Doktor Temperance Brennan upiła łyk kawy. Słodki zapach przyjemnie owionął jej twarz; zmrużyła lekko oczy, smakując gorący napój. Czuła jednak, że nie będzie długo cieszyła się porannym spokojem. Miała rację, bo oto przez oszklone drzwi swojego gabinetu dostrzegła idącego w jej stronę agenta Seeley'a Bootha. Mężczyzna posłał jej uśmiech.
- Mamy sprawę – powiedział.
Bez żalu odstawiła w połowie wypitą kawę, wzięła płaszcz i poszła za partnerem.
- Dziś rano stróż kosząc trawę, zauważył, że wrota jednego z grobowców są uchylone – mówił Booth, prowadząc samochód i raz po raz zerkając na swoją pasażerkę. – Na cmentarzu od pewnego czasu grasują hieny cmentarne. Stróż zajrzał do grobowca, żeby zobaczyć, czy coś zginęło. Można powiedzieć, że znalazł ekstra umarlaka bez trumny na środku podłogi.
Kiedy szli wysypaną żwirem cmentarną ścieżką między rzędami wysokich cisów, Brennan czuła się dziwnie. Widziała masywne mauzolea i skromne płyty nagrobne, ołowiane krzyże i kamienne anioły. To nie była śmierć, z którą obcowała na co dzień. To była elegancka śmierć. Ciało w pięknym, idealnie skrojonym garniturze lub sukience, w pełnym makijażu, złożone w wyścielanej atłasem trumnie zamkniętej w drogim, marmurowym grobowcu obłożonym bukietami kolorowych, pachnących kwiatów i strzeżonym przez podobiznę Matki Boskiej. To była czysta śmierć, schowana przed żyjącymi, dlatego też, kiedy weszła do wnętrza mauzoleum i zobaczyła wyraźnie leżące na podłodze ciało w stanie widocznego rozkładu, wzdrygnęła się.
- W porządku? – Usłyszała strapiony głos Bootha.
Kiwnęła głową, zakładając lateksowe rękawiczki.
- To kobieta, dwadzieścia kilka lat – powiedziała, oglądając zwłoki. – Leży tutaj jakieś dwadzieścia do trzydziestu tygodni. Jej ubrania są w dobrym stanie. – Dotknęła dziury w swetrze denatki; materiał był przesiąknięty sczerniałą już krwią. Wsunęła palec w otwór między żebrami. – Zginęła od pchnięcia jakimś ostrym narzędziem. Więcej powiem po badaniach w laboratorium.
Kiedy wyszła z chłodnego wnętrza grobowca, słońce przyjemnie ogrzało jej zziębnięte plecy. Rozejrzała się. Cmentarz rozciągał się od biegnącej nieco niżej autostrady; z drugiej strony stał zaś niewielki drewniany kościół i duży, dwupiętrowy budynek.
- To żeńska szkoła z internatem – rzucił Booth. – Trzeba sprawdzić, czy nie brakuje im uczennicy.
Kości były już oczyszczone i bieliły się na lśniącym w blasku jarzeniówek blacie. Brennan oglądała je uważnie po raz kolejny. Miała rację; szkielet należał do młodziutkiej kobiety, nastolatki. Nie była wysoka i charakteryzowała ją drobna budowa ciała. Miała ślad dawnego złamania na lewym goleniu. Jej dłonie były małe, a paliczki palców krótkie; Bones wyobraziła sobie jej niewielkie, chude ręce.
Nie lubiła, kiedy na jej stół trafiały kości dzieci i młodych osób. Bolało ją, że ledwo zaczęte życie kończyło się tak nagle i brutalnie, dlatego starała się widzieć tylko biel szkieletów i ich wagę dowodową w sprawie.
Nachyliła się nad klatką piersiową dziewczyny. Na czwartym i piątym żebrze po lewej stronie mostka były nieznaczne żłobienia w strukturze kości.
- Została czymś przebita od tyłu – powiedział Zach, zbliżając się do blatu. – Ten ostry przedmiot o średnicy dwanaście milimetrów przeszedł przez samo serce i wyszedł z drugiej strony klatki piersiowej.
- Umarła od razu – rzuciła szybko; jej asystent kiwnął głową.
Do pomieszczenia wszedł Hodgins.
- Nie znalazłem nic interesującego – zaczął – oprócz tego medalika.
Położył niewielką tackę na blacie. Bones zaczęła oglądać świecidełko. Łańcuszek zrobiony był ze srebra. Denatka nosiła na nim niewielki krzyżyk.
- To katolicki symbol – skomentował Zach. – Ofiara musiała być osobą wierzącą.
- Przecież to oczywiste – mruknął Hodgins.
- Nie. – Młodszy kolega spojrzał na niego nieco z góry. – Osoby przynależące do subkultury gotyckiej także używają symbolu krzyża. Nie po to, żeby akcentować swoją przynależność religijną, ale żeby kreować swój mroczny wizerunek. Tak przeczytałem w Internecie. Ofiara nie była gothką.
- Niech ci będzie. Skoro tak przeczytałeś w Internecie...
Do sali weszła Angela ze szkicownikiem w dłoniach.
- Mamy portret – powiedziała i pokazała im rysunek.
Dziewczyna miała delikatną, chudą twarz o dużych oczach. Jej rysy były bardzo łagodne. Bones tak właśnie wyobrażała sobie zamordowaną. Była bardzo ładna. Była. Brennan poczuła smutek.
Kończyła wypełniać raport, kiedy zjawił się jej partner.
- Sprawdziłem listę osób zaginionych. Nie znalazłem jednak naszej denatki. Musimy popytać po okolicy.
Spacerowali alejkami cmentarza w poszukiwaniu stróża.
- Coś przebiło jej serce. Umarła w przeciągu kilku sekund – powiedziała Bones, stawiając kołnierz płaszcza. – Morderca musiał przenieść ją do grobowca. Nie żyła, kiedy ją tam zamknął. Nosiła na piersi krzyżyk.
- Chwileczkę, Bones, chyba nie powiesz teraz czegoś w stylu: Bóg jej nie uratował, prawda?
Miała taki zamiar, ale powstrzymała się od komentarza.
- Chcę tylko powiedzieć, że to niesprawiedliwe, kiedy ktoś zabija dzieci.
Jej partner pokiwał głową.
Znaleźli stróża i pokazali mu kopię pracy Angeli.
- To Kirsten Hudson – powiedział niemal od razu, po czym ruchem głowy wskazał budynek pobliskiej szkoły. – Tam się uczyła i mieszkała. Często spacerowała po cmentarzu i pisała wiersze, siadając na schodkach kaplicy. Była bardzo miła, zawsze uśmiechnięta. Dawno jej nie widziałem.
Katolicki college pod wezwaniem św. Anny był dużym budynkiem w stylu kolonialnym, ale w całości zbudowanym z cegieł i otynkowanym na jasnożółty kolor.
- Rozmawiałem rano z zastępczynią dyrektorki. – Booth przepuścił Temperence w bramie, kiedy weszli na teraz placówki. – Powiedziała, że nikogo im nie brakuje. Trzy dziewczyny opuściły szkołę w przeciągu ostatniego roku, ale wszystkie przysyłają od czasu do czasu kartki albo listy.
Weszli do budynku, nad którego drzwiami wisiał duży, drewniany krzyż. Korytarz był pusty; lekcje musiały trwać.
- Dzień dobry, agencie Booth. – Zza biurka podniosła się smukła kobieta pod trzydziestkę. Uśmiechała się zalotnie, po czym spojrzała na Bones i jej mina nieco zrzedła. Przygładziła sukienkę.
- To doktor Temperance Brennan – przedstawił partnerkę Booth. – Czy jest siostra Valentine?
- Nie, siostry nie ma, ale wróciła już pani dyrektor. Zadzwonię po nią. – Otworzyła im gabinet i zaprosiła do środka. – Zachcą państwo usiąść i chwilę poczekać.
Fotele były obite czarną skórą i dosyć wygodne. Bones rozejrzała się uważnie, podczas gdy sekretarka przyniosła im świeżo zaparzoną kawę, która pachniała naprawdę zachęcająco. Booth wziął swoją filiżankę i posłodził trzy łyżeczki.
- Spadł mi cukier – mruknął, patrząc na partnerkę spode łba.
- W czym mogę państwu pomóc? – Do gabinetu weszła bardzo chuda zakonnica. Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat, ale jej ruchy były szybkie i energiczne. Wymienili nazwiska, witając się. Siostra usiadła za biurkiem i Booth podał jej rysunek. – Kirsten Hudson – powiedziała, uśmiechając się łagodnie. – Wszędzie poznam tą śliczną buzię. To anioł, nie dziewczyna.
- To był anioł, nie dziewczyna – poprawiła ją Bones, zanim Booth zdążył cokolwiek powiedzieć.
Siostra Bridget spojrzała na nią zdumiona.
- To ją znaleźliśmy w grobowcu – dodała pani antropolog.
Zakonnica zbladła.
- Ja-jak to?... – wydukała po chwili.
- Bardzo nam przykro – zapewnił ją Booth, myśląc, że jego partnerka mogła być delikatniejsza. – Zginęła od pchnięcia ostrym narzędziem w klatkę piersiową.
- Mój Boże. Mój Bóże... Taka dobra, miła dziewczyna!... – Kobieta odsunęła szufladę w biurku. – A jeszcze tydzień temu dostałam od niej kartkę.
- Tydzień temu? – zapytali równocześnie Seeley i Bones.
- Tak. – Podała agentom widokówkę, po czym wstała i podeszła do okna, ocierając oczy. – Dużo podróżowała. Co dwa, trzy tygodnie przysyłała kartkę. San Diego, Los Angeles, Las Vegas, Baltimore. Zawsze o tym marzyła...
- Ma pani więcej pocztówek? – spytał Booth.
- Całe pudełko. Dlaczego pan pyta?
- Kirsten zginęła pół roku temu – wyjaśniła Bones.
- Pół roku?... Ależ to niemożliwe!... – Wyjęła z szuflady niebieskie pudełko. – Zbieram jej kartki. – Podsunęła je w ich stronę. Zaczęli oglądać pocztówki. Były ułożone w porządku chronologicznym. Najwcześniejsza miała datę sprzed sześciu miesięcy.
- Jest siostra pewna, że to pismo Kirsten? – zapytał rzeczowym tonem agent.
- Oczywiście. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
- Czy możemy wziąć te widokówki jako dowód w sprawie?
- Proszę bardzo. Może zaszła jakaś pomyłka? Może znaleźliście kogoś innego?...
Booth i Brennan spojrzeli po sobie. Angela przecież nie mogła się pomylić przy robieniu portretu dziewczyny na podstawie jej czaszki. Wzięli od siostry Bridget jedno z wypracowań Kirsten dla porównania charakteru pisma.
- Czy Kirsten do siostry dzwoniła? – zapytał jeszcze Booth, kiedy wychodzili.
- Nie, przysyłała te wszystkie kartki. Nie musiała dzwonić.
