A/N: Cześć wszystkim :) Zaczęłam dziś wakacje i stwierdziłam, że czas wrzucić tu pierwszy rozdział historii, nad którą pracuję już od ponad roku. Może komuś przypadnie do gustu (:
Części będą trzy, w każdej po kilka rozdziałów.
Piosenki do rozdziału pierwszego: Florence + the Machine - Shake It Out oraz Los Campesinos! - The Sea Is A Good Place To Think Of The Future
Enjoy!
CZĘŚĆ I
xxx
Rozdział 1
It's Always Darkest Before The Dawn
Najciemniej jest ponoć zawsze tuż przed świtem.
Castiel od wielu lat łamał sobie głowę nad tym powiedzeniem, które według niego było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wielokrotnie zdarzało mu się być na nogach podczas wschodu słońca i często starał się sprawdzić, jak to naprawdę jest w naturze. Zwykle przy takich okazjach był w mieszkaniu po nieprzespanej nocy, spędzonej albo na zawziętym pisaniu, albo na wpatrywaniu się w jaskrawy ekran komputera i wypijaniu litrów pobudzającej herbaty. Miał więc możliwość, by na własne oczy obserwować świt… ale nigdy nie zauważał niczego, co potwierdzałoby to stare powiedzenie. Wręcz przeciwnie. Zanim najmniejszy chociaż skrawek słońca wychylał się zza horyzontu, przez dobre pół godziny niebo rozświetlało się powoli na wschodzie, barwione kolejnymi padającymi na ziemię promieniami ognistej kuli. Dawno już doszedł więc do wniosku, iż powiedzenie to jest chociażby z fizycznego punktu widzenia niemożliwe.
Rzecz jasna, jako pisarz i jako taki artysta rozumiał, że mogło tu chodzić o znaczenie metaforyczne. Ktoś mógł przecież powiedzieć „Wiesz, przed świtem zawsze jest najciemniej", mając na myśli, że potem może być już tylko lepiej. Ktoś, kto przeżywa jakąś tragedię, może zostać w ten sposób podniesiony na duchu.
Mimo to Castiel nie przepadał za tą metaforą. Nigdy jej nie używał, nie miał też takiego zamiaru…
…ale wtedy nadszedł dzień, w którym wyruszył do Spectrum, miasta w stanie Oregon.
Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, wciąż było jeszcze ciemno i, jak na środek lata, dość chłodno. Castiel przez jakiś czas szarpał się z walizką, ale w końcu udało mu się ściągnąć ją na peron, nie przytrzaskując sobie przy tym stopy. Tylko kilka osób wysiadało z pociągu; Castiel nie zdążył się nawet komukolwiek przyjrzeć, gdyż błyskawicznie zniknęli we wnętrzu starego budynku, jakim był dworzec, lub jakby rozpłynęli się w otaczającej ich ciemności.
Castiel usłyszał głośny gwizd konduktora i szybko odsunął się od torów, ciągnąc za sobą niezbyt dużą, lecz wypchaną po brzegi walizkę na kółkach. Pociąg wydał z siebie serię głośnych i wysokich dźwięków, para buchnęła z lokomotywy, która wyglądała na przedpotopową, a potem wszystkie wagony ruszyły powoli, z piskiem zardzewiałych kół, by także zniknąć w mrokach nocy.
Znalazłszy się samemu na cichym peronie, Castiel stał przez chwilę bez ruchu, napawając się spokojem i mroczną atmosferą miejsca. Przy wejściu dworca paliła się jedna stara lampa, wylewając z siebie żółtawe, migotliwe światło. W powietrzu unosiła się dziwna mgła, być może pozostałości dymu z lokomotywy, która nawet przy takim oświetleniu wydawała się być ciemna i gęsta. Castiel odetchnął głęboko, przymykając oczy, jakby próbując wchłonąć w siebie cały ten klimat i dokładnie zapamiętać każdy aspekt tej nocy.
Właściwie, było już dobrze po piątej nad ranem i wziąwszy pod uwagę, iż był środek lipca, Castiel wiedział, że niedługo powinno wstać słońce i ukazać nowo przybyłemu wszystkie wspaniałości miasta. Mimo to nie wyglądało na to, by świt miał nadejść. Castiel z zaciekawieniem uniósł głowę, przyglądając się czarnemu, bezdennemu niebu nad sobą. Nie zauważył ani jednej gwiazdy, nie było również zbyt dużego zachmurzenia, tak więc księżyc musiał być w nowiu, gdyż jego również nigdzie nie można było dostrzec. Lampa znów zamigotała, a właściwie zgasła na kilka sekund, pozostawiając Castiela w całkowitej ciemności i ciszy. Mężczyzna zadrżał, ale zrzucił winę na przeszywający chłód nocy, a nie na fakt, że zdał sobie sprawę, jak niesamowita jest ta cisza, martwa cisza, wręcz brzęcząca w uszach, i jak bardzo głęboka jest otaczająca go ciemność.
Po chwili jednak światło znów rozbłysło, jakby niepewnie, i Castiel otrząsnął się z zamyślenia i ruszył powoli w stronę dworca. Dźwięk plastikowych kółek na betonie zdawał się być tak głośny, że Castiel przez chwilę rozważał chwycenie walizki za rączkę i ciche wniesienie jej do środka, ale zrezygnował z tego pomysłu, przypominając sobie ile ciężkich rzeczy włożył do środka poprzedniego wieczoru.
Dworzec był niewielki, ale dość wysoki, i do tego kompletnie opustoszały. Kilka starych jarzeniówek pobłyskiwało przy rzędzie kas i w pobliżu drewnianych siedzeń w poczekalni, ale wystarczyło unieść głowę, by zauważyć, że strop pogrążony jest w mroku. Castiel znowu zadrżał i tym razem nie mógł wmówić sobie, że to przez chłód, więc szybko opuścił wzrok i czym prędzej ruszył w stronę wyjścia.
Z tego, co przeczytał na temat Spectrum, wiedział, że najbliższy przystanek komunikacji miejskiej był w centrum miasta, oddalonego od dworca o jakieś dziesięć kilometrów, co znaczyło, że by dostać się do hotelu, w którym zarezerwowany miał pokój, musiał znaleźć taksówkę lub jakikolwiek inny środek transportu. Castiel miał nadzieję, że pomimo iż dworzec nie sprawiał wrażenia zbyt ruchliwego czy nawet funkcjonującego, będzie w stanie złapać jakąś taryfę. Nie bardzo uśmiechał mu się spacer do miasta w tych ciemnościach, i do tego z ciężką walizą.
Odetchnął z ulgą, dostrzegając zaparkowany w pobliżu dworca czarny samochód. Przez chwilę wydawało mu się, że pojazd jest pusty, ale gdy tylko ruszył w jego stronę, a kółka jego bagażu zaczęły podskakiwać na nierównym chodniku, ktoś wewnątrz samochodu poruszył się, zapalając małą lampkę przy niskim suficie.
Castiel otworzył drzwiczki.
- Dobry wieczór – powiedział, a po chwili poprawił się. – Dzień dobry. – Zmarszczył brwi w zamyśleniu, wciąż nie bardzo zadowolony z takiego doboru słów. Zanim wrzucił walizkę na tylne siedzenie samochodu, zadarł głowę i przyjrzał się wciąż czarnemu jak atrament niebu. Było za dwadzieścia szósta, z technicznego punktu widzenia był już więc wczesny poranek. Co więcej, słońce powinno już wstać, a jednak Castiel wciąż miał wrażenie, że jest środek nocy. Wyjątkowo ciemnej nocy.
Potrząsnął głową i ułożył bagaż na tylnym siedzeniu, a potem wsunął się na miejsce pasażera i zatrzasnął za sobą drzwi nieco zbyt mocno. Nawet w jego uszach zabrzmiało to jak wystrzał.
Kierowca był starszym mężczyzną z brunatnym zarostem, bladymi oczami i znoszoną bejsbolówką na głowie. Oczy Castiela powędrowały do miejsca, gdzie wisiała plakietka z jego nazwiskiem. Ellsworth.
- Witam – powiedział Castiel, przerywając ciszę i kiwając mężczyźnie głową. Ten jednak nie odpowiedział, bez słowa zapalając silnik i światła.
- Dokąd? – zapytał, gdy wyjechali z alejki i zostawili dworzec za sobą.
Castiel wsunął rękę do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu karteczki z adresem hotelu, podał ją kierowcy, a potem zapatrzył się w swoje niewyraźnie odbicie w szybie. Na zewnątrz wciąż było ciemno i Castiel zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie pomylił godziny lub czy jego zegarek nie uległ uszkodzeniu. Mrużąc oczy, usiłował znaleźć jakikolwiek jasny punkt w okolicach horyzontu. Bez skutku.
- Trzydzieści dwa. Trzydzieści dwa, jesteś tam? – Nagły niewyraźny głos, który dobiegł z małego interkomu tuż przy kierownicy sprawił, że Castiel podskoczył na swoim siedzeniu, wyrwany z rozmyślań. Kierowca popatrzył na niego z ukosa, a potem podniósł radyjko do ust.
- Odbiór. Co jest? – mruknął Ellsworth, nie spuszczając wzroku z ledwo oświetlonej drogi.
- Nowy Meksyk.
- No nie. Myślałem, że już z tym skończyliśmy?
Castiel zmarszczył czoło, mimowolnie słuchając niejasnej dla niego rozmowy. Wciąż wyglądał przez okno, wolał jednak, kiedy w samochodzie panowała cisza; mógł się wtedy skoncentrować na odbieraniu wszystkich bodźców, które dobiegały do niego w tym nowym miejscu. Lubił potem zamieniać takie przeżycia w przeróżne momenty w swoich książkach czy opowiadaniach.
- Sram na to – syknął Ellsworth do interkomu. Zmarszczka na czole Castiela pogłębiła się, słysząc to wulgarne wyrażenie. Zapragnął znaleźć się już w hotelu, w swoim pokoju, a najlepiej w łóżku; dopiero zaczynało do niego docierać, jak zmęczony jest po nieprzespanej nocy w pociągu.
Usiłując wyciszyć się i odciąć od rozmowy, przebiegającej tuż obok, przymknął oczy i oparł głowę o szybę, wzdychając. Droga była prosta, nie mijał też ich żaden samochód, nic więc dziwnego, że po chwili Castiel poczuł, że jeszcze chwila, a odpłynie na dobre. Nie chcąc do tego dopuścić i wiedząc, że już niedługo dotrą do celu, otworzył oczy i wyprostował się.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że na zewnątrz nie jest już ciemno.
Zamrugał, zdziwiony. Był pewny, że nie minęło wcale aż tak dużo czasu, w końcu do centrum było zaledwie kilkanaście kilometrów. Jednak kiedy wyglądał za szybę, nie widział już wszechogarniającej ciemności, lecz tylko mglistą szarość, rozciągającą się od horyzontu na wschodzie. Nie wyglądało to jak żaden wschód słońca, którego kiedykolwiek był świadkiem; co więcej, słońca jakby wcale nie było, ciemność po prostu znikała, ustępowała miejsca dniu, tak po prostu.
Kiedy taksówka wreszcie zatrzymała się przy podanym adresie, a Castiel stanął na chodniku przed nieco obskurnym hotelem, w którym miał mieszkać przez najbliższy czas, uświadomił sobie nagle, że oto właśnie był świadkiem urzeczywistnienia się lirycznej metafory.
W tym mieście przed świtem naprawdę było najciemniej.
xxx
Przekręcił klucz w zamku i drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Niepewny, co może zastać w środku, Castiel powoli uchylił je szerzej i postąpił kilka kroków w przód, ciągnąc za sobą walizkę. Szarość świtu wciskała się przez niegdyś białe firanki i zalegała w niewielkim pokoiku. Castiel wyciągnął rękę w poszukiwaniu kontaktu i po chwili niewielka lampa wisząca pod sufitem rozbłysła miękkim, żółtawym światłem. Rozglądając się wokół siebie, mężczyzna pokiwał głową z zadowoleniem. W pokoju znajdowało się łóżko, większe nawet niż to, w którym spędził ostatnie pół roku swojego życia, i wyglądające na wygodne. W nogach łóżka leżała złożona pościel, a po jednej jego stronie stała niewielka szafka z szufladami i małą lampką nocną. Przy przeciwległej ścianie stała szafa, o wiele za duża na skromną garderobę Castiela, obok wisiało wysokie lustro. Castiel uśmiechnął się pod nosem na widok niedużego biurka usytułowanego pod oknem. Nie, żeby go potrzebował, zwykle i tak pisał w łóżku, ale biurko przyda się na książki, które ze sobą zabrał, zwłaszcza że nigdzie wokół nie dostrzegał żadnej półeczki ani regału.
Ściany pokoju pomalowane były na bladofioletowo i Castiel odetchnął z ulgą. Ostatni hotelowy pokój, w jakim przebywał, miał ciemnoczerwone ściany, co nie wpływało na Castiela zbyt dobrze; miał wrażenie, że pokój jest zbyt mały i ciemny, a ściany przytłaczają go i wysysają z niego wszelką inspirację. W tamtym pokoju nie był w stanie zbyt wiele napisać.
Castiel zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz w zamku. Jak na taką cenę i okolicę, był naprawdę zadowolony z tego pokoju. Tym bardziej, że, jak zauważył, ten miał również łazienkę, do której najprawdopodobniej prowadziły drzwi naprzeciw niego. Zsunąwszy z ramion jasny trencz, powiesił go na jednym z wieszaków w szafie, a potem usiadł na łóżku, wzdychając z przyjemnością. Materac rzeczywiście był miękki, a pościel przyjemna w dotyku; Castiel zsunął ze stóp buty, nawet nie próbując ich rozsznurować. Podciągnął nogi do góry i usiadł po turecku, przymykając oczy.
Rozmyślania przerwał mu głośny brzdęk, dobiegający najprawdopodobniej z któregoś z sąsiadujących pokoi. Castiel otworzył oczy, czujnie nadstawiając uszy w oczekiwaniu na dalsze hałasy. Wyglądało jednak na to, że był to jednorazowy wypadek i że nikt nie będzie mu dłużej zakłócał spokoju.
Jakże się mylił.
Jego żołądek wydał nagle tak donośny i gniewny dźwięk, że Castiel omal nie podskoczył na łóżku. Kręcąc z politowaniem głową, opuścił nogi i na powrót wsunął buty. Oczywiście, jak mógł zapomnieć o tak podstawowej czynności jak jedzenie; ostatni posiłek spożył poprzedniego wieczoru, na początku podróży. Cale szczęście, że jego organizm sam czuwał nad takimi sprawami.
Porzuciwszy myśl o zakopaniu się w pościeli i przespaniu całego dnia, Castiel sięgnął po odwieszony przed chwilą płaszcz i wyszedł z pokoju z zamiarem znalezienia w pobliżu jakiejś restauracji, zakupienia śniadania i jak najszybszego powrotu do hotelu.
Korytarz był nieoświetlony i dość ciemny, nawet jak na tę porę dnia, ale Castiel nie miał czasu na podziwianie otoczenia. Szybkim krokiem zszedł ze schodów na parter, minął recepcję i wyszedł na zewnątrz.
Poranek był szary i pochmurny, a do tego naprawdę chłodny jak na środek lipca. Castiel szczelniej otulił się niezawodnym płaszczem i stał przez chwilę przed hotelem, patrząc to w jedną, to w drugą stronę. Miasteczko było senne i ciche, tylko pojedyncze osoby przemykały po chodnikach, znikając w przybocznych uliczkach lub sklepach. Castiel wzruszył ramionami i skręcił w prawo, przyglądając się każdej mijanej witrynie.
Już po kilku minutach marszu przystanął przed lokalem, którego szyba wystawowa głosiła „Najlepsze dania w mieście! (We wtorki wszystko 30% taniej dla klientów posiadających Kartę Stałego Klienta)". Nie zastanawiając się długo, Castiel pchnął drzwi i wszedł do środka.
Była dopiero siódma rano, nie był więc zdziwiony, że bar był prawie pusty, jeśli nie liczyć czerwonowłosej kobiety zajmującej stolik przy oknie i młodego mężczyzny przy ladzie. Czując zapach świeżego ciasta, które stało przed tym samym mężczyzną, Castiel znów usłyszał ciche burczenie w brzuchu, dlatego też postanowił nie zwlekać dłużej i usiadł przy kontuarze, spoglądając na wiszące na ścianie menu.
Z kuchni wychyliła się drobna szatynka i uśmiechnęła się lekko do Castiela.
- Dzień dobry. Co dla pana?
Castiel wahał się przez chwilę, wciąż nie spuszczając oczu z menu, ale w końcu westchnął, dając za wygraną. Pomimo tak wczesnej pory, jego żołądkowi należało się coś smacznego i sycącego.
- Podwójny burger. Dwa podwójne burgery. – Castiel wahał się jeszcze kilka sekund. – Czarną kawę. Bez cukru. To… to wszystko.
Bardziej poczuł niż zauważył, że siedzący kilka miejsc dalej mężczyzna mu się przygląda. Spojrzał na niego otwarcie, podczas gdy kelnerka zapisała zamówienie w małym notesie i ruszyła do kuchni.
- Dobry wybór – odezwał się mężczyzna, nabierając nową porcję ciasta na widelec. – Najlepsze burgery w mieście. Wiem, co mówię. – Posłał Castielowi szeroki uśmiech i powrócił do swojego deseru.
Nic nie odpowiadając, Castiel wiercił się przez chwilę na wysokim barowym stołku, rozważając przeniesienie się na zwykłe krzesło przy oknach. W tym samym momencie przy ladzie znów pojawiła się kelnerka, niosąc białą filiżanką pełną parującej kawy. Postawiła ją przed Castielem z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Pańska kawa – powiedziała, jak gdyby Castiel sam się tego nie domyślił. Postanawiając przemilczeć również tę wypowiedź, Castiel jedynie skinął głową i ujął filiżankę w dłonie.
- Ava, słońce – odezwał się ponownie mężczyzna z ciastem. Filiżanka zatrzymała się w połowie drogi do ust, kiedy Castiel popatrzył na niego z zainteresowaniem. Celował widelcem w Castiela i uśmiechał się szeroko do kelnerki. – Tak właściwie, to też napiłbym się kawy.
- Nie mogłeś tak od razu? – odparła nieco burkliwie „Ava", ale posłusznie ruszyła w stronę kuchni.
Mężczyzna parsknął krótkim, wesołym śmiechem, znów zatapiając widelec w cieście. Castiel przyglądał mu się przez chwilę, ogrzewając palce o ciepłą filiżankę.
- Przepraszam bardzo – powiedział nagle, zaskakując nawet samego siebie. Ava zatrzymała się w połowie drogi, a mężczyzna podniósł wzrok. Castiel nie odwrócił głowy, by popatrzeć na kelnerkę.
- Tak?
- Czy mógłbym… dostać jeszcze kawałek tego ciasta?
Mężczyzna wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu i pokiwał z uznaniem głową. Potem obaj popatrzyli na Avę, stojącą w drzwiach kuchni.
- J-jasne – zająknęła się, posłała im niepewny uśmiech i zniknęła za drzwiami.
Castiel, świadomy uważnego wzroku mężczyzny, ostrożnie uniósł filiżankę do ust i upił łyk gorącego napoju. Zwykle nie przepadał za kawą, ale tego poranka jego organizm domagał się kofeiny.
- Ciasto mają tu jeszcze lepsze niż burgery – odezwał się mężczyzna. Castiel postawił filiżankę na talerzyk i popatrzył na niego przelotnie.
- To dla mnie dość… niecodzienny posiłek. Zwykle się tak nie odżywiam – odparł Castiel, wbijając wzrok w czarny płyn, wirujący powoli i tworzący cienką piankę na wierzchu.
- A jednak dziś coś cię do tego zmusiło. To pewnie instynkt, mówię ci, ta knajpka to istny raj dla podniebienia – ciągnął dalej mężczyzna, niezrażony matowym tonem głosu Castiela.
Castiel popatrzył na towarzysza, po raz pierwszy uważniej mu się przyglądając. Byli mniej więcej w podobnym wieku, choć tamten był zdecydowanie lepiej zbudowany i nieco wyższy. Miał krótkie brązowe włosy, cień zarostu na mocno zarysowanej szczęce, skórzaną kurtkę zarzuconą na ramiona. Wciąż uśmiechał się szeroko i Castiel zastanawiał się przez chwilę, czemu tak bardzo cieszy go rozmowa z kimś kompletnie obcym. On sam prawie nigdy nie nawiązywał żadnych rozmów z nieznajomymi, a kiedy już musiał, na pewno nie był z tego faktu zadowolony. Rozważał przez chwilę zignorowanie natręta i poświęcenie całej swojej uwagi kawie, ale rozproszył go dźwięk stawianego przed nim talerza.
Skinął kelnerce głową i szybko wgryzł się w burgera, nie pozostawiając sobie żadnego innego wyboru.
- A gdzie moja kawa? – dopytywał się mężczyzna po jego prawej stronie i Castiel doszedł do wniosku, że musi on być bardzo męczącym klientem. I stałym.
Przez chwilę nawet współczuł Avie, ale potem poczuł smak burgera i przymknął z zadowoleniem oczy, a wszystkie inny myśli wyparowały z jego głowy. Zwykle jedzenie tak na niego nie działało, ale ten burger był w istocie wyjątkowo smaczny.
W kilku szybkich kęsach zjadł całego jednego burgera, nawet nie zdając sobie sprawy z cichych pomruków aprobaty, które wydawał podczas posiłku. Otworzył oczy, by upić łyk kawy i otrzeć palce serwetką, i zauważył, że zarówno oczy kelnerki, jak i mężczyzny po jego prawej, są wpatrzone w niego.
- Przepraszam – powiedział, przełknąwszy. – Nie powinienem jeść w taki sposób. Zachowałem się… niewłaściwie – przyznał, czując lekkie rumieńce na policzkach. Chcąc uciąć dalsze wyjaśnienia, uniósł filiżankę do ust i wpatrzył się w talerz, na którym leżał drugi burger.
- Ależ… skąd – wykrztusiła Ava, lecz nie wyglądała na rozgniewaną. Wręcz przeciwnie; łagodny uśmiech malował się na jej ustach, kiedy stała tak, ze ścierką w ręce, i przyglądała się pijącemu kawę Castielowi. – To miło, że ktoś oprócz Deana również docenia nasz… asortyment.
Mężczyzna – Dean - zaśmiał się pod nosem, odsuwając od siebie pusty już talerz po cieście.
- Jak już mówiłem, trudno tego nie doceniać – powiedział. – Chociaż byłoby jeszcze lepiej, gdybym nie musiał tyle czekać na głupią kawę – zażartował.
Ava błyskawicznie zniknęła za drzwiami, a już po chwili postawiła przed Deanem parującą filiżankę, a przed Castielem talerz z dużym kawałkiem ciasta. Potem znów schowała się w kuchni.
- Nie jesteś stąd – zagadnął mężczyzna, upijając łyk swojej kawy i odwracając się na stołku tak, że siedział twarzą do Castiela.
Castiel pochłaniał właśnie drugiego burgera, choć w nieco mniej zachłanny sposób, więc tylko skinął głową.
- Wiedziałem – ciągnął Dean. – To małe miasto, każdy zna każdego. A poza tym, niewiele osób przychodzi tutaj o tej porze. Gdyby nie to, że zaraz trzeba iść do roboty, też by mnie tu nie było. O tej godzinie nie wstałbym nawet dla ciasta – przyznał żartobliwie, spoglądając na kawałek stojący przed Castielem. Czerwonowłosa kobieta, która do tej pory siedziała przy jednym ze stolików, minęła ich i Dean powiódł za nią wzrokiem.
Castiel nie był pewny, co na to odpowiedzieć; zamiast tego przyciągnął do siebie talerz z deserem, nabrał kawałek na widelec i wsunął do ust. Mimo że był już prawie całkowicie najedzony, oblizał usta ze smakiem i natychmiast ukroił następny kęs. Przedtem jednak popatrzył na mężczyznę obok niego i znów przyłapał go na przyglądaniu się.
- Dean – powiedział, drgnąwszy, jakby wyrwany z zamyślenia. Wyciągnął ku Castielowi dłoń.
Castiel patrzył na niego przez sekundę, potem odłożył widelec z powrotem na talerz i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- Castiel – przedstawił się, dziwiąc się samemu sobie. Pierwsza godzina w nowym mieście, a on już kogoś poznał? To nie zdarzało się zbyt często.
Dean zaśmiał się pod nosem.
- Castiel? – powtórzył z rozbawieniem. – A co to za imię?
Castiel westchnął i ledwo powstrzymał się od wywrócenia oczami. Zawsze to samo.
- To imię Anioła Czwartku w tradycji chrześcijańskiej – wyjaśnił, starając się, by jego głos nie zdradzał irytacji.
- Nigdy o takim nie słyszałem – powiedział Dean, jakby do siebie samego.
- Wcale mnie to nie dziwi – mruknął Castiel, upijając łyk kawy, która była już nieco chłodnawa.
Dean wbił w niego spojrzenie.
- Co masz na myśli? – żachnął się.
Castiel odwrócił głowę w jego stronę i zdecydował, że wcale nie chce być niemiły już na początku znajomości.
- Niewiele osób wie takie rzeczy. Zwykle jacyś fanatycy lub uczeni teologowie – oświadczył łagodnym tonem.
Dean zmarszczył brwi, ale uśmiechnął się niepewnie i znów obrócił na stołku, tym razem w stronę lady, opierając na niej łokcie i sięgając po filiżankę.
- W porządku. Niech ci będzie – powiedział. – No dobra, nie przeszkadzam już dalej. Smacznego, tak w ogóle.
- Dziękuję. I nawzajem. – Castiel zdał sobie sprawę, że właściwie Dean nic już nie je, ale postanowił nic więcej nie mówić i skończyć śniadanie. I tak zajęło mu ono dłużej niż się spodziewał.
Po jakimś czasie drzwi do kafeterii otworzyły się i do środka weszło dwóch postawnych mężczyzn, ubranych w czarne skórzane kurtki i ciężkie buty. Przez szybę Castiel dostrzegł trzeciego podobnego jegomościa, stojącego przy dużym samochodzie z przyciemnianymi szybami. Dean również uniósł głowę i Castiel był niemal pewny, że jego ramiona zesztywniały, a dłonie leżące na blacie drgnęły, jakby gotowe, by zwinąć się w pięści.
Mężczyźni podeszli do Deana i usiedli po obu jego stronach, kompletnie ignorując siedzącego tuż obok Castiela.
- Co tam, Winchester? – zagadnął jeden z nich niskim, nieprzyjemnym głosem. – Kawka przed zmianą? No, no, podoba mi się to nastawienie, młody, oby tak dalej!
Castiel zmarszczył brwi, przyglądając im się kątem oka. Dean siedział bez ruchu, nie odzywając się ani słowem i zaciskając szczęki. Ava wciąż chowała się w kuchni, nie wyszła nawet na dźwięk dzwonka, który zabrzmiał, gdy otworzyły się drzwi.
- Mamy coś dla ciebie – odezwał się drugi mężczyzna. Wyjął z kieszeni kurtki złożoną kartkę papieru i położył ją na blacie przed Deanem. – Dzisiejsza lista. Wiesz, co robić.
Pierwszy z nich sięgnął po filiżankę Deana i wypił resztkę jego kawy, a potem oblizał się ze smakiem.
- Miłego dnia, Winchester – powiedział i klepnął go mocno w plecy. – Niedługo się zobaczymy.
Już mieli wychodzić, kiedy spostrzegli siedzącego bez słowa Castiela.
- A ten to co? Podatnik jaki? – zarechotał jeden z nich, a po chwili już ich nie było.
Castiel właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy Dean zerwał się z miejsca, wciskając kawałek papieru do kieszeni i rzucając na ladę banknot pięciodolarowy, a potem posłał Castielowi zirytowane ostre spojrzenie.
- Nie mieszaj się do tego – powiedział gniewnie, a potem wyszedł z baru, trzaskając drzwiami.
xxx
Spectrum było miastem portowym i nawet z miejsca najbardziej wysuniętego na wschód odległość od morza nie była zbyt duża. Nie marnując czasu, Castiel jeszcze tego samego dnia udał się na wybrzeże, nie zapominając o zabraniu ze sobą ciemnego szalika, który nosił od niepamiętnych czasów i nie rozstawał się z nim nawet w lecie. Tym razem jednak miał dobre usprawiedliwienie – nawet w centrum miasta było chłodno, a bryza wiejąca znad wody dodatkowo niosła ze sobą zimno oceanu.
Miejsce, które wybrał na wędrówkę było opustoszałe, jak prawie wszystko w tym cichym mieście. Plaża była bardzo obszerna, z czarnymi wzniesieniami skał w oddali. Dzień był nie tylko zimny, ale także szary i pochmurny, a niespokojne wody oceanu jakby odzwierciedlały to, co działo się na niebie. Dotarcie do brzegu zajęło mu dobrych paręnaście minut; piasek był wilgotny i jego stopy zapadały się w nim z głośnym chrzęstem, od strony morza wiał silny wiatr, powiewając połami jego płaszcza. Castiel poczułby się jak bohater powieści, zmagający się z przeciwnościami losu, zobrazowanymi przez nieprzyjazną naturę, ale w powieści nikt pewnie nie opisałby dokładnie sposobu, w jaki twarde ziarenka piasku uderzały go w twarz, a szalik kilkakrotnie zaplątywał się wokół jego szyi, a raz nawet zerwał się i odleciał kilka metrów dalej.
Dotarłszy do brzegu morza, Castiel znalazł wystający z piasku średniej wielkości kamień i stanął na nim, chwiejąc się niepewnie. Przez chwilę zastanawiał się, czy dla kogoś obserwującego go z daleka nie wyglądał jak mężczyzna z tego romantycznego obrazu, z burzliwym morzem w tle i ciemnymi odłamkami skał pośród mgły. Ale przecież, uświadomił sobie po sekundzie, tamten człowiek stał chyba na szczycie góry. Nigdy nie był zbyt wielkim znawcą sztuki malarskiej. A na tym obrazie zawsze widział tylko morze, białe bałwany, pianę morską, ciemną głębinę, przepaść. Z drugiej strony, Castiel często widział morze nawet tam, gdzie go nie było. Czasem wystarczyło zamknąć oczy i już po chwili stał na brzegu, ze stopami zalewanymi przez zimne wody.
Uniósł powieki, przez chwilę zdziwiony, że naprawdę ma przed sobą ocean. Znów za dużo myślał i tym razem udało mu się nawet wmówić samemu sobie, że wcale nie stroi na plaży, a tylko ją sobie wyobraża. Zamiast tego był właśnie na wybrzeżu, wyobrażając sobie, że na nim nie jest, wyobrażając sobie, że na nim jest. Zakręciło mu się od tego wszystkiego w głowie i czym prędzej zszedł z kamienia.
Stopy zapadły mu się w mokry piasek, wiatr dmuchnął mocniej, fale powiększyły się jeszcze bardziej. Woda dopłynęła do butów Castiela, zapewne je mocząc. Kolejna fala prysnęła jeszcze wyżej i praktycznie ochlapała jego nogi. Castiel zadrżał i zamknął oczy, ale nie poruszył się. Czuł wyraźnie, że woda zalewa mu buty, ale fale nie były na tyle wysokie, by zamoczyć go całego. Po chwili wiatr jakby nieco się uspokoił i fale znów cofnęły się. Castiel otworzył oczy.
Woda była szara, bezkresna, rozciągała się przed nim aż po sam horyzont. Fale wyły głośno, bryza szumiała mu w uszach i wciskała włosy do oczu.
Castiel odwrócił się i ruszył w stronę lądu.
Spojrzał za siebie dopiero w momencie, kiedy stanął na twardym gruncie, poczuł, jak przemoczone buty człapią o żwir, a wiatr uspokaja się praktycznie do zera. Z takiej odległości morze było tylko mieszaniną głębokiej szarości i spienionej bieli. Horyzont nie istniał, niebo zlewało się z oceanem.
Castiel rozejrzał się dokoła. Kiedy szedł na wybrzeże piechotą od samego hotelu, nie zwracał uwagi na to, co znajduje się wokół, był jednak pewien, że nie mijał żadnego przystanku autobusowego. Że nie mijał właściwie nic wartego uwagi. Przez chwilę przyglądał się mokrym butom, a potem wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer, który zapamiętał z naklejki w taksówce, którą podróżował tego ranka.
Nie musiał czekać zbyt długo. Nie zdążył nawet ulec pokusie i jeszcze raz spojrzeć na ocean, kiedy przy krawężniku zatrzymał się czarny samochód, inny jednak niż ten z rana. Castiel nie znał się na samochodach, wiedział jednak, że ten był prawdopodobnie jakimś starszym klasykiem, bardzo cennym i bardzo rzadkim.
- Castiel?
Castiel, siedząc już w fotelu po stronie pasażera i zapinając pas, popatrzył na kierowcę. Przechylił głowę, rozpoznając twarz.
- Dean – powiedział drogą powitania. Pas szczęknął i Castiel usiadł prosto w fotelu. – Jesteś taksówkarzem. – To nie do końca było pytanie.
Obserwował, jak przez twarz mężczyzny przebiega grymas ni to frustracji, ni złości.
- Co tu robisz, tak właściwie? – odparł, jakby ignorując stwierdzenie (pytanie?) Castiela. Wciąż nie włączał silnika, choć dłonie opierał na kierownicy, ściskając ją lekko palcami. Twarz obrócił w stronę Castiela.
- Byłem na plaży – powiedział Castiel. Czuł, że ciepło panujące w taksówce powoli rozchodzi się po jego ciele, mimo że stopy wciąż miał mokre i zmarznięte. Co więcej, teraz zamiast słonego zapachu oceanu Castiel wdychał powoli ciepły zapach rozgrzanego samochodu i lekką woń wody kolońskiej. Odwrócił się, urywając kontakt wzrokowy z kierowcą, opierając głowę na oparciu i przymykając oczy.
- Wow. Zdaję sobie z tego sprawę, stary – dotarł do niego głos Deana, nieco rozbawiony. – Dziwię się tylko, dlaczego akurat tutaj. Przecież to taka dziura, tu nic nie ma.
- Sam nie wiedziałem, dokąd idę, ale w końcu dotarłem tutaj. Jest tutaj morze. Myślę, że to równie dobre miejsce na oglądanie morza jak każde inne.
- Mówisz tak, jakbyś nigdy wcześniej nie widział morza – powiedział Dean z cieniem ciekawości w głosie.
Castiel otworzył oczy, ale nie poruszył się, pozwalając prześlizgiwać się wzrokowi po pustej drodze przed sobą.
- Widuję morze tak często, jak tylko się da – odpowiedział.
- To znaczy?
Castiel przeniósł spojrzenie na patrzącego na niego Deana.
- Ostatnie dwa lata spędziłem tylko w miastach na zachodnim wybrzeżu.
- W miastach, hm? A więc podróżnik z ciebie? To dlatego przyjechałeś do Spectrum, było następne na liście?
- Nie mam żadnej listy. – Castiel zmarszczył brwi.
Dean wciąż patrzył na niego z mieszaniną ciekawości i konsternacji w oczach.
- Aa. Myślałem, że zaliczasz każde po kolei. Jak ci dwaj goście z The Bucket List. Wiesz, jadą w kraj i robią rzeczy, które zawsze chcieli zrobić. – Dean zdjął jedną rękę z kierownicy, usiadł bokiem, twarzą w stronę Castiela. – Tylko że oni mieli raka i nie mieli już zbyt wiele czasu.
Zmarszczka na czole Castiela pogłębiła się jeszcze bardziej.
- Ja nie mam raka – powiedział ze zdziwieniem.
Dean wywrócił oczami i usiadł prosto.
- To świetna nowina, koleś. Powinieneś się cieszyć – sarknął, zapalił silnik i powoli wyjechał na drogę. Popatrzył na Castiela, który wciąż marszczył w zamyśleniu brwi. – Uważaj, bo ci się procesor przegrzeje.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
Dean otworzył usta, ale po chwili zamknął je z nieco naburmuszoną miną.
- Nieważne. Zmiana tematu. Zresztą, przecież nie płacisz mi za gadanie. – Parsknął cichym, ironicznym śmiechem. – Okej, to zabrzmiało źle. – Znów popatrzył na milczącego Castiela. – Dokąd jedziemy?
To pytanie sprawiło, że Castiel wreszcie przestał marszczyć brwi w konsternacji. Podał kierowcy adres hotelu i obrócił się twarzą w stronę okna. Kątem oka widział, że przez kilka minut Dean patrzył prosto przed siebie, siedząc sztywno i zaciskając obie dłonie na kierownicy. Potem Castiel przymknął oczy, opierając głowę o oparcie, i przestał interesować się milczącym mężczyzną siedzącym obok niego.
Nagle z głośników huknęła głośna rockowa muzyka, sprawiając, że Castiel natychmiast otworzył oczy, podskakując i rozglądając się w około.
- Ups. Sorry – zaśmiał się Dean i ściszył radio. Muzyka wciąż była o kila tonów za głośna jak dla Castiela, ale nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo. – Zapomniałem, że tym razem mam pasażera. – Dean posłał Castielowi uśmiech, kiwając lekko głową w rytm muzyki. – Czy raczej: Baby zapomniała.
- Baby? – Castiel znów zmarszczył brwi.
- Yup. Baby. – Dean przejechał pieszczotliwie dłonią po desce rozdzielczej. – Oboje lubimy głośną muzykę. Chociaż ona czasem się zapomina i potrafi nieco przesadzić. – Ku jeszcze większemu zdziwieniu Castiela, Dean mrugnął do niego konspiracyjnie i przełączył stację. Słysząc nową piosenkę, Dean potrząsnął głową jeszcze energiczniej i zaczął stukać palcami po kierownicy.
Castiel wbił wzrok w drogę przed sobą. Muzyka nieco go ożywiła i, zamiast krążyć wokół lirycznych porównań lub głębi oceanu, jego myśli wciąż uciekały w kierunku siedzącego tuż obok kierowcy, który podśpiewywał pod nosem i wydawał się teraz o wiele bardziej rozluźniony niż na początku jazdy. Castiel przyłapał się na tym, że jego stopy same z siebie zaczęły wybijać rytm do energicznej piosenki.
- Czy ty masz taką listę rzeczy to zrobienia? – zapytał nagle, spoglądając na Deana.
Mężczyzna odwrócił się w jego stronę ze zdziwieniem.
- Ja? – Uniósł brwi. – A skąd ci to przyszło do głowy?
- Kiedy rano w kafeterii odwiedzili cię ci dwaj mężczyźni, zostawili dla ciebie „listę na dziś" – wyjaśnił Castiel, obserwując jak palce Deana zaciskają się na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. Nie patrzył już na niego i przestał nucić cicho, a oczy miał groźnie zmrużone.
- To nie twoja sprawa – syknął.
Castiel nie zmieszał się.
- Masz rację. Wybacz. Każdy ma chyba prawo mieć taką listę i nie musi rozmawiać o niej z innymi ludźmi.
- Nie, Castiel, nie o to chodzi. – Dean posłał mu zirytowane spojrzenie, przyspieszając nieco. – To nie jest żadna cholerna lista, okej? Nie mieszaj się do tego, mówiłem ci.
Castiel skinął głową bez słowa i odwrócił się w stronę okna.
- Boże, nie wiesz nawet, ile bym dał za to, by móc mieć taką listę – odezwał się Dean po krótkiej chwili milczenia. – Poważnie. Co tam rak. Taka lista to musi być sama przyjemność.
- Twoja lista nie jest przyjemna? – zapytał Castiel uprzejmie.
- Nie. Nie jest. – Dean wciąż z całej siły ściskał kierownicę. – Zresztą, nie chcesz o tym rozmawiać.
- Tego nie powiedziałem…
- Ja to powiedziałem – mruknął Dean. – Nie rozmawiamy o tym. Przestań się dopytywać.
Kiedy Castiel nie odpowiedział, Dean posłał mu ostre spojrzenie.
- Mówię serio. Nawet o tym nie myśl. Zapomnij, że kiedykolwiek widziałeś tych kolesi z baru. Zapomnij, że kiedykolwiek o tym gadaliśmy. Ba, najlepiej byłoby, gdybyś po prostu wysiadł i całkiem zapomniał, że kiedykolwiek się spotkaliśmy.
Castiel wyjrzał przez szybę.
- Nie jesteśmy jeszcze na miejscu – powiedział ze zdziwieniem.
- Ugh, stary, nie chodzi mi o to, że masz wysiadać teraz, zaraz. – Dean skrzywił się lekko. – Po prostu. Jak wysiądziesz, to idź robić to, co zwykle robisz w swoim pięknym życiu, jedź zwiedzać inne miasta na wybrzeżu i zapomnij o Spectrum.
Castiel milczał przez chwilę, marszcząc czoło.
- Dopiero tu przyjechałem – stwierdził.
- Świetnie. Pozwiedzaj jeszcze trochę i wracaj do domu. Mówię ci, to będzie lepsze niż siedzenie tutaj i rozmyślanie o jakichś listach czy coś. Wyjedź, zapomnij o liście, o mnie, o Spectrum – upierał się Dean.
- Nie potrafiłbym tak po prostu zapomnieć. – Castiel przechylił głowę, przyglądając się grobowej minie kierowcy.
- Och? – Ten popatrzył na niego, unosząc brwi. – A to czemu?
- Mam dobrą pamięć – wyznał z lekkim wzruszeniem ramion.
Dean patrzył na niego przez chwilę, jakby niepewny, jak na to zareagować, a potem wyszczerzył zęby i parsknął śmiechem.
- No dobra, skoro tak twierdzisz. Ale ani słowa więcej o pieprzonych listach – powiedział, rozluźniając się wyraźnie.
Milczeli przez następne kilka minut, a potem Dean zatrzymał się przed hotelem. Castiel zapłacił należną mu kwotę i otworzył drzwiczki samochodu.
- Czyli nie skorzystasz z mojej rady i jednak zostajesz? – zapytał Dean, kiedy Castiel już miał wysiadać. Popatrzył na kierowcę przez ramię i pokiwał głową. – Okej. No to na razie, Castiel.
- Do widzenia, Dean.
