Castiel spoglądał na koniec świata ze wzgórza, na które żaden z ludzi nie mógł się wspiąć. Teraz to zresztą nie miało znaczenia. Słońce zachodziło nad Ziemią, a u jego stóp umierał rodzaj ludzki, który Bóg ukochał tak bardzo.
Sądził, że jest tutaj sam, ale ciche kroki rozległy się tuż za jego plecami. Niemal sądził, że to jeden z jego braci, pragnący wciągnąć go w dzieło zniszczenia, w którym nie chciał brać udziału.
Ze zdumieniem rozpoznał duszę, którą niegdyś wyrwał z Piekła własnymi rękami. Naczynie spoglądało podobnie jak on na koniec świata rozgrywający się przed nimi i jak on, było bezsilne.
