John Winchester nie uważał się za człowieka, który miał problem z alkoholem. Owszem, lubił wypić, ale kto nie lubi? Fakt, od śmierci Mary pił więcej i częściej niż dawniej, jego zdaniem było to jednak zupełnie naturalne. Bobby, Rufus i inni łowcy, których znał, też nieraz relaksowali się przy butelce whiskey po kolejnym wymagającym polowaniu. Taka praca, trzeba odreagować stres. Że miał dzieci? Przecież nie działa im się z tego powodu krzywda, nigdy nie zdarzyło mu się wybuchnąć złością, uderzyć któregoś z chłopców czy nawet porzygać się i zasnąć gdzieś na podłodze. A że czasem praca, smutek i alkohol sprawiły, że zapomniał odwieźć synów do szkoły czy kupić coś na obiad? Cóż, zawsze mógł w takich sytuacjach liczyć na Deana, który był zaskakująco dojrzały jak na swoje trzynaście lat.
Nie, John miał wiele problemów, ale alkohol nigdy nie był jednym z nich. Tak przynajmniej sądził. Do dziś.
– Tato, zrobiłem ci hamburgera, proszę.
John zmarszczył brwi, podnosząc wzrok znad w połowie opróżnionej szklanki.
– Dziękuję, Sammy, ale czy ty przypadkiem nie powinieneś już spać?
– Już idę, tylko... – Chłopiec zawahał się.
– No, wyduś to z siebie, młody człowieku! – John usiłował ukryć irytację, ale nie był pewien, czy mu się to udało.
– Tylko przeczytałem dziś, że alkohol mniej uderza do głowy, kiedy człowiek coś zje – wyrzucił Sammy pospiesznie, po czym odwrócił się tak szybko, że aż wpadł na szafkę. – Smacznego, tato. I dobranoc! – rzucił przez ramię i niemalże wybiegł z kuchni.
John z niechęcią popatrzył na szklankę, której zawartość jeszcze przed chwilą tak mu smakowała. Wiedziony nagłym impulsem, wylał jej zawartość do zlewu, a butelkę z resztą whiskey upchnął w najdalszy kąt kredensu. Następnie, wzruszywszy ramionami, jakby chciał sam siebie przekonać, że zrobił najnaturalniejszą rzecz pod słońcem, przysunął do siebie talerzyk z hamburgerem i włączył czajnik, by zamiast tego zrobić sobie filiżankę mocnej herbaty.
