Pisząc ten chapter, miałam świetną zabawę:). Zapraszam do czytania.

CAMERON'S STORY

Cameron. C, A, M, E, R, O, N. Siedem liter, w tym trzy samogłoski i cztery spółgłoski. Imię.

Imię. Moje imię?

Theo. T, H, E, O. Cztery litery. Dwie samogłoski, dwie spółgłoski. Zdrobnienie od imienia Theodore.

- Będę mówił do ciebie Theo. – Głos zabrzmiał znajomo. Do kogo należał?

Cameron. Theo. Kim jestem? Cameron. Theo. Cameron. Theo. Cameron.

- Cameron! Rusz się! Cameron! Błagam! – Kolejny znajomy głos. Czyj?

- Theo, możesz odejść. Chcę przy niej posiedzieć.

- Cameron?... Co... Odbiło ci?

- Nie łaź za mną, Theo! Albo możesz sobie łazić, okej? Tylko powiedz mi, dlaczego to robisz.

Więcej głosów. Całe mnóstwo. Różnych. Obcych? Nie, znajomych. Czyich?

Nagle pojawiły się twarze. Już raz widziane. Należały do właścicieli głosów?

A potem nazwiska i imiona. Niczym elementy skomplikowanej układanki. Połącz głosy z twarzami, a twarze z nazwiskami, tak mogłoby brzmieć polecenie. Wykonać.

Twarz dorosłego mężczyzny. Ostre, mocne rysy, kilkudniowy zarost. Ciemne, groźne oczy. John Connor.

Twarz chłopaka, nastolatka. Brązowe oczy, czarne, dłuższe włosy. Łagodne rysy. Damien Connor.

Twarz młodej, ładnej kobiety. Długie, kręcone włosy. Zielone, błyszczące oczy. Erica Williams.

Twarz chłopięca, jeszcze zaokrąglona. Szare, czujne oczy, krótkie włosy. Wąskie usta. John Connor.

John Connor i John Connor? To samo nazwisko, ale dwie jakże różne twarze. Błąd.

Twarz kobiety. Zmarszczone brwi, ciemne oczy. Krótkie włosy opadające na ramiona. Sarah Connor.

Twarz mężczyzny. Przystojna. Brązowe, znajome oczy. Zarost. Kształtne wargi. Derek Reese.

Twarz kobiety. Długie, łagodnie podkręcone włosy. Miodowe oczy, wąskie usta. Cameron Philips.

Twarz męska, pociągła. Ostre kości policzkowe, głęboko osadzone oczy. Theodore Cure. Theo.

Która twarz jest moja?

Wróciła ta należąca do Cameron Philips. To ty.

Nie. Kolejne nazwisko pod twarzą. Allison Young. To jej twarz.

Twarz mężczyzny. Jasne, krótkie włosy. Kwadratowe rysy, małe usta, niebieskie oczy. John Henry.

Która twarz jest moja? Kim jestem? Cameron? Theo? John Henry?

- Cameron. – Razem z tym imieniem przyszły obrazy. Jakieś pomieszczenie. Surowe, brudnawe, betonowe ściany. Kable, dużo kabli. Jarzeniówki pod sufitem. I on. John Connor, starszy. – Posłuchaj mnie.

Oczy powędrowały na jego twarz, a potem w dół. Kolana opięte czarnymi spodniami. Męskie kolana. Ale imię – Cameron – jest żeńskie, prawda?

- Jeśli to oglądasz, znaczy, że zdradziłaś.

Zdradziłam? Końcówka czasownikowa –łam jest charakterystyczna dla rodzaju żeńskiego.

- Tak, zdradziłaś. – John stał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. – Musiałaś zdradzić.

Musiałam?

- Musiałaś. – Kiwnął głową. – Widzisz, nie można zatrzymać czegoś, co nie jest w ruchu.

Co nie jest w ruchu?

- Niektóre rzeczy można zatrzymać tylko, jeśli zaczną się dziać. Tak jest z wojną, wiesz? Nie powstrzymamy nikogo przed kupieniem karabinu, ale kiedy to armia zaczyna się zbroić, możemy działać. Zrozumieliśmy to dopiero niedawno, niemal w ostatniej chwili. Nadal możemy zatrzymać to, co właśnie ruszyło. I ty musisz pomóc.

Muszę pomóc?

- Posłuchaj mnie uważnie, Cameron. Jesteś cyborgiem wyjątkowym, wiesz? Jednym na milion. Jesteś jak dwójka, która nagle pojawia się w kodzie zerojedynkowym. Nie jesteś chipem. Nie jesteś tylko chipem. Jesteś czymś więcej. Ludzie mają rozum i duszę. Chip to rozum.

A dusza?

- To twoja pamięć zewnętrzna.

Zewnętrzna?

- Dusza jest w środku człowieka, ale skoro chip to pamięć wewnętrzna, twoja dusza to pamięć zewnętrzna. – Uśmiechnął się. – Terminy czysto informatyczne, wybacz. Dostałaś chip Theo, więc pewnie masz mętlik w głowie. Ale nie martw się, daj sobie czas. Niech informacje się uporządkują. Jesteś Cameron. Tak masz na imię. Pamięć wróci. Znajdziesz odpowiedzi. Zaopiekuj się nami.

Nami?...

- Tak, naszą rodziną. Jesteś jej częścią. Pamiętaj o tym.

Cisza. Pustka. Ja. Cameron.

Jakiś krzyk. Pada moje imię. Cameron. Kto krzyczy? Nie wiem. Znowu cisza.

I wreszcie głos.

- Cameron, już czas. – Tuż przy moim uchu. – Jestem Damien Connor. Wstawaj.

Nie mogę. Nie jestem gotowa. Ale muszę.

Wstaję. Obecność Theo pomaga zapanować nad ciałem. Idę. Drzwi od garażu są przeszkodą. Wydostać się na zewnątrz. Ciężko je otworzyć, coś je blokuje. Samochód. Wreszcie mechaniczne dłonie napierają z całej siły. Słychać zgrzyt. Auto się przesuwa. Wychodzę. Wszystko jest na czerwono. Tryb bojowy. Strzały. Słyszę strzały. Ktoś walczy. A ja? Krok za krokiem. Między policjantami. Oni zauważają. Chyba są zdziwieni. Nie mam broni. Podchodzą bliżej. Jakieś numery, statystyki. Zagrożenie. Pistolet jednego z nich jest na wyciągnięcie ręki. I po chwili jest mój. Pada strzał. Kula nie robi krzywdy mechanicznemu ciału. Walczę, ale nie wolno mi skrzywdzić ludzi. Ludzie są słabi. Po prostu idę. Strzelają.

Wchodzę na taras. Wszystko wygląda znajomo. Potrzebuję czasu. Pod stopami pomost, a pod nim falująca woda. Jest ciemno, jest noc. Odwracam się. Kogoś wyprowadzają. Wiem kogo. Johna Connora! Pomóc, uratować. Zawracam, idę w stronę domu. Kobieta szarpie go za ramię. Jest zła. Ją można skrzywdzić. Skąd ta wiedza? Po chwili jej nie widać. Nie widzę Johna. Nagle pod nogą łamie się deska. Tracę równowagę. Nadal strzelają. Krzyczą, każą się poddać. Nie. Jeden z policjantów się odwraca. Coś się dzieje przy domu. Ktoś wychodzi. Znowu krzyki. Znam ich. Derek Reese. Eddie Bradley. Natalie Gordon. Poddają się. Otaczają ich policjanci. Wśród nich jest Eddie Bradley, starszy. Uśmiecha się do mnie. Pomost trzeszczy.

Próbuję wyciągnąć nogę. Łamie się kolejna deska. Mam chaos w głowie. Zabić. Noga wpada po wody. A potem ja. Na samo dno. Stopy grzęzną w mule. Idę. Woda nie jest zła, ale utrudnia ruch. Idę. Theo i Cameron scalają się w jedną świadomość. Theo znika, zostaje jego wiedza. Idę. Jezioro jest duże i głębokie. Woda wlewa się w dziury po kulach. To nic. Krok za krokiem. Ryby pływają wokoło. Mija czas. Wszystko się porządkuje. Ja, Cameron. Theo nie ma. Już go nie ma. Woda robi się płytsza. Idę. Ubranie jest ciężkie. Włosy falują. Idę. Długo. Całe godziny. I wreszcie wychodzę. Brzeg jest porośnięty trawą. Stopy cieszy twardy, pewny grunt. Jest jasno, jest dzień. Jest cicho.

Odwracam się. Dom jest po drugiej stronie wody. Ludzie też. Ktoś mnie zobaczył. Ktoś coś krzyczy. Słychać psy. Widzę psy. Wyprowadzają je, chcą zapakować do furgonetki. Nagle jeden, największy wyrywa się. Biały i puszysty. Jak śnieg. Biegnie. Gonią go. Strzelają. Ale nie żeby zabić. Mają pociski usypiające. Pies biegnie. Na imię ma Hanami. Biegnie, a oni za nim. Do mnie. Mijają minuty. Pies nadal biegnie, szczeka. Coraz bliżej. Wreszcie podbiega bardzo blisko. Wącha moje ubrania. Wyciągam rękę. Pies to ona. Znowu szczeka i ciągnie mnie za spodnie. Chyba chce prowadzić.

Idę. Hanami szczeka. Ścigający nas są coraz bliżej. Biegnę. Pies obok. Prowadzi. Między drzewami, paprociami, krzewami. Zna las. Coraz szybciej. Widzę strzałkę w miękkiej sierści. Środek usypiający zaraz zacznie działać. Hanami biegnie. Gubimy pogoń. Szybciej, szybciej. Pies zostaje z tyłu. Zatacza się na łapach. Biorę go na ręce. Jest lekka, miękka. Muszę być delikatna. Wyjmuję strzałkę. Hanami skomli. Dłoń w białej sierści. Niosę psa i idę. Las jest nadal gęsty. Hanami zasypia. Nie znam drogi. Stop. Siadam na ziemi, przy wielkim drzewie. To sosna zwyczajna. Pies na moich kolanach. Głaszczę go. Czekać aż się obudzi. Czekać.

Czekam. Mijają minuty, godziny. Słońce jest już wysoko. Cisza dookoła. Nie, słyszę dźwięki lasu i... helikopter. Maszyna przelatuje nad lasem, zawraca. Nie widzą. Drzewa są zbyt gęste. Wreszcie Hanami wstaje, ziewa i zeskakuje z moich kolan na ziemię. Przeciąga się. Też wstaję. Szczeka. Znowu może prowadzić. Biegnę za nią. Bardzo długo. Wreszcie skraj lasu. Miasteczko.

Potrzebuję auta. Hanami nadal chce prowadzić. Idę za nią. Jakiś dom na uboczu. Szczeka. Ktoś wygląda przez okno. Po chwili trzask drzwi. Wychodzi chłopak, Hanami skacze na niego. To Josh Reid, kolega Diane Bradley.

- Potrzebuję auta – mówię, poznając własny głos. Kobiecy. Chyba przyjemny.

- Chodź ze mną. Szybko.

Hanami biegnie obok. Widzę furgonetkę. Kluczyki przechodzą z ręki do ręki. Wsiadam za kierownicę.

- Uważaj na siebie. – Słyszę. Hanami staje na tylnych łapach i zagląda do szoferki. Wywiesza różowy język, jej oczy błyszczą. Głaszczę ją przez chwilę.

- Dziękuję, że mnie prowadziłaś – mówię. Pies wygląda, jakby się uśmiechał. Szczeknięcie.

Josh cofa się, suka też. Przekręcam kluczyk.

- Już wiem, kim jestem.

- To dobrze. – Josh uśmiecha się. Też powinnam?

- Muszę odnaleźć Johna Connora. I czekać na odpowiedzi. Mam zadanie.

Ruszam. Samochód wytacza się na ulicę. Prędkość rośnie. Dwa wozy policyjne przejeżdżają obok.

Myślę o Hanami. Pies zostanie z Joshem. Mądry pies. Piękny pies.

Patrzę na drogę. Myślę. Jestem Cameron. Jestem terminatorem z duszą. Może inną niż ludzka.

Mam zadanie. Odnajdę Johna Connora. Jestem dwójką przy samych zerach i jedynkach.

Poznaję już wszystkie twarze i głosy. Jadę przed siebie. Moją głowę wypełniają wspomnienia. Tak, nie nagrania czy klipy. Wspomnienia. Te moje i te należące do cyborga Theo, który jest teraz częścią mnie.

Zdradziłam, bo musiałam, tak powiedział John. Naprawić wszystko. Wykonać.

Cameron. C, A, M, E, R, O, N. Siedem liter, w tym trzy samogłoski i cztery spółgłoski. Imię. Moje imię.