Lúthien prowadzi go za rękę przez korytarze i sale Tysiąca Grot i nie mówi nic. Jej milczenie jest pełne napięcia, pełne żalu, lecz lekkie jej kroki są zdecydowane i Beren podąża za nią, nie pyta, czeka.
Wreszcie królewna puszcza jego dłoń i dotyka ramienia elfiej damy siedzącej przy parapecie, po czym usuwa się, delikatnie jak cień.
Nieznajoma podnosi się płynnym ruchem i spogląda mu w twarz, a on – zna ją przecież, już ją zna, choć jej nigdy wcześniej nie spotkał, i zamiera mu serce i słowa – powitania? przeprosin? kolejnych przysiąg przyjaźni? – na wargach.
(Jej oczy są takie same.)
Złotowłosa pani mierzy go spojrzeniem, którego Beren nie pojmuje, którego wciąż nie potrafi w pełni pojąć, mimo, że i to spojrzenie już zna; kłania się nisko, bez słów oddając się na jej usługi, czeka na rozkaz.
– Opowiedz mi – mówi ona niskim, melodyjnym głosem, cichym i spokojnym jak szmer strumienia – o moim bracie.
