Tak się czasami w życiu zdarza, że trzeba iść do toalety. Nawet będąc nocnym stróżem.

I pal sześć, gdy strzeżesz jakiegoś hangaru czy budki z chińskim żarciem. Problem zaczyna się w momencie kiedy miejsce w którym pracujesz pełne jest animatronicznych zwierząt pragnących cię zabić.

Właśnie tak było w przypadku Mike'a.

Gdy przyszedł do biura przez myśl przemknęło mu, że te trzy kawy które wypił przed zmianą nie były dobrym pomysłem.

Około pierwszej trzydzieści do tych przemyśleń doszły wrażenia fizyczne.

Do trzeciej Mike modlił się, aby żaden animatronik nie pojawił się z zaskoczenia w drzwiach.

Za piętnaście czwarta postanowił zaryzykować swe życie dla wyższego celu jakim było ulżenie pechęrzowi. Zostawił na krześle tablet oraz czapkę i ruszył tam, gdzie król chadzał piechotą zaś on musiał liczyć się z eskortą w postaci Bonniego, który drepcząc za nim ciągle zadawał pytania. I to nie byle jakie, bo tego kalibru od którego aż chce się rzucić "jebać to, wychodzę" i trzasnąć drzwiami. Przekonanie fioletowego królika że strażnik ma gdzieś jego słowotok zajęło dziesięć minut. Kolejne piętnaście przepadło na przekonanie Bon Bona, że toaleta jest za ciasna dla niego i Mike'a. Gdy kicający wnerwiacz w końcu odpuścił, ochroniarz dla pewności pozostał w przybytku ulgi i szczęścia jeszcze jedenaście minut.

Wolał już nie spotkać "rozmówcy".

Lżejszy i weselszy powrócił od biura. Był przygotowany na wszystko, od Chici wyjadającej jego ciastka z plecaka po kolejny raz parodiującego Bohemian Rapsody Freddy'ego.

Ale to co zastał trochę go przerosło.

Gdy powoli wychylił się zza framugi aby pobieżnie oszacować zniszczenie jakie zasiały roboty ujrzał, że w jego fotelu ktoś siedzi. Wnikliwsze oględziny pokazały, iż jest to Foxy.

Ale żeby tylko tam sobie siedział...

- Oo, Pan Króliś znowu czai się w korytarzu. A Kokotszka obżera się w kuchni. Tylko ten przystojny, majestatyczny lis, ulubieniec mnie, Mike'a, jak zawsze nie sprawia problemów! O tak, chciałbym żeby został moim przyjacielem, a może i kimś więcej! Najlepszym przyjacielem, rzecz jasna - mówił, nieudolnie naśladowanym głosem Schmidta, raz po raz poprawiając na głowie "pożyczoną" od niego czapkę z daszkiem.

Mike ledwie stłumił śmiech. Z założonymi rękami oparł się o ścianę i chłonął z tego teatrzyku najwięcej jak się da. Po chwili jednak nie wytrzymał.

- Foxy? - odezwał się donośnym głosem.

Lis podskoczył na krześle i spojrzał w kierunku lewych drzwi

- M-mike? - pisnął - M-mogę to wyjaśnić! - dodał cichym głosikiem.

- Nie trzeba - litościwie rzekł Schmidt, zabierając Foxy'emu swoją czapkę i zakładając ją - Mam tylko jedno pytanie.

- Jakie? - zastrzygł uszami Lisiasty.

- Skąd do cholery wziąłeś moje spodnie? - wyraził zaciekawienie strażnik.