Cholera, on tu idzie! - spłoszył się. - Nic mu nie mówcie, dobra?
- Spoko - wyszczerzył się radośnie Raijin. - Rób swoje.
Squall szukał jasnowłosego kolegi, gdyż miał mu coś do powiedzenia. Zauważył go w towarzystwie swojej nieodłącznej 'posse' i podszedł do nich.
- Seifer, przyjdź do mojego gabinetu za parę minut. Mam dla ciebie kilka informacji - oznajmił mu beznamiętnie.
- W porządku. Przyjdę - odpowiedział równie sztywno Seifer, ignorując ponaglającego kuksańca, którym obdarzył go Raijin, i motywującego kopniaka w kostkę od Fujin.
Squall obrzucił nieco podejrzliwym spojrzeniem całą trójkę i odwrócił się, by odejść.
- Seif, co ty wyprawiasz?! - Raijin strofował przyjaciela wściekłym szeptem. - Zatrzymaj go jakoś!
- Squall, zaczekaj chwilę! - zawołał nieco rozpaczliwie Seifer, zastanawiając się gorączkowo, co powiedzieć. Niech to szlag, akurat miał totalną pustkę w głowie.
Brunet zatrzymał się i ponownie odwrócił się w jego stronę z pytającym wyrazem twarzy.
- Zresztą nieważne - wycofał się blondyn - powiem ci, jak przyjdę.
Squall zmrużył oczy z irytacją i odszedł bez słowa.
- KRETYN - Fujin podsumowała Seifera, pukając się w głowę.
- TO miał być podryw? - Raijin nie wierzył własnym oczom. - Stary, co z tobą? Przecież zawsze miałeś gadane!
- O rany, no - zdenerwował się gunblader. - Jakoś mnie zatkało, kiedy tak na mnie patrzył. Zapomniałem, co miałem powiedzieć.
- Chłopie, ty się faktycznie zakochałeś! - zarżał z uciechą ciemnowłosy chłopak.
- Wielki dzięki, Raijin. Drzyj się jeszcze głośniej, niech każdy usłyszy - zmieszał się Seifer, widząc, iż śmiech kumpla ściągnął uwagę przechodzących kadetów. - Myślisz, że mnie to cieszy? I jeszcze trafiłem na Squalla, który mnie nie cierpi. Mam PRZE-RĄ-BA-NE!
- OPTYMIZM - pouczyła go Fujin.
- Taa, jak tu być optymistą - rozżalił się Seifer. - Poderwij-zabójczego-skurczybyka-który-skopał-najpotężniejszą-czarownicę-na-świecie. "I mnie" - dodał z dąsem w myślach.
- Leć już lepiej, stary - ponaglił go Raijin. - Masz randkę ze swoim zabójczym amantem w jego gabinecie. Nie zmarnuj okazji i-
- ...WRÓĆ ŻYWY.
- Dobra, no to idę - mruknął blondyn, wstając z miejsca i kierując się ku Ogrodowi krokiem jak na ścięcie.
Raijin i Fujin patrzyli za odchodzącym przyjacielem.
- Długo to trwało. Tyle lat się brali za łby... No, ale w końcu się doczekaliśmy - prychnął wesoło Raijin.
- NAJWYŻSZA PORA - skomentowała Fujin z ironicznym uśmieszkiem.

Seifer zapukał do drzwi gabinetu komendanta. Serce zabiło mu szybciej, gdy usłyszał suche: "Wejść". W środku było ciemnawo, jedynym źródłem światła było duże okno, przy którym Squall miał biurko. Blondyn był tu po raz pierwszy, więc z ciekawością rozglądał się wokoło. Widać było, że użytkownik tego pokoju to asceta. Na ścianach nie wisiały żadne obrazy, nie było tu żadnych ozdób ani zbędnych przedmiotów. Całe wnętrze było podporządkowane spełnianiu określonych zadań, idealnie funkcjonalne i bezosobowe. W kącie piętrzyły się pudła z dokumentami, a obok stała szafa z segregatorami. Jedynym elementem, wyróżniającym się z gładkiej przestrzeni ścian, była wisząca mapa świata. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu, Seifer zwrócił wreszcie wzrok na szefa Ogrodu, siedzącego przy biurku. Squall wyglądał za wielkim blatem na dziwnie drobnego. Kto by uwierzył, że to jeden z najlepszych i najpotężniejszych fighterów na ziemi? Seifer stał i patrzył na niego w milczeniu, starając się odegnać z umysłu wszystkie nieobyczajne myśli. Komendant machnął nieznacznie dłonią, nakazując mu usiąść. Blondyn posłuchał, nie odrywając od niego wzroku.
- Więc - zagaił Squall - postanowiłeś ponownie zdawać egzamin na SeeD?
- Tak - potwierdził krótko Seifer, pozostawiając mu dalsze prowadzenie rozmowy.
To było chyba zbyt wygórowane oczekiwanie. Leonhart zamilkł, wpatrując się jednak w kandydata na SeeD z namysłem i ciekawością. Seifer zlitował się nad nim wreszcie i zapytał:
- Chcesz wiedzieć, dlaczego, co nie?
Ciemnowłosy szermierz wzruszył ramionami i mruknął:
- Wszystko mi jedno.
Seifer o mało się nie roześmiał. Stary, poczciwy Squally! Nigdy w życiu nie przyzna się, że coś go ciekawi. Obchodzi.
- Skoro tak, to chyba nie muszę się tłumaczyć - odparł nonszalancko, rozpierając się wygodniej na krześle.
Brunet zasępił się. Nie miał zamiaru wyciągać od Almasy'ego wyznań, choć intrygowała go ta decyzja. Dał za wygraną i oznajmił:
- To twoja ostatnia szansa. Jak teraz nie zdasz, to już nigdy nie będziesz SeeD.
- Wiem. Ale tym razem zdam, Squally.
Chłopak skrzywił się z niechęcią. Nie znosił tego protekcjonalnego zdrobnienia, a Seifer dobrze o tym wiedział.
- Pojutrze o drugiej - poinformował go lodowatym tonem. - Nie spóźnij się.
Blondyn skinął głową bez słowa. Squalla dziwiło jego zachowanie. Był taki skupiony i milczący, całkiem jak nie on.
- Masz tu kilka papierów dotyczących twojego zwolnienia - zdecydował się porzucić temat egzaminu. - Przeczytaj je i podpisz.
Po paru minutach sprawa była załatwiona i Seifer był wolny.
- Możesz już iść - odprawił go Squall, wbijając wzrok w dokumenty leżące na biurku i zamierzając wrócić do pracy.
- Spotkamy się. Mam rację? - pytanie ponownie zwróciło uwagę komendanta. - Na moim egzaminie - wyjaśnił Seifer.
- Skąd wiesz? - wyrwało się brunetowi.
Jasnowłosy gunblader uśmiechnął się szeroko. Dobrze znał swojego rywala. Nie będzie mógł odmówić sobie zobaczenia na własne oczy, jak Seifer sobie poradzi.
- Zgadłem, prawda? Kto będzie instruktorem dla mojego oddziału?
- Ja - przyznał z ociąganiem Squall. Poczuł się teraz bardzo głupio, gdy zrozumiał, że Seifer wyobrazi sobie nie wiadomo co. Że mu zależy albo coś w tym rodzaju.
- Proszę, proszę, jaki zaszczyt! - zakpił blondyn, kłaniając się nisko przesadnym, teatralnym gestem. - Sam Niezwyciężony Komendant Leonhart uświetni swoją obecnością mój skromny egzamin!
Squall poczuł, że się czerwieni. No i niestety miał rację, Almasy nie da mu teraz żyć. Seifer przyglądał się spod oka zakłopotanemu koledze.
- Chciałbyś, żebym zdał? - zapytał z nagłą ciekawością, opierając dłonie na blacie i pochylając się nad brunetem.
Pytanie zaskoczyło komendanta. Popatrzył niepewnie na dociekliwego kolegę.
- N-nie wiem...
Seifer wyprostował się z triumfem, uzyskawszy tę odpowiedź. To był sposób Leonharta na powiedzenie "Tak, bardzo bym tego chciał".
- Świetnie, Squally. Zrobię to dla ciebie i zdam, skoro tak ci na tym zależy - obiecał z ironicznym uśmieszkiem.
- Wcale tego nie powiedziałem! - wybuchnął w końcu Squall. - To ty chciałeś zdawać egzamin. Ja cię do niczego nie namawiałem! I nie mówiłem, że mi zależy i w ogóle...
- Teraz już wiem na pewno, że miałem rację - zachichotał blondyn. - Ilekroć wypowiadasz więcej niż trzy zdania, wiem, że czymś się przejmujesz. Moim egzaminem?
- To idiotyczne - zaoponował Squall.
- Spoko. Wszystko pójdzie gładko - pocieszył go rozweselony Seifer.
- Jeśli znowu nie postanowisz zrobić czegoś na własną rękę.
- Przyznaj jednak, że wtedy w Dollet chętnie za mną poszedłeś. Wiedziałeś, że łamię rozkazy, a jednak mnie posłuchałeś. Dlaczego?
- Byłeś kapitanem drużyny.
- Nie zbywaj mnie byle czym. Powiedz prawdę. Poszedłeś, bo wiedziałeś, że podjąłem słuszną decyzję, no nie? - nalegał zaintrygowany szermierz. - Wiesz, że byłem dobrym dowódcą.
- Wiem - przyznał cicho Squall.
- A więc do zobaczenia na egzaminie - pożegnał go blondyn, ruszając do drzwi.
- Zaczekaj.
Gunblader odwrócił się z ciekawością, usłyszawszy hałas odsuwanego krzesła. Squall podszedł bliżej i powiedział dziwnie niepewnie, jak na siebie:
- Nie spapraj tego, Seifer, dobra?
Blondyn patrzył na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę widział w oczach kolegi jakby niemą prośbę. Squall naprawdę chciał, żeby mu się powiodło. Poczuł szybsze bicie serca.
- Nie martw się, Squally. Zobaczysz, że mi się uda - odparł, maskując wzruszenie lekceważącym uśmieszkiem.
- W porządku - odparł komendant, wracając w mgnieniu oka do swojej zwykłej obojętności.
Wychodząc, Seifer uśmiechnął się pod nosem. Leonhartowi chyba jednak "trochę" zależy.
"Będzie dobrze", pomyślał raźno i poczuł ogromny przypływ nadziei. Nie należał do ludzi, którzy bez końca rozpamiętują zaskakujące doświadczenia, jakie przypadły im w udziale. Skoro już tak mu się przytrafiło, że zakochał się w swoim rywalu, po chwilowym zwątpieniu we własne zdrowe zmysły przeszedł nad tym do porządku i postanowił ruszyć do działania. "Cóż, bywa i tak - uznał niefrasobliwie. - Czas na akcję, Seif! Nie możesz kazać Squally'emu czekać na siebie zbyt długo" - zachichotał w duchu. Zwykł był zawsze brać to, co chciał i w tym przypadku nie miało być inaczej. Squall będzie jego i basta!