Wieczory ostatnio były chłodne. Wiatr wiał, deszcz siąpił ostro, ale nie to sprawiało, że chłód jesiennego domu był tak bardzo odczuwalny. Ronald Weasley, kiedyś najmłodszy syn rodziny Weasleyów, teraz ostatni ze swojego pokolenia, odczuwał chłód. Jego stare kości i ciało nauczyło się wyczuwać zmianę pogody i teraz wiedział, że za chwilę pogoda zmieni się na jeszcze bardziej burzliwą. W takie wieczory dopadała go nostalgia dawnych czasów. Lata spędzone w Hogwarcie, wszystkie przygody, które teraz może z uśmiechem na ustach opowiadać wnukom. Pamiętał wszystko jak dziś. Polowanie na horkruksy, bitwę o Hogwart, pokonanie Voldemorta. To wszystko nie wydawało się tak odległe, jak w rzeczywistości było. Prawda, wiele razy popełniał błędy, krocząc po swojej ścieżce. Ale kto nie popełnia błędów? Teraz wiedział, że błędy nauczyły go czegoś ważnego. Przekazały mu mądrości, które teraz mógł przekazać dalej.
Był Gryfonem. Był wierny, oddany, lojalny i waleczny, z resztą jak każdy Gryfon. No, może nie każdy, bo nawet pośród wiernych lwów zdarzali się zdrajcy, ale to stare czasy. Teraz on był równie stary, a historie młodości mógł tylko opowiadać, w duchu przeżywając je każdego dnia, każdej nocy i każdego poranka. Czasami chciał wrócić, poznać jeszcze raz swoich przyjaciół, zakochać się w kobiecie swojego życia i jeszcze raz przeżyć całe swoje życie. Jednak nic nie może cofnąć czasu, zostają tylko wspomnienia. Wspomnienia, które umrą wraz z nim.
— Dziadku, dziadku! – zawołał mały chłopiec, jeden z jego wnuków, a raczej prawnuczków, bo czarodzieje żyją dłużej niż mugole. O wiele dłużej. Spojrzał na chłopca o rudawych włosach, które powoli przybierają odcień brązu. Ten dzieciak, jak żaden inny przypominał mu Harry'ego, którego poznał w pociągu do Hogwartu. Był szczuplutki i niski, i również nosił okulary. Brakowało mu tylko charakterystycznej blizny na czole.
— Tak, Harry? – zapytał odrywając wzrok od okna i o lasce idąc w jego stronę. Był już bardzo stary, miał syna, córkę, wnuki i dwójkę pierwszych prawnuków. Miał wszystko, czego kiedyś pragnął. Teraz, jako starzec marzył o powrocie do młodzieńczych lat. Och tak, jak bardzo o tym marzył.
— Opowiesz nam jeszcze? Prosimy – poprosił, robiąc wielkie oczy, a Ron zaśmiał się pod nosem.
— Tak, dziadku! Prosimy, prosimy! – Do próśb dołączyła się również mała Molly. Wnuczka, starsza siostra Harry'ego, która przypominała mu jednego z braci, którego stracił. Miała za sobą pierwszy rok Hogwartu, była figlarną dziewczyną, która robiła psikusy innym i teraz mógł śmiało powiedzieć, że dziedzictwo Freda i George'a trafiło w dobre ręce. Fred odszedł podczas pamiętnego, ostatniego starcia, a George kilka miesięcy temu. Powoli wszyscy odchodzi, bo wszyscy byli starzy. Nawet miłość jego życia, kobieta, którą kochał ponad wszystko, wszyscy odchodzili. Ze wszystkich jego braci i sióstr, został tylko on. Jednak i on również czuł, że jego czas się zbliża.
— A o czym dzisiaj chcecie słuchać? – zapytał siadając ciężko na fotelu pomiędzy ich łóżkami.
— Może... Może o bazyliszku? Tak! Opowiedz nam razem z Harrym Potterem pokonaliście bazyliszka.
Ronald zaśmiał się ponownie. Co prawda on nie walczył wtedy z Harrym ramię w ramię, ale historię mocno podkoloryzowano. Tak było w tym przypadku.
— Nie znudziło się wam? Co wieczór chcecie tego słuchać.
— Dziadku... Prosimy – mówił błagalnie mały Harry, a on westchnął. Jego czas się zbliżał. Został prawie ostatnią osobą, która znała wszystkie historię Harry'ego. Stały kontakt utrzymywał tylko z Neville'em, a wiedział też, że i Draco Malfoy jeszcze jakoś się trzyma, mimo smoczej ospy, która chyba była klątwą jego rodziny, bo zmarł na nią jego dziadek, później Lucjusz, a teraz i sam Draco.
Przez myśl przebiegła mu historia, której jeszcze nikomu nie opowiedział. Nie pamiętał też, by wielu znało ją taką, jaka była na prawdę. Została po zwykłemu przyćmiona przez te wcześniejsze, bohaterskie opowieści. Uznał, że najwyższy czas przekazać ją dalej.
— Dzisiaj opowiem wam coś innego.
— Co? Ale dziadku, prosimy... Opowiedz nam jeszcze o bazyliszku, albo… Albo o turnieju... No, prosimy... – mówiła zrozpaczona Molly.
— Nie – powiedział twardo. – Dzisiaj opowiem wam o czymś, o czym jeszcze nigdy nikomu nie opowiadałem. To historia, którą przeżyłem wraz z Harrym. Nie jest zwyczajna i taka jak wcześniejsza. To historia, którą usłyszycie, jako pierwsi, nawet moje dzieci, ani wasi rodzice o tym nie słyszeli.
Dwójka zrobiła wielkie oczy, ucieszeni faktem, że oni są tymi wybranymi, a on zachichotał. Nie wiedział, dlaczego, ale przypomniał mu się Albus Dumbledore. Chyba wszyscy na starość mogą się do niego porównywać. Zwłaszcza, jeśli przeżyli prawie tyle, co on.
— Słuchajcie: Wszystko zaczęło się wraz ze skończeniem wojny. Siły zła zostały rozgromione, popadły w rozsypkę, a my cieszyliśmy się zwycięstwem – zaczął, mówiąc powoli i przyciszonym głosem, zbierając jednocześnie myśli i słowa. – Balowaliśmy od zmierzchu do świtu i cieszyliśmy się. Wygraliśmy wojnę, dobro zwyciężyło. Szczęśliwe zakończenie było za nami. Harry szybko dostał ofertę pracy w biurze aurorów, Hermiona również mogła otrzymać dobrą posadę, tak samo jak ja. Byliśmy bohaterami, wszyscy nas kochali. Jednak my nie przyjęliśmy tych posad.
— Wróciliście do szkoły – stwierdził bystrze Harry, robiąc zadowoloną minę, bo zgadł.
— Zgadłeś. Wróciliśmy do szkoły z nadzieją, że spędzimy ostatni rok spokojnie, szczęśliwie i bez żadnych obaw – zamilkł na chwilę, nachylił się i ściszył głos, by zbudować napięcie. – Myliliśmy się jak nigdy wcześniej – wyszeptał. Jego wnuki przysunęły się do niego i okryli kocami, a on opowiadał dalej, nadal szeptem. — Pierwsze dni minęły idealnie, nie mieliśmy żadnych zmartwień, poza tym, że wszyscy chcieli od nas autografy.
01 wrzesień 1998 roku – Stacja King Cross.
Ronald Weasley i Harry Potter szli między peronami, nie rozglądając się na boki. Wystarczyło, że to wszyscy spoglądali na nich. Od czasu końca bitwy o Hogwart, to właśnie oni byli rozchwytywani przez wszystkich i wypytywani o szczegóły, których nie mogli opowiedzieć. Przysięgli przecież, że tajemnica horkruksów zostanie pogrzebana wraz z nimi, żeby nie narodził się kolejny Czarny Pan.
— Hej! Chłopaki! – usłyszeli krzyk i na ustach obu młodych mężczyzn pojawił się uśmiech. Odwrócili się i ujrzeli dziewczynę o falowanych, kasztanowych włosach. Ich najlepszą przyjaciółkę, Hermionę Granger.
— Hermiono! – krzyknął uradowany Ron i pobiegł w kierunku swojej dziewczyny. Uściskał ją mocno i ucałował, a ich zielonooki przyjaciel śmiał się pod nosem obserwując scenę. Nie przywykł do tego widoku. Po chwili, gdy dwójka odkleiła się od siebie, Harry ruszył w ich stronę. Chciał im dać chwilę prywatności, którą już wykorzystali.
— Miło cię widzieć, Mionka – powiedział radośnie i uściskał mocno przyjaciółkę.
— Ciebie też, Harry. Ciebie też. Dobrze wyglądasz – odpowiedziała z tęsknotą, przyglądając się mu. Niesforne, czarne włosy zaczesane na bok, nie nosił już okularów i był o wiele przystojniejszy, niż wcześniej. Ostatni raz widzieli się kilka miesięcy temu. Gdy skończyła się bitwa rozpoczęło się polowanie na śmierciożerców i Harry po prostu nie mógł stać bezczynnie, podczas gdy wrogowie w ostatniej, desperackiej próbie, starają się znowu zyskać przewagę. Na szczęście dzięki Zakonowi Feniksa, któremu przewodził Kingsley, szybko opanowali sytuację. Więc Harry i Hermiona nie widzieli się kilka dobrych miesięcy.
— Więc w końcu zdecydowałaś się wyruszyć z nami do Hogwartu?
— No, tak. Ron ci nie mówił? – zapytała patrząc ukradkiem na Rona.
— Ach, no tak! – powiedział uderzając się otwartą dłonią w czoło. – Na śmierć zapomniałem, stary.
— Nic się nie stało – uspokoił go i zaczął się rozglądać. – Nie widzę nikogo z naszego roku.
Dwójka jego przyjaciół spojrzała po sobie smutno.
— Harry – zaczęła cicho Hermiona, a on spojrzał na nią niepewnie. – Wiesz, bo... Podczas, gdy ty walczyłeś z niedobitkami śmierciożerców, a nam zaproponowano powtórzenie roku… Wszyscy, a raczej większość z naszego rocznika znalazła już pracę. Inni po prostu nie chcieli wracać.
— Nie dziwię się – westchnął Harry. – Ja również długo się nad tym zastanawiałem. To już nie ten sam Hogwart. Bez Dumbledore'a, Snape'a i innych to nie będzie to samo miejsce. Wiele ulegnie zmianie.
— Tak – potwierdziła.
— Cóż, nie ma, co zwlekać. Chodźmy, znajdźmy jakiś przedział, póki nie dorwali się do nas paparazzi i dziennikarze. – Po tych słowach założył na głowę kaptur, a z jego lewej strony błysnął jasny flesz. Dwójka zmrużyła oczy, a on ruszył szybko do przodu.
— On chyba naprawdę nie lubi zdjęć – stwierdził Ron i pomachał do obiektywu szczerząc zęby, ale Hermiona chwyciła go za ucho i boleśnie pociągnęła za sobą. Flesz błysnął ponownie, a on miał nadzieję, że to zdjęcie nie trafi do gazet. Z pewnością wyszedł fatalnie.
Całą trójką weszli do pociągu i jak zwykle znaleźli wolny przedział, w którym mogliby usiąść. W tym roku było to dużo łatwiejsze, ponieważ wielu uczniów odeszło podczas walk. Wielu nie chciało wracać, wielu wybrało inną szkołę magii. Dla wielu było to zbyt trudne.
Harry usiadł na siedzeniu i spojrzał przez okno. Od kiedy skończyła się bitwa utrzymywał kontakt tylko z Ronem i też tylko okazyjnie, gdy pojawiał się w ministerstwie. Było mu ciężko, stracił wiele. Odszedł Remus, odeszła Tonks, zostawili syna – Teddy'ego. Harry w każdej wolnej chwili odwiedzał malucha. Jego babci dawał pieniądze, na jego utrzymanie i wszystko, co mogła mu kupić. Pomagał jej, bo chciał, nie z obowiązku. W końcu Teddy był jego chrześniakiem i sierotą, tak jak on. Widział w nim siebie, dorastającego w dobrym świecie. Chciał, żeby miał dobre życie. Życie bez strachu.
Przez te miesiące było mu bardzo ciężko. Musiał wszystko poukładać w głowie i znowu zacząć żyć. Teraz wraca do Hogwartu, jego rodzice by tego chcieli. A on chciał zobaczyć ich ponownie. Obiecał to już wcześniej. Odnajdzie kamień wskrzeszenia.
— Harry – głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia.
— Tak?
— Wiesz, nie było cię prawie pięć miesięcy – powiedziała, bawiąc się kosmykiem włosów.
— No, mniej więcej tyle. Wróciłem dwa dni temu.
— Właśnie o to mi chodzi. Wszyscy się o ciebie martwili, nie odzywałeś się, a to, co o tobie wiedzieliśmy, wiedzieliśmy od Rona, gdy spotykał cię w ministerstwie. Nikt nie wiedział, co się z tobą dzieje.
— Wiele czasu spędziłem u Teddy'ego.
— Byliśmy tam wiele razy, nigdy cię nie zastaliśmy – wtrącił ponuro Ron, a pociąg powoli zaczął ruszać. Harry nie odpowiedział.
— Potrzebowałem samotności – rzekł po dłuższej chwili.
— Rozumiemy to stary. Serio. Po śmierci Freda wiele się w domu zmieniło. Mama często płakała. George był załamany. Bill i Charlie jakoś się trzymali. Tata zajął się pracą. Percy gdzieś zniknął i do teraz nie mamy z nim kontaktu. A Ginny dodatkowo martwiła się o ciebie. Często patrzyła przez okno, jakby miała nadzieję, że wrócisz.
— No i wróciłem – podsumował.
— Widziałeś się z nią?
— Nie.
— Dlaczego? – zapytała szybko Hermiona, zanim Ron zdążył otworzyć usta. – Wiesz jak ona na ciebie czekała? Zawsze wieczorami siedziała na kanapie, w salonie i czekała na ciebie. Wysyłała niezaadresowane listy, chodziła do ministerstwa, szukała cię! A ty, gdy już wróciłeś – dwa dni temu przypomnę ci – nie dałeś jej znaku, że żyjesz?! Miałeś na to dużo czasu!
Harry zaklął w myślach. Właśnie, dlatego nie chciał tak szybko spotkać się z Ginny. Wiedział, że ona powie to samo, co jego przyjaciółka, tylko będzie to bardziej bolało. On również chciał się z nią skontaktować i napisać, ale nie mógł. Możliwe, że nie chciał. Że chciał być sam, dać sobie spokój ze wszystkim i wszystkimi, i dać się pochłonąć bez reszty polowaniu na wroga. To dawało mu wtedy swego rodzaju spokój, ukojenie. Było jego ucieczką. Teraz nie mógł uciekać.
— Później z nią porozmawiam.
— Och tak! Na pewno z nią porozmawiasz, bo będziemy przecież na jednym roku. – Harry spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczyma. – Co? Nie wiedziałeś? Ona również zdała szósty rok i idzie na siódmy, więc na pewno znajdziesz chwilę, żeby jej wyjaśnić, dlaczego się nie odezwałeś.
— Hermiono, proszę. Zejdź ze mnie.
Nagle ktoś zapukał do przedziału, a serce podskoczyło Harry'emu do gardła. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że to tylko pani ze słodyczami.
— Coś z wózeczka chcecie? – zapytała z uśmiechem.
— Nie, dziękujemy – powiedziała Hermiona.
— Fasolki Wszystkich Smaków – rzucił szybko Harry, szukając pieniędzy po kieszeniach. W końcu znalazł je, zapłacił i zamknął drzwi do przedziału.
— Harry, naprawdę?
— Tak, naprawdę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz je jadłem. Chyba... Na szóstym roku.
Podróż minęła im spokojnie, chociaż Harry kilka razy miał wrażenie, że pociąg zatrzyma się tak jak na jego trzecim roku. Tylko, że zamiast dementorów, wtargną śmierciożercy. Taką wizję miał przed oczami przez połowę drogi, bo drugą połowę zastanawiał się, jak zmieniła się szkoła. Z tego, co wiedział, została odbudowana. Wiele tajnych przejść z pewnością zostało zawalonych i zniszczonych, tak jak pokój życzeń, ale korytarze i klasy powinny być bezpieczne.
W końcu pociąg się zatrzymał, a oni założyli na siebie czarne szaty i wyszli. W oddali widzieli Hagrida, który zwoływał pierwszorocznych. Harry ucieszył się, że nie wszystko się zmieniło. Ruszyli w stronę powozów, które jak zwykle były ciągnięte przez testrale. Droga powozem minęła im w milczeniu. Harry spoglądał na inne powozy i przyglądał się siedzącym w nich dzieciakom. Wielu z nich pewnie było tymi dzieciakami, co przeżyli bitwę o Hogwart, ale wielu w tej bitwie nie uczestniczyło. I to tylko oni śmiali się jadąc w stronę szkoły.
Gdy wyszli z powozów, skierowali się w stronę szkoły i jako pierwsi weszli do wielkiej sali. Harry zasiadł na samym początku stołu, jak najdalej od stołu grona pedagogicznego. Podczas jego ostatniej rozmowy z dyrektorką odrzucił posadę nauczyciela obrony przed czarną magią i nie wiedział, czy profesor McGonagall znalazła kogoś na te miejsce, bo siedzenie nauczyciela obrony było puste.
Przeniósł wzrok ze stołu na uczniów i natychmiast dojrzał Ginny Weasley. Siedziała obok innej uczennicy, na którą nie spojrzał. Patrzył tylko na nią. Była jeszcze piękniejsza, niż dnia, kiedy widział ją po raz ostatni. Jednak nic się nie zmieniła. To nadal była ta piękna, pogodna i wesoła Ginny, którą znał. Gdy ona spojrzała na niego, jakby wyczuwała, że się w nią wpatruje, odwrócił wzrok.
— Tchórz – szepnęła Hermiona, a w jej głosie usłyszał nutkę satysfakcji.
Po kilku krótkich minutach wicedyrektor Horacy Slughorn wprowadził pierwszaków do wielkiej sali. Wszystkie dzieciaki, co do jednego, spojrzały się w sufit. Harry uśmiechnął się trochę, bo on za pierwszym razem zrobił to samo. Dzieciaki w końcu zaczęły się rozglądać wszędzie, chłonąc detale i patrząc na starszych uczniów, szukając jego. Nim się zatrzymali, Harry kilka razy usłyszał swoje imię, wypowiedziane z zachwytem.
— Nie do wiary, że tutaj odbyła się bitwa - mówiła cicho Hermiona, rozglądając się prawie tak samo jak pierwszoroczni.
Horacy podszedł do drewnianego taboretu i chwycił w dłonie listę nowych uczniów. Po chwili zaczęło się przydzielanie. W tym roku jednak wszystko wyglądało całkowicie inaczej.
— Anastazja Blawer!
Szczupła dziewczynka o jasnych, długich włosach ruszyła w stronę tiary. Usiadła i nie trwało długo zanim tiara wykrzyknęła:
— Slytherin!
I wtedy nikt nie klaskał. Tylko kilku starszych Ślizgonów zaklaskało w dłonie witając nową uczennicę, która ze strachem w oczach ruszyła w ich stronę. Harry zacisnął pięści. Wiedział, że tak będzie. Że ludzie zaczną nienawidzić Ślizgonów. A przecież to nie oni są winni! W śród szeregach Voldemorta było też wielu Gryfonów, Krukonów i Puchonów też. Więc, dlaczego? No tak, Voldemort był wężem. Oni są kozłami ofiarnymi.
A Harry był jedyną osobą z Gryffindoru, która zaklaskała witając pierwszą Ślizgonkę. Chcąc nie chcąc, zwrócił na siebie uwagę. Niektórzy wzięli z niego przykład i po chwili połowa wielkiej sali klaskała dla Anastazji. Mała dziewczynka siadając uśmiechnęła się promiennie w jego stronę, dziękując zarazem.
Po czasie, ostatnia osoba została przydzielona do Revenclawu, a dyrektorka wygłosiła mowę.
— Witam wszystkich w pierwszym, jak i w kolejnym roku nauki, w Hogwarcie! Wiem, że ostatnie wydarzenia zmieniły nasz świat, lecz nie możemy pozwolić, żeby zmieniły nas. Właśnie teraz powinniśmy się poznawać i zawierać przyjaźnie. Tutaj, w tej szkole, nie ma wrogów, są tylko przyjaciele. Teraz, gdy ciemne dni się skończyły, pora szerzyć światło.
Wszyscy zaczęli klaskać nowej dyrektor, wielu pamiętało jeszcze jej walkę z Severusem Snape'm. Wielu od tamtej pory uważa ją za najodważniejszą babkę, jaką widzieli. Harry też tak uważał, do czasu, aż odkrył prawdę o Severusie. I o sobie. To wiele zmieniło.
— A teraz, chcę wam przedstawić zmiany w gronie nauczycielskim! – Wszyscy skupili się i słuchali. – Mam przyjemność przedstawić wam profesor transmutacji, panią Anabel Einarsson. – Nowa profesor transmutacji z pewnością była najmłodszą nauczycielką w kadrze. Miała krótkie, mysie włosy, które sięgały ramion i była bardzo atrakcyjną kobietą. Harry z tej odległości niewiele widział, ale to mógł przyznać z czystym sumieniem. Wszyscy uczniowie zaklaskali, gdy wstała, a kilka osób nawet zagwizdało.
— Niezła jest – szepnął Dean Thomas do swojego kumpla, który głośno parsknął.
— Nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią zostanie auror Duncan Laggard! – Teraz głowa Harry'ego wystrzeliła w górę, w poszukiwaniu aurora, którego nie widział. W końcu go zauważył i nie wiedział, dlaczego nie widział go wcześniej. Stał w rogu sali i machał wszystkim wesoło, szczerząc zęby. Na oko miał ze trzydzieści lat, ale Harry wiedział, że jest trochę straszy. Zdziwiony i zszokowany wbił spojrzenie w stół.
— Harry? Harry, co się stało? – zapytała Hermiona szturchając go lekko łokciem.
— Byłem w nim w oddziale – szepnął ukradkiem. – Razem polowaliśmy na śmierciożerców. Nie wierzę, że mi nie powiedział. To musiało być wtedy... – przerwał, gdy się domyślił.
Gdy został wezwany do Hogwartu przez profesor McGonagall i odrzucił posadę nauczyciela obrony, Duncan musiał się zgłosić. Kiedyś coś wspominał, że chciał zostać nauczycielem, ale Dumbledore mu odmówił, przyjmując Remusa.
Więcej zmian w kadrze nie było, jednak to była wielka i znacząca zmiana. Zaczęła się wieczerza.
Harry jadł powoli, nie opychając się jak większość jego tegorocznych kolegów z klasy. Ron o dziwo też jadł spokojnie, jakby delektował się smakiem potraw, ale nie trwało to długo, bo w połowie wieczerzy zaczął pochłaniać wszystko, co weszło mu pod rękę. Hermiona oczywiście go ganiała za to, ale ten zbytnio się nie przejmował.
— Ginny jest prefektem? – zapytał zszokowany widząc plakietkę na piersi dziewczyny.
— Dużo cię ominęło, Harry – powiedziała mu Hermiona i po skończonej kolacji udali się do wieży Gryffindoru. W tym miesiącu hasłem była ,,Szlachetność". Harry od razu udał się do swojego dormitorium, bardziej dla tego, żeby uciec przed Ginny, niż ze zmęczenia.
— Powinieneś z nią pogadać – zaczął Ron, wybierając łóżko i wpychając pod nie kufer. Pokój mieli tylko dla ich dwójki i obaj za to dziękowali, bo źle by się czuli w nowym towarzystwie. Poza tym byli szóstoklasiści z pewnością czuliby się dziwnie dzieląc pokój z bohaterami wojennymi.
— Wiem, Ron. Doskonale o tym wiem. Ale nie tylko w waszym życiu wiele się zmieniło.
Ron spojrzał na niego zdziwiony, choć nie powinien się dziwić. Doskonale podejrzewał, że życie jego przyjaciela zmieni się w równym stopniu, albo nawet bardziej. W końcu zawsze był Chłopcem, Który Przeżył, Złotym Chłopcem Gryffindoru. Teraz jest Chłopcem, Który Wygrał. Wcześniej jego życiem przewodziła przepowiednia, a teraz, gdy została wypełniona, musi znaleźć nowy cel. Dla Rona to było proste, Harry musi ułożyć sobie życie i żyć normalnie, jak każdy. Jednak Harry zamiast zostać z nimi, zniknął i przyłączył się do drużyny aurorów polujących na śmierciożerców. Wiedział też, że nie wszystkich wsadzali za kratki i mieli wiele poważnych starć, ale Harry nie powiedział jeszcze nic na ten temat. Poczeka, Harry w końcu się otworzy i zacznie żyć jak inni. W końcu nie jest już Wybrańcem, jest Harrym Potterem, zwykłym chłopakiem.
Harry teraz też usiadł na łóżku i przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. W następnej chwili usłyszeli hałas dochodzący z pokoju wspólnego i obaj szybko wstali, wyciągając różdżki, bo krzyki się nasilały. Usłyszeli krzyk rozpaczy, który zaraz ucichł i wybiegli.
— Na Merlina?! To nie możliwe! – krzyknął rudzielec, widząc stworzenie siejące zamęt.
— To Bazyliszek! – wrzasnął Harry wypalając złote zaklęcie w jego stronę. – Ron! Zajdź go od lewej, ja biegnę z prawej!
I jak powiedział tak zrobili. Bazyliszek próbował wyłowić ich wzrokiem, ale oni nie patrzyli na niego, tylko na podłogę i jego wielkie cielsko. Wielki łeb, z ostrymi jak brzytwa zębami wystrzelił w stronę Wybrańca, ale ten tylko machnął zręcznie różdżką i powstrzymał to natarcie, raniąc go mocno w szyję. Wąż zawył żałośnie, a jego syk poniósł się na całą szkołę. Teraz swoim obślizgłym ogonem spróbował trafić Rona, ale ten podskoczył wysoko, cisnął zaklęciem, a ogon zmienił się w kawał skały i cofnął na wcześniejsze miejsce. Nagle Harry zatrzymał się w miejscu i nawet nie patrząc rzucił zaklęcie. Cztery złote łańcuchy wystrzeliły z jego różdżki, niczym kafle ze skrzyni i oplotły ogromne cielsko gada. Ron, zaszedł węża od tyłu i wbiegł na jego kamienny ogon. Uczniowie, którzy uciekali w popłochu zatrzymali się na schodach, obserwując niesamowitą walkę.
Ron wbiegł po wężu sprzężnym krokiem i zatrzymał się na jego głowie, starając się utrzymać równowagę. Wąż zasyczał niebezpiecznie i splunął jadem, który rozpuścił kanapę w mgnieniu oka. Harry stanął pod jego łbem i krzyknął:
— Razem!
— Razem! – odkrzyknął Ron i obaj wycelowali. Ron w górną część łba, a Harry w dolną.
— REDUCTO!
Ryknęli obaj, a głowa węża eksplodowała. Uczniowie zaczęli wiwatować i krzyczeć z uciechy, a Harry i Ron, wylądowali przed martwym ciałem gada i ukłonili się, uśmiechając szeroko. Razem, bohatersko pokonali kolejnego bazyliszka, zdobywając sławę już pierwszego dnia.
––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
— Nie! Nie było tak! – krzyknął oburzony Harry zmęczonym głosikiem.
— Właśnie, to nie możliwe, żeby bazyliszek pojawił się w wieży – mądrzyła się Molly, a Ronald pokręcił głową.
— Miałem wrażenie, że was zanudzam, dzieci. Chciałem to jakoś urozmaicić. Poza tym, chcieliście posłuchać o bazyliszku.
Dwójka zaczęła myśleć. Harry w zamyśleniu złapał się za podbródek, a Molly podrapała po głosie. Ronald zachichotał i wstał.
— Śpijcie, jutro opowiem wam resztę. To na prawdę ciekawa historia.
— Dziadku – zawołała jeszcze Molly, zanim wyszedł. – Dlaczego nikomu o tym nie opowiedziałeś? – Spojrzał na nią smutno.
— Bo… To opowieść, po której inaczej spojrzycie na Harry'ego. Był wielkim bohaterem, ale był też człowiekiem. Popełniał wiele błędów.
Po tych słowach machnął różdżką, gasząc nocną lampkę i zamknął drzwi. Przez chwilę stał na korytarzu słuchając, czy dzieciaki poszły spać, czy rozmawiają o wszystkim i niczym. Gdy nie usłyszał cichych szeptów, ruszył. Z każdym krokiem czuł się ciężej, wróciły wspomnienia, przez co czuł się jeszcze starzej niż zwykle. Tak jak przeczuwał – zaczęła się burza. Takie noce przypominały mu dawne lata jeszcze bardziej. W salonie zasiadł na kanapie i machnięciem różdżki rozpalił ogień w kominku.
— Dobry wieczór, tato – usłyszał głos swojego syna.
— Dobry wieczór, Hugo – odpowiedział z uśmiechem i zrobił mu miejsce.
— Dziękuję, że ich usypiasz. Uwielbiają twoje opowieści.
— Wiem.
— Dzisiaj jednak opowiedziałeś im coś nowego. Wybacz, podsłuchiwałem.
— Widzę, że nie oduczyłeś się dawnych nawyków – zażartował. – Ciekawi cię to?
— Muszę przyznać, że tak. Nigdy nie opowiadałeś o tym, co się wydarzyło, gdy wróciliście do Hogwartu. Myślałem, że się tylko uczyliście.
— Nie tylko, Hugo. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, uchylę jutro drzwi.
Hugo uśmiechnął się do ojca i machnął różdżką w stronę kuchni.
— Ciasteczko? – zapytał. – Przepis mamy.
— A chętnie, synu. Bardzo chętnie.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
Wyjaśnienia: Ronald Weasley ma trochę 100 lat, więc żyje w latach 2081-2090, a prawnuki to u niego norma.
