Chabry

Soifon, kapitan Oddziału Drugiego Gotei13 była zła.

Gdzie tam, zła. Wściekła. Jak szerszeń.

Cały rój szerszeni.

Głupie, głupie, głupie wianki! I przeklęte, zdradliwe, dwulicowe koty!

Jak burza wkroczyła do siedziby Oddziału Drugiego i zaraz po wejściu zrugała ostro Oomaedę, który znów bezwstydnie się obijał, a na dodatek kruszył na podłogę. Zero poszanowania dla własnego stanowiska… i dla całego oddziału.

Klnąc pod nosem, przemierzyła kilka pomieszczeń — ze zjadliwą satysfakcją zauważając, że wszyscy schodzą jej z drogi — aż wreszcie dotarła do swoich kwater i z łoskotem zasunęła za sobą drzwi.

Miała ochotę wrzeszczeć, gryźć i drapać. I stłuc coś. Z całą pewnością coś stłuc.

Rozejrzała się po pokoju. Jak na złość, niczego łatwo się tłukącego nie było widać w polu widzenia.

Warknęła pod nosem i aby choć trochę sobie ulżyć, kopnęła blaszany imbryk, stojący na niziutkim stoliku. Stoczył się na ziemię z pełnym wyrzutu brzękiem.

— Głupia — wymamrotała ze złością Soifon, osuwając się na podłogę. — Głupia, skończona idiotka!

Różowe kamelie, przeplecione czerwoną wstążeczką.

Na głowie Byakuyi Kuchiki.

— Aargh! — wrzasnęła, spoglądając w sufit i waląc pięścią o podłogę. Jak mogła być aż tak naiwna?

I ten psotny, rozbrajający uśmiech.

Musisz mi wybaczyć, Soi… Miałam swoje powody."

— Powody, też mi coś — burknęła do siebie kapitan Oddziału Drugiego. Miała ochotę się rozpłakać — choć sama nie wiedziała, czy bardziej ze złości, czy z żalu.

— Dlaczego mi to robisz, Yoruichi-san? — westchnęła cicho, zasłaniając oczy przedramieniem. Chwilę leżała bez ruchu, czując jak opada z niej złość, ustępując miejsca smutkowi. — Dlaczego?

Obróciła się na bok, twarzą ku drzwiom, otwierającym się na ogród… i jej uwagę zwrócił nagle jakiś kształt czy może strzęp koloru. Coś, czego z całą pewnością wcześniej tam nie było.

Podniosła się, przypatrując się uważniej. Tak, przy wejściu do ogrodu niewątpliwie coś leżało. Coś… niebieskiego?

Wstała, zaintrygowana, podeszła bliżej. I zamrugała z zaskoczeniem widząc…

Wianek?

W pierwszej chwili poczuła, że znów ogarnia ją gniew i miała ochotę rozszarpać wianek na strzępy. Gdy jednak wzięła go do ręki, początkowe rozdrażnienie minęło równie szybko, jak się pojawiło.

Nie miała złudzeń, wianek z całą pewnością nie był prezentem od Yoruichi — ta zniknęła z Soul Society, wymawiając się ważnymi sprawami, wkrótce po tym, jak obdarowała kapitana Kuchiki. Ale… był ładny.

Z chabrów na dodatek.

Soifon właściwie nie była pewna, czy lubi kolor niebieski… zawsze miała wrażenie, że woli oranż i fiolet. Ale ten odcień kojarzył jej się z czymś przyjemnym. Z czymś intensywnym… dzikim i…

Wykazującym związek z Oddziałem Jedenastym?

Zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć… i nagle zrozumiała, a twarz zapiekła ją od rumieńców.

Och. N-no tak. Ale przecież… racjonalnie myśląc… coś takiego na pewno nie było możliwe. Ktoś taki raczej… nie, nie raczej… z całą pewnością… nie zajmował się pleceniem wianków. Już prędzej… rozdzierał je pazurami czy coś takiego.…

Tak. Tak. Bez wątpienia.

A poza tym nawet nie był shinigami i…

Och.

Soifon spojrzała na kwiaty bezradnie. Miały naprawdę ładny kolor — jak niejasne wspomnienie drapieżnych, płonących błękitnym ogniem oczu.

Uśmiechnęła się i założyła wianek na głowę.

Właściwie… lubiła koty.