Ciszę w Malfoy Manor rozdarł przeraźliwy krzyk kobiety, a po nim zimny, wysoki śmiech mężczyzny. Tylko w jednym pomieszczeniu tliło się delikatne, drgające światło rzucane zapewne przez świece. Na kamiennej, zimnej podłodze leżała ciemnowłosa czarownica. W pokoju nie było nikogo poza nią i wysokim, chudym mężczyzną o bladej cerze, który stał nad nią z różdżką wycelowaną w jej plecy. Kobieta drżała nie śmiąc nawet podnieść głowy, by spojrzeć na niego.

-Panie mój - łkała z trudem łapiąc oddech. - Ja tym razem nie zawiodę. Proszę, zaufaj mi.

-Dobrze wiesz Bellatrix, że Czarny Pan nikomu nie daje drugiej szansy. - powiedział wysokim, przypominającym syk węża, zimnym głosem Voldemort zaciskając mocniej palce na swojej różdżce.

Czarownica zawyła po raz kolejny wijąc się z bólu jak wąż.

-Błagam cię panie. -łakała coraz głośniej.

-Tak, moja droga. Ty ja nikt inny zasłużyłaś na drugą szansę, jednakże... - zawahał się przez chwilę obracając powoli swoją różdżkę w palcach. - jeśli jeszcze raz mnie zawiedziesz, nie licz na moją litość.

Bellatrix uniosła głowę i zaczęła kłaniać się przed Czarnym Panem raz po raz mu dziękując. Patrzył na nią z odrazą, po czym kazał jej wyjść. Wstała i nie spuszczając z niego wzroku wycofała się z pokoju.

Podszedł do okna. Gdzieś tam cząstki jego duszy są coraz bardziej zagrożone. Kto wie ile z nich nadal żyje, a ile dostało się już w niepowołane ręce. Popełnił błąd. Zbyt łatwo trafiają w niepowołane ręce. Zbyt łatwo Dumbledore odkrył jego tajemnicę. Zbyt łatwo można je teraz zniszczyć.

Obserwował Bellatrix, która wybiegła z dworku na ciemną alejkę. Jej czarne włosy lśniły w blasku księżyca, a długa czarna peleryna powiewała na wietrze, kiedy szybkim krokiem szła w stronę bramy. Otworzyła ją i wyszła, a po chwili zniknęła w kłębach czarnego dymu.