A/N:

Jeśli ktoś ma nadzieję na znalezienie tu wesołego fluffu, to już mogę powiedzieć, że pomylił drzwi. Nie będzie płomiennego "Ach, Sherlock, pocałuj mnie wreszcie, mój sokole!", wskakiwania do łóżek ani rżnięcia na stole. Nie będzie Johna-Kury-Domowej-Pedałka-W-Sweterku.

Nie. Będzie John-Żołnierz i John-Morderca.

Piszę ten fanfik, bo bardzo mnie irytuje, że twórcy Sherlocka tak doskonale zmarnowali postać z ogromnym potencjałem. Nie wiem, co by było, gdyby Johna grał ktoś inny. Pojęcia nie mam, jak można z byłego żołnierza zrobić udomowione zwierzątko, które od czasu do czasu lubi strzelić komuś kulkę w łeb. Postanowiłem spróbować zagłębić się w psychikę Johna - zrozumieć, co nim kieruje, że ma dwie tak skrajne natury.

Nie mówię, że ten fanfik będzie czymś super innowacyjnym, bo pewnie nie będzie. W każdym bądź razie dużo angstu, trochę psychologii i Bóg wie, czego jeszcze. Postaram się wstrzymać od dodawania supermocy bohaterom.


John Watson przyjął powrót Sherlocka w ciszy, ze spokojem. Niewielki uśmiech na twarzy lekarza wydawał się być detektywowi pusty. Martwy. John przestał zdradzać jakiekolwiek emocje. Stał się zagadką. Nieprzyjemną, nie dającą o sobie zapomnieć ani w pełni zignorować tajemnicą, która przypominała Holmesowi o tym, że każdy medal ma dwie strony. A każdy wybór pociąga za sobą konsekwencje.

Nie byli już dla siebie tym, kim byli kiedyś – kumplami, partnerami, bratnimi duszami. Stali się sobie zupełnie obcy. A pojawienie się Irene Adler bynajmniej poprawiło ten stan rzeczy.

John wiedział, że pomagała mu ukrywać się, a także o tym, iż uzyskał pomoc od Mycrofta (który, nawiasem mówiąc, najgoręcej nie aprobował towarzystwa Kobiety) oraz Molly, która spisała fałszywy akt zgonu.

Watson wcale nie był ciekaw okoliczności „śmierci" Sherlocka – zwyczajnie go to nie obchodziło. Spytał o nie jedynie dlatego, że powinien – bo tego wymaga maska, którą przyjął wiele lat temu. Doskonale zdawał sobie również sprawę z tego, że zwyczajnie „znudził się" detektywowi, ale nie miał o to do niego żalu. Wiedział, iż prędzej czy później taki dzień nastąpi, a trzy lata braku jakiegokolwiek kontaktu i pojawienie się w ich życiu Irene jedynie przyspieszyło ten moment.

Sherlocka dziwiła ta niezwykła powściągliwość w zachowaniu Johna. Nie dostrzegał u niego ani radości, ani smutku, ani zazdrości. Spytał go o to pewnego wieczora, ale odpowiedź była bardzo wymijająca.

- Wszystko w porządku – rzekł Watson, uśmiechając się w ten swój nowy, irytujący spokojem sposób. – Cieszę się, że żyjesz i nie jesteś już sam.

Na tym skończyła się ich rozmowa, a Sherlock Holmes nigdy więcej nie wrócił do tego tematu.


Było przyjemnie letnie popołudnie. John leżał na swoim łóżku, wpatrując się w sufit. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić – coś mu się chciało, ale nie miał pojęcia co. Po kolejnej godzinie bezowocnych rozważań na tenże temat, wstał, założył lekką koszulkę oraz bermudy i zszedł na dół. Irene siedziała na kanapie, czytając książkę. Sherlock natomiast przewracał skrzypce w dłoniach, nie mogąc się zdecydować czy powinien coś zagrać, czy nie. Watson nie powiedział do nich ani słowa – nie chciał ich uwagi. Po cichu założył buty i wyszedł z mieszkania.

Lekarz przemierzał powoli ulice, przypatrując się przechodniom. W końcu znalazł się w Regent's Park. Pomimo pięknej pogody, park był prawie pusty. Johnowi wydawało się to być dość dziwne, ale ostatecznie zwalił winę na upał.

Watson usiadł na ławce. Miał wrażenie, że czegoś szuka, ale nie miał pojęcia czego. Chciał wreszcie móc przestać o tym myśleć. Oparł się wygodnie i starał nie myśleć o niczym.

- Cześć, John. Dawno cię nie widziałam – odezwał się znajomy głos. Były wojskowy natychmiast odwrócił się na jego dźwięk.

- Boże mój… Clara! – zawołał John, nie wierząc własnym oczom. Kobieta uśmiechnęła się szeroko i objęła go mocno.

- Też się cieszę, że cię widzę! – rzekła. Psotny uśmiech nie znikał z jej twarzy.

- Co robisz w Londynie?

- Przeprowadziłam się tu.

Na chwilę zapadła cisza.

- Nie wyglądasz najlepiej… - stwierdziła cicho Clara. – Co cię gryzie?

- Nic… Jestem po prostu zmęczony – odrzekł John, patrząc przed siebie.

- Wyglądasz jak wtedy – szepnęła kobieta.

John uśmiechnął się.

- Zapewniam cię, że to tylko zmęczenie.

Mimo wszystko rudowłosa nie wyglądała przekonaną.

- Może wyjdziemy gdzieś dzisiaj? Jak za starych dobrych czasów? – zaproponowała, uśmiechając się zawadiacko.

- Chętnie.

John wrócił do domu, czując tą dziwną radość i energię, które zawsze czuł po spotkaniu z Clarą. Znali się od dziecka. Była jedyną osobą, która go rozumiała i zawsze przy nim była, gdy tego potrzebował. Bardzo żałował, że nie wyszło jej z Harriet, ale w sumie takiego zakończenia oczekiwał; Harry nie nadawała się do trwałych związków i Watson ostrzegał przed tym przyjaciółkę. Niestety, nie posłuchała, a nawet obraziła się za słowa, jakie wypowiedział pod adresem swojej siostry. John jednak nie chował urazy – wiedział, że jest zakochana i wybaczył jej. Bardzo żałował, że nie mógł stanowić dla niej oparcia w czasie rozwodu. Był wtedy w Afganistanie.

Lekarz nie mógł doczekać się wieczora. Może i było to oznaką egoizmu z jego strony, ale tak bardzo chciał nasycić się jej ciepłem i energią. Wystarczyła ta krótka rozmowa, aby poczuł się lepiej na duszy.

Nie rozumiał na czym polegał fenomen Clary – zawsze pełna optymizmu i wiary, energiczna, mądra, a przy tym lubiąca ryzyko i zabawę. Jej obecność przynosiła mu spokój i chęć do życia.

Tak. Clara Eston była osobą, której w tej chwili potrzebował.

- Uśmiechasz się – rzekł Sherlock beznamiętnym tonem. – Kogo spotkałeś?

- Clarę – odpowiedział John, nie pytając skąd nagłe zainteresowanie jego losem.

- To któraś z twoich byłych dziewczyn? – spytał Holmes, jak zwykle nie potrafiąc przypisać imienia do osoby.

- Nie, na litość… Clara to była żona Harriet, a moja serdeczna przyjaciółka – odrzekł lekko zniecierpliwiony Watson.

- I zapewne masz zamiar się z nią zobaczyć w niedługim czasie? – zapytał detektyw.

- Tak. Dziś wieczorem. A co? Masz interes jakiś do mnie?

- Nie, żadnego.

- To dobrze.

I faktycznie, było dobrze. Chciał się zobaczyć z Clarą, a nie zajmować bzdurami wymyślanymi przez Sherlocka.

- To randka? – odezwał się po chwili młodszy mężczyzna.

- Nie! – tu lekarz już stracił cierpliwość. – Clara jest lesbijką!

- A gdyby nią nie była, umówił byś się z nią?

- A gdyby nawet, to co?

- Nic. Nie denerwuj się tak. Pytam z ciekawości.

- Mhm… Tak, z ciekawości – warknął John zirytowany tym przesłuchaniem. Nie miał pojęcia dlaczego odpowiadał na te pytania. Ani tym bardziej dlaczego zostały one zadane. Wziął z lodówki butelkę wody, chwycił leżącego opodal laptopa i poszedł do swojej sypialni.

Watson usiadł na krawędzi łóżka i zaczął robić porządki w komputerowej dyskografii. Lubił mieć wszystko uporządkowane – pogrupowane według zespołów, płyt, a utwory w kolejności ułożonej na oryginalne. Niestety, bałaganiarze z Internetu mieli bardzo brzydki zwyczaj umieszczania tylko części informacji o utworze i to w miejscu, gdzie powinien znajdować się tylko i wyłącznie tytuł.

Mało kto o tym wiedział, ale John uwielbiał muzykę. Większość dysku wcale nie była zapełniona pornografią, tylko właśnie tysiącami utworów. A słuchał wielu rzeczy – od ciężkiego death metalu oraz jazzu po pop i muzykę klasyczną. Ludzi, którzy zamykali się tylko i wyłącznie na jeden rodzaj muzyki uważał za ograniczonych i nie potrafiących docenić piękna, kiedy je widzą (lub w tym wypadku: słyszą).

O muzycznych upodobaniach Johna wiedziało niewielu. Ale tak naprawdę nikt nie mógł się poszczycić tym, że wie wszystko na jego temat. Lub w ogóle cokolwiek poza tym, co chciał, żeby wiedziano.

John spojrzał na komputerowy zegar. Wskazywał godzinę osiemnastą, minut trzydzieści jeden. Za kolejnych pięćdziesiąt minut miał się zobaczyć z przyjaciółką pod kinem. Należało już przygotowywać się do wyjścia.

Zdjął T-shirt i przebrał się w bawełnianą koszulę. Bermudy też zamienił na jeansy. Na dworze wcale nie było już tak ciepło.

- Sherlock martwi się o ciebie – odezwał się znajomy, kobiecy głos.

- Tak? Nie trzeba. Tak jak nie potrzeba mi twojego towarzystwa – odrzekł spokojnie John. Słowa zabrzmiały nawet bardziej neutralnie niż sam się tego spodziewał.

- No już, już… Nie bądź taki – uśmiechnęła się Irene, jak zawsze z wyższością. – Wyglądasz lepiej niż dziś rano, ale nadal sprawiasz wrażenie, jakby... Hm… Jakbyś się dokądś wybierał.

- Bo się wybieram. Do kina. A teraz wybacz, ale spieszę się.

- Nie zgrywaj głupszego niż jesteś, John.

- Słuchaj, no… To czy się wybieram gdzieś, czy też nie, nie jest ani sprawą twoją, ani Sherlocka. To moje pieprzone życie i mam prawo z nim robić co chcę. A teraz zejdź mi z drogi, bo, jak mówiłem, spieszę się.

Irene stała jednak nadal na progu.

- Co się z tobą stało? Zmieniłeś się.

- Zmieniłem? A może właśnie taki jestem i mam dość udawania kogoś, kim nie jestem? A teraz zejdź mi z przejścia, bo to że jesteś przedstawicielką płci żeńskiej, nie ochroni cię przed użyciem przeze mnie siły.

Adler spojrzała mu w oczy wyzywająco.

- Ach, tak? Nie wiedziałam, że jesteś typem damskiego boksera…

- Nie biję kobiet, ale natrętne dziwki już tak – warknął Watson, chwytając mocno Irene za ramię i popychając ją w bok.

John wyszedł z domu. Irene z kolei stała w miejscu dłuższą chwilę, zastanawiając się gdzie podział się ten spokojny, uroczy lekarz w sweterku imieniem John Hamish Watson. Bo osoba, którą zobaczyła w tej chwili z pewnością nim nie była.