Kiedyś chciałem napisać coś lekkiego, na poprawę mojego humoru... Nie udało się i wyszły cztery rozdziały ,,tego". Zawiesiłem opowiadanie, ale teraz postanowiłem je kontynuować. Jeśli nie lubicie opisów zdarzeń, przewińcie do oficjalnego napisu ,,Rozdział 1", ale nie polecam.
(jeszcze raz)
Zapraszam!
Prolog
W 1996 roku świat czarodziejski pogrążył się w najkrwawszej wojnie domowej, jaka kiedykolwiek zaistniała. Lord Voldemort największy czarnoksiężnik w historii podporządkował sobie czarodziejskie społeczeństwo po miażdżącym zwycięstwie w bitwie o Hogwart, w której jego siły śmierciożerców wygrały nad siłami uczniów szkoły i Zakonem Feniksa. Po przegranej bitwie czarodziejski świat zamilkł w żałobie. Zginęło wielu i wielu jeszcze miało zginąć, a ich największa nadzieja, którą był Złoty Chłopiec, zniknęła. Harry Potter po bitwie o Hogwart usunął się w cień zacierając za sobą ślady tak by nikt, nigdy nie mógł go odnaleźć a jego szkoła i świat przechodziły brutalne reformy dyktatorskich rządów Lorda Voldemorta.
Po przeszło dziesięciu latach po bitwie o Hogwart w 2007 roku społeczeństwo było całkowicie podporządkowane nowym rządom, a prawie każdy opór duszony w zarodku. Nastały mroczne czasy dla czarodziejów, a Lord Voldemort zbierał siły na kolejną wielką wojnę z jego największym wrogiem. Z mugolami.
Jednak nie każdy opór był niszczony, a te, które jakimś cudem się uratowały od publicznych egzekucji zeszły do podziemia, by tam działać z ukrycia i w jakikolwiek sposób przeciwstawiać się brutalnej sile. Nastał czas organizacji ,,Feniks". Jej odłam ,,Płomień Feniksa" żył nadzieją, że pewnego dnia WYBRANIEC powróci, ale mijały kolejne lata i tracili nadzieję. Próby odnalezienia Harry'ego Pottera kończyły się katastrofalnie uszczuplając ich szeregi, aż w końcu całkowicie z tego zrezygnowano i skupiono się na wojnie i odzyskaniu upragnionej wolności.
W roku 2011 śmierciożercy, którzy teraz oficjalnie zmienili nazwę nazywając się ,,Specjalnymi Służbami Bezpieczeństwa Magii" wypowiedzieli wojnę organizacji Feniks. Po dwóch latach walki organizacja była już tylko swoim dawnym cieniem, a Grupa Uderzeniowa nieustannie rosła w siłę. Jednak Feniks odrodził się z popiołów. Teraz było pewne, że jedynym sposobem na zakończenie tej wojny jest śmierć przywódcy. Śmierć Lorda Voldemorta.
Jednak istniała tylko jedna osoba, która była w stanie tego dokonać. Osoba, która wielokrotnie z nim walczyła i przeżyła. Osoba, o której krążyły legendy i opowieści. Osoba, o której pisano pieśni i śpiewano je idąc w bój. Harry Potter. Członkowie Płomienia wznowili poszukiwania, korzystając ze wszystkich dostępnych im środków, ale na próżno. Jednak ich losy przecięły się z losami młodego chłopaka, który demonstrował swą potęgę w każdy możliwy sposób. W 2013 roku, gdy skończył szkołę, zwerbowali go do Płomienia i wyznaczyli mu jeden cel. Wierzyli, że ON może tego dokonać. Że jego wielka moc i inteligencja godna samego Albusa Dumbeldore'a pomoże mu odnaleźć Harry'ego Potter'a.
Rozdział 1
Anglia 29 XI 2015 roku.
Hotel ,,Nocny Trakt"
Był wczesny ranek. Słońce dopiero wstawało nad miastem Nottingham i powoli budziło mieszkańców. Młody chłopak o jasnych włosach i bladoniebieskich oczach wstał z łóżka czując ciepłe promienie na swojej twarzy. Założył na siebie szlafrok i zamknął się w łazience. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i skrzywił się odwracając wzrok. Wziął szybki prysznic i wyszedł.
Ubrał się w sypialni i ruszył w stronę jadalni patrząc się jednocześnie na srebrny zegarek, na nadgarstku. Jednak zegarek nie pokazywał godziny.
Nagle zatrzymał się gwałtownie w przejściu widząc dziewczynę przy zlewie ubraną w jego koszulę i krótkie spodenki.
— Jajecznicę czy jajka sadzone? - zapytała słodko i z uśmiechem, a dłonią przeczesała długie kręcone włosy.
— Co ty tu robisz? - zapytał patrząc na nią groźnie a ta speszyła się nieco. Przegryzła wargę i zrobiła smutną minę.
— Mam sobie iść?
— Tak! Wynoś się! - warknął na nią. Jej reakcja była dokładnie taka, jakiej się spodziewał. Zaskoczona i chyba wściekła ruszyła w stronę sypialni po swoje ciuchy a on zajął się niedokończonym śniadaniem. Po chwili słyszał potężne trzaśnięcie drzwiami. Spojrzał na zegarek i puknął go drewnianym kijkiem.
— Orzeł się zgłasza - powiedział i usiadł wraz ze swoim śniadaniem.
— Przyjęłam - odezwał się nagle damski głos z zegarka. - Czy Orzeł zdobył jakieś informacje, czy nadal jest bezużytecznym gburem?
— Nigdy nie byłem bezużyteczny Lisico - odparł sucho.
— Tak, tak. Tylko to ja dwa lata latam po świecie w tę i we w tę wracając z niczym.
Chłopak nie odpowiedział.
— A nasz obiekt? Wiedziała coś?
— Jestem tego pewny, ale nie wydobyłem z niej zbyt wiele informacji. Ma szczelne bariery.
— I ty bałeś się je naruszyć? Od kiedy jesteś taki delikatny?
— Nie zapominaj, kim ona jest. Wolę nie narażać się tutaj SB. Lubię to miasto.
— Dziwny sentyment.
— Tak - odparł tylko i wstał. - Możemy się spotkać? - Lisica chyba zaczęła się zastanawiać, bo chwilę nie odpowiadała.
— Jasne, ale dopiero wieczorem. Sprawdź ten twój wielki trop i później mi wszystko opowiesz.
Chłopak nie odpowiadając uderzył kijkiem w lusterko zegarka i głos kobiety znikł.
Ruszył w stronę sypialni i uklęknął przed łóżkiem wkładając pod nie ręce.
— Chodź do tatusia malutka - wyszeptał i wyciągnął czarną walizkę, którą szybko otworzył wpisując odpowiedni szyfr. Walizka nie była duża, ale jej wnętrze było powiększone do rozmiarów szafy. Chłopak wyciągnął z pudełeczka czarne rękawiczki i dziwną koszulę wyglądającą jak zlep samych nitek sklejonych mocnym klejem, by się nie rozpadły. Założył ją na pod zwyczajne ubrania i wyszedł.
Zbiegł po schodach mijając windę. Nigdy nie lubił wind, ale nie podważał ich przydatności. Zwyczajnie wolał schody.
— Witam panie Ultar - przywitała się z nim recepcjonistka, ale on nawet na nią nie spojrzał tylko wyszedł. Na zewnątrz odetchnął świeżym powietrzem i ruszył w jakiś wolny zaułek, gdzie nikt go nie podejrzy. Gdy takową znalazł słychać było tylko głośny pyknięcie. A jego już nie było.
Teraz żałował, że nie ubrał się cieplej, bo miejsce, w którym wylądował nie należało do najcieplejszych a dodatkowo padał mocny śnieg. No, ale taką ma prace. Ruszył przed siebie, w umówione miejsce ignorując łypiących na niego podejrzanych typków. Wszedł do baru ,,Kostka" i zamawiając piwo, usiadł w rogu.
Nie musiał długo czekać, bo jego towarzysz pojawił się lada chwila. Wysoki na prawie dwa metry i dobrze zbudowany czarnoskóry mężczyzna usiadł na wolne krzesło.
— Ty jesteś Mirron? - zapytał młody.
— Tak - odpowiedział mu groźnym i nieco ochrypłym głosem. - A ty pewnie jesteś Harvey, sławny Orzeł.
— Zgadłeś, chociaż nie mam pojęcia, kto ci to powiedział.
— W Feniksie ptaszki ćwierkają - rzekł tylko i z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął pudełko owinięte szarym papierem. - Ostatnio wszyscy go szukają. Nie tylko Feniks.
— Naprawdę? - zapytał udając zaskoczenie. Dobrze wiedział, co się dzieje. W końcu dwa lata śledzi sprawę.
— Taa. To wygląda jak jakiś wyścig. Nie mam pojęcia, dlaczego i ty się w to mieszasz. Osobiście uważam, że przydałbyś się w innych miejscach, jeśli mogę to tak określić.
— Jesteś strasznie ciekawski Mirron.
— Ktoś z twoimi umiejętnościami nie powinien szukać trupa.
— Trupa?
— Tak. Co sie tak gapisz? Gdyby żył, to już dawno by się pojawił albo zostałby odnaleziony.
— Gdyby rzeczywiście był martwy, to bym go nie szukał.
— Ślad urwał się w Australii, a dobrze wiesz, co ludzie z SB tam narobili. Oni się nie pieszczą, tylko niszczą wszystko i wszystkich. Nic się nie zmieniło przez te siedemnaście lat. My stawiamy opór a oni nas miażdżą, i tak się pętlimy. Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok.
— Przesadzasz. Ale jeśli mam być szczery, to odnalezienie Błyskawicy nie pomoże zbyt wiele, ale mam wrodzoną ciekawość i ciekawi mnie gdzie się ukrywa, dlaczego i co robił przez te siedemnaście lat?
Dryblas nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
— Dobra, wróćmy do interesów. Ile za to dasz? - zapytał pokazując mu pudełeczko zawinięte w papier.
— Dwieście - rzekł
— Trzysta.
— Stoi - rzucił prędko chłopak i zauważył dziwny grymas na twarzy starszego mężczyzny. Wyciągnął z kieszeni brzęczący woreczek i położył go na stół - Dawaj.
Mężczyzna oddał mu pudełko, ale bardzo niechętnie. Chyba miał wrażenie, że podał za niską cenę, a to cacko było warte dużo więcej. Jednak interes to interes.
Nagle w barze zrobiło sie cicho. Zbyt cicho jak na gust Harvey'a. Rozejrzał się dookoła i zaklął cicho pod nosem sięgając dyskretnie po różdżkę.
— Co się dzieje? - zapytał Mirror, a Harvey obdarzył go nieprzyjemnym spojrzeniem i stuknął w zegarek dwa razy.
— Musimy sie zmywać - powiedział cicho do towarzysza. - Założyli pole antyteleportacyjne, nie wydostanę się z samego centrum.
Na twarzy mężczyzny pojawił się strach i szok. Natychmiast spojrzał w stronę drzwi wyszarpując różdżkę i chowając ją w rękawie.
Widać już było ciemne postacie stojące za oknami, a Hav był gotów założyć się o własną różdżkę, że za głównymi drzwiami czeka na nich, co najmniej piątka. Zaczął myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji i chwilowo postanowił nie interweniować. Może nie on jest ich celem.
Schował różdżkę tak, by mógł ją szybko wyciągnąć w razie potrzeby, a jego towarzysz zrobił to samo.
Nagle drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów rozbijając się na podłodze.
— Służby Bezpieczeństwa! - ryknął mężczyzna z długą czarną szatą i różdżką w dłoni. - Wszyscy wstawać z miejsc! TY! Wstawaj natychmiast.
Mężczyzna, do którego mówił nie był do końca trzeźwy.
— Hik mi ne bedzie rozkozywał! - burknął sepleniąc i przymykając zmęczone oczy.
Facet wyglądający na szefa zaśmiał się szyderczo i natychmiast chwycił jego twarz.
— Nikt? - zapytał z sadystycznym uśmiechem. Wiedział, że wszyscy obserwują tą scenę i uśmiechnął się jeszcze szerzej - To ja ci pokarzę. Śmieciu! - i głowa pijanego rąbnęła w blat stołu tak mocno, że gdy usłyszeli trzask to nikt nie wiedział, czy to stół, czy może twarz pijaka poszła w drzazgi. Mężczyzna jednak nie zaprzestał na jednym razie.
— Ty… pieprzony… zdrajco… zasługujesz… tylko… na TO! Przestań… kurwa… oddychać! - mówił i po każdym słowie uderzał jego twarzą o stół, aż ta stała się papką krwi i kości. Gdy go puścił, pijak nie był wstanie wypowiedzieć nawet jednej sylaby, tylko charczał i pluł krwią, powodując u niektórych odruchy wymiotne.
— Zygi? - szef spojrzał na jednego z przybocznych a ten wyciągnął różdżkę i nie mówiąc ani słowa wystrzelił zielony promień w na wpół martwego. Gdy trafiło go mordercze zaklęcie, naprawdę był już martwy.
— Dobra! Terasz wszyscy skupić się, bo będę mówił to tylko raz! - wywrzeszczał szef. - Każdy popapraniec, który widział tego człowieka - tutaj machnął różdżką wyczarowując wielki plakat - ma pieprzony obowiązek powiedzieć mi o tym! A ten, kto go nie widział, ma go kurwa znaleźć! I TO W TRYBIE NATYCHMIASTOWYM!
Wszyscy w barze wyglądali na przerażonych, nawet Mirror. Wybałuszył oczy na plakat i musiał je przetrzeć, bo chyba nie dowierzał. Hav prychnął i odwrócił wzrok, nie patrząc na znajomą twarz.
— Ale to Potter! - wrzasnął ktoś z tłumu. - On od dawna nie żyje!
— To nie Potter, idioto! - warknął na niego kumpel. - Nie widzisz, że ten to zupełnie, kto inny? Potter miał błyskawicę na ryju, a ten niema! No i chyba nie był blondynem, nie?
— A no, rzeczywiście - zauważył w końcu i przez chwilę wszyscy zaczęli szeptać między sobą. Hav rozglądał się dyskretnie z niepokojem. Musi stąd zniknąć i to możliwie jak najszybciej.
— CISZA! - wrzasnął członek SB. - Szefie, czy to na pewno...
— Tak! Moje informacje nie są błędne. Od trzech lat moje źródło nie pomy… - przerwał nagle widząc osobę stojącą pod ścianą. Jego oczy rozwarły się natychmiast a ręka poszybowała po różdżkę, ale jego przeciwnik był szybszy. Czerwony promień przypominający lecącą podpalona strzałę ugodził go w pierś i zwalił z nóg. W barze w jednej chwili zaczęła się krwawa jatka.
Hav rzucił się pod stół unikając salwy zaklęć wysłanej w jego stronę . Szybkim zaklęciem wzmocnił stół, by nie rozpadł się w proch i rozejrzał się za Mirron'em. Musi stąd zwiewać, ale jeśli SB go złapią, to wszystko jasny szlag trafi.
— Servo! - wrzasnął celując we wrogów, a oni odskoczyli na wszystkie strony, jednak na próżno. Siła zaklęcia odrzuciła całą trójkę w różne strony, a Hav ruszył biegiem w stronę towarzysza.
— Avada Kedavra! - usłyszał tuż po swojej prawej i machnął różdżką. Obok niego pojawił się ceglany mur, który zniszczyło zaklęcie. Gdy tylko ujrzał mężczyznę za oknem, uraczył go tym samym zaklęciem, co on próbował jego.
Widząc, jak jego ofiara trafiona pada na glebę pobiegł dalej chyląc głowę, by nie być na widoku. Byli klienci baru walczyli ze służbami bezpieczeństwa a Hav odliczał w głowie czas. Musi się spieszyć, lada moment mogą przybyć służby specjalne a wtedy wszystko skończone. Wtedy wszystko na nic. Nie mogą go zobaczyć.
— Nic ci nie jest? - zapytał Mirron'a chowając się razem z nim za ścianą.
— Nie, nic. Będzie ciężko, którędy zwiewamy?
— Tędy - powiedział pokazując na pustą ścianę, na której pojawił się kontur drzwi. Korzystając z zamieszania pchnął je a ich oczom ukazała się ulica. - Szybko!
Jakieś zaklęcie minęło go o cal. Odwrócił się i wysłał swoje. Słychać było ciche trzaski świadczące o tym, że służby specjalne przybyły, a za chwilę czarne obłoki latające po niebie. Oboje biegli już na złamanie karku, raz po raz skręcając w inne uliczki, aż w końcu uznali, że nikt ich nie ściga.
Zatrzymali się.
— Cholera! - warknął nagle zadyszany Mirron. - Mogłeś powiedzieć, że jesteś ścigany! Wybrałbym inne miejsce.
— Najciemniej pod latarnią - szepnął opierając się o ścianę i ścierając mokre krople po śniegu ze swojej twarzy.
— Widocznie nie.
Hav potwierdził jego słowa, ale nie powiedział tego głośno. Wiedział, kto go wydał, ale tym zajmie się później, bo teraz nie ma na to czasu. Teraz musi ukryć kamień.
Otworzył pudełeczko otrzymane od Mirron'a i przyjrzał się czerwonemu kamykowi odbijającego promienie słońca na ściany budynku. Teraz nareszcie wszystko ruszy do przodu.
— Musimy zniknąć - odezwał się dryblas. - Dasz radę przebić się przez bariery?
— Tak. - Bez słowa tłumaczenia chwycił go za ramię i skupił się. Powietrze wokół nich zafalowało od mocy, a padający śnieg zmieniał się w spadające krople wody. Po chwili w uliczce słychać było tylko głośny nienaturalny trzask.
Hav deportował się w najgorszym możliwym momencie. Wiedział, że to ryzykowne, ale nie miał wyboru. Gdy zaczął poczuł mocne szarpnięcie za jego stopę, jakby ktoś go ciągnął w inne miejsce niż te, do którego chciał trafić. Jego ciało zostało spętane i nie mógł nic zrobić. Wszystko nie trwało nawet sekundy, a gdy wylądował uderzył głową o podłogę. W oczach mu pociemniało a sercu poczuł niepokój. Spojrzał przed siebie i rozejrzał się.
Widział wielkie pomieszczenie, może nawet większe niż wielka sala w Hogwarcie, a ludzie na pewno nie byli uczniami. Widział zdjęcie ministra na jednej ze ścian i zaklął. Wiedział gdzie jest. Pieprzone służby specjalne.
— Witamy w ministerstwie - usłyszał cichy szept i spojrzał. Nad nim stał Mirron.
— Zabiję cię - wysyczał groźnie i to były jego ostatnie słowa nim, ktoś walnął go czymś w tył głowy i stracił przytomność.
