Tak, wiem, że nie powinnam dodawać opowiadania przed zakończeniem, ale nie mogłam się powstrzymać
Prolog
Goro niewiele pamiętał ze swojego dzieciństwa. Sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu zapach marihuany i taniego alkoholu, który tak nieodłącznie kojarzył mu się z matką, uszkodził jego pamięć. A może po prostu jego dziecięcy umysł, chcąc się bronić przed nieprzyjemnymi wspomnieniami, wyparł je. Co by to nie było, nie zmieniało faktu, że najwcześniejsze wspomnienie, które posiadał było z okresu, gdy miał 7… może 8 lat.
Stał w jakimś gabinecie. Małym, choć klinicznie czystym i elegancko urządzonym. Goro bardzo się tu podobało. Lubił porządek i estetykę, choć w domu zawsze panował bałagan. Śmierdziało tam też… w domu zawsze śmierdziało. A tu pachniało odświeżaczem powietrza. Choć był to niesamowicie chemiczny zapach, który miał niewiele wspólnego z prawdziwymi kwiatami, Goro to lubił… Naprawdę, bardzo podobało mu się to miejsce.
Spojrzał na swoją matkę, która kłóciła się z jakimś mężczyzną. Starszy pan miał około czterdziestu lat, mocno zarysowaną szczeknę, trochę dziwne okulary, bródkę i włosy poprzecinane pasmami siwizny.
- A co mnie to obchodzi! – wrzeszczał.
- To twój syn! – odparła mama wskazując na Goro.
- I co? To niby moja wina, że się puszczasz z kim popadnie? – zakpił.
- Ach tak, to jestem ciekawa co powiedzą ludzie, gdy się dowiedzą, że polityk ma nieślubne dziecko – odgryzła się.
Goro nie chciał tego słuchać. Nie podobał mu się zarówno temat ich rozmowy, jak i ton głosu Postanowił, więc skupić całą swoją uwagę na biurku, które znajdowało się przed nim. Podobnie, jak w całym pokoju, panował tam niesamowity porządek, zaburzony jedynie przez małą karteczkę, znajdującą się na samym środku. Chłopiec chcąc być pomocny, zabrał ją stamtąd, aby nie psuła panującego tam ładu.
Na karteczce były zapisane jakieś cyfry, co zapewne oznaczało, że jest to numer telefonu… chyba… Goro nie za bardzo wiedział, jak powinien wyglądać numer telefonu. Ile powinien mieć cyfr ani, jak się zaczynać.
- Wynoś się! – usłyszał nagle krzyk mężczyzny.
Zanim chłopiec zdążył zrozumieć, co się dzieje, został złapany za ramię i pchnięty w stronę matki.
- Nie chcę już nigdy widzieć ani ciebie, ani tego bachora! Słyszysz?! – krzyczał mężczyzna.
Kobieta bez słowa chwyciła swojego syna za rękę, po czym opuściła biuro mężczyzny.
Następne wspomnienie ze swojego dzieciństwa, które Goro pamiętał bardzo dobrze, miało miejsce w domu. Chłopiec siedział skulony pod ścianą, wpatrując się w swoją mamę leżącą na łóżku. Spała. Bardzo długo. Od paru dni. Zaczynała śmierdzieć.
Goro słyszał kiedyś w sklepie rozmowę dwóch pań, które mówiły, że należy uważać z silnymi lekami, gdyż można je przedawkować. Chłopiec nie wiedział do końca, co się wtedy dzieje, ale zdawał sobie sprawę, że to nie może być nic przyjemnego. Czy mogło to oznaczać śmierć? Szatyn próbował bardzo długo odpędzić od siebie myśl, że jego mama mogła nie żyć, przez to małe pudełeczko leków. Że jedyna osoba, która się nim opiekowała i go kochała, mogłaby go opuścić. Jednak im dłużej jej ciało leżał nieruchome, tym bardziej zaczął się oswajać z tą myślą.
Chłopiec złapał się za brzuch, który bolał go z głodu. Zjadł już chyba wszystko, co było w domu, łącznie ze starymi przyprawami. A i tak był głodny. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Odkąd jego mama zasnęła, nie wychodził z domu. Nie wiedział dokąd miałby pójść. Nie znał nikogo ze swojej rodziny, ani nikogo dorosłego. Nauczycieli nie miał. Nie chodził do szkoły. Jego mama nigdy go tam nie zapisała i nikt najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi.
Chłopiec wstał, chcąc poszukać w swoim pokoju czegoś do jedzenia. Może zostawił kiedyś pod łóżkiem jakąś kanapkę, bądź paczkę chipsów, o których zapomniał.
Jednak pod łóżkiem nie było żadnego jedzenia. Była tylko jakaś zmięta kartka. Nie wiedział dokładnie, co trzyma w ręce, póki tego nie rozwiną. Były to te dziwne cyfry, które znalazł na biurku tego niemiłego pana, który krzyczał na jego mamę. Chłopiec już miał wyrzucić te kartkę i zacząć szukać dalej, gdy nagle przez jego dziecięcy umysł przeleciała myśl. Jeśli to faktycznie był numer telefonu, to może powinien zadzwonić do tej osoby. Może jest dorosła i mu pomoże.
Goro szybko podniósł się z miejsca i poszedł do kuchni, gdzie leżał telefon jego mamy. Nie był zablokowany żadnym kodem, więc wybranie numeru nie było żadną przeszkodą. Wcisną zielony znaczek, po czym zadzwonił. Goro przyłożył komórkę do ucha i zaczął wsłuchiwać cię w sygnał.
- Witam, z tej strony Masayoshi Shido – odpowiedział mężczyzna po drugiej stronie.
- Proszę mi pomóc! – krzyknął Goro do telefonu. – Moja mama nie rusza się od paru dni. Jestem głodny. Proszę, niech mi pan pomoże. Nie wiem, co robić, nie znam nikogo, kto mógłby pomóc… Proszę, nie chce umrzeć z głodu, tak, jak moja mama – mówił spanikowany.
Po chwili ciszy mężczyzna się odezwał.
- Jak się nazywasz?
- Goro Akechi – odpowiedział posłusznie chłopiec.
- Skąd masz mój numer?
- Byłem z mamą u takiego jednego pana. Tam tak pachniało sztucznymi kwiatkami. I znalazłem tam kartkę, która leżała biurku. Na niej był właśnie ten numer – wytłumaczył.
Mężczyzna ponownie na chwilę zamilkł.
- Podaj mi swój adres.
Gdy Goro zrobił to, o co go prosił mężczyzna, rozłączył się.
Malec długo czekał, wpatrując się w drzwi domu. Bał się, że mężczyzna go okłamał. Że jednak nie przyjdzie i zostawi go w domu samego z trupem. Dlatego, gdy usłyszał tylko pukanie do drzwi, rzucił się do klamki. W drzwiach zobaczył tego samego mężczyznę, z którym jakiś czas temu kłóciła się jego mama. Jednak nie miał teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Były sprawy ważne i ważniejsze.
- Błagam! Niech mi pan pomoże! – krzyknął w stronę mężczyzny.
- Gdzie jest twoja mama? – zapytał.
- W sypialni – stwierdził Goro, wskazując na drzwi od pokoju jego mamy.
Mężczyzna otworzył je po czym szybko zamknął, widząc zwłoki kobiety.
Malec czekał niecierpliwie, aż mężczyzna powie mu, co dalej.
- Chodź – stwierdził starszy pan. – Trzeba cię stąd zabrać.
Następne, co pamiętał Goro, to jakieś nieskładne wspomnienie różnych dźwięków, smaków i zapachów.
Niebieski samochód. Tylne siedzenie z otwartymi drzwiami. Smak taniego batonika. Rozmowa.
- Co się teraz z nim stanie?
- Zostanie zabrany do sierocińca.
- A nie można go oddać jego dziadkom, czy komuś innemu?
- Rodzina nie chce go wiedzieć. Stwierdziła, że jego matka była kanalią, która się puściła z pierwszym lepszym, a on pewnie wyrośnie na coś jeszcze gorszego. Zresztą trudno się dziwić, że tak o niej myśleli. Dom jest w opłakanym stanie, zresztą podobnie, jak dziecko, które od dwóch lat powinno chodzić do podstawówki. Aż dziw bierze, że jeszcze nikt się tym nie zainteresował.
- Co się z nim stanie w sierocińcu?
- A skąd mam wiedzieć? Ma prawie osiem lat, więc pewnie ciężko będzie z adopcją. Młode pary wolą przeważnie niemowlaki… Biedne dziecko. Najpierw musiał siedzieć z trupem swojej matki w jednym domu, a teraz trafi do sierocińca.
- A gdybym ja się nim zajął?
- A jest pan kimś z rodziny?
- Ojcem, ale prawdopodobnie nie jestem wpisany w dokumentach.
- A tu to ja już w niczym nie pomogę. Bez papierów ciężko będzie.
Delikatne, kobiece dłonie głaszczące go po głowie.
Białe pomieszczenie. Nieprzyjemny zapach leków. Męski głos.
- Nie wierć się.
Dziwny patyczek w ustach.
Zapach drewna. Pomieszczenie o ciepłych barwach. Miękki dywan, na którym stał. Głos starej kobiety.
- Wyniki DNA potwierdzają pana ojcostwo. Teraz przyznanie opieki nad tym chłopcem nie będzie żadnym problemem.
Jacyś dziwni ludzie. Szepty.
- Shido, czyś ty zgłupiał? Ten dzieciak cię pogrąży.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Dziecko to nie pies. Wiesz z jaką odpowiedzialnością to się wiąże?
- To twoje kolejne zagranie z serii „Dobry Polityk"?
- To nie jest śmieszne. Nie żartuj.
- Ty się nie nadajesz na ojca.
- Ty przecież nie lubisz dzieci.
- On nawet nie jest do ciebie podobny.
Później jego wspomnienia były już bardziej składne. Pamiętał korytarz do którego wszedł. Buty, które zostawił przy wejściu oraz niesamowicie czysty i duży apartament, w którym się znalazł po przejściu korytarza. Pamiętał zachwyt, który czuł względem tego miejsca oraz tą niesamowitą przestrzenią i drogimi meblami.
- Teraz będziesz tutaj mieszkał – oświadczył mężczyzna, który mu pomógł.
- Naprawdę? – zapytał niepewnie. – Dziękuję, proszę pana.
Mimo faktu, że mężczyzna mu pomógł, czuł się dosyć niekomfortowo. Był dla niego obcym człowiekiem i choć to było bardzo miłe z jego strony, że zabrał go do siebie i pozwolił tu mieszkać, to wciąż bał się go i nie czuł wzglądem niego zaufania.
- Chodź, pokażę ci twój pokój – powiedział, prowadząc go w stronę drzwi, znajdujących się po drugiej stronie wielkiego salonu.
Gdy Goro przeszedł przez drzwi, zobaczył pomalowany na delikatny błękit pokój, który był urządzony, jakby specjalnie pod niego. Na półkach były książki do pierwszej, drugiej, oraz trzeciej klasy podstawówki, które zapewne miały służyć temu, aby Goro nadrobił stracone lata. Biurko, jednoosobowe łóżko i jakieś ozdoby.
- W szafie masz ubrania – stwierdził sucho mężczyzna. – Mam nadzieję, że to dobry rozmiar. Śniadanie jest zazwyczaj o ósmej, obiad o piętnastej a kolacja o dwudziestej pierwszej. Jeśli w międzyczasie zgłodniałbyś, lodówka jest pełna. Mariko będzie przychodzić codziennie i cię uczyć. I, na koniec, nie hałasuj za bardzo. Za ścianą jest moje prywatne biuro i chce mieć spokój. Jasne?
Goro skiną posłusznie głową, po czym mężczyzna opuścił pokój.
Chłopiec usiadł skulony na łóżku nie wiedząc, co dalej z nim będzie. Bał się swojego nowego opiekuna. Bał się śmierci matki. Bał się przyszłości, która była niepewna.
