Wrzeszcząca Chata nie była jego najszczęśliwszym miejscem, wiedział to od lat. Już drugi raz został tam zwabiony, drugi raz przywiedziono go tam, by zginął. Tym razem jednak nie było tam Jamesa Pottera, który powstrzymałby swojego głupiego przyjaciela przed wyrządzeniem szkody. Snape dobrze pamiętał ten moment i miał go przed oczami w chwili, gdy jego krew wypływała z głębokiej rany w jego szyi.
Przez chwilę myślał, że majaki przejęły kontrolę nad jego zmysłami, kiedy zobaczył przed sobą Jamesa. Kiedy jednak spojrzał mu w oczy zdał sobie sprawę, iż to nie jego szkolna nemezis zmartwychwstała, lecz to syn Pottera i Lily klęczy przed nim. Jego żywy wyrzut sumienia. Jego kara. Jego dług.
Kiedy przysięgał wierność Albusowi powoływał się tylko na Lily, lecz dobrze wiedział, że zaciągnął u Jamesa dług życia w momencie, w którym ten uratował go przed wpadnięciem w wilkołacze szpony. I doskonale zdawał sobie sprawę, że obydwa zobowiązania zdejmie z niego jedynie śmierć, zatem idąc na spotkanie z Czarnym Panem jedynie oddychał trochę szybciej. Wiedział, że oto wybiła godzina zapłacenia długu.
Krew płynęła, tak samo jak wspomnienia Snape'a wyciekały z jego oczu, uszu i ust. Nie wiedział, czy to mu wystarczy, chciał tylko, aby chłopak zrozumiał, na co był szykowany. Przed jakim wyzwaniem musi stanąć. I, niech go Salazar ma w opiece, miał wielką nadzieję, że mimo tego, co sam wiedział, Harry Potter przeżyje, a to Czarny Pan upadnie na zawsze.
- Spójrz… na… mnie – wyszeptał.
Oczy Lily Evans patrzyły na niego z dziwnym, spokojnym smutkiem. Widział twarz Jamesa Pottera, znowu we Wrzeszczącej Chacie, jednak ten miał go już nigdy więcej nie uratować.
Nic dwa razy się nie zdarza, i nie zdarzy, pomyślał.
Na dworcu King's Cross nie było nikogo.
