Witam, pomysł na fanfick'a zrodził się w mojej głowie jakiś czas temu. Nie jestem w stanie wam obiecać, że będę wstawiać rozdziały regularnie, albo że kiedykolwiek dokończę to opowiadanie. Traktuję je jako próbę możliwości, zobaczyć czy naprawdę potrafię pisać.
Ostrzegam tylko, że na o wiele rozdziałów później przewiduję slash. Nie, jeszcze nie wiem z kim.
Akcja zaczyna się w wakacje po czwartym roku Harry'ego.
Wężomowa
Rozdział 1
Łan
Obraz przewinął mu się ponownie w myślach. Voldemort. Ponura atmosfera. Cmentarz. Pamiętał tę scenę z najmniejszymi szczegółami. Nie mógł o niej zapomnieć. W każdej codziennej czynności powracał do niej. Z początku wmawiał sobie, że to nic takiego. Przeżył koszmar i każdy czuł by się na jego miejscu tak samo. Jednak ból i trauma z dniami nie malała, miał wrażenie, że trafił w jakąś pętlę, która kręci się w kółko..
Podniósł się do siadu i zmęczonym wzrokiem spojrzał za okno. Słońce jeszcze nie wstało, ale on już nie potrafił spać. Nocą dręczyły go koszmary, ale dzień był jeszcze gorszy. To za dnia popadał w obłęd.
Starał się funkcjonować normalnie. Jak nigdy w życiu wykonywał swoją górę obowiązków z pracowitością. Do każdego zadania się przykładał, do każdej czynności starał się dać 100% siebie. By pokazać wujostwu, że czuje się dobrze. By udowodnić sobie, że ma się dobrze.
Dzięki takiemu zachowaniu Dursley'owie zostawiali go "spokoju". Dalej go nienawidzili, ale tym razem nie mieli podstaw by mu bardziej ubliżać, lub karać. Wszystko robił bezbłędnie, tak jak powinien to robić wcześniej.
Tak było i tego poranku, gdy już rozbudził się, wstał z łóżka ze wschodem słońca. Chciał wstawić pranie, nawet jeśli nie musiał tego teraz robić. Bezczynność w tym wszystkim była najgorsza. Późniejsze kroki w sypialni wujka zwiastowały, że czas się wziąć za śniadanie. I tym razem zrobił go idealnie, zanim Dudley zdążył zejść na dół. Miał też dużo czasu by posprzątać przy śniadaniu.
- Mówię ci Petunio, w tej całej Rose mi coś nie gra. - podsłuchał mimowolnie rozmowę. - Te tatuaże mogą świadczyć o jednym. Ja na miejscu Mills'ów bym baczniej przyglądał się co się dzieje z ich synem. - mówiąc to gestykulował widelcem, a upieczona jajecznica spadała z jego ust z powrotem spadała na talerz.
Petunia przez cały ten czas siedziała przy oknie, bacznie obserwując jak widocznie dziewczynę o której była mowa.
- Strasznie się ze sobą spoufalają… - była tak przejęta obserwowaniem sąsiadów, że nie zwracała uwagę, na to, że Dudley właśnie jadł ciastka, pomimo iż mógł dopiero po obiedzie.
- Mówiłem od początku, z ich synem od początku było coś nie tak. - granie telewizora, słyszał nawet Harry, siedzący w kuchni. Ostatnio wsłuchiwał się we wszystkie słowa, które go otaczały. Byle by nie musieć zostać sam na sam ze swoimi myślami.
W małym telewizorku grały właśnie wiadomości, coś o polityce. Mugolska polityka była jednym z nudniejszych tematów dla Harry'ego, jednak nawet ona była cudowną ulgą gdy to właśnie na niej mógł skupić myśli. Chociaż nie rozumiał zbyt wiele z tego co do niego mówiono, i tak słuchał. Słuchał, bo gdy tego nie robił nadchodziła cisza..
Telewizor nagle został wyłączony. Harry najwidoczniej nie spostrzegł nawet, że najstarszy Dursley właśnie zbierał się do pracy. Potrafił tylko wpatrywać się w swoją rękę, jak w transie. Nastała cisza.
- Na co czekasz, zacznij zmywać. - obecności ciotki obok niego również nie zauważył, nawet jej głos nie wywabił go z dziwnego transu w jaki wpadł. Zamiast tego powiedział tylko jedno zdanie.
- Zabij niepotrzebnego. - wewnątrz siebie znów na nowo przeżywał tą scenę z Cedrikiem, tym razem to on był Lordem Voldemortem. Taka zamiana ról zdarzała mu się często. Mógł wymieniać ile razy w swoich wspomnieniach był Harrym, ile Tomem, ile Glizdogonem…
Ostry ból w tylnej części głowy natychmiast przywrócił go do rzeczywistości, oczy zarejestrowały jak upada na podłogę a uszy usłyszały ostatnie zdanie jakim było..
-Pieprzony dziwak!
Ciężko było mu utrzymać jasne myślenie po tym ciosie. Wszystko go bolało, i już teraz czuł, że będzie miał wstrząs mózgu. Niestety to nie zwalniało go od obowiązków, jakie nałożyli na niego wcześniej. Trzymając węża ogrodowego podlewał właśnie ulubione róże cioci Petunii. Bogu dziękował, że akurat tego dnia trafiło mu się coś łatwiejszego, ledwo trzymał się na nogach, a podlewanie było względnie lekkie.
Zamglonym wzrokiem spojrzał na Dudley'a, który właśnie teraz bawił się nieopodal swoim nowym pistoletem do paintball'a. Oczywiście towarzyszyli mu jego równie zjebani koledzy, strzelając sie farbą nawzajem. I brudząc cały ogródek. Już teraz nie mógł zliczyć plam, jakie powstały na ogródku, na tynku, nawet na samochodzie. I on doskonale wiedział kto będzie musiał to czyścić. Wiedział kto będzie musiał posprzątać po tej zabawie. A on nie miał na to sił.
Czuł, że musiał zabić Dudley'a, musiał wystraszyć Dudziaczka, musiał mu chociaż zadać ból, by miał satysfakcję, że nie poddał się bez walki. Nie myślał nad tym co robi. Nie myślał o ludziach wokół, którzy właśnie przechadzali się obok jego "domu".
- Uderz. Zabij. Zniszcz. - zaczął mówić spokojnie, kusząco, zupełnie jakby mówił do siebie, a nie do węża ogrodowego, jakby samego siebie starał się skusić na to działanie. Na jego wargach pojawił się delikatny uśmiech. Uśmiech, który pojawia się na twarzach matek widząc swoje pociechy. Trzymał teraz węża jak najdroższe dziecko, nie bacząc na to, że woda leje się wprost pod buty przechodniów.
A ci byli wyraźnie zaniepokojeni, nagłą wodą pod ich stopami i dziwnym zachowaniem dziecka. Kobieta ubrana w niebieską, zwiewną sukienkę, aż zatrzymała się w szoku, słysząc ten dziwny język. Język, którego nigdy wcześniej nie słyszała, a który napawał ją takim strachem jakby właśnie sam demon do niej przemówił. Przeżegnała się prędko, starając się walczyć z własnym strachem, i odejść dalej. Nawet jej mąż zwrócił uwagę na dziwne zachowanie zarówno chłopca jak i swojej żony. Próbował ją wyrwać z tego transu.
Veron jednak był wyczulony na wszelkie dziwactwa dziejące się na jego posesji. Gdy tylko zobaczył co się dzieje, szybkim krokiem ruszył ku zielonookiemu i brutalnie chwytając go za ramię i zabierając do domu.
Obudził się w środku nocy stwierdzając, że wszystko go boli. Veron był wściekły jego dzisiejszym zachowaniem, więc nie przebierał w środkach na ukaranie go.
Ale nie to go najbardziej zaniepokoiło. Wiedział, że to wszystko jest spowodowane jego dziwactwem. Teraz naprawdę był dziwakiem. I o ile parę dni temu był w stanie nad tym panować, to teraz już nie jest. Bał się samego siebie. Wiedział, że jeśli nic nie zrobi to jego stan się pogorszy. I musiał szukać pomocy.
Nie mógł jednak zwlekać ani chwili dłużej, i musiał iść do szpitala teraz. Oczywiście wolałby pójść do mugolskiego lekarza, by uniknąć rozgłosu, jednak miał minimalne pojęcie o tym jak wyglądało ich leczenie. Trwało tygodniami, a w jego wypadku mogli by go nawet zamknąć na oddziale zamkniętym. Poza tym nie mógł psychiatrze powiedzieć, że oszalał, bo zły czarnoksiężnik się odrodził…
Musiał udać się do Św. Munga, choć wiedział z jakim rozgłosem to się rozejdzie. Prorok będzie miał jeszcze jeden powód by uznać go za szalonego. I o dziwo tym razem by się nie mylił. To była jednak niska cena w zamian za pozbycie się tego szaleństwa, które zaczynało coraz to bardziej ogarniać jego duszę.
Chciał się udać już teraz, póki jego wujostwo jeszcze spało, za dnia nie pozwolili by mu udać się do lekarza. Wiedział jednak, że pisze się na ryzyko, jego różdżka była zamknięta, a bez niej udanie się było jak samobójstwo. Z drugiej strony zdawał sobie, że jeśli będzie zwlekał, to nic już niego nie pozostanie.
W jednej chwili podjął decyzję by cichaczem wyjść, i załapać się na błędnego rycerza. Wyjście z domu nie okazało się tak trudne jak się spodziewał. Veron i Dudley mieli cholernie twardy sen, a sam Veron chrapał tak głośno, że zagłuszał wszystkie inne dźwięki.
Wyszedł, jednak nie natrafił na dziwny magiczny autobus, jak się tego spodziewał. Cóż, być może musiał pójść do centrum by go złapać. Tak też zrobił, skierował się do centrum Little Whinging.
Żałował, że to miasto jest aż tak ciche o tej porze. Żaden dźwięk nie mógł zająć jego myśli, przez co czuł, że zaraz nie wytrzyma. Chwycił dłonią u nasady nosa, starając się uspokoić, a jednocześnie nie przerywać tępa. Zacisnął mocno powieki, mając nadzieję, że jeśli wystarczająco się postara to nic dziwnego nie zrobi. Pozostanie sobą.
Poczuł nagle ogromny ból który odrzucił go na kilka metrów. Jego oczy nawet nie zdążyły się otworzyć, gdy zaczynał tracić przytomność. Czuł tylko ciepłą ciecz, która zaczęła oplatać jego ciało.
- O rzesz jasny chuj! - zdanie którego już Harry nie zdążył usłyszeć, zostało wypowiedziane, przez rudowłosego młodego mężczyznę. Wampir biegiem podbiegł do wykrwawiającej się drobnej sylwetki..
