Z dedykacją dla Venn, niestrudzonej informatorki i żywego researchu
oraz
Altair, równie niestrudzonej bety i źródła motywacji
I can hear it calling again
The primal need is filling me
Changes are about to begin
And now my blood is boiling
Disturbed, The Animal
Bam-ba-ba-bam, ba-ba-bam, bam-bam, krople już od kilku godzin rozbijają się o parapet, bębnią o miednicę pośrodku pokoju i to przez ten deszcz Niemcy nie może zasnąć. Przewraca się tylko w zimnej, pachnącej wilgocią pościeli, próbując rozgrzać zziębnięte stopy i nie oddychać zbyt głęboko... Wzdycha, poirytowany. Tak, jego obecne mieszkanie jest wilgotne i zagrzybione, tak, zimno tu jak w psiarni i sufit przecieka, ale jest w jednym kawałku. Cztery całe ściany, podłoga i dach to nie byle co w Berlinie po tych wszystkich bombardowaniach, Ludwig wie o tym dobrze jak nikt inny. To coś nie do pogardzenia, zwłaszcza w porównaniu z jego przedwojennym domem, który postradał większość dachu.
Światło latarni sączy się przez okno, zabarwia ścianę na mętny zielonkawy kolor. Cienie przesiane przez mokrą szybę falują, zygzakują dziwacznie. Tak naprawdę leży się tutaj jak na dnie stawu.
Niemcy ubija pięścią poduszkę. Nie ma na co narzekać. Z nosem pełnym zapachu stęchlizny, z głową pełną monotonnego stukania deszczu o blachę. Trzeba się uspokoić.
Trzeba wreszcie zasnąć.
Zaśnięcie nie jest wcale takie trudne, nawet jeśli zajmuje kilka godzin, a sen rwie się z byle powodu. Na sen trzeba tylko czekać, a spokój, spokój nie przychodzi, kiedy siedzi się nieruchomo, nie przychodzi przez cały dzień, przez ostatnie lata, nigdy.
Przed wojną praca była receptą właściwie na wszystko, zajęte ręce odciążały umysł, pozwalały nie myśleć o niczym poza młotkiem, łopatą i piłką do metalu. Jeśli zająć je wystarczająco długo, nie ma też problemów z zaśnięciem, wieczór ledwo mieści się między powrotem do domu a padnięciem na łóżko. Ale właśnie, na złość, właśnie praca ciągle wszystko przypomina. Nieważne, czy Niemcy nadzoruje remont, czy sam pracuje łopatą, odbudowuje Berlin, czy tylko własny dom – myśli tylko o tym, jak to miało wyglądać, wtedy, przed wojną. Miała być nieograniczona przestrzeń, słusznie odebrana tym słowiańskim małpom. Jego przestrzeń, jego i Prus, tylko ich, czekali przecież od wieków – a jest Berlin, Berlin i ani kroku dalej, a i z tego właściwie same zgliszcza, aż nie wiadomo, czy… Dwa lata już mijają, a nie pozbył się nawet wszystkich ruskich napisów na ruinach, pewnie zresztą znikną dopiero z samymi ruskimi. Może jednak lepiej byłoby zburzyć to wszystko do końca? Wyjechać gdzie indziej nie, to nie ma sensu, alianci i tak nie zezwolą, a jeśli nawet, to przecież wszędzie ten sam nadzór i już lepiej wysadzić się w powietrze. Może przy odrobinie szczęścia pogrzebie też ruskich, tak byłoby nieźle, prawda? Choćby i zdechnąć, ale przy tym pociągnąć Rosję za sobą? I Polskę, i wszystkie te słowiańskie świnie, lepsze to niż zostać z tym burdelem do uprzątnięcia, czy nie tak, bracie?
Ludwig potrząsa głową, z nową energią wbija łopatę w gruz. Oczywiście, że nie. Co komu przyjdzie z produkowania kolejnych ruin? Trudno, ma zakaz opuszczania Berlina, to będzie odbudowywał Berlin. Od czegoś trzeba zacząć. I może nawet lepiej, że robi to sam.
Deszcz ma słonawy posmak potu, robocza bluza przylega do ciała, mokre włosy wpadają Niemcom do oczu, ale może to też lepsze niż praca w pełnym słońcu.
Powietrze pachnie farbą, lakierem i ledwo co położonym tynkiem; ściany są o wiele bielsze, niż zapamiętał, a głos roznosi się jak w nowym mieszkaniu. Właściwie po tym remoncie jego dom jest na pół nowy, więc to nic dziwnego, że Niemcy czuje się w nim tylko na pół swojsko.
Po krótkim namyśle odpala papierosa. Krztusi się prawie natychmiast, jakoś nie może przyzwyczaić płuc, mimo to…
To uspokaja, mówił Prusy, zaciągając się nerwowo.
Niemcy nie czuje się pewnie ani spokojnie, czekając teraz na Austrię w tym starym-nowym domu. Ostatnio widzieli się nad Hawelą i wolałby nie pamiętać, jak kurczowo wczepił palce w ramię Rodericha, gdy wygładzały się ostatnie kręgi na wodzie.
A czego się spodziewaliście, pytał Ameryka, zionąc papierosowym dymem. Robiliście z ludzi mydło i po tym wszystkim chcecie grzebać go z honorami?
- Radzę sobie – stwierdza oschle Niemcy, gdy brat od progu wlepia w niego pytające spojrzenie. Austria wzrusza ramionami.
- Widzę. Cieszy mnie to. Zastanawiałem się tylko, kiedy zacząłeś palić.
Dom jest niezupełnie stary, ale przynajmniej meble będą, Austria zatroszczył się o to już jakiś czas temu. Niedługo Niemcy przywyknie do wszystkiego na nowo.
A z pokoju Prus zrobi gościnny, nie trzeba będzie tam często wchodzić.
Ktoś, może Włochy, powiedział mu kiedyś, że należy zapamiętywać pierwszy sen w nowym domu. Tymczasem Niemcy swoją pierwszą noc pod starym-nowym dachem przesypia zupełnie spokojnie, zapada w sen tak, jak kamień wpada do wody.
Kiedy otwiera oczy, jest już ranek. Za oknem, na tle nieba, chwieją się wątłe gałązki z paroma białymi kwiatami i Ludwig po raz pierwszy od dawna zadaje sobie pytanie, co słychać u Japonii. Parę lat temu… Parę lat temu zastanawiał się nad tym dosyć często.
- To już zatwierdzone – mówił Prusy, bębniąc placami o rozłożone na stole mapy. – Na Związek Radziecki wypadamy dwudziestego drugiego. W końcu.
Na tamtej naradzie siedzieli z Włochami tak blisko siebie, że Niemcy poczuł wyraźnie, jak Feliciano wzdrygnął się, wychylił gwałtownie w stronę Gilberta.
- Ja… Jak to? – zapytał, otwierając szeroko oczy. – To… poważnie? Wy nie zrezygnowaliście?
- A wyglądam, jakbym mówił niepoważnie? – zapytał zimno Prusy, zalatywał papierosami, dłoń opierał o Stalingrad i Ludwig nie ma pojęcia, jakim cudem pamięta te wszystkie detale, bo przecież mógłby przysiąc, że cały czas patrzył, całą jego uwagę pochłonął wtedy Japonia.
Kiku stał przy oknie nieopodal. Jak zwykle nie wtrącał się do rozmowy, słuchał tylko, zwrócony do nich profilem, i Niemcy wyraźnie widział wyraz aprobaty, cień uśmiechu w kąciku jego ust. Nie dziwił się temu szczególnie, o wrogości rosyjsko-japońskiej wiedzieli przecież wszyscy – ale to był pierwszy raz, kiedy na twarzy Japonii zobaczył ślad jakiejkolwiek emocji. Może też właśnie wtedy Ludwig uświadomił sobie naprawdę, że od podpisania sojuszu zastanawiał się nad Kiku wcale często.
Wychowywał się między Austrią a Prusami, dorastał w atmosferze nieustannych, często niewypowiedzianych pretensji, poruszał się pośród krajów Europy, ciągle zamotanych w jakieś intrygi, tajemnice i dwuznaczności – kilkaset lat takiego życia skutecznie nauczyło go czytania między wierszami, słyszenia tego, co nie zostało wypowiedziane.
Tymczasem za milczeniem Japonii kryło się tylko jeszcze więcej milczenia.
Austria zagląda do niego od czasu do czasu, wpada z krótkimi wizytami, a Niemcy nawet nie dziwi się temu szczególnie. Wie, że do ponownej samotności przywyka się tak samo trudno jak do ponownego przeludnienia w domu. Właściwie nawet jest mu wdzięczny, bo Roderich zwykle przynosi ze sobą garść wiadomości i kawę. Prawdziwą. Zawsze umiał jakoś ją zdobyć, choćby cała reszta Rzeszy jadła właśnie korę i piła odwar z żołędzi. Niemcy odsuwa od siebie myśl, że coś rzeczywiście musi być na rzeczy z tym jego żydowskim nazwiskiem.
- Co z Japonią? – pyta, gdy kawa i relacje z Europy już się kończą.
- Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie nadal ma zakaz opuszczania Tokio.
Nad tym, że Austria nie dostał aresztu domowego, też lepiej się nie zastanawiać.
- Hm… - Roderich chrząka cicho, jak zwykle, gdy zamierza zadać pytanie, które uważa za osobiste. – A jak ty się czujesz?
- Parszywie – odpowiada Niemcy, spokojnie i zgodnie z prawdą. Można by pomyśleć, że powrót do starego domu będzie jakimś punktem przełomowym, ale skończyło się na odkryciu, że wściekłość czasem nie tyle mija, co zwyczajnie się wytłumia. Nawet jeśli Berlin odbudowuje się z dnia na dzień, to wciąż jest więzieniem i wciąż jest pełen ruskich. To jasne, że Ludwig nie potrafi znosić tego z uśmiechem na twarzy - ale najwyraźniej udało mu się przywyknąć. A może zwyczajnie zmęczyć.
Coś w ciągu tych jednakowych, pełnych harówki dni przypomina mu podróż pociągiem, monotonny rytm kół, aż Niemcy pozwala sobie na przypuszczenie, że nareszcie wie, skąd brało się tamto bydlęce otępienie w transportach.
Pewnego dnia w drzwiach jego domu staje Związek Radziecki, a Niemcy nawet nie dziwi się temu specjalnie. Wie, że Rosja, jakkolwiek by się nie nazywał, nie odmówi sobie tej uciechy, zawsze osobiście wydaje rozkazy albo dyktuje pobitym warunki.
- Byłeś grzecznym chłopcem – mówi Rosja, podarowując sobie tego kretyńskiego „towarzysza". – Byle tak dalej, może coś jeszcze z ciebie będzie. Tymczasem czuj się zwolniony z aresztu – dodaje po chwili rozczarowanego milczenia.
Niemcy bez słowa kiwa głową. Prędzej zdechnie, niż da kacapowi się sprowokować. A już na pewno nie da mu tej satysfakcji, nie będzie wypytywał i czekał, aż sukinsyn łaskawie uroni słowo albo dwa. Jeśli zwolnili jego, to zwolnili też Włochy i Japonię. Niedługo dowie się od nich osobiście.
Związek Radziecki uśmiecha się nagle, z rozmachem klepie Ludwiga w ramię.
- Grzeczny z ciebie chłopak – mówi. – Karny. Szkoda, żeś nie nauczył brata, prawda?
Milczeć. Patrzeć tylko. Kacap nadal trzyma prawą rękę nieco sztywno, dopiero niedawno zdjęli mu gips. Niemcy wie o tym, wie o złamaniu, właściwie kilku, wie, w którym miejscu kość poprzebijała skórę i jak wielki zwycięzca, Związek Radziecki, potrafi wysoko zawyć.
Niemcy wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
Jest tak, jak oczekiwał: Włochy odzywa się pierwszy, jeszcze tego samego wieczoru telefon zalewa Ludwiga potokiem wymowy. Trudno ocenić, czy mówi bardziej po włosku, czy po niemiecku, Feliciano nie daje czasu, by się dobrze przysłuchać, chce się spotkać, muszą się spotkać, choćby jutro, gdziekolwiek, byle dalej od Rzymu, od Berlina też, tak, może gdzieś na wsi?
- Zobaczymy się jutro u mnie, co, Niemcy? Romano nie będzie, zaraz po południu wyjechał na Sycylię. Mówił, że Rzymem to już rzyga i ja też, dlatego zobaczmy się w Padergnone, jak przed wojną, dobrze?
I Niemcy zgadza się odruchowo, zanim zdąży się zastanowić, o czym właściwie będą w tym Padergnone rozmawiać.
Słynne włoskie słońce tym razem zawiodło, miasteczko niemal roztapia się w deszczu. Z okna hoteliku nie sposób ocenić, na ile ostatnie lata zmieniły Padergnone, ale można za to zapalić lampę i dokładnie przyjrzeć się Włochom. Wojna nie zostawiła na twarzy Feliciano prawie żadnego śladu, żadnej zmiany w wijących się włosach, prawie dziewczęcych ustach i smagłych, podbarwionych rumieńcem policzkach jak z Caravaggia. Z drugiej strony może być tak, że po prostu trudno coś stwierdzić, gdy cały czas ogląda się go z profilu.
Włochy trajkocze bez przerwy, spacerując po całym pokoju i nie dając chwili na zapytanie, kiedy wreszcie przestanie rozglądać się po kątach.
- No i tak to, widzisz, wygląda… - Ostatni temat, filmy kręcone na ulicach Rzymu, wyczerpuje się wreszcie i na moment zapada cisza. A potem okazuje się, że ten moment jest jak pęknięcie w dnie okrętu, kilka sekund rozlewa się natychmiast w ciche, odrętwiające minuty. Niemcy wie, że pytania w końcu padną, nie może być inaczej, dlatego… Dlatego jest spokojny. I nie pije za dużo wina.
- Niemcy… - odzywa się cicho Feliciano. – Ty nie masz mi za złe… prawda?
Nie ma. Nie może mieć. Możesz się wycofać, sam to powiedział, jak teraz może mieć pretensje o to, że Włochy okazał się na tyle słaby, by potraktować te słowa poważnie? Zresztą tego przecież się spodziewał, wtedy, zanim jeszcze wszystko zaczęło się pieprzyć. Niemcy dobrze wiedział, co mówi, i teraz wścieka się na siebie, bo faktycznie ma za złe. Zły jest na siebie, bo proponował, i na Włochy, bo propozycję przyjął; bo wiedział, że to nie skończy się najlepiej, i dlatego, że nie przewidział, że aż tak źle. Bo Włochy nie dość, że podał tyły, to jeszcze próbował kryć się za plecami aliantów, bo biednego tchórza trzeba było pilnować, bo to właśnie Prusy postanowił się tym zająć i wiadomo było, co to oznacza, bo...
Wiedział, co mówi. Włochy nie miał wyjścia. Sam otworzył mu furtkę.
- Nie – mówi powoli Niemcy. – Nie mam ci za złe, Włochy.
A Prusy nie żyje. Nie ma sensu się na niego wściekać.
W nocy niebo wypogadza się, księżyc świeci prosto w okna i to przez to światło Niemcy nie może zasnąć. Leży tylko na wznak, oddychając głęboko i próbując odgonić głupie myśli. Alianci. Włochy. Austria. Głupie myśli, które w takie noce mogą wydawać się rozsądne, ale rano zobaczy przecież, jakie są szalone i niedorzeczne. Przegrał, trudno. Sam otworzył Włochom furtkę. Roderich też nie może spać w księżycowe noce, to przecież jego brat, obaj mówią po niemiecku. Włochy miał ujść z życiem i plan się powiódł, jest cały. Już późno, powinien spać. Już za późno na to, by się wściekać.
- Niemcy?
Ludwig wzdraga się, siada gwałtownie, wyprostowany jak struna. Nie usłyszał, kiedy otworzyły się drzwi.
- Niemcy, śpisz? – pyta idiotycznie Włochy, przystając w progu. Jak zwykle tylko w gaciach i podkoszulku.
- Nie. O co chodzi?
- Widzisz, też nie mogę spać, więc może połóżmy się razem, wiesz, jak przed wojną? Co, Niemcy? Może być?
Niemcy chrząka, zażenowany , zresztą całkiem bez powodu. I zgadza się, bez słowa robi miejsce obok siebie, a potem odwraca i nie rozumie, dlaczego jest mu tak nieswojo, gdy Feliciano po dawnemu obejmuje go, przytula się do jego pleców. To pewnie przez ten księżyc, przez to światło prosto w twarz ma teraz takie idiotyczne myśli. Przecież nieraz przed wojną spali w jednym łóżku i nie było w tym nic zdrożnego, przecież żołnierze w okopach zazwyczaj śpią objęci, blisko siebie. Tak jest cieplej i bezpieczniej. To normalne. Zna to przecież. Jest cieplej... Jest… jak przed wojną…
Już prawie zasypia, gdy do świadomości przywraca go ciepły, wilgotny dotyk języka na szyi. I nieduża spocona dłoń, ześlizgująca się po brzuchu aż do krawędzi spodni.
Ludwig reaguje odruchowo, niemal bez udziału woli wyrzuca łokieć do tyłu, prosto w splot słoneczny. Świat na ułamek sekundy zamazuje się w mętnym świetle, białym jak prześcieradła, a potem Niemcy klęczy już na łóżku, przygważdżając Włochy za gardło do materaca. Twarz Feliciano ginie w cieniu, ale Ludwig ma dziwną pewność, że teraz patrzy wprost na niego.
- Zwariowałeś!? – pyta, pod palcami czuje ruszającą się nerwowo grdykę i bardzo dobrze pamięta, jak należy uderzyć, aby zmiażdżyć. - Za mniejsze zboczenia wysyła się do obozów!
Włochy nie odpowiada, skomli tylko cicho, próbując złapać powietrze. Dygocze, trzęsie się pod jego rękami i w tym momencie Niemcy spostrzega, że sam również drży. Natychmiast rozprostowuje palce. Feliciano łapie głęboki haust powietrza, krztusi się.
- Ja-ja tylko… - jąka się, skulony w pościeli, śliski, spocony, półnagi. – Ja tylko chciałem, żebyśmy… jak przed wojną…
- Jakie przed wojną!? Nigdy nie byłem ciotą!
- Przepraszam…
- Wynoś się, Italien.
- Niemcy…
- WYNOŚ SIĘ!
I Włochy się wynosi, umyka cicho jak pająk, drzwi zamykają się za nim prawie bezgłośnie. Niemcy pada z powrotem na łóżko, dysząc ciężko. Drży cały, nie wie już, bardziej ze złości czy z obrzydzenia, bo spodnie od piżamy uwierają, krew łomocze mu w skroniach, a myśli, durne, szalone, białe jak księżyc, napływają znowu, aż chce się wyć i gryźć ręce. Zły jest na niego i na siebie. Włochy, ten tchórz, ta cholerna ciota. I dla kogoś takiego, przypomina sobie Niemcy, dla kogoś takiego…
- Włochy się wycofał – powtórzył Prusy, dobitnie akcentując każde słowo. – Świetnie dobierasz sobie sprzymierzeńców, Westen.
Niemcy nie odpowiedział. Czekał.
- Jak myślisz, do kogo poleci po pomoc? – zagaił Gilbert, przemierzając pokój w tę i z powrotem. Jedną ręką szukał czegoś po kieszeniach, pewnie papierosów. – Do Anglii czy Ameryki? Pytam się ciebie! Znasz go przecież tak dobrze, nie? Do kogo utworzył kanał?
- Nie wiem o żadnych kanałach – Rzeczywiście nie wiedział. – I nie wydaje mi się…
- Aha, nie wydaje ci się?
- … żeby jakieś były – dokończył spokojnie, patrząc bratu prosto w oczy. – Ale nie wykluczam, że będą. Dlatego zamierzam go przypilnować. Daj tylko znać, kiedy, a…
- Daję znać – mruknął Prusy, odpalając papierosa. Zaciągnął się nerwowo. – Siedzisz na dupie i blokujesz Związek Radziecki. A na Półwysep pojadę ja.
- Co? – Ludwig drgnął, zaskoczony. – Teraz? Po co?
Prusy podszedł bliżej, oczy miał zmrużone i złe, i było jasne, że wie, wszystkiego już się domyślił.
- Ty mnie masz za durnia, Westen? – zapytał cicho i Niemcy zrozumiał, kto tu jest durniem, bo normalnie Gilbert kląłby już i wrzeszczał, a… - Myślisz, że nie widzę, jak się nad nim rozczulasz? Co zrobisz, kiedy zacznie się stawiać albo spróbuje kontaktu z aliantami? Nakrzyczysz na niego?
- Mogę go aresztować.
- Gówno – ocenił Prusy. – Gówno, Ludwig, gówno da fundowanie mu hotelu. Dasz tylko pretekst aliantom, kretynie! Sztuka polega na tym, by przymusić makaroniarza do dalszej współpracy. Albo chociaż zniechęcić do kontaktów z aliantami tak, że…
- To idiotyczne – przerwał Niemcy, starając się panować nad głosem. Za oczami czuł lodowatą pustkę, słowa przebiegały, nie zostawiając w głowie żadnego śladu. – Związkowi Radzieckiemu ledwo dajemy radę we dwóch, a teraz chcesz jeszcze nas osłabić wypadami na Włochy. Lepiej zająć się nim później, a przedtem…
Ale Prusy nie chciał wiedzieć, co należy zrobić przedtem. Krótko, niemal bez zamachu zdzielił Ludwiga pięścią w twarz, przyciągnął do siebie za kołnierz.
- Uważaj! – warknął przez zaciśnięte zęby. – Nie zapędzaj się tak, gówniarzu, bo nie ty mnie uczyłeś. Jadę do Włoch. Ty zostajesz. Zrozumiano!?
Ludwig spojrzał nieruchomo –i również uderzył. Potem padły słowa, stanowczo za dużo słów, tak, że niecałą godzinę później, gdy już uwierzył w to, co się stało, Niemcy wrócił do gabinetu. Prusy stał przy oknie, czarny w zapadającym zmierzchu, z krętą nitką dymu uchodzącą z papierosa. Wejście brata skwitował przelotnym, milczącym spojrzeniem.
- Bracie… Przepraszam.
- Za to, że dałeś mi w gębę? – zapytał Gilbert, odwracając się od okna. Przyjrzeli się sobie w milczeniu. - Zejdź mi z oczu, Niemcy.
- Prusy…
- Zejdź mi z oczu, powiedziałem! Przepraszasz nie za to, co trzeba.
W świetle dnia wszystko wygląda inaczej, niedorzeczne myśli i niepotrzebne zachowania są niedorzeczne i niepotrzebne. Niemcy ubiera się powoli, starannie ścieli łóżko, wygładza najmniejsze zmarszczki na materiale. Daje sobie dużo czasu do namysłu, a dobrze mieć zajęte ręce, kiedy się myśli.
Kiedy wchodzi do kuchni, ze zdziwieniem stwierdza, że Włochy też już wstał. Feliciano siedzi przy stole, jakby nigdy nic pochłania słodkie rogaliki, popijając kawą i jednym okiem czytając gazetę. Gdyby na jego widok nie skulił się odruchowo, Niemcy mógłby pomyśleć, że tamta nocna awantura tylko mu się przyśniła.
- Buongiorno - rzuca Włochy, robiąc miejsce przy stole. Ma podkrążone oczy.
- Słuchaj, Włochy… - odzywa się Ludwig, chrząkając. – Jeśli chodzi o wczoraj, to chcia…
- Wiem – uprzedza go szybko Feliciano. Nareszcie unosi wzrok, wgapia się tak, jakby zerwanie kontaktu wzrokowego miało kosztować życie. – Nie gniewaj się już, nie pomyślałem wtedy, ale teraz już wiem, to było głupie i…
- Ja nie…
- Przepraszam cię, Niemcy, naprawdę!
Upływa długa, bardzo długa chwila ciszy.
- Zapomnijmy o tym – mówi wreszcie Niemcy. Nagle odczuwa straszną ochotę, by zapalić.
