Co za kretyn wymyślił nieszczelne statki? I czemu właściwie nie sprawdziła czy sprzedawca nie wciska jej jakiegoś chłamu, gdy uciekała z Dressrosy? Każdy rozsądny żeglarz upewniłby się chociaż co do prawdomówności starego zgreda, albo obejrzał drewnianą konstrukcję, by ocenić na ile może sobie pozwolić. Jak wielką desperatką była, by nie zwrócić uwagi na tak ważne sprawy?
W sumie i tak cieszyła się, że przeżarta przez korniki łajba wytrzymała tak długo, chociaż... Czy faktycznie mogła się cieszyć z tego, że zaczęła tonąć na samym środku zabójczej błękitnej toni? W końcu na niewiele zdała się jej umiejętność pływania, skoro od najbliższego kawałka suchego lądu dzieliło ją... no właśnie. Ile?
Jedynym wyjściem, jakie jej pozostało w tej marnej sytuacji, było przyczynienie się do większego zniszczenia niegdyś pięknego korabu. Z tym nie miała zbytniego problemu – spory kawał burty nadawał się idealnie na przytulną tratwę. Zmieściła się na niej wraz z częścią pozostałego jej prowiantu i jednym kompletem ubrań na zmianę, a także ogromną nadzieją na dotarcie do choć malutkiej wyspy zanim skończą jej się zapasy. Nie znosiła być głodna, mimo iż wiedziała, że nie zawsze będzie kolorowo. Dalej jednak niechętnie witała choćby myśl o ponownym głodowaniu.
Tym, czego nie przemyślała w planowaniu swojej małej wojaży, było czające się na nią niebezpieczeństwo. Póki miała na czym płynąć wszystko było w porządku. Ale teraz, gdy jedynym obszarem chroniącym ją przed niewątpliwie zimną kąpielą był zbitek rozchybotanych drewnianych belek, nie była pewna nawet swojej siły. Jeśli zaatakuje ją coś większego niż głupi rekin to marne jej szanse na uniknięcie łykania słonej wody. A do tego jej się nie spieszyło, zwłaszcza że przez ostatnie kilka dni musiała ograniczać uszczuplone porcje żywieniowe, cały czas być czujną oraz zakrywać się obydwoma zestawami ubrań, bo noce do ciepłych nie należały. Robiło się coraz zimniej, a ona nie miała ani futra, ani chwili snu. Nie pomagały jej w niczym dalej chroboczące w drewnie korniki – to wszystko pogarszało jej nastrój z każdą mijającą minutą, a także grzebało nadzieję na ocalenie. Mało brakowało a zaczęła by się modlić o jakąkolwiek piracką załogę, o to, by wymyśliła sobie przepływać gdzieś w okolicy. O mały włos...
O mały włos w okresie tygodnia od desperackiej potyczki z wsiąkającą w słoną toń łodzią przeżyłaby pełną emocji walkę z Królem Mórz. Niestety nie wszystko szło po jej myśli. Jak zwykle zresztą. Jednak wszelkie pozytywne emocje, jakie mogła żywić do szansy na rozruszanie i wyładowanie stresu, umarły w jednym momencie.
Wielka paszcza rozwarła się do ogłuszającego ryku dokładnie w tej chwili, w której brunetka otrząsnęła się z szoku. Nauki, które wryto w jej umysł i ciało nie pozwalały na stanie na rozchybotanej falami resztce łodzi i czekanie na bycie zjedzoną przez morskiego potwora. Fakt, iż brakowało jej siły z powodu niewyspania i nieodpowiednich jak dla niej porcji jedzenia, nie ułatwiał jej mobilizacji do puszczenia prowizorycznego masztu w celu zaatakowania napastnika, póki ten skupiał się na dobitnym oznajmianiu swojej obecności cuchnącym oddechem. Utrzymanie równowagi bez przytrzymywania się beli jeszcze niedawno nie było by dla niej wyzwaniem. Teraz jednak, gdy jej koncentracja była tak osłabiona, miała ogromne problemy z wyczuciem z której strony natrze na nią wzburzone morze, czy też przewidzeniem przynajmniej części zachowań przeciwnika – a to zdecydowanie zmniejszało jej szanse na wyjście z tej potyczki cało.
Kobieta zmusiła swoje ciało do posłuszeństwa, choć nieco za późno. Przerażająca bestia kłapnęła paszczą i zanurkowała w toń, ponownie wprawiając tratwę w niestabilny stan, co ścięło długowłosą z nóg. Runęła na drewno jak długa, jęknęła cicho, po czym podniosła się do klęczków akurat w porę, by wyłapać ciche szuranie folii. Zielone oczy natychmiast skierowały wzrok w stronę dźwięku, a w następnej sekundzie zmęczone ciało rzuciło się do brzegu desek, by złapać uciekający w granatową otchłań prowiant. Długie palce musnęły szeleszczący, śliski materiał, jednak nie zdołały go chwycić. Na próżno zielonooka ryzykowała chłodzenie ręki w wodzie – jej pieczołowicie porcjowane jedzenie przepadło, pochłonięte przez jej pierwszą miłość.
Król Mórz wyłonił się po drugiej stronie tratwy z zamiarem pożarcia rozłożonej na drewnianym talerzu kruszyny, najwyraźniej myśląc, że ta jest zbyt zajęta płakaniem nad utraconym pokarmem i nie będzie stawiała nadto oporu. Śliskie cielsko zawiło się i wyprężyło, wyciągając łeb po ładny przysmak, wciąż zajmujący tą samą pozycję i miejsce. Pełna olbrzymich, ostrych kłów paszcza nie sięgnęła jednak celu, odepchnięta w bok solidnym uderzeniem, które nadeszło nie wiadomo kiedy. Potwór ryknął wściekle i na powrót skrył się pod wzburzoną taflą, by spróbować swoich sił w inny sposób. Machnął ogonem i uderzył nim pseudołódkę, roztrzaskując ją na kawałki i strącając upartą przekąskę w lodowatą kąpiel. Cichy pisk, jaki temu towarzyszył, zadowolił rozjuszoną, głodną morską paskudę, bo teraz miała większe szanse na pożarcie tego kawałka mięsa. W końcu jaki człowieczek będzie walczył wyraźnie osłabiony i trzęsący się z zimna? Łatwa zdobycz.
- Przerobię cię na wędzonkę, sukinsynu – fuknęła długowłosa, po chwili wypływając na powierzchnię i wypluwając przypadkowo nabraną w usta wodę. Wcale jej się to nie podobało. To nie było ani przyjemne, ani konieczne, a jednak musiała walczyć o życie. Przecież nie zginie na środku morza nie zaznawszy swojego prywatnego skrawka szczęścia. - Obiecuję ci to...
Brunetka rozejrzała się w poszukiwaniu kawałka drewna, na które mogłaby się wdrapać albo chociaż na nim podeprzeć, by jakoś przetrwać następne dni po walce z wodną poczwarą. Wygra tą walkę, tego była pewna. Może nie teraz, ale w końcu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jedyne, co obecnie będzie w stanie zrobić, to porządnie okaleczyć węgorzowate, przerośnięte coś, by je naznaczyć jako swoją ofiarę. Ofiarę, którą dorwie jak tylko będzie miała dobrą okazję na zemstę. Przy odrobinie pecha jej duma ucierpi, jeśli zranionego potwora zaatakują i pożrą mniejsze stwory. Była gotowa zaryzykować ten cios w jej poczucie sprawiedliwości. Teraz miała inne priorytety niż martwienie się dumą.
Woda wokół niej zafalowała gwałtownie, coś musnęło ją po łydce. Kobieta znieruchomiała i spięła się nieznacznie, pozwalając swojemu ciału niespiesznie odciąć się od przyjemnego widoku zachodzącego słońca. Musiała się skupić, żeby wyczuć odpowiedni moment na wbicie paznokci w twardą skórę Króla w odpowiedni sposób, jeśli faktycznie chciała go uszkodzić. Nabrała powietrza, nim utraciła z wzroku czerwień nieba i spojrzała pod siebie, by dostrzec płynący w jej stronę zestaw gotowych do rozszarpywania zębów. Obróciła się głową w dół, walcząc z oporem wody, i zebrała w dłoniach część mocy, żeby zwiększyć swoje szanse na zadanie bolesnego ciosu.
Bestia nie przewidziała ataku „łatwej zdobyczy", więc nie zdążyła nawet zmienić kierunku przepływu. Twarde jak stal dłonie wbiły się w brzeg paszczy potwora i rozryły ją niemal do samych skrzeli. Krew w momencie zebrała się wokół poczwary i jej niedoszłej ofiary, przesłaniając widok. Ten jednak nie był potrzebny ani Królowi, ani zielonookiej. Obślizłe cielsko skręciło się i uciekło, byle jak najdalej od niedostępnej zakąski, woląc nie ryzykować bycia rozdartym na strzępy przez to dziwne coś. Rozsądniej było pojeść drobniejsze morskie stworzonka, zaleczyć otrzymaną ranę i zaatakować ponownie, gdy długowłose stworzenie będzie na granicy wyczerpania przez całkowity brak pożywienia i wyziębienie.
Niespełniona w swej narzuconej roli przystawka zawalczyła z ciemną głębią, próbując wypłynąć w stronę, jak miała nadzieję, powietrza. Zaczynało jej brakować tlenu, a myśl, że będzie dryfować na niewygodnej desce, jeśli jakąś w ogóle znajdzie, niemal wyrywała tą resztkę życiodajnego gazu z jej płuc w niemym krzyku rozpaczy. To nie było mądre z jej strony, ale nie umiała tego w sobie zatrzymać. Zbyt dużo spraw ostatnimi czasy nie toczyło się jak zaplanowała. Mimo to nie poddawała się, dopóki wiatr nie uderzył jej w twarz, zmuszając ją do zaszczękania zębami na jeszcze większe zimno. Złapała początkowo urywany oddech, potem nieco spokojniejszy, a następne przyszły z coraz większą łatwością, choć i tak już czuła, że dopóki nie wyschnie to jej dalsza podróż będzie wyjątkowo ciężka.
- Zapamiętaj to, ty paskudny skurwielu – wydukała w eter, rozglądając się po okolicy. - Znajdę cię. Znajdę, uwędzę i zjem. Wet za wet, łajzo – pogroziła, z niejaką radością odnajdując zachęcająco wyglądającą dechę, która pozostała z jej tratwy.
Zmuszanie się do czegoś, czego nie miała ochoty robić było dla niej codziennością. Była do tego tak przyzwyczajona, że stało się to jej odruchem – często po prostu nie miała wyboru. Jak teraz. Nie znaczyło to, że robiła cokolwiek całkowicie wbrew sobie. Każda taka akcja była kierowana większą korzyścią, a ona uwielbiała mieć przewagę i zyskiwać doświadczenie potrzebne do osiągnięcia celu. Nie widziała sensu w rezygnowaniu z robienia z siebie kretynki, jeśli chciała uzyskać wpływ na daną osobę. Nie wydawało jej się, by robienie kroku w tył było zbyt dużym ciosem dla jej dumy, jeśli dzięki temu robiła dwa lub trzy kroki w przód. Nie krzywdziła siebie, pozostawiając zemstę na późniejszy termin, jeśli w grę wchodziło przeżycie i czerpanie większej satysfakcji ze znęcania się nad wrogiem. Dlatego pozwoliła odruchom działać.
Deska była tak niewygodna, jak jej się zdawało, że będzie. W dodatku była okropnie mała, więc jedyne co zielonooka mogła zrobić, to powalić się na niej niemal połową ciałą i objąć dryfujące próchno, wczepiając się dodatkowo paznokciami w nieprzyjemnie podmokłe drzazgi. Dobre i to, jak się nie ma tego, co potrzebne. Grunt, by w jak najkrótszym czasie znaleźć jakąś przytulną wysepkę. Lub zostać znalezioną przez przyjaźnie nastawionych piratów – na pomoc Marynarki nie miała co liczyć. Jeśli załoga piracka, na którą ewentualnie trafi, zorientuje się, kim naprawdę jest, to w najgorszym przypadku dostanie łomot i poprowadzone zostaną negocjacje z Yonko. W końcu każdy chciał zdobyć przywileje u choć jednego z tych piratów, a wykorzystywanie każdej okazji na to było niezwykle kuszące. Jeśli zaś trafi na podwładnych Światowego Rządu zostanie z miejsca dostarczona do osoby, od której tak pragnęła uciec. Bez słowa na swoją obronę, bez szans na protest, bez możliwości wymknięcia się. Pozostawało tylko mieć nadzieję...
Tylko dokąd ją ta nadzieja prowadziła? Każdy dzień mijał jej na ucieczce, ukrywaniu się i marzeniu o wolności. Do snu kołysały ją piękne obrazy solidnego statku, otwartego morza, walk z potworami i zdobywanie własnego bogactwa, przyzdobione gorącym, odwzajemnionym uczuciem równie żądnego przygód i spokoju mężczyzny. Były jej najlepszą ucieczką od zbliżającego się nieubłaganie wypełnienia tradycji rodziny, najwspanialszym lekarstwem na rany i ból, najcudowniejszym pragnieniem, jakie tylko mogła sobie wymyślić. Ale miała wrażenie, że nijak się do niego nie zbliża, a wręcz przeciwnie – oddala z każdą mijającą chwilą.
- Niech cię szlag trafi, ślepy losie – mruknęła pod nosem, przymykając oczy i starając się wmówić sobie, że smagający ją wiatr wcale nie wprawia jej w drżenie. Że jest jej ciepło i przyjemnie. W końcu potęga umysłu była niewyobrażalna, prawda? - Sprawiłbyś sobie nowe oczy i rozdał karty po równo. W cholerę z tobą – westchnęła, ryzykując tylko szybkie spojrzenie wokół siebie. Na horyzoncie, zatopionym w ostatnich obłokach płomieni ani śladu cienia lub niewyraźnej rozmazanej ciemnej plamki.
Zdecydowanie zapowiadało się na ciężką i długą podróż...
