Hej! To moja druga historia pisana w oparciu o Supernatural, ale pierwsza, jeżeli chodzi o Maximum Ride :D Jak w streszczeniu, oparte bardziej o film, niż książkę, ale w filmach nie znalazłam odpowiedniego znacznika (jak jest, to mi powiedzcie. Albo zabijcie, nie wiem). Osobiście, bardzo serdecznie zapraszam do czytania, komentowania, wytykania błędów. Bo pewnie tu ich po sam czubek głowy. Miło by było, gdybyście zostawili coś po sobie ;) Ze swojej strony mogę jeszcze tylko dodać, że nic tutaj nie należy do mnie, oprócz czasu, który poświęciłam, by to powstało. I to tyle.
Pewnego dnia Dean Winchester wyszedł z Bunkra i nie wrócił. Nie pamiętał, jak to się stało, ktoś go ogłuszył, czy może uspał, ale w pamięć wryła mu się pobudka na zimnym, laboratoryjnym stole, gdy do jego ciała poprzyczepiane były różnego kalibru kroplówki zawierające przeróżne związki chemiczne, geny i tym podobne. I nawet, jeżeli pomieszczenie było dźwiękoszczelne, to nawet ono nie dawało rady wygłuszyć wrzasków kolejnego obiektu badań.
Pewnego dnia, kiedy leżał niemal bez czucia, obolały i w gorączce oraz czekał z utęsknieniem na nienadchodzącą Śmierć, zdał sobie sprawę, że tym razem jego Sammy mógł nie dać rady przybyć z odsieczą...
Kolejne dwa miesiące minęły pod znakiem apatii oraz zapoznawania się z nową rzeczywistością - Dean bowiem wiedział już, że był obiektem o niewiele znaczącym numerku, królikiem doświadczalnym, który próbowano uskrzydlić.
Ludzie w Białych Kitlach, jak ich nazywał, wciąż wierzyli w sukces eksperymentu "Anioł". Nazwa przywodziła mu na myśl Castiela - martwił się, czy w Bunkrze wszystko było w porządku i wciąż czekał na odsiecz.
Minęły cztery miesiące i Dean nie pamiętał nawet, że istniało coś takiego, jak Bunkier, a anioły kojarzyły się tylko z seriami wielogodzinnych zabiegów, pasami laboratoryjnego stołu i bólem. Przyzwyczaił się, że nigdy nie gaszono światła w pomieszczeniu, gdzie znajdowała się jego klatka.
Trzydzieści pięć - sto jedenaście. Jego numerek identyfikacyjny, choć prościej byłoby zwracać się do niego po imieniu.
Dean nie bał się tego, co mu robili, bo do tego przywyknął. Igły i skalpele, elektrody nie robiły na nim wrażenia. Przerażały go coraz większe luki w pamięci, blaknące wspomnienia. Zapominał powoli, jak wyglądały twarze zmarłych rodziców, że gdzieś tam pewnie szukał go brat Sam i przyjaciel Castiel, kimkolwiek byli. A co, jeżeli młodszy brat też tracił nadzieję? Co, jeśli przestał szukać?
Siódmego miesiąca Dean'owi przybyły dwie wielkie, pionowe szramy na plecach, przez które z okrutnym bólem wyrosły wielkie, czarnokremowe skrzydła. Naukowcy osiągnęli swój cel, jednak kto byłby na tyle głupi, by wypuszczać obiekt badawczy z klatki...?
Eksperyment "Anioł" to coś, co Ludzie w Białych Kitlach chcieli zabrać ze sobą do grobów. Pozostawały badania, ewentualnie jakieś modyfikacje w obecnym kodzie genetycznym numeru trzydzieści pięć - sto jedenaście.
Miesiąca dziesiątego, Dean, z poprzedniego życia mając jedynie naszyjnik, tatuaż i strzępki wspomnień, podjął próbę ucieczki. Nie pamiętał, że bał się latać. Serce waliło mu młotem, kiedy zdał sobie sprawę, że nie do końca wiedział, gdzie miał lecieć. Wymykał się na oślep korytarzykami, podlatywał kilka, kilkanaście metrów, gdy miał taką możliwość.
Ale wysłano po niego Likwidatorów i zanim zdążył wydostać się ze Szkoły, wylądował ponownie w swojej klatce. Ogłuszony przez dźwięki o przeraźliwie wysokiej częstotliwości, obolały po próbie walki ze specjalnie wyszkolonymi jednostkami potworów w "ludzkiej" skórze. Wtedy odkryto, że Dean miał zdolność przewidywania do dziesięciu sekund najbliższej przyszłości. Nie obyło się bez dodatkowych, bardzo bolesnych badań, które zapadły mu w pamięć tak samo jak inne, wypierając więcej wspomnień.
Miesiąca dwunastego, kiedy prowadzono go na kolejną serię, kątem oka zauważył dziewczynkę, którą poddawano jakiemuś eksperymentowi. Co jakiś czas krzyczała z bólu, a Dean'owi krajało się serce. Jednak nie mógł zrobić nic. Nie wierzył w to, że ze Szkoły można było się wydostać.
Zdanie zmienił, kiedy pewnej nocy dwunastego miesiąca usłyszał wybuchy.
Zerwał się niczym poparzony, kiedy zobaczył postać przy swojej klatce. Ku jego zaskoczeniu, było dosyć ciemno, a mimo to wyraźnie widział nastoletnią sylwetkę, która otwierała jego małe więzienie za pomocą karty z chipem. Odruchowo cofnął się bliżej kraty, niepewien, czego mógł się spodziewać po swoim "wybawcy". Może to Likwidator? Przed oczami stanęły mu strzępki wspomnień - moment, w którym wynosił brata z płonącego domu. A potem mgliste urywki z życia poza klatką.
- Nie zostawimy cię tak, jesteś po części jednym z nas. - usłyszał Dean. - Szybko, nie mamy całej nocy! Reszta na nas czeka, musimy uciekać. Eksperyment zakończony.
Dean nie wiedział, co popchnęło go do tego, by wstać i boso wybiec z klatki, za jasną blondynką w czarnej, wyciętej po bokach bluzie z kapturem.
- Masz skrzydła? - zapytała tylko, łapiąc Dean'a za rękę.
Szatyn przytaknął, nie przestając dotrzymywać kroku nieznajomej. Zdawało się, że nie pierwszy raz przemierzała te korytarze, tamtej nocy w mroczniejszym, nieznanym mężczyźnie wydaniu. Zrujnowane laboratoria tworzyły scenerię wyjętą prosto z horrorów, które szatyn zdawał się skądś kojarzyć - pamiętał, że walczył kiedyś z czymś ciemnym, złym, ale co to było?
Na pewno nic, o czym można by mówić głośno.
Podobnie ubranych do nieznajomej było jeszcze pięć osób, które napotkali przy wielkiej wyrwie w ścianie oddzielającej wnętrze Szkoły od pustkowia. Dean natychmiast rozpoznał tę dziewczynkę, którą widział poprzedniego dnia, bowiem była ubrana podobnie do niego - jej ubrania były odpowiednio dopasowane do jej postury.
- Kim on jest, Max? - zapytał pewien chłopak, rozglądając się wokoło.
- Jednym z nas, Iggy. A teraz uciekamy. - zarządziła Max, jak domyślał się Dean. - Dasz radę lecieć? - zapytała blondynka, patrząc na niedawny obiekt badawczy. - Fang, bierz Angel. - dodała.
- Myślę, że nie mam innego wyjścia. - odpowiedział Dean, zdejmując białą koszulkę.
Chwila bólu była zapłatą za pokazanie czarnokremowych skrzydeł. W żyłach Dean'a buzowała adrenalina, z którą mógłby okrążyć świat bez zatrzymywania się.
- Lecimy. - mruknął Fang, nieufnie mierząc wzrokiem Dean'a, który w ręku trzymał swoją koszulkę. Prychnięciem skwitował fakt nieco niezbyt dyskretnego gapienia się Max na klatkę piersiową nieznajomego, a było na co popatrzeć.
Nagle pojawiło się jeszcze pięć rozmaitych par skrzydeł, zaś dziewczynka, która ich nie rozwinęła, podniesiona została przez Fang'a. I wszyscy odlecieli jak najszybciej, kierując się za jasną blondynką ku jakiemukolwiek schronieniu. Wtedy Dean po raz pierwszy od dwunastu miesięcy posmakował wolności, zaś zimne, nocne powietrze ostudzało gotujące się w nim emocje. Z jego bladej twarzy nie schodził uśmiech.
Nieprzyzwyczajony jednak do dalekich podróży, szczególnie o własnych skrzydłach, Dean męczył się w miarę opadania adrenaliny. Był bezpieczny wszędzie poza Szkołą, tam, gdzie nie było Likwidatorów - i wierzył nawet, że już więcej żaden z nich nie stanie na jego drodze. Z ulgą przyjął zarządzenie przez Fang'a postoju w celu regeneracji sił. Nie wiedział, ile przebyli, ale zostawili przeklęte laboratorium daleko za sobą. Był już ranek, słońce mieli za sobą. Oświetlało im drogę.
Lądowanie było w praktyce wiele trudniejsze, niż poderwanie się do góry. Dean, podlatując po kilka, kilkanaście metrów przy próbie ucieczki, nie musiał się za bardzo martwić amortyzacją. Tym razem jednak zdał sobie sprawę z tego, że to może nie być takie łatwe, jak w teorii. Z zazdrością spojrzał na Max, która zwinnie zniżyła swój lot i zgrabnie wylądowała na trawie. Spróbował zrobić to samo, jednak z marnyn skutkiem.
- Och, sukinsyn! - wrzasnął Dean, ledwie omijając drzewo. Złożył czarnokremowe skrzydła, po czym przekoziołkował się jeszcze kilka metrów dalej.
Lądowanie było czymś, nad czym na pewno musiał popracować.
- Wszyscy cali? - ktoś zapytał.
Chyba nie tylko on musiał wziąć się za naukę poprawnego lądowania.
- Gazownik się obtłukł, a ten z labo? - usłyszał głos Max.
- Chyba jestem cały. - odparł Dean.
Mężczyzna zebrał się z ziemi, chwilę później podszedł bliżej tajemniczej szóstki. Zauważył kilka zadrapań na twarzy Angel, jak się domyślał, potem Max zwróciła się do trzeciej dziewczyny, nazywając ją Nudge.
- Schowaj skrzydła. - powiedział Fang. - Wystarczy nam wrażeń. I, kim ty w ogóle jesteś?
Dean odwrócił się kiedy tylko pojął, że to było do niego. Posłusznie schował skrzydła, które zniknęły po chwili w jego plecach, a on narzucił na siebie koszulkę.
- Jestem trzydzieści pi... znaczy, nazywam się Dean. - spuścił głowę, wstydząc się tego, że zamiast imienia zaczynał od numeru identyfikacyjnego.
- Nie urodziłeś się w Szkole. - zauważył Fang.
- Nie... ktoś mnie porwał, nie pamiętam gdzie, jak... Wczoraj Ludzie w Białym Kitlu powiedzieli, że minął dokładnie rok od rozpoczęcia badań na mnie... - zaczął tłumaczyć Dean. - Odebrali mi wspomnienia... z poprzedniego życia mam tylko jakieś strzępy, urywki, ten naszyjnik i tatuaż. Wiem tylko, że mam brata, nazywa się Sam. Muszę go znaleźć...
- Być może pomoże ci odzyskać część dawnego życia. - mruknął Gazownik. - Szkoła posunęła się do porwań i testów na ludziach, którzy mają rodziny. To szczyt wszystkiego.
- Nie zostawimy cię tak, Dean. - pokręciła głową Max. - Jesteś jednym z nas, co nie? - Dean z zaskoczeniem zobaczył, że inni skinęli głowami, nawet Fang. - Pamiętasz cokolwiek więcej z poprzedniego życia, nazwisko? Twój brat musi mieć takie samo.
- Nie pamiętam nawet tego. - posmutniał Dean. - Nie pamiętam własnego nazwiska. - odwrócił wzrok.
Zapadła cisza. Fang zastanawiał się nad czymś, Nudge stała przy trzecim chłopaku - Iggy'm. Gazownik tłumaczył coś Angel, siedząc z nią na ziemi. I tylko Max patrzyła na Dean'a.
- Od dzisiaj, póki nie znajdziesz brata i nie poznasz swojego nazwiska, nazywasz się Dean Ride. Jesteś jednym z nas, witaj więc w rodzinie. - odezwał się Fang.
