Gdy nadejdzie czas
Prolog
Gałąź trafiła we właściwe miejsce; teraz pozostawało tylko dopaść do znajdującego się między konarami przejścia. Wiedział, że musi znaleźć się tam sam; zabranie przyjaciół było zbyt niebezpieczne, poza tym oni w tym czasie mogli zająć się już wężem.
Obrócił się na biegnących za nim przyjaciół, po czym na powrót skierował wzrok na pełznącą w ich stronę Nagini. Nawet jeśli nie wiedziałby o tym z wizji, teraz byłby pewien, że Voldemort krył się we Wrzeszczącej Chacie.
Wiedział, co musieli zrobić, by wygrać tę wojnę. To musiało się nareszcie skończyć.
― Zajmijcie się wężem ― krzyknął, czując przepełniające go emocje. Momentami nie był już pewien, które z nich należały do niego, a które przepływały do niego przez ich więź. Odkąd zniszczył diadem, stała się jeszcze intensywniejsza i miał wrażenie, że wystarczyłoby, aby zamknął oczy i zaraz przeniósłby się do umysłu Czarnego Pana. ― Dacie radę, słyszysz, Hermiono?! Dasz radę!
Dziewczyna uchyliła się przed lecącą w ich stronę kulą ognia i spojrzała na niego z przerażeniem. Albo tylko tak mu się wydawało.
― Ruszaj!
Skinęła głową, popychając biegnącego obok niej Rona, by zmienić tor ich drogi. Weasley nawet na niego nie spojrzał, zajęty ciskaniem klątw w pełznącą za nimi Nagini. Byli już dobry kawał drogi od Harry'ego i ten mógł tylko mieć nadzieję, że przyjaciele dadzą radę zniszczyć drzemiącego w Nagini horkruksa kłem bazyliszka. Wierzył, że wspólnymi siłami tego dokonają. Nie pozostawało mu już nic innego prócz nadziei.
Zbliżając się do przejścia pod Wierzbą Bijącą, pochylił się, przez co w porę nie dostrzegł lekko uniesionej gałęzi i potknął się, wpadając prosto do dziury. Zamarł na moment; słyszał odległe odgłosy toczącej się bitwy oraz krzyki swoich przyjaciół. To była jego jedyna szansa; nie mógł ryzykować, że przyjaciele po zabiciu węża wrócą tu, wystawiając się na niebezpieczeństwo. Tę drogę musiał pokonać w pojedynkę.
Wycofał się w głąb tunelu, po czym skierował różdżkę na prowadzące do niego wejście.
― Bombarda ― wyszeptał i zadrżał, gdy rozległ się huk, a w tunelu zapanowała całkowita ciemność, na wskutek zawalonego przejścia. To musiało na razie wystarczyć.
Odwrócił się w przeciwną stronę i ostrożnie zrobił krok naprzód z wyciągniętymi po bokach rękami. Macał powietrze wokół siebie, obawiając się, że na coś wpadnie, przez co zdradzi swoją pozycję. Dźwięk, jaki rozległ się przy zawaleniu przejścia, łatwo było pomylić z dobiegającymi z zewnątrz odgłosami bitwy, jednak nie można by powiedzieć tego samego o jego ewentualnym krzyku.
W miarę kolejnych kroków i wytężonego słuchu, zaczęły go dobiegać jakieś niewyraźne dźwięki, które w końcu poczęły układać się w całe słowa.
Z bijącym sercem podszedł jak najbliżej, mrugając szybko oczami, chociaż widział jedynie niewielką wiązkę światła.
― Byłeś mi zawsze dobrym i wiernym sługą. Żal mi tego, co musi nastąpić.*
Harry napiął mięśnie, gotowy w każdej chwili wpaść do środka. Snape zabił Dumbledore'a. Ale czy zasługiwał na to, by umrzeć z powodu pomyłki?
― Panie…
― Czarna Różdżka nie jest mi do końca posłuszna, Severusie, bo nie jestem jej prawdziwym panem. ― Wiedział już, co musi zrobić. Miał tylko nadzieję, że Hermiona pośpieszy się, by ten koszmar skończył się raz na zawsze. ― Czarna Różdżka należy do czarodzieja, który zabił jej poprzedniego właściciela. To ty zabiłeś Albusa Dumbledore'a. Dopóki żyjesz, Severusie, Czarna Różdżka nie będzie mi służyć.
― Pa…
― Nie! ― wrzasnął, wpadając do środka z uniesioną różdżką. Przez chwilę stał jak oniemiały, słysząc jedynie dudnienie w uszach, mimo że widział, jak usta Voldemorta się poruszają. We Wrzeszczącej Chacie panował półmrok, ale to nie mogło być złudzenie, czy zwykła gra świateł. Zmrużył oczy, a jego dłoń drgnęła na różdżce, gdy zmienił nieznacznie pozycję, by widzieć obu znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. Miał wrażenie, że rysy Voldemorta się zmieniły, ale nie miał czasu teraz się nad tym zastanawiać, bo nagle w jego uszach rozległ się pisk i po chwili dotarł do niego głos Czarnego Pana.
― … z nami, Harry?
Zamrugał, napinając w oczekiwaniu mięśnie.
― To nie Snape! To nie Snape jest panem Czarnej Różdżki! ― zaczął szybko, samemu nie będąc pewnym, co powinien zrobić. Poza graniem na zwłokę, o ile to w ogóle było możliwe. Wciąż jednak nie poczuł przez swoją bliznę, by Hermiona przebiła Nagini kłem bazyliszka. ― To nie on… ― Zmusił się, by nie cofnąć się o krok, kiedy kątem oka dostrzegł wyraz twarzy swojego byłego profesora. Przełknął ślinę; zrobił dokładnie to, czego Czarny Pan od niego oczekiwał, dał się złapać na przynętę.
― Bardzo dobrze, Harry. Cieszę się, że obaj mamy tego świadomość. ― Szybko przeniósł wzrok z powrotem na Voldemorta, wyżej podnosząc rękę z różdżką.
― Co tu się dzieje? ― zapytał mocnym głosem. Snape poruszył się w jego stronę i Potter szybko wskazał różdżką na niego, jednak, na dźwięk śmiechu Czarnego Pana, znów skierował jej czubek na niego.
― Widzisz, Severusie, chłopak nie wydaje się jednak ciebie nienawidzić. ― Mężczyzna zrobił krok w stronę Harry'ego, który cały czas czekał na odpowiedni moment. Nie miał zbyt wielkiej możliwości ruchu; czuł się otoczony. Voldemort podszedł już na tyle blisko, że czubek jego różdżki dotykał piersi mężczyzny. Mimo to nie potrafił zmusić się do rzucanie żadnej klątwy. Zimna dłoń dotknęła jego policzka, a blizna na czole zapłonęła bólem. Jęknął, walcząc ze sobą, by nie zgiąć się z bólu. Usłyszał cmokanie. ― Obawiam się, że przyszedłeś do mnie, jak oczekiwałem, Harry. Severus wydaje się tobą rozczarowany, ale ja nigdy w ciebie nie wątpiłem. ― Nagle odsunął się, kierując swoje kroki do Śmierciożercy. Teraz przynajmniej mógł mieć ich obu w zasięgu swojej różdżki.
― Zdrajca! Dumbledore ci ufał! ― Spojrzał na Snape'a. Skoro to i tak mogły być ostatnie minuty jego życia, nie miał zamiaru nawet się powstrzymywać. Nie był pewien, co zmusiło go do przeszkodzenia w zabójstwie Snape'a, ale ta sama część domagała się teraz odpowiedzi.
― Błąd. ― Harry zmarszczył brwi. ― Widzisz, Harry, Severus jest moim najwierniejszym sługą…
― Bo go zabił! ― Chłopak czuł, jak emocje biorą nad nim górę. Na nowo odżył żal, jaki czuł po śmierci swojego mentora. Wciąż nie potrafił zapomnieć widoku jego ciała spadającego z Wieży Astronomicznej, ani uścisku w klatce piersiowej, jaki wówczas czuł.
― Na jego własne życzenie.
Słowa mężczyzny dotarły do niego jakby z opóźnieniem. Nie miał pojęcia, co tu się działo, ale im dłużej stał tak, patrząc na Voldemorta, czekając na jego ruch, na jego atak, zaczynał dostrzegać coraz więcej. Rysy jego twarzy zmieniły się, chociaż wciąż wydawały się być nieco niewyraźne, straciły z ostrości, którą przyjęły po odrodzeniu trzy lata wcześniej. I chociaż jego tęczówki wciąż pozostawały szkarłatne, wokół oczu z całą pewnością widział rzęsy rzucające długie cienie na jego twarz. Włosy wydawały się dłuższe, niż je ostatnim razy widział. Jak to było możliwe?
Nagle ogarnął go tak ogromny ból, że wrzasnął, upadając na podłogę. Gdzieś na granicy świadomości, kiedy pod zaciśniętymi powiekami rozbłysła cała salwa kolorów, dotarło do niego, że słyszy również krzyk Voldemorta. Odetchnął głęboko, łapiąc się za głowę i spróbował otworzyć oczy. Zdążył mrugnąć i dostrzegł, że Voldemort pochyla się, trzymając jedną ręką za nadgarstek Snape'a. Po chwili zalała go kolejna fala bólu, wyrywając spomiędzy jego warg przeciągły jęk. Hermionie się udało, przeszło mu przez myśl. Zaraz to wszystko się skończy.
Kiedy ból zelżał na tyle, by mógł otworzyć oczy bez obawy, że zacznie kręcić mu się w głowie, odkrył, że klęczy. Uniósł głowę i spostrzegł bladą twarz Voldemorta, który odchylił głowę w tył, wciągając głęboko powietrze. Mężczyzna wciąż trzymał Snape'a za przedramię i po minie mężczyzny do Harry'ego dotarło, że musiał jakoś sięgnąć do niego przez mroczny znak, by ukoić swój ból. Na drżących nogach, próbował się podnieść, nie chcąc odbyć swojej ostatniej walki na kolanach przed mordercą swoich rodziców.
― Widzisz, Harry, jak już mówiłem, Severus jest moim najwierniejszym poplecznikiem. Nie dlatego, że czołga się przede mną na kolanach… ― wyszeptał, podchodząc do Harry'ego, by trącić jego rękę swoją stopą, przez co chłopak syknął, ponownie upadając na kolana. ― A dlatego, że wiem, iż będzie mi służył, póki będzie to dla niego najlepsze wyjście.
Potter uniósł głowę z zaskoczeniem i rzucił mężczyźnie szybkie spojrzenie. Snape patrzył na niego beznamiętnie; przeniósł wzrok z powrotem na Voldemorta.
― Zamordował dyrektora, by udowodnić swoją wierność!
― Źle. Zamordował Dumbledore'a na jego własny rozkaz. Wiesz, że twój kochany dyrektor umierał? Masz pojęcie czemu? ― Chłopak zmarszczył brwi. ― No, Harry, wiem że potrafisz.
― Jego dłoń… ― Chłopak potrząsnął głową. ― Nie kłam! Wiem, co widziałem. Dyrektor mu ufał, a on go zabił. ― Podźwignął się do pozycji pionowej, unosząc różdżkę. ― Zabij mnie. No, dalej! Mam dosyć tej gry! Niech to się w końcu skończy. ― Wciąż nieco trząsł się na wskutek bólu, który jeszcze chwilę temu odczuwał, jednak jego myśli pędziły we wszystkich kierunkach.
― Nie mam takiego zamiaru. ― Czarny Pan obnażył zęby i Harry zadrżał. Nie wiedział, co powinien zrobić; nagle jego umysł był zupełnie pusty, nie mógł przypomnieć sobie żadnej klątwy, której nauczył się, by użyć jej w takiej sytuacji. Czy byłby w stanie…?
― Ava… ― zaczął, ale jego różdżka została wytrącona mu z rąk. Obejrzał się na Snape'a, trzęsąc się ze złości.
― Potter, głupi jak zawsze! Nie rozumiesz, durny bachorze, że nie o to tu chodzi?
― Nie o to chodzi? Od lat próbuje mnie zabić, a ty mi mówisz, że nie o to tu chodzi?! Postradałeś zmysły, jeśli myślisz, że…
― Rusz głową, Harry. Jest powód, dla którego cię nie zabiję. Jeden, najprostszy, który będzie musiał ci póki co wystarczyć. ― Mężczyzna zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, zawracając gwałtownie, gdy docierał do ściany. ― Co takiego nas łączy, Harry? Wiem, że wiesz.
Harry drgnął. Pomyślał o tych wszystkich razach, kiedy dopuszczał do siebie jedną przeraźliwą myśl i odtrącał równie szybko. To nie było możliwe. Nie istniało coś takiego.
― Kłamiesz!
― Potter… ― odezwał się Snape, ale szybko uniesiona dłoń Voldemorta od razu go uciszyła.
― Harry już zna odpowiedź. Czuję jego wściekłość, jego strach. ― Czarny Pan znalazł się przy nim w kilku krokach, zmuszając go, by się odsunął. Jego różdżka wciąż leżała porzucona na podłodze; nie pomyślał nawet o tym, by ją podnieść. ― Harry wie, prawda? ― Dotknął jego czoła, jednak tym razem nie poczuł bólu; raczej odniósł wrażenie, jakby między ich ciałami przeszła jakaś wiązka energii.
― To niemożliwe… ― wyszeptał. ― Ja...
― Powiedz to ― syknął Czarny Pan z przyjemnością, pocierając palcem jego czoło. Harry poczuł, jak rośnie w nim gniew i odtrącił rękę Voldemorta.
― To nieprawda!
― Potter ― warknął Snape, wyglądając na umęczonego całą tą sytuacją. ― Miejmy to za sobą. Bitwa szybciej się skończy, jeżeli przestaniesz histeryzować.
― Och, tak! ― podjął Voldemort, odsuwając się; ruch ten wprawił jego lekką, nieco postrzępioną u dołu, szatę w ruch. ― Wszystko zależy od ciebie. Tylko powiedz mi, kim jesteś. No powiedz! ― zakończył niemal krzykiem.
Potter pokręcił głową, cofając się o krok.
― Ja… ― zawahał się. Musiał umrzeć. Żeby pokonać Voldemorta, musiał umrzeć. A Dumbledore wiedział. Miłość jest twoją bronią, Harry. Miał ochotę się roześmiać. Miłość?! Miał zginąć z miłości do czarodziejskiego świata, do swoich przyjaciół. Przelać swoją krew za wolność. Spojrzał na Voldemorta. To nie miało być tak. Owszem, żył ze świadomością, że pewnego dnia stanie do walki na śmierć i życie, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Teraz jednak okazało się, że musiał się zwyczajnie poddać. ― Jestem twoim horkruksem ― zakończył cicho, wbijając wzrok w ziemię.
Myślał, że po tym stwierdzeniu coś się stanie. Nie był pewien co, ale w jego wyobraźni ziemia pod jego stopami zaczynała się trząść i po chwili załamywała. Zamiast tego przywitała go jedynie cisza; zaniepokojony spojrzał na mężczyznę, po czym skierował wzrok na swoją różdżkę. Drgnął, chcąc się do niej wyrwać, ale Voldemort zdążył już dostrzec, na czym skupiał swoją uwagę, i go uprzedził. Zacisnął zęby, patrząc na niego wyzywająco.
― Skoro nie chcesz mnie zabić, udowodnij ― powiedział, wskazując swoją różdżkę. Czarny Pan przez chwilę się jej przyglądał, po czym wyciągnął w jego kierunku swoją bladą dłoń.
― Widzisz, Harry? Teraz wszystko się zmieni.
― Nic się nie zmieni! Coś wymyślę i…
Przerwał mu niewesoły śmiech. Voldemort przyglądał się mu uważnie, zbliżając do Snape'a. Nagle rozległ się głośny huk i Czarny Pan spojrzał na niego z lekkim uśmiechem błąkającym się po wargach.
― Obawiam się, że spotkamy się szybciej, niż ci się wydaje, Harry Potterze. Sam do mnie przyjdziesz.
― Nigdy! ― krzyknął, kierując w jego stronę swoją różdżką. ― Nigdy się nie poddam!
Voldemort złapał Snape'a za przedramię i Harry zrozumiał, że zamierzają zniknąć. Na jego ustach już formowała się klątwa, gdy nagle kolejne słowa Czarnego Pana zupełnie wytrąciły go z równowagi i rozbrzmiewały w jego głowie jeszcze na długo po tym, jak mężczyźni zniknęli w chmurze pyłu.
― Myślisz, Harry, że Jasna Strona nie będzie gotowa poświęcić cię w imię większego dobra?
Zacisnął powieki, czując, jak opuszczają go resztki sił i, nim zdążył chociażby uklęknąć, poczuł, jak traci przytomność.
* dialog pochodzi z siódmej części Harry'ego Pottera - Insygniów Śmierci; trzy kolejne kwestie, w tłumaczeniu A. Polkowskiego
