- To są chyba jakieś jaja!
Wściekły Lovino patrzył, jak Antonio bezskutecznie próbuje wyjechać z zaspy. Silnik rzęził, koła buksowały w głębokich koleinach, mieląc sypki śnieg, jednak samochód nie ruszał. W końcu Hiszpania się poddał.
- Trzeba go będzie wypchnąć – powiedział i spojrzał z uśmiechem na Lovina. – Ja zostanę za kółkiem, a ty wyjdziesz i…
- Sam go sobie wypchnij, kurna! – warknął Romano. – To wszystko twoja wina, ja wcale nie chciałem jechać. Nie wiem, dlaczego w ogóle dałem się namówić na ten wyjazd.
Antonio od jakiegoś czasu marzył o wyjeździe w góry na snowboard. Pomysł ten tak spodobał się Gilbertowi, że od razu zaprosił on jego i Francisa do austriackiego zimowiska, oczywiście nie informując o tym samego Austrii. Roderich dowiedział się o tym przypadkiem od Feliciano, któremu z kolei propozycję wyjazdu złożył Francis. Wściekły Austria poskarżył się na Gilberta Ludwigowi, który nie bardzo wiedział, jak wyjść z tej sytuacji. Wtedy Feliciano zaproponował wyjazd w Alpy Szwajcarskie, na co wszyscy chętnie przystali. Później o mały włos nie doszło do strzelaniny na konferencji, gdy o całej sprawie dowiedział się Szwajcaria, który absolutnie nie życzył sobie obecności piekielnego tria na swojej ziemi. Chcąc uniknąć rozlewu krwi, Ludwig uprosił Austrię o zgodę na wyjazd do jego zimowiska, zapewniając go przy tym, że pokryje wszystkie koszty, a także osobiście przypilnuje brata i jego kompanów.
Gdy Lovino dowiedział się, że w góry ma jechać Feliciano oraz Ludwig, od razu zgodził się na wyjazd, chociaż wcześniej dość opryskliwie odrzucił zaproszenie Hiszpanii. Zadowolony z takiego obrotu sprawy Antonio zaproponował, że wpadnie po Romano i razem pojadą do Austrii. Jednak w trakcie podróży mocno zaśnieżoną trasą wpadli w poślizg i utknęli w głębokiej zaspie na poboczu, co doprowadziło Lovina do szewskiej pasji i wywołało litanię przekleństw.
- To ty siądziesz za kierownicą, a ja spróbuję nas wypchnąć, dobra? – Antonio nie tracił dobrego humoru, co jeszcze bardziej irytowało Romano.
Pogoda z minuty na minutę coraz bardziej się pogarszała, gęsto sypiący śnieg zdołał już zasypać ślady opon na drodze. „Jeśli zaraz stąd nie wyjedziemy, utknę tu z tym pajacem na Bóg wie jak długo", pomyślał Lovino z westchnieniem odpinając pas.
Antonio poszedł na tył samochodu, tonąc w śniegu i potykając się na zamarzniętych nierównościach. Pchnął samochód, który zakołysał się w śniegu, koła ponownie zabuksowały, ale nie ruszyły się z miejsca. Silnik zgasł.
- Psiakrew! – krzyknął Lovino, waląc pięścią w kierownicę. Wściekły sięgnął do stacyjki i szarpnął.
W ręku został mu złamany klucz.
- Nie wierzę – powiedział. Z frustracji zaczęły drżeć mu dłonie.
- Co się stało? Dlaczego nie zapalasz? – Drzwi się uchyliły, wpuszczając do samochodu śnieg i ziąb. Na widok złamanego kluczyka Hiszpania zamrugał. – Och.
- I co się gapisz, kurna?! To twoja wina! – wrzasnął Lovino, tracąc panowanie nad sobą. – Robi się coraz ciemniej, a my tkwimy w zaspie na jakimś bezludziu, bo tobie zachciało się snowboardu! Przez ciebie… Hej, gdzie się pchasz, ty pieprzony draniu?!
Antonio próbował wsiąść do samochodu od strony kierowcy, spychając Lovina na drugie siedzenie.
- Z tamtej strony jest za duża zaspa, ciężko będzie wejść. Posuń się trochę.
- Nie ma mowy, idź z drugiej… uch!
Popchnięty Lovino upadł na plecy w poprzek siedzeń, uderzając kolanem w kierownicę. Antonio zawisł nad nim, jedną ręką trzymając się zagłówka, drugą opierając obok głowy Vargasa.
- Prosiłem, żebyś się posunął – powiedział, pochylony nad Romano, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z pozycji, w jakiej się znajdował.
- Z-złaź ze mnie! – zająknął się.
- Dlaczego się rumienisz, Romano?
- Od mrozu, a jak myślisz? – Lovino uciekł spojrzeniem w bok. Twarz Antonia była zdecydowanie za blisko. – Pozwól mi usiąść i zamknij drzwi, jest zimno!
- Zimno ci? – mruknął Antonio, pochylając się niżej, kryjąc twarz w grubym szaliku na szyi Romano.
- C-co ty… co ty wyprawiasz? – stęknął Lovino, gdy Antonio delikatnie potarł policzkiem o jego policzek.
- Rozgrzewam cię.
Hiszpania dźwignął się lekko. Zsunął rękę z zagłówka i, chwytając rękawiczkę w zęby, ściągnął ją z dłoni. Nie spuszczał przy tym oczu z Romano, którego spojrzenie zaszkliło się, a usta bezwiednie rozchyliły. Przesunął dłonią po jego twarzy, kciukiem delikatnie ocierając się o wargi. Lovino westchnął. Antonio pochylił się ponownie i musnął ustami rumieniec na jego policzku. Sięgnął do jego warg, a ręka przesunęła się w dół ciała chłopaka i delikatnie podciągnęła kurtkę do góry.
Lovino nagle podskoczył, gdy mroźny wiatr wpadł do samochodu i prześlizgnął się po odsłoniętej skórze brzucha. Odepchnął rękę Antonia.
- Powiedziałem ci, żebyś ze mnie zlazł! – wrzasnął i wierzgnął całym ciałem, próbując zrzucić z siebie Hiszpana. Sięgnął nad głowę i chwycił za klamkę.
- Romano, poczekaj…
- Złaź!
Gdy Antonio nawet nie drgnął, Lovino szarpnął klamkę i otworzył drzwi. Śnieg sypnął mu w twarz. Wyczołgał się na zewnątrz, odpychając Antonia, i niemal utonął w zasypanym rowie.
- Romano, ja…
- Zostaw mnie!
- Czekaj! Dokąd idziesz?
- Odwal się! Byle dalej od ciebie!
Lovino, potykając się w głębokich koleinach, wszedł do lasu, ignorując wołanie Antonia. Musi się przed nim ukryć, bo nie da mu spokoju.
Nadal paliły go policzki, gdy po kilku minutach marszu uszedł na tyle daleko, by nie widzieć świateł samochodu. Wmawiał sobie, że czerwieni się z mrozu i wściekłości.
„Co za cholerny drań! Co on sobie wyobraża? Że może sobie tak po prostu mnie…".
Na samo wspomnienie wydarzeń z auta jęknął i oparł czoło o pobliskie drzewo, próbując schłodzić rozgrzaną skórę.
- Idiota, idiota! Pieprzony pomidorowy dupek! Przez niego już na zawsze tu zostanę!
Lovino oderwał się od drzewa i spojrzał w kierunku, z którego przyszedł. Nie mógł wrócić. Za nic w świecie nie mógłby siedzieć teraz z Antoniem i udawać, że nic się nie stało, tym bardziej, że Antonio od razu zażądałby wyjaśnienia jego zachowania. Albo kontynuowałby to, co wcześniej zaczął.
A sam Lovino nie miałby nic przeciwko temu.
Ta myśl tak go zaskoczyła, że nie zauważył wystającego z ziemi korzenia. Potknął się i wpadł do głębokiego wykrotu, nie mając siły wstać.
Leżał z twarzą w śniegu, próbując uspokoić gonitwę myśli. W jego głowie przemknął obraz pochylonego nad nim Antonia, z wyrazem odtrącenia wymalowanym na jego twarzy.
„Znienawidzi mnie za to. Bo w końcu ile razy można próbować?".
Ta myśl, zamiast uspokoić, zasmuciła go. Poczuł, jak po jego policzku spływa łza, wpadająca w śnieg.
„Zimno. Tak cholernie zimno, kiedy go tu nie ma…".
Chciał wstać, ale nie mógł. Coś ciągnęło go do ziemi, jak obietnica, że wszystko będzie dobrze, ale jeszcze nie teraz, za chwilę. Poczuł senność.
Zerwał się ze śniegu jak oparzony. Zaczął podskakiwać i przytupywać, chcąc się rozgrzać.
- Niewiele brakowało – mruknął do siebie.
- Tańczysz tarantelę? – rozległo się nad jego głową, a nagłe światło oślepiło go na moment.
Nad krawędzią wykrotu, trzymając w ręku samochodową latarkę i uśmiechając się niepewnie, stał Antonio.
- Szukałem cię – powiedział, gdy Lovino przestał skakać i nie odzywając się, zaczął otrzepywać śnieg z kurtki. Antonio przygryzł wargę, po czym odezwał się: - Romano, przepra…
Umilkł, gdy Lovino wyciągnął w jego stronę rękę.
- Pomóż mi stąd wyjść – odezwał się, nie patrząc na Hiszpanię. Ten chwycił jego dłoń i wyciągnął go z dołu. Gdy chciał go puścić, Lovino mocniej zacisnął palce, nie pozwalając mu oswobodzić dłoni.
- Gdzie… gdzie masz rękawiczkę? – zapytał, patrząc w bok.
- Co? A, to… Zdaje się, że zostawiłem ją w samochodzie.
- Zmarzniesz.
Hiszpania uśmiechnął się szeroko, gdy ruszyli w stronę drogi, wciąż trzymając się za ręce. Lovino puścił jego dłoń tylko wtedy, gdy wsiadali do samochodu, ale chwycił ją ponownie w aucie.
- Romano? – zapytał Hiszpania.
- Nie… nie masz mnie już dość?
Antonio zamrugał. Nie spodziewał się takiego pytania. Z wahaniem sięgnął wolną ręką do twarzy Lovina. Gdy ten się nie odsunął, przesunął dłonią w rękawiczce po zimnej skórze.
- Nigdy nie będę miał cię dość – odpowiedział z łagodnym uśmiechem. – Zawsze będę na ciebie czekał.
Lovino patrzył na niego przez chwilę, po czym sięgnął do dłoni na swojej twarzy. Oderwał ją od skóry i powoli zdjął rękawiczkę.
- Romano? Co ty robisz? – Antonio nie krył zaskoczenia.
- Rozgrzej mnie – powiedział, przyciągając go do siebie.


- Że co?! Mów głośniej, bo cię nie słyszę! Będziecie jutro? Dlaczego? Ha, ha, co ty gadasz, rozwaliliście się po drodze? Nie no, w porządku. Ale żałuj, że cię nie będzie. Mamy z Francisem taki pomysł, chodzi o Ludwiga i Feliciano…
Gilbert rozmawiał jeszcze przez dłuższą chwilę, bogato gestykulując. Gdy się rozłączył, spojrzał na Francję, siedzącego przy restauracyjnym stoliku i pijącego grzane wino.
- Nie dotrą dzisiaj? – zapytał Francis.
- Nie. Utknęli po drodze, a w taką zimę zanim ich pomoc drogowa ściągnie… Antonio mówił, że prześpią się w motelu, a dojadą jutro pociągiem.
Francis upił łyk wina, gdy tymczasem Gilbert zamawiał grzańca dla siebie.
- Ciekawi mnie tylko jedno – powiedział, gdy kelnerka odeszła. – Jak oni ze sobą wytrzymają?
- Kto? Antonio i Lovino?
- No. Wściekłego i zmarzniętego Lovina każdy miałby dość po paru godzinach.
Francja uśmiechnął się, delikatnie mieszając wino.
- Nie martw się. On nigdy nie będzie miał go dość.