Szedł korytarzami wyłożonymi jasnym marmurem, nie poświęcając ani krzty uwagi klęczącej parze elfów - rudowłosej kobiecie o rozwodnionym spojrzeniu rybich oczu i krótko przystrzyżonemu chłopaczkowi z wystającymi kościami policzkowymi. Gdyby poświęcił im choć jedno spojrzenie, zobaczyłby że namiętnie szorują podłogę szczotami o sztywnym włosiu, próbując zmyć w ten sposób szarą, lepką maź znaczącą kamień.
Nie uważał ich za godnych jego atencji. Miał ważniejsze sprawy na głowie, pan wzywał do swojej komnaty.
Woskowe świece rozpalone na kolumienkach oświetlały drzwi z ciemnego drewna. Fenris zapukał i delikatnie uchylił drzwi, by zaraz też wślizgnąć się do pomieszczenia. Pan siedział na rzeźbionym fotelu przed biurkiem i czytał książkę o nieznanym tytule.
Elf przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na kościste palce mężczyzny, spokojnie wertujące pożółkłe kartki papieru.
- Fenrisie, czy przygotowania idą tak jak powinny? - Danarius podniósł spojrzenie szarych, zimnych oczu na białowłosego elfa.
- Tak, panie. - powiedział. - Wszystko będzie gotowe na czas. Czy zechciałby pan się przygotować do wyjazdu? - spytał ostrożnie, poprawiając skórzaną torbę wiszącą u boku.
Danarius nigdy nie ubierał się sam, nie golił, nie mył - uważał, że leży to w obowiązku niewolników, którzy mieli te czynności wykonywać w nagrodę za dobry sprawunek. Czyż nie jest dla nich zaszczytem móc dotknąć tak ważnej persony jak on sam?
Fenris doceniał łaskę pana, dlatego wprawnie manewrował brzytwą po grdyce Danariusa, raz po raz wycierając ostrze w lnianą szmatę. Nie chciał skrzywdzić magistra, sprawić mu bólu, dlatego ostrożnie przycinał włosy i starannie osuszał wygolone miejsca miękkim w dotyku materiałem.
Pachniało mydłem i perfumami piżmowymi, tak uwielbianymi przez pana.
Cicho odetchnął, kiedy mógł już odejść od magistra i pochylić się po jego szaty leżące na jednym z krzeseł.
W milczeniu ubierał mężczyznę w fantazyjne materiały, paski, wszystkie utrzymane w stonowanym kolorze morza. Na koniec zarzucił mu na plecy białą pelerynę i spiął ją pod szyją złoconą klamerką. Danarius od zawsze lubił się wyróżniać, czy to kolorem stroju, czy też ozdobami jakimi się otaczał. Nie inaczej było z Fenrisem, którego skórę znaczyły białe ornamenty.
- I jak wyglądam? - spytał, kładąc dłoń na ramieniu elfa. Ten nie wzdrygnął się, tylko uśmiechnął lekko i odparł:
- Jak zawsze zjawiskowo, panie. Ale myślę, że musimy się pospieszyć. - skwitował, delikatnie odsuwając od siebie dłoń mężczyzny. Zebrał ubrania, poskładał je w kostkę i odłożył do prania - należało szanować szlachetne materiały i nie rzucać ich byle jak do kosza z brudnymi ubraniami.
Danarius wyglądał dokładnie tak jak magister wyglądać powinien: luźne szaty maga, choć kolor pasował bardziej do okropnych psów z Kręgu w Wolnych Marchiach. Elf wzdrygnął się na wspomnienie o tym kraju.
Okropna kraina.
Kareta w której jechali dopełniała obrazu tego, co magister chciał powiedzieć innym: jestem bogaty. Co prawda nie był tak bogaty jak Archont czy znaczniejsze rody, ale jak na to, że wszystko osiągnął sam... był dobrze wykorzystanym potencjałem. Kareta lśniła bielą, gdzieniegdzie dopełnianą kością słoniową i złotem. Elf wygładził czarną, atłasową koszulę i poprawił się na poduszkach. Wyglądał przez okienko, nerwowo oczekując na wieczór. W końcu minęli kutą bramę rodu Regnarius i stanęli w miejscu.
Wyszedł z karety i poczekał, aż pan wysiądzie z pojazdu. Podejrzliwie rozejrzał się po sporym budynku, zadziwiająco podobnym do rezydencji Danariusa.
- Letnia posiadłość... - westchnął magister, rozglądając się wokół. Kareta odjechała sprzed granitowych schodów i zniknęła z ich pola widzenia. Zaraz też zainteresował się nimi ubrany w czarny strój ciemnowłosy elf ze zmarszczkami wokół oczu.
- Tędy proszę, panie magistrze Danarius. - powiedział donośnie, z potulnym, wyuczonym, sztywnym uśmiechem na twarzy, wskazując drzwi. Spojrzał ze strachem na biały cień, śledzący każdy jego ruch.
Po oddaniu wierzchniej odzieży, poprowadzono ich do rozległej komnaty wypełnionej większą i pomniejszą szlachtą. Wysoki sufit rozświetlały kryształowe żyrandole, których kamienie rzucały świetlne cienie na kolumny podtrzymujące jasne sklepienie. Wzrok Fenrisa przykuły posągi z brązu: popiersie obecnego Archonta i inne, nieznanych mu osób. Z podobieństw w wyglądzie wnioskował, że to kolejne głowy rodu Regnarius. Wszystko lśniło, jakby nie było wykonane z brązu, lecz ze szczerego złota. Tabliczki z podpisami niewiele mu mówiły i raczej wiele powiedzieć nie mogły.
Nie miał jednak szansy przyjrzeć się im bliżej, bowiem Danarius przeszedł do długiego stołu pełnego peklowanego mięsa, pieczonych kurczaków, bryłkowców oraz owoców morza, między innymi ośmiornic, krewetek i małży. Elf tym razem przyjrzał się napojom - pomarańczowy, nieznany mu napój, czerwone wino, jakieś musujące jasne płyny - nic interesującego.
- Widzę, że jednak się pojawiłeś. - powiedział z uśmiechem wysoki mężczyzna z krótko przystrzyżoną brodą, kręcący się wokół przekąsek i pochłaniający właśnie z talerzyka sałatkę selerową. Elf zmierzył go ostrożnie wzrokiem, w mig pojawiając się w bezpiecznej odległości od swojego pana. - Myślałem, że moje towarzystwo nie jest godne twojej uwagi...
- Ależ to nie tak, Alberic. Ostatnio moją głowę zaprzątały inne... czynności. - spojrzał na swojego elfa. - Skoro jednak się od nich uwolniłem, to z pełną przyjemnością przyjąłem twoje zaproszenie.
- Świetnie. Widzę, że nadal trzymasz swojego wilczka na łańcuchu? - magister wymownie spojrzał na obiekt ich rozmowy. - I się nie buntuje?
- Oczywiście, że nie. Chłopak jest całkiem dobrze wytresowany. - pochwalił się. - Ale widzę, że i ty na swoich nie możesz narzekać.
Alberic posłał Danariusowi uśmiech, który nie dość dobrze ukrywał kwaśną minę.
- Wybacz, żona mnie woła. - i w mig gospodarz ulotnił się w tłumie szepczących par i trójek. Danarius przyzwyczaił się, że wielu magistrów pobłażało swym sługom i nie potrafiło być konsekwentnych w wychowywaniu nieposłusznych szczurów. Nikt nie potrafił dojść do takiej perfekcji jak on sam. Nikt nie stworzył wojownika z lyrium wyżłobionym w skórze, który by go uwielbiał.
A przynajmniej tak wnioskował Fenris, patrząc na minę Danariusa. Uwielbiał pana, uwielbiał patrzeć, jak ten miesza wino w kielichu, po czym je powoli sączy.
Sycenie wzroku nie potrwało jednak długo, bo już po chwili magister poprosił panią w bordowej, lejącej się sukni do tańca.
Fenris stał pod ścianą i obserwował pana w tańcu. Muzyka rozbrzmiewała w jego uszach i powoli stapiał się z nią w całość.
Raz-dwa-trzy-obrót. Krok do przodu, krok w tył, dwa kroki w przód i obrót. Krok w prawo, w lewo, zakołysać się i dwa w przód. Z uwagą wpatrywał się w otoczenie magistra i wyszukiwał jakiegokolwiek zagrożenia.
Ledwo zdołał dostrzec, że jemu samemu mogło coś zagrozić, kiedy elf, który ich witał, zjawił się obok.
- Pan Regnarius przygotował dla nas pokój do odpoczynku. Poprowadzę cię, jeśli chcesz. - zaproponował, również stając pod ścianą i wpatrując się w wirujące w tańcu suknie.
- Nie dostałem pozwolenia odejścia. - wymamrotał, wzrok cały czas skupiony miał na jednym obiekcie.
- Ach... - sługa jeszcze raz spojrzał na Danariusa, po czym wypatrzył w tłumie pałętające się elfie dziecko. - Wybacz na moment. - z tym stwierdzeniem zniknął się w tłumie.
Fenris wzruszyłby ramionami, gdyby obeszło go to choć odrobinę, a że nie obeszło, to stał nieruchomo i wpatrywał się monotonnie w określony cel.
Raz-dwa-trzy-trzy-dwa-raz. Skrzypce zagrały i przejęły wodze nad rytmem. Fenris już nie słuchał, muzyka nie była dla niego. On miał ważne zadanie, nie był tutaj dla rozrywki.
Po chwili elfi sługa powrócił, z ponurą miną ciągnąc ciemnowłosego, uśmiechniętego elfika trzymającego w dłoniach chustkę z wyhaftowanym herbem gospodarza.
- Doprawdy, musisz się lepiej zachowywać, pchło, bo rzucimy cię na ofiarę z krwi i będą powoli rozcinać ci brzuch i będzie cię bardzo, bardzo bolało... - skarcił go ostro. Elfik zdawał się nic z tego sobie nie robić, nawet nie patrzył na opiekuna tylko w kierunku, z którego go przyciągnięto.
Fenris przyjrzał się młodziutkiemu niewolnikowi, jego uśmiechowi, niewinnej minie. Długo nie pożyje, jak nie znajdzie swojego miejsca. Cóż, taki świat.
- Wybacz, musiałem, żeby go nie rozdeptali. - mocno trzymał dziecko za nadgarstek.
Fenris wzruszył ramionami. Tym razem sprawa go obeszła.
Niewolnik z dzieckiem musiał zrozumieć jednak to trochę inaczej, bo skinął tylko głową Fenrisowi i odszedł, dalej karcąc dzieciaka za bezmyślność.
Pary tańczyły, a czas płynął. Nie było ich specjalnie wiele, może dwa tuziny, ale wystarczająco, by wymagały nadzwyczajnej uwagi od Fenrisa.
W końcu jednak pan znudził się rozrywką, a może rozbolały go nogi lub stwierdził, że już pora i zszedł ze swoją partnerką - teraz lekko zdyszaną i przyklejoną do jego ramienia - z parkietu. Fenris wreszcie mógł wrócić do chodzenia za nim krok w krok i odetchnąć z ulgą, że nic się nie stało, kiedy ten tańczył.
Był daleko. Trudniej zareagować, gdyby coś się stało. Teraz był blisko, nikt ze złymi zamiarami nie odważyłby się do niego podejść.
Zaraz też przy parze magistrów pojawił się - sądząc po rysach twarzy - brat kobiety, mężczyzna w kwiecie wieku, o bursztynowej skórze i podobnych, ciemnych oczach.
- To już pora. - wymruczała kobieta do Danariusa, uwieszając się na jego ramieniu. - Alvin, chodź. Mamy sprawy do załatwienia.
- Anriette, czy... - spojrzał wymownie na milczącego Danariusa, później spojrzenie spoczęło na Fenrisie.
- Czy moglibyście się zachowywać tak jak nam przystoi? - wysunął Danarius, wygładzając brodę palcami. - Musimy się spieszyć.
Nie wiedział o co chodziło, ale wiedział, że pan ma rację. Zawsze ma, w końcu to magister.
We czwórkę poszli do wyznaczonej im małej komnaty i usiedli przy rzeźbionym, ciemnym stole na którym stało wino. Fenris bez wahania odkorkował butelkę i zaczął rozlewać winogronowy napój do srebrnych kielichów. Po wszystkim odsunął się pod ścianę.
Bordowa suknia opinała się na pełnych piersiach kobiety, zaś jej talia - zapewne spięta gorsetem - przywodziła na myśl bardziej wychudzonego elfa, niż osę. Kasztanowe, kręcone włosy miękko opadały na ramiona, zaś czujne, brązowe oczy przyglądały się wszystkiemu wokół. Fenris czuł, że kobieta na coś czeka i pod sztucznym uśmiechem umierała z niecierpliwości i zdenerwowania. W powietrzu czuł, że stanie się coś złego, bardzo złego. Czy będzie musiał tej nocy zabijać?
Teraz jednak magistrowie powoli sączyli wino.
- Nudno tutaj. Nie sądzę, żeby nawet kogoś zabił. Jest na to zbyt miękki, ma do nich słabość. - Danarius podniósł w końcu temat.
- Mówisz o Regnariusie? - upewniła się. - Może masz rację, Dan, ale nie można powiedzieć, żeby go nie słuchali. - spojrzała obojętnie na Fenrisa. - Choć myślę, że to jego słabość.
- Słabość? - wciął się Alvin. - Ha, zobaczylibyście jak oni wszyscy patrzą na niego z uwielbieniem. Nawet pozorów nie zachowują. Stanęliby za nim murem, wszyscy.
- Czyli chcesz nam powiedzieć, że w tym domu nie ma żadnego elfa, którego dałoby się przekupić? - szorstki głos Danariusa brzmiał gniewnie. - Niewydarzony baran.
- Nie, nie ma. Jakbyś się sam rozejrzał, to też byś to zauważył. Widziałeś to dziecko? Podleciało do niego powiedzieć, że wyprało chusteczkę. Na balu! I on nic nie zrobił. Nic, zupełnie. Nie boją się go, nie da się ich zastraszyć.
- Słuchajcie. A gdyby tak... wiecie, upozorować? - Anriette uśmiechnęła się chytrze, kiedy na głównej sali rozległy się krzyki.
Danarius i Alvin poderwali się z krzeseł.
- Spokojnie, moi drodzy. - Danarius próbował się opanować, kobieta jednak uśmiechała się dalej.
Wszystko później potoczyło się szybko.
Do tej pory nie wiedział jakim cudem znalazł się u boku pana.
Widział tylko, jak Alvin przewraca woskową świecę i próbuje zamachnąć się ostrzem na odsłoniętą szyję Danariusa.
Plaśnięcie truchła, spadającego na podłogę odbiło się echem po małym pokoju. Fenris z obrzydzeniem wypuścił serce klejące się od krwi i spojrzał groźnie na Anriettę, stojąc pomiędzy nią a Danariusem.
Bolało, kiedy pan dotknął jego skóry i zasięgnął mocy z tatuaży. Musiało boleć. Miało, powinno. Bolało. Fenris nawet się nie wzdrygnął.
- Ale jak to! Alvin, ty chuju niedojebany! Co żeś chciał zrobić! - kobieta patrzyła zszokowana na nieruchome ciało jej brata, po czym splunęła i kopnęła je w brzuch. - Wszystko zrujnował! Wszystko! Fasta vass!
Danarius za jego plecami przygotowywał zaklęcie i na końcach jego palców zaczęły lśnić linie energii.
- Dan, to nie tak! Ja nie wiem co on chciał zrobić, ale mnie w to nie mieszaj! - pisnęła kobieta, podnosząc dłonie w geście obrony.
Wtem do komnaty wpadło zakrwawione elfie dziecko. Drżało, oczy miało rozszerzone ze strachu, ale głos mocny.
- Pan Alberic Regnarius prosi o zachowanie spokoju! Wszystko jest pod kontrolą, tylko zabito jednego dupka, ale tak w ogóle to się nic nie stało, bo i tak go nie lubił! - krzyknęło i pobiegło dalej obwieszczać nowinę.
No, no, jednak coś z niego wyrośnie - przemknęło przez myśl Fenrisowi. Dalej patrzył na kobietę, czuł jednak, że Danarius za jego plecami się relaksuje.
Zostali przeniesieni do innej, świeżej komnaty. Danarius z grobową miną siedział w miękkim fotelu naprzeciwko kobiety. Oddzielała ich ława z jasnego drewna, na której tym razem postawiono dzbanek z herbatą i dwie filiżanki. Drzwi były zamknięte, prawdopodobnie nikt nie mógł ich podsłuchać, ale Fenris i tak zabezpieczał wyjście.
- Więc to twoja sprawka? Myślisz, że to zadziała? - spytał magister, nerwowo stukając kościstymi palcami w blat stolika.
Kobieta nadal nie pozbyła się zszokowanego wyrazu, choć czy to tylko gra, czy naprawdę zależało jej na bracie, było trudne do rozszyfrowania.
- Trochę wyszło nie tak, jak powinno. Ale nie możesz powiedzieć, że nie było ciekawie. Twój niewolnik... on naprawdę jest groźny. - spojrzała z pogardą na elfa. - Nie spodziewałam się ataku z tak bliska.
- Zawsze to bliscy najszybciej zawodzą, dlatego trzeba trzymać ich krótko.
Kobieta przytaknęła i zamilkła. Wyglądało na to, że naprawdę przejęła się śmiercią brata. Nic też dziwnego, że obdarzyła go takim spojrzeniem.
Co jakiś czas słychać było krzątaninę elfów za drzwiami, ale nic ponadto nie zwracało uwagi Fenrisa.
Jednego ze szlachciców zabił sługa Regnariusa, niedługo później sam zginął za tak haniebny czyn. Na pewno po czymś takim powstanie rozdźwięk pomiędzy niewolnikami, a ich panem. Fenris był pewny, że od tej nocy skończy się pobłażanie... i miał mieszane uczucia. W końcu był jednym ze szczurów, niewolników, zabawek magistrów, ale... oni byli na tyle głupi, by zdradzić lojalność pana.
Zasługiwali na karę.
Po co walczyć, opierać się, zdradzać tak potężne osoby, które potrafią docenić wysiłki? Danarius potrafił. Może Regnarius nie był aż tak wspaniały i nieskazitelny i jednak była szansa, by ktoś był nielojalny. Może nie nagradzał właściwie, może nie dbał o swoich niewolników tak, jak powinien. Może... może.
Elf rozkojarzył się i na chwilę przestał słuchać rozmowy. Dosyć znaczącą chwilę, bowiem Danarius wstał, pożegnał się chłodno z Anriettą i przywołał Fenrisa ruchem dłoni.
- Idź po karetę.
Jechali z powrotem, tym razem siedząc po tej samej stronie. Fenris milczał, kiedy pan głaskał go po głowie. Czekała ich długa podróż do rezydencji.
Zbudził się, kiedy kareta się zatrzymała. Przetarł oczy, ziewnął w dłoń i zerknął na patrzącego przez okno magistra. Ten pewnie też był zmęczony, być może nawet się przespał.
Pan odwrócił się do elfa.
- Obudziłeś się? To świetnie. Wyciągaj miecz. - rozkazał, odsuwając się od okna.
Kareta nie stała przed rezydencją. Stała na plaży, pomiędzy wystającymi skałami.
Otoczona przez groźnie wyglądające sylwetki.
Nie wiem ile rozdziałów będzie liczyło to opowiadanie. Zakładam, że całkiem sporo. Zachowanie Fenrisa opieram na słowach Danariusa, który twierdził, że kiedyś Fenris go lubił oraz stwierdzeniu Gaidera, że relacja elfa ze swoim panem była intymna. Nie jestem jeszcze pewien jak to rozwinę, mam zamiar przejść przez wszystkie wątki i poprowadzić to dalej, ale nie będę się raczej skupiał na opisywaniu tego, co każdy widział. Ewentualnie przemknę przez to jak prąd przez miedziany kabel i skupię na historii poza scenami w grze.
