Właściwie dlaczego nikt nie wrzuca na ff tekstów po polsku? Przecież wiem, że są tu Polacy, nie ukrywajcie się :) W takim razie będę pierwsza ;-)
Pomysł jest troszeczkę (ale tylko troszeczkę!) oderwany od rzeczywistości, ale mam nadzieję, że się zpodoba :)
Disclaimer: House i spółka są właśnością Fox'a... Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie moją w każdym razie :)


Cuddy stała w lobby i przeglądała poranna pocztę, kiedy House wszedł do szpitala. Jak zwykle spóźniony, przemknęło jej przez myśl. Przez chwilę śledziła go wzrokiem. Nagle pociemniało jej w oczach. Przestraszona oparła się o ścianę. Co się dzieje?, pomyślała.
- Doktor Cuddy, wszystko w porządku? Źle się pani czuje? – Brenda podbiegła do niej zaniepokojona.
- Nic… Nic mi nie jest – z pomocą pielęgniarki usiadła na stojącym obok krześle. – Po prostu zrobiło mi się słabo. Już mi lepiej – uśmiechnęła się blado. Spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był House. Zniknął, oczywiście.

--

Rozmawiała z Wilsonem o jego pacjencie, czekając, aż House wyjdzie z kafeterii. Teoretycznie za chwilę miał zacząć dyżur w przychodni i chciała sprawdzić, gdzie tym razem się przed nią schowa. Wyszedł po pięciu minutach i oczywiście ruszył w stronę zupełnie przeciwną do przychodni. Teoretycznie powinna się zezłościć. Ruszyła za nim, nie spuszczając z niego wzroku, ale po kilku krokach zakręciło jej się w głowie. No nie, znowu? Zaczynała się niepokoić. Straciła równowagę i gdyby Wilson nie podtrzymał jej w ostatniej chwili, na pewno by upadła.
Wilson obrzucił ja badawczym spojrzeniem.
- Czy ty czasem nie jesteś przemęczona? Może powinnaś wziąć parę dni wolnego? Brenda mówiła, że rano też omal jej nie zemdlałaś.
- Nie znam takiego słowa jak „wolne" – roześmiała się. – To pewnie przez to nieszczęsne ciśnienie, dzisiaj jest skandalicznie niskie. Po prostu potrzebuję dużej kawy.
Zebrała dokumenty, które Wilson, próbując ją łapać, rzucił na krzesło, i wróciła do swojego gabinetu. House się oczywiście ulotnił.

--

Nie poszedł do przychodni. Mogła się tego spodziewać. Pół godziny później wpadł do jej gabinetu, dla odmiany bez pukania.
- Ratuj mnie! – udawał przerażonego. – Rodzice tej małej znowu chcą mnie pozwać!
Wstała i obeszła biurko, stając dokładnie na wprost niego.
- Co im tym razem zrobiłeś?
Odpowiedzi już nie słyszała. Po raz pierwszy tego dnia stała z nim twarzą w twarz. W jego oczach zobaczyła te same wesołe błyski, które widziała zawsze, kiedy był w dobrym humorze – czyli zawsze, kiedy doprowadził kogoś do pozwania go.
Jezu, jakie on ma niebieskie oczy…, pomyślała, chyba po raz setny.
Jednak nie zastanawiała się nad tym długo. Znowu zrobiło jej się słabo. To już zaczyna być śmieszne, przemknęło jej przez myśl. Kto mnie teraz będzie łapał, bo chyba nie House?
Spróbowała chwycić się biurka, ale było już za późno. Zemdlała.

--

- Wiem, że kobiety mdleją na mój widok, ale ciebie nigdy bym o to nie podejrzewał – House siedział obok niej na podłodze i uśmiechał się złośliwie. – Skoro jednak wróciłaś do świata żywych, nie jestem ci potrzebny. Adieu!
Wstał i wyszedł. Cuddy usiadła powoli, walcząc z zawrotami głowy, i przez chwilę patrzyła, jak oddala się korytarzem.
Potarła ręką skroń. To na pewno ciśnienie, pomyślała z nadzieją.


Myslę, że ciąg dalszy kiedyś nastąpi :) O ile ktokolwiek będzie chciał to czytać... Dajcie znać, co o tym sądzicie!