Cześć, czołem. Oto ostatni (na razie!) z moich serialowych projektów. W przypadku tej historii miałam nie lada wyzwanie: stworzyć ciapowatą i wyjątkowo mało kobiecą, a przy tym dającą się lubić policjantkę (zwykle wymyślam dzielne heroiny), ale to Wy oceńcie, jak mi wyszło. Ten serial w zamyśle ma być najzabawniejszy z trzech, które Wam tutaj przedstawiłam. Miłego czytania!
~Dai
Ja, duch (I, Ghost) – 1x1 – Pilot (Pierwsza pomoc)
PROLOG
Był szybki; już w podstawówce wygrywał wszystkie zawody lekkoatletyczne, zdobywał medale i puchary, zawsze doganiał ruszający z przystanku autobus, a teraz nagle zdał sobie sprawę z tego, że dystans między nim a gonionym mężczyzną robi się coraz większy. Nie zastanawiał się, czy to z powodu tłumu ludzi, pomiędzy którymi musiał biec, czy może przez połamane po niedawnej walce żebra i rozchodzący się od nich po całym ciele pulsująco-rwący ból; nie, po prostu przyśpieszył, zmuszając mięśnie do najwyższego wysiłku; pistolet w dłoni ciążył mu jakby był z kamienia. Musiał złapać uciekającego mężczyznę; widział, jak tamten wymachuje niesioną walizką. Walizką, w której było coś bardzo ważnego, nowy trop. Nowy dowód.
Płuca paliły go żywym ogniem, ale nie zwracał na nie uwagi. Musiał wytrzymać. Nie mógł się poddać.
Wybiegł na szeroki plac; tutaj było mniej ludzi.
- Policja! Z drogi! – wrzasnął, wbijając oczy w mężczyznę z szarą walizką. – Z drogi!
Przedzierał się przez tłum, kiedy dostrzegł, jak jego podejrzany odwraca nieco głowę i unosi pistolet. Nagle zobaczył, że na linię lotu pocisku weszła kobieta.
- Uważaj! – krzyknął, słysząc wystrzał. Odepchnął zgrabną brunetkę na ziemię i wtedy poczuł ukłucie w piersi jakby użądlenie wyjątkowo wielkiej osy. Wiedział, że oberwał; zachwiał się nieco na nogach, niemal upadł, wstał z trudem, ale po chwili znowu biegł. Pomyślał, że to nic takiego.
Wtedy usłyszał za sobą przeraźliwy wrzask. Pomyślał o kobiecie. Może padł więcej niż jeden strzał? Obejrzał się. Kilka metrów za nim gromadzili się ludzie; coś otaczali.
- Cholera – przeklął, zatrzymując się. Zawahał się; nie wiedział, co robić. Ale kiedy znowu spojrzał za tym, którego tak wytrwale gonił przez dwie dzielnice, nigdzie nie dostrzegł jego łysej głowy.
Schował pistolet za pasek spodni i truchtem zawrócił. Było więcej gapiów niż przed sekundą.
- Policja – powiedział głośno, podchodząc. – Jestem z policji, proszę mnie przepuścić! – krzyknął gorączkowo, ale ku jego zdziwieniu ludzie ani drgnęli. Wymieniali nerwowe komentarze, ktoś chyba krzyczał coś do telefonu, padła nawet nazwa ulicy.
- Policja! – Usłyszał gdzieś za sobą. – Proszę mnie przepuścić!
Do zbiegowiska podbiegła odepchnięta przez niego wcześniej brunetka w wyjątkowo krótkich, potarganych włosach, ubrana w rozciągnięty, przepocony dres. Ludzie rozstąpili się posłusznie. Spojrzał na zaziajaną policjantkę i bez słowa ruszył za nią, przechodząc między gapiami.
- Postrzelili go! – zapłakała kobieta z burzą jasnych loków na głowie.
- Też widziałem! – dodał chudy nastolatek w czapce z daszkiem. – Oberwał prosto w serce!
Kobieta znalazła się nad rannym, nachylając się. Jej palce znalazły słaby puls.
I przez chwilę tak właśnie ją widział. Zarumienioną od wysiłku, z nierówno wyrwanymi brwiami, częściowo startym wąsem od cappuccino i błyszczącymi, szarymi oczami. W ustach miał krew.
I znowu patrzył na nią z góry; na jej ciemne loki w zupełnym nieładzie i blade, umięśnione ramiona. Widział, jak rozpoczyna resuscytację. Wiedział, że umiera, bo stał nieruchomo, patrząc na swoje własne ciało w kałuży krwi wyjątkowo szkarłatnej w blasku słońca. Nie odrywał wzroku od własnej twarzy, aż rozszerzone źrenice zmętniały, a język zesztywniał w na wpół otwartych ustach.
Policjantka cofnęła ręce i zerknęła na zegarek. Przykucnął przy niej.
- Czas zgonu: 13:42 – powiedziała cicho, a potem sięgnęła do jego kurtki, macając kieszenie. Wiedział, co zaraz wyjmie. Jej dłonie znieruchomiały, kiedy poczuły znajomy, twardy, prostokątny kształt. W ręku miała odznakę. – Detektyw Jake McGregor – przeczytała; otarła czoło wierzchem dłoni, po czym wyjęła komórkę.
Wsłuchiwał się w jej głos, ale nie rozróżniał słów. Wreszcie podniósł oczy i spojrzał na kobietę. Jej ciemna głowa mocno odcinała się od nienaturalnie śnieżnobiałego tła, które okazało się być sukienką jasnowłosej dziewczynki. Małolata wpatrywała się prosto w niego, uśmiechając się słodko. Było jednak w tym uśmiechu coś upiornego. Coś przerażającego.
