Rozdział 1


Warning : Dużo pierdolenia o niczym. Potem się będą bardziej mordować. Teraz trochę wyjaśnień, a mianowicie Ryouta i Seijuurou to bliźniaki dwujajowe i mają wspólne nazwisko. Mój wybór padł na Kise - sama nie wiem czemu. Reszta nie uległa zmianie i wszyscy zwracają się do siebie po imieniu nie używając żadnych japońskich zwrotów grzecznościowych. Jak również pewnie zauważyliście przy każdym akapicie będę pisała kto w danym momencie przedstawia historię, bo inaczej byście się pogubili na stówę c:' Mój mózg jest nie do ogarnięcia~


- Zastanawiałeś się kiedyś co mogłoby się stać gdybyś na swoją szóstą w życiu gwiazdkę zamiast nowych zabawek dostał naostrzony nóż?

- Hę...?

- No, ja też nie.


[Seijuurou]

Czy twarz, która potwierdza ciszę, przeżyje będąc uciskaną i kryjąc swoją nienawiść? By dostąpić cudu, czasem odrzucam swoje serce, pomimo, że twoje łzy mnie bolą. Im głębsza jest ciemność, tym jaśniej błyszczą gwiazdy, prawda? Skoro tak to nawet jeśli zmienię swoją duszę w zło, lub coś podobnego, zdołasz mi wybaczyć? Do tego czasu, gdy świat się zmieni. Zamachnę się mieczem płynącej krwi. Dla ciebie, którego będę bronić pod niebem. Ci, którzy idą ścieżką rzezi, nie mogą wrócić z obranej drogi. Jeśli rozpadnę się i zamienię w popiół to i tak cię nie opuszczę. Uda mi się, nawet jeśli nasze splecione palce się rozłączą. Gdyby szczęście było widzialne - gdybym mógł ci je pokazać - spróbowałbym stanąć na końcu ciemności. By w końcu z niej wyjść. Tego poranka, gdy świat się zmieni, najprawdopodobniej zmrużę oczy i popatrzę w górę czekając na chwilę, po której zdołam objąć ramionami ciebie i światło.


[Ryouta]

Ty to ja, czy ja to ty?

Każdy twój płynny ruch, każde zaczesanie włosów za ucho, każde nawet najcichsze westchnienie. Czuję to, czuję całym sobą. Wiem, kiedy jest ci źle, kiedy masz zły humor, kiedy cię coś trapi. Nawet niewielka zmiana w twojej mimice twarzy bądź też oczach pozwala mi odkryć wszystko. Czytam z twojego ciała jak z otwartej księgi, pogódź się z tym w końcu. Jesteśmy identyczni, czyż nie? Idealnie pasujące do siebie dwie połówki serca, jabłka…?

Ale czy to ważne?

Nie, bo przecież chodzi tylko o to, że jestem nieodłącznym elementem twoje życia. Może nawet znam cie lepiej niż ty sam siebie? Nie możesz się tego wyprzeć. Za często udaje mi się wywołać uśmiech na twoich ustach, które ostatnio tak często wygięte są ku dołowi. Za często ci doradzam w wielu sprawach. Za często podejmuję za ciebie decyzje, na które nigdy byś nie wpadł.

Beze mnie nie dałbyś rady już istnieć. To właśnie ja jestem twoją podporą, która pomaga ci przedrzeć się przez próby, jakie stawia los. Wiesz o tym doskonale, jednak mimo tego nigdy nie usłyszałem od ciebie prostego słowa jakim jest „dziękuję".

To aż takie trudne?

Naprawdę nie możesz się zdobyć na tak mały gest, który uradowałby moje serce i sprawił, że starałbym się jeszcze bardziej ułatwić ci życie? Zrobiłbym dla ciebie dosłownie wszystko. Nawet zabiłbym z zimną krwią, gdyby to było koniecznie i miało w czymś pomóc.

Naprawdę się staram, żebyś to zauważył. Pojął w końcu, że jesteś ode mnie uzależniony i potrzebujesz jak tlenu, którym oddychasz. Co by się stało gdybym przestał? W kilka sekund twój świat ległby w gruzach. I wiesz co? Tylko ta wizja przeraża mnie tak bardzo, że nie potrafię tego uczynić. Za bardzo zależy mi na twoim szczęściu, szczerym uśmiechu, którym tak rzadko mnie obdarzasz.

Hm, zaczynam pieprzyć jak jakaś poroniona baba. To jasny znak, że powinienem już dawno temu smacznie sobie chrapać, a nie rozmyślać nad takimi bzdurami. Jeszcze się okaże, że wyrosnę na postrzelonego filozofa, który będzie żył w jakiejś zgrzybiałej beczce. Uroczo.

- Ej, Ryouta, śpisz? – jego szept zakłócił ciszę panującą w pokoju.

Nie odzywałem się, doskonale markując głęboki sen. No idź już. Wiem jak długo czekałeś, żeby móc się w końcu trochę pobawić. Nie przejmuj się mną i daj się ponieść wewnętrznemu pragnieniu, które sprawia, że cały aż dygoczesz.

- Ryouta? – spytał, przebiegając palcami po moim odsłoniętym ramieniu.

Cholerna gęsia skórka, yh.

- Wiem, że nie śpisz debilu, ale dziękuję za twoje nieme pozwolenie – nachylił się i musnął trupiobladymi wargami mój bark.

Jego bordowe kosmyki załaskotały mnie w kark przez co omal się nie roześmiałem. Chyba to wyczuł bo westchnął rozbawiony i podniósł się z łóżka biorąc przy okazji swoją podręczną torbę. Spod wpółprzymkniętych powiek obserwowałem jak upewnia się czy wszystko spakował, poczym z radością kieruje się w stronę drzwi.

- Tylko pamiętaj, że będę czekał na ciebie rano. Nie spóźnij się jak ostatnio – mruknąłem przewracając się na drugi bok, żeby lepiej go widzieć.

W jego czerwonych tęczówkach zamigotały łobuzerskie ogniki :

- Tak jest wasza wysokość. Obiecuję zając się tobą porządnie jak wrócę – wyszczerzył się zwycięsko widząc moje zażenowanie.

- Dowcipniś się znalazł – wytknąłem mu język, okrywając szczelniej kołdrą – Idź już, wiem że nie możesz się tego wprost doczekać.

- Jak ty mnie znasz – puścił mi perskie oko i zanim zdążyłem mrugnąć już go nie było.

Westchnąłem zrezygnowany, mocniej wtulając się w miękki materac łóżka. No i kolejną nockę mam z głowy. Cóż za radość.


- Życie jest tylko przechodnim półcieniem. Nędznym aktorem, który swą rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada. Powieścią idioty, głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.*

- Znów się naczytałeś Szekspira?

- No. Lubię gejowskie tragedie.


[Seijuurou]

Pragnienie…?

To jest pierwszy dzień moich ostatnich dni. Zabudowałem to wszystko, a teraz odstawiam na bok. Wspiąłem się naprawdę wysoko, żeby teraz obserwować jak powoli moja forteca się wali. Nie potrzebujesz żebym został, więc ostatnia nadzieja odeszła. Pozostawiam moją wiarę w boga i moje zaufanie do ciebie daleko za sobą. Teraz nie ma już nic więcej, co mógłbym spieprzyć. Pragnąłem czegoś realnego, pragnąłem czegoś prawdziwego, pragnąłem czegoś rzeczywistego w tym świecie pełnym kłamstw. Jestem jedynym bez duszy, jedynym z tą dużą pieprzoną dziurą w środku. Teraz opowiem nową bajkę, siedemnaście lat na mojej drodze to samo piekło. Masz i posłuchaj swojego pierwszego razu, twardej linii, złego szczęścia, pierwszego pieprznięcia. Nie myśl, że masz wszystko służące tylko dla zabawy. Znasz mnie, nienawidzę cię, tak mocno, że można to nazwać miłością.


[3osobówka]

Idealne ciało. Miękka, gładka, niemal biała skóra. Delikatne rysy szczęki, pociągnięte lekko ku górze, uwydatniające kości policzkowe. Chuderlawe ramiona, teraz lekko drżące z powodu przejmującego chłodu, który panował w pomieszczeniu.

Długie, brązowe włosy rozrzucone na miękkiej poduszce. Skrzyżowane nogi, mocno przypięte sznurami do łóżka. Dłonie skrępowane szorstkim rzemieniem, uniesione ku górze, przyszpilone do framugi mebla. Nagie piersi, ściągnięte brodawki, szybko unosząca się klatka piersiowa.

Cichy szloch, doskonale tuszowany przez gałgan, zrobiony ze szmat, wepchnięty prosto w małe i wąskie usta. Gęsia skórka, mokre ślady łez płynących spod wpółprzymkniętych powiek, aż do zgolonego łona.

Ujmujący smród strachu, wymieszanego z potem i chemikaliami. Upajający swoją prostotą, kojący wewnętrznego potwora łaknącego krwi, przemocy, zabijania…? Tak łatwo wyczuwalne drgania powietrza, łkanie proszące o litość. Czysta słodycz wypełniająca zamknięty pokój, do którego nikt nie miał wstępu.

Zgrzyt przesuwanego ostrza po stalowych ramach łóżka.

Stłumiony krzyk przerażenia, szamotanie ciała, próbującego się uwolnić. Cichy śmiech osoby stojącej obok. Szuranie przysuwanego krzesła. Odgłos zapalanej zapalniczki, głośny wydmuch, gryzącej w skrzydełka nosowe, papierosowej mgiełki.

- No to jak, księżniczko? Znasz już odpowiedź na pytanie?

Spokojny, lekko sarkastyczny głos odbił się echem po, pomalowanych na ciemne kolory, ścianach. Pod jego wibrującym wpływem zewnętrzny ustrój dziewczyny pokrył się jeszcze bardziej widoczną gęsią skórką. Niezrozumiały bełkot wyrwał się z krtani ofiary, która ostatkiem sił mocno się szarpnęła, próbując uwolnić.

- To bez sensu i tak nie uda ci się rozplatać z tych więzów. Tylko zrobisz sobie większą krzywdę.

Ta luźno rzucona uwaga zaowocowała kolejną serią zduszonych dźwięków i jeszcze mocniejszym wyginaniem organizmu.

- Oh, a gdzie moje maniery? Przecież, nie możesz mówić… to może kiwaj głową na boki na słowo „nie", a w górę i w dół na „tak", dobrze?

Wierzgnęła szaleńczo nogami. Niemy krzyk próbował wydostać się z jej gardła.

- To chyba, oznacza, że się nie zgadzasz… oh, jakaś ty uparta. No trudno. Na pewno i tak nie znasz odpowiedzi. No nic, niech stracę.

Szurnęła przesuwana skrzynka, zabrzęczał poruszany metal. Przerażony wzrok dziewczyny zatrzymał się na wyciągniętym skalpelu. Głośno przełknęła śliny i wydusiła z siebie jęk pełen desperacji.

- Spokojnie, mamy czas. Zajmę się tobą powoli i dokładnie.

Przyłożył narzędzia do delikatnej, bladej skóry. Pewnie zrobił nacięcie dokładnie przy samej krtani i szybko pociągnął aż do pępka. Wrzask bólu, wydobyty z roztrzęsionej ofiary i kolejne fale łez obmywały dopiero, co wydobytą krew z wnętrza żył.

Nacinał kolejne warstwy mięsa z niemal chirurgiczną precyzją nagradzaną agonalnymi krzykami, a wszystko to uzupełniał słodki zapach świeżej, dziewiczej posoki, która karmazynowymi strumykami sunęła po rozpalonym, trzęsącym się ciele.

- Mogłabyś się przestać drzeć? Słyszysz samą siebie? Nie wiem, jakim cudem byłaś w stowarzyszeniu chóru.

Odłożył skalpel na bok, nachylił się nad raną i nacisnął ją palcami. Przeciągły, dziewczęcy jęk, mocniejsze zaciśnięcie dłoni w pięści. Palące uczucie, otwieranych płatów półtuszy i delikatne rozchylenie ich na boki. Widok pulsującego serca, drganie krtani, szum płynącej krwi.

Cichy śmiech, pomieszany z rzężeniem ofiary.

- Masz problemy z wątrobą, księżniczko? Spokojnie, nie ma co ryczeć, to tylko trochę zbędnego tłuszczu. Zaraz to usuniemy.

Dotknął brązowego organu nożykiem. Powoli zdrapywał lekko żółtawą substancję, nagrodzony wygięciem się kręgosłupa w łuk. Rozochocony mocniej przycisnął wrażliwą powierzchnię. Wykwitła, karminowa róża na białej, plastikowej powierzchni sztućca.

- Cudowne.

Wyjął szeleszczący woreczek z kieszeni płaszcza. Zdławiony wrzask uczennicy przerwał pełną napięcia ciszę, kiedy rozpoznała substancję. Starannie odmierzył szczyptę, która miło zgrzytała przez ocieranie o siebie drobinek, które swobodnie opadały na otwartą, po raz pierwszy, jamę brzuszną.

Skowyt agonii był za głośny. O wiele za głośny.

- Skarbie to tylko odrobinka soli, nie krzycz tak, bo inaczej będę ci musiał uciąć język.

Ostrzeżenie, odbiło się echem, wwiercając się głęboko w przemęczony mózg. Jednak to było zbyt silne. Zbyt wielki ból targał teraz jej ciałem, żeby mogła przestać. Potwornie dającym jej się we znaki, szarpiącym już i tak umęczony organizm. Cały czas, bez przerwy, bez wytchnienia, niemal nie do wytrzymania psychicznego. Umrze, na pewno, umrze – była tego pewna.

- Ok, sama tego chciałaś.

Szybkim ruchem ręki wyjął szmaciany gałgan. Błysnął nóż ucinający połowę krzyku błagającego o pomoc. Plask upadającego języka na podłogę. Bulgotanie posoki, wydobywające się z jamy ustnej ofiary, nadal próbującej zawołać kogoś, kto przybyłby ją uwolnić.

- No nie. Tak to mi się udusisz i za szybko zdechniesz! Chociaż w sumie…

Naciągnął policzek i przedziurawił go na wylot średniej wielkości skalpelem. Mocno szarpnął w dół, przekrawając mięso, aż do ucha. Jucha kapała na już i tak uświnioną, mocno czerwoną posadzkę.

- Chyba nie za bardzo dbałaś o zęby. Toż to wstyd, żebym musiał podcinać tak zaniedbaną kobietę!

Zamachnął się z radością wsłuchując się w głuchy zgrzyt przesuwanych dziąseł.

- O wiele ładniej.

Strzepnął z zakrwawionego łóżka resztki pozostałe po wcześniejszych „kłach". Zagwizdał zadowolony i nucąc zapalił papierosa z głośnym pyknięciem zapalniczki. Ciche łkanie dziewczyny, łączące się z dławiącą walką o każdy oddech.

Podobno śmierć można zobaczyć w oczach osoby, która umiera. Najpierw przybiera ona formę buntu i zażartej walki o życie. Potem jest tylko strach, przed ogromem bólu i samym faktem, że to się dzieje naprawdę. Następnie przechodzi to w słodką bezsilność i otępienie umysłu, który już nie ma się siły bronić się przed beznadziejnością sytuacji. Po tym pojawia się złudna nadzieja, że może to zaraz wszystko minie i z powrotem będziemy mogli odetchną pełną piersią. Na samym końcu można zobaczyć ostatni błysk tęczówek – piękny moment przychodzącego ukojenia, pod cieniem kosy żniwiarza dusz. Piękne odzwierciedlenie ostatecznego konania.

A potem wszystko zamiera.

Wydmuchnął dym papierosowy z ust i zgasił go na jej żołądku. Niezrozumiały dźwięk ponowienie wyrwał się z gardła ofiary. Cichy, niemający siły przebić się przez ściany pomieszczenia. Pogodzony ze zbliżającą się śmiercią. Trzeci etap nadchodzącej zagłady, ah jak słodko.

- O, dziura. Chyba jednak musimy nieco przyspieszyć atrakcje zaplanowane na dziś, bo coś widzę, że się nam tutaj zaraz wykrwawisz.

Włożył dłonie wprost pod serce, przy okazji niszcząc kilka zawadzających po drodze żył. Chlust wypływające posoki, kolejna salwa szaleńczego śmiechu i zaciśnięcie palców na organie. Miarowo, spokojnie, w wyznaczonym tępię, niczym przy jakimś tańcu. Raz, dwa, trzy i raz, dwa, trzy i raz, dwa, trzy.

Czuł pod opuszkami, pękające wiązadła, guzki wytworzone pod wpływem zbyt dużej siły. Coraz głośniejsze bulgotanie dziewczyny i następne strumienie łez spływające razem z pozostałościami juchy po okaleczonej twarzy wprost ku rozprutemu brzuchowi.

Cofnął rękę od serca, a raczej ciasno zbitej kulki mięsa, która z ledwością jeszcze biła. W zielonych tęczówkach kobiety pojawiła się głupia i niczym nieuzasadniona nadzieja, że to już koniec. Że jednak udało jej się przeżyć i teraz będzie juz wszystko dobrze – co za pieprzona mantra. Ale mamy już czwarty stopień przychodzącej śmierci, idealnie.

Pokręcony uśmiech, wykrzywił wargi mordercy, gdy zacisnął z całej siły dłoń na wcześniej maltretowanym organie. Głuche pęknięcie, ogłaszające rozerwanie tkanek i tym samym zaprzestanie jakiejkolwiek pracy polegającej na pompowaniu posoki przez cały układ krwionośny.

Ostatni, cichy wrzask, jasny błysk ulgi w oczach, wygładzenie twarzy wykrzywionej w agonii i ostateczne sflaczenie reszty ciała. Kulminacyjny moment nadszedł – jego robota skończona.

Z cichym szelestem podniósł się z krzesła i oblizał palce z pozostałości karmazynowej cieczy głośno przy tym mlaskając. Rozejrzał się po pokoju i westchnął z niesmakiem :

- Trzeba tu będzie znowu posprzątać. Ale to później, o tak, później…


- Zabijaj dla mnie, krzycz dla mnie, cierp dla mnie.

- Masz zapędy prawdziwego sadysty. Chyba najwyższy czas przerżnąć cię najbliższym kaktusem, żeby złagodzić twoje chore upodobania.

- Nie zapominaj kto jęczy pode mną każdej nocy, Ryouta.

- Ups, wydało się.


[Seijuurou]

Niebo wygląda, jakby miało zacząć padać. Dlaczego ja tak samo jak ono nie potrafię wypluć smutku prosto na chodnik? Kulę się, myśląc o jutrze, martwiąc się, że wszystko może się rozpaść. W głębi serca wiem, że rozglądanie się dookoła za następnym dniem nie da mi żadnej odpowiedzi. Przyszłość przypomina puste, niekończące się płótno. Co powinienem na nim naszkicować? Rzeczywistość zaczyna zabarwiać to wszystko na czarno, jednak ja chcę żeby lśniło jasnym światłem. Zrobię na przekór. Tylko podaj mi rękę. Razem udźwigniemy pędzel, którym namalujemy nowy, lepszy świat.


[3osobówka]

Ciche tykanie, budzika stojącego na zagraconej magazynami samochodowymi, szafce nocnej, było niczym kołysanka, która usypiała zmęczony umysł, przeładowany doświadczeniami minionego poranka. Tarcza przypominała księżyc w pełni, a mocny ciemnoniebieski kolor farby jaką było pokryte urządzenie, granatowy nieboskłon bez ani jednej gwiazdy.

Smukła i giętka, dłuższa wskazówka przesuwała się do przodu, co sekundę nerwowo przeskakując z miejsca na miejsce. Druga, grubsza, obszerniejsza i zdecydowanie krótsza, delikatnie drgała, czekając na swój ruch, który nastąpił po dokładnie odmierzonej minucie.

Mechanizm głośno stęknął, jakby w proteście przed wykonywaną pracą, jednak ruszył z miejsca, pokazując obserwatorowi, równą godzinę piątą rano.

Na dworze rozległ się ogłuszający odgłos kościelnego gongu, który oznaczał zakończenie dzisiejszego czuwania przy niedawno co zamordowanej dziewczyny. Głębokie, ciężkie i głośne brzmienie dzwonka, zagłuszyło wszystko, oblewając cię falą dreszczy, które wprawiły w drganie twoje ciało.

Gęsia skórka, tak szorstka i górzysta w dotyku. To niemiłe uczucie niepokoju, kiełkujące głęboko w twoim sercu.

Dusza zadrgała, słysząc rozdzierający dźwięk połączony ze stukotem butów rodziny zmarłej. Nieznośne dudnienie kroków, tak doskonale słyszalne w tym ogromnym i pustym domu, niesione przez długie, pokrętne korytarze.

Żałobna cisza zdawała się wyżerać twoje bębenki niczym szatańskie chichoty. Chichoty płynące prosto z czeluści piekieł, pragnące cię do nich wciągnąć. Złośliwe, zajadle walczące o twoją uwagę, by móc cię w pełni pochłonąć.

Pomalutku zaczynając od palców rąk – drętwe, zaciśnięte ciasno ku wewnętrznej stronie dłoni, niczym niemowlę niezdolne do żadnego ruchu.

Ramiona – sztywne, pozbawione czucia, przylegające ciasno do klatki piersiowej, mocno ją obejmujące.

Szyja, leżąca no obolałym obojczyku, opierająca zwisająca z niej głowę, bez życia, bez ruchu, bez zmysłu.

Zapadnięty brzuch, wystające kości żeber, płuca nieporuszające się pod cienkim kawałkiem mięsa, mięśni i skóry. Brak tlenu, brak siły, brak trwania.

Kości biodrowe, sflaczałe nogi, powyginane pod dziwnym kątem, zakończone skurczonymi stopami, bez obuwia, ukazujące chorobliwą bladość karnacji.

Słabe ciało, zmęczone życiem, pragnące tylko zaznać spokoju. Odpocząć, odejść, uciec… o tak, i najlepiej nigdy nie powrócić. Lecz to nie koniec pochłaniania twojego organizmu, przecież jest on bardziej złożony, podobno tak idealny.

Wyimaginowane hałasy nasilają się, wżerają głębiej w twój umysł, raniąc cię. Szarpią nerwy, pobudzają neurony, tracisz kontrolę nad sobą. Świrujesz…? Śmiech, kolejny i za nim następny, tak złośliwie wystawiający cię na próbę. Szatańsko doskonały, uderzający prosto w wybrany cel.

Dusza.

Przecież zjedzenie twojego ciała to jedno, a pochłonięcie jestestwa to drugie. Jesteś osłabiony, nie możesz walczyć, zabranie ci jej przychodzi łatwo, bo jesteś bezsilny. Nie stawiasz oporu, bo po co? Przecież już i tak wszystko ci jedno, pozwalasz ot tak, zabrać coś co powinno być tylko twoje. Nietykalne, osobiste, bo przecież to cały ty.

Smakują twoją jaźń powolutku, delektuje się każdym kęsem, każdym liźnięciem, każdym sokiem twojej świadomości, który wypływa poprzez coraz mocniejsze zaciskanie zębów. Twoje marzenia, twoja prawdziwa osobowość, twoje poglądy na świat. To wszystko znika, z każdym następnym gryzem. W końcu nie pozostaje już nic – pustka, ziejąca czarną otchłanią zapomnienia.

Stajesz nad nią, pochylasz się… skoczyć, czy nie?

Jest taka głęboka, bezludna, kojąca swoją smolistą, asfaltowa barwą. Powinno cię to przerażać, więc czemu jest na odwrót? Czujesz się dziwnie bezpłciowy, nie posiadasz własnej woli, więc w sumie wszystko jedno, prawda?

Przenosisz ciężar swojego ciała na palce, uginając delikatnie kolana, szykując się do ostatecznej decyzji.

Głośne szepty, denerwują cię, ale niby czemu? Tylko z ciebie szydzą, podjudzają cię, subtelny szept płynie razem z wiatrem przynosząc złośliwe komentarze i podpowiedzi : „Skacz, skacz, o głupi nieszczęśniku! Straciłeś wszystko, straciłeś sam siebie, więc czemu się jeszcze zastanawiasz? Uwolnij się od tego ciężaru, zrób krok na przód, no idź!".

Głęboko wzdychasz, zirytowany całą tą szopką. Nic nie rozumiesz, nie pojmujesz co się wokół ciebie dzieje, ale po co ci to? Wystarczy, że podjąłeś już decyzję.

O tak, właśnie tak…

Uginasz bardziej kolana i z delikatnym uśmiechem obracasz się w kierunku hałastry, która w napięciu czekała na twój ruch. Widzisz ich niezadowolone twarze, wykrzywione to w furii to w zdziwieniu pomieszanym z szokiem.

Zadzierasz głowę do góry, uśmiechasz się delikatnie i omijasz ich idąc w stronę dobrze ci znaną. Bo właśnie podjąłeś decyzję, która zaważyła na twoim dalszym istnieniu. Wybrałeś dobrą drogę, chyba najlepszą z możliwych.

Bo właśnie o to chodzi, żeby żyć dalej mimo przeciwności losu. Kroczyć w krętym labiryncie pełnym zdradliwych osób, pułapek i katastrof, które dotkliwie ranią. Jednak prawdziwą sztuką jest mimo wszystko, zagryźć zęby, wstać i pruć dalej, nie poddając się. Upaść na kolana, wydając z siebie żałosne jęki i głośno zapłakać nad własnym nieszczęściem. Żyć dalej mimo przeciwności losu, żyć i cieszyć się wszystkim co się wokół siebie ma.

... tsk. Prosto powiedzieć, ale trudniej zrobić, czyż nie?


- Jak długo jeszcze będę musiał krzyczeć, żebyś w końcu zrozumiał jak bardzo mnie skrzywdziłeś?

- ...pierdolisz.


[Ryouta]

Powiedz mi, czym jest prawdziwa siła?

Ta jedyna, dzięki której potrafisz praktycznie wszystko znieść.

Czy jest to może fala inteligencji, która obmywa twoje ciało i sprawia, że myślisz trzeźwo nawet w najgorszej sytuacji, w jakiej mógłbyś się znaleźć? Mózg pracujący na najwyższych obrotach. Patrzenie na wszystko i wszystkich z wyższością. Poczucie pieprzonej lepszości, mimo tego, że tak naprawdę jesteś niczym. Małym, żałosnym istnieniem, któremu trochę bardziej się poszczęściło i dostał od życia prezent w postaci większej ilości szarych komórek. A przecież i tak wystarczy jeden ruch ręki mało życzliwej ci osoby, żebyś mógł zasnął snem wiecznym kilkanaście metrów pod ziemią. To naprawdę szalenie zabawne, nieprawdaż?

A może to siła fizyczna? Za muskułami kryjesz swoje prawdziwe ja. Pokładasz w nich wszystko i wierzysz, że tylko one mogą cie obronić. Więc ćwiczysz jak otumaniony, nic do ciebie nie dociera. Ale czy to coś złego? Chcesz tylko poczuć się pewniej. Otulić się kokonem bezpieczeństwa. Odizolować? Gdyby to było takie proste, prawda? Mimo wszystko nadal czujesz, że jesteś przez wszystkich otaczany. Niczym zaszczute zwierze, miotasz się, gryziesz i drapiesz, żeby tylko znaleźć swój kąt, w którym będziesz mógł odpocząć i choć raz przestać się bać o własne życie. Ale czy masz pewność, że takie miejsce w ogóle istnieje, a nawet jeśli, to czy właśnie tobie jest pisane?

Czy naprawdę te dwa typy, aż tak bardzo różnią się od siebie? One chcą tylko spokoju. Spokoju, w którym będą mogły się rozwijać, spełniać ukryte marzenia, przy okazji nie musząc się martwić o złośliwe uśmiechy i zawiść otoczenia.

Jednak odwieczna walka, toczy się między nimi od niepamiętnych czasów. Czy tak odmienne od siebie grupy będą potrafiły współpracować mimo tego, że tak wielką nienawiścią do siebie pałają? Może istnieje szansa na zażegnanie konfliktu, połączenie sił i życie razem w zgodzie?

Wiem, że od razu z twojego gardła wyrwie się krótkie, nieznośnie irytujące słowo jakiem jest „nie". Nawet nie będziesz chciał mnie słuchać, uznasz, że zwariowałem i na pewno przywalisz na do widzenia. Nie zrozumiesz… nie będziesz nawet próbował.

Jak zwykle zostawisz mnie samego z tłokiem myśli, przelatujących przez głowę. Znów spędzę bezsenne noce na kalkulowaniu tego wielkiego bajzlu, jakim było dotychczasowe życie. Czemu wtedy postąpiłem, tak a nie inaczej? Dlaczego tak często nieprawdziwy uśmiech wkrada mi się na wargi? Ktoś mnie tego nauczył? Od kiedy moja egzystencja stała się jednym, wielkim kłamstwem, w którym już powoli zaczynam tonąć?

Nie rozumiem tego.

A to wszystko przez te twoje przenikliwe oczy, które potrafią przejrzeć mnie na wylot. Wypalają dziurę w sercu, sprawiając, że boleśnie krwawi, przypominając mi ciągle o swoim istnieniu. Jak bardzo przez to poplamiona jest moja dusza? Ile już rys powstało na niej, tylko przez to twoje durne, jasne spojrzenie?

Próbowałem przed nim uciec, schować się, ignorować – nic z tego. Moje ciało do niego lgnęło. Nie, ja cały do ciebie lgnąłem. Byłeś moim światłem. Byłeś moją nadzieją. Byłeś moją pociechą.

Lecz teraz patrzę przez szybę okna na twoją czarną, lekko zamazaną, przez deszcz sylwetkę, zlewającą się z szarym otoczeniem. Pieprzona melancholia wisi w powietrzu, wprawiając mnie w wręcz podły nastrój. Depczesz czubkiem buta niedopałek papierosa i żwawym krokiem przemierzasz, praktycznie opustoszałą ulicę. Odprowadzam cię wzrokiem, aż do końca zakrętu, za którym znikasz. Gdzie się tak spieszysz? Co cię tak goni? Dziewczyna? Jakieś ważne spotkanie? Żądza krwi? Jakże to irytująco fascynujące, szczególnie, że dotyczy właśnie twojej osoby.

Jestem naprawdę ciekawy od kiedy przestałeś mówić mi o wszystkim. Zaciskam usta, patrząc się na kawałek asfaltu, na którym jeszcze przed chwilą stałeś, nerwowo paląc i gniotąc w dłoniach paczkę od Marlboro. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że znów zacząłeś palić? Czemu się chowasz? I to, o zgrozo, jeszcze przede mną? Przed osobą tobie najbliższą.

Ale czy i ty nie masz już dość tego ciągłego udawania? Krycia się pod zbiorem masek, które dokładnie przykrywają twoje prawdziwe myśli, reakcje, poglądy, słowa? Nie nuży cie to, w jakiś sposób nie dręczy? Naprawdę tak bardzo kochasz żyć w tym gównie, gdzie tak naprawdę nie liczą się twoje uczucia czy potrzeby, ale praca, jaką wykonujesz? Im więcej twój wysiłek jest wart tym lepiej – nie sądzisz, że to paranoja? Bo wiesz ja mam już coraz mniej siły. Nie chcę się ciągle chować. Nie chcę… tak bardzo nie chcę! Czemu nie mogę robić rzeczy, których naprawdę pragnę? Móc rozwinąć skrzydła chociażby na jedną, krótką chwilę, żeby poczuć prawdziwą i słodką radość płynącą z poczucia wolności. Nawet, jeśli miałoby mi się za to później oberwać. Mam na to tak wielką ochotę, ale nie mogę. Kurwa. Chociaż w sumie to i tak bez znaczenia. Przecież to nikogo nie obchodzi, a w szczególności ciebie.

Przejeżdżam palcami po zimnej powierzchni szkła, cicho wzdychając.

Powiedz, Seijuurou, jak bardzo mnie nienawidzisz?


*Fragment tragedii Williama Szekspira „Makbet" – akt V.