Rozdział I
Crispin Davies został wychowany został w niemagicznej rodzinie. List który otrzymał w swoje 11-ste urodziny był dla jego całej rodziny ogromnym szokiem, a zarazem kluczem do nowej nieznanej krainy szczęśliwości, która się dla niego otworzyła. Do tej pory zasypiając w dormitorium pierwszorocznych chłopców przypominał sobie dzień, w którym dowiedział się o istnieniu świata czarodziejów. Ta szczęśliwa myśl osładza mu rozłąkę z rodzicami, chociaż tęsknota za domem była to jedną z tych rzeczy, o których nie wypadało mówić kolegom z dormitorium. Teraz jednak gdy szedł zdyszany korytarzem prowadzącym na trzecie piętro z podartą lewą nogawką w nosie miał magię. Dopiero co uniknął śmiertelnej pułapki jakimi były w jego mniemaniu ruszające się schody i jego jedynym marzeniem było zapadnięcie się w miękkim łóżku, czekającym na niego za rogiem. – Mamy długo wyczekiwaną weekend, a ja zamierzam wreszcie odpocząć – rozmyślał z zadowoleniem, a napięcie, które towarzyszyło zmaganiom ze schodami powoli znika z jego twarzy.
-Hej Ty tam! – usłyszał głos wyrywając go z zamyślenia i biegnącą za nim dziewczynę – Jesteś na pierwszym roku? – zapytała nadbiegająca dziewczyna, wpatrująć się w przestraszonego Gryfona.
- Tak– odpowiedział zmieszany.
- Wspaniale! Czy znasz może Aarona Gilesa? – spytała – Jestem jego siostrą i od rana nie mogę go nigdzie złapać. Czy mógłbyś go zawołać? Poczekam przed wejściem – powiedziała dziewczyna na jednym wydechu.
Crispian był dość zaskoczony tym co usłyszał, nie mniej jednak przytaknął i zniknął za rogiem, żeby podać hasło Grubej Damie, które umożliwi mu dostanie się do dormitorium. – Aaron nigdy nie wspominał, że ma starszą siostrę – pomyślał. Znał go co prawda dopiero od początku roku szkolnego, czyli od niecałych 3 miesięcy, ale mieszkali w tym samym dormitorium. Crispinowi wydawało się, że byli ze sobą dość zżyci. Chyba najbardziej z całego dormitorium lubił właśnie jego. Często razem narzekali na nawał prac domowych, zachwycali się budynkiem szkoły czy opowiadali sobie o światach, w których dorastali. Przykładowo Aaron był bardzo zainteresowany tym w jaki sposób Crispin dowiedział się, że jest czarodziejem i jakim cudem mugole obywają się bez magii. Natomiast Crispina interesowały magiczne przedmioty codziennego użytku i historia dziejów świata, do którego od niedawna należał. Aaron był niewyczerpanym źródłem takich informacji - sam został przecież wychowany w czarodziejskiej rodzinie, więc obracał się w magicznym świecie całe swoje życie. – Nie dziwię mu się, że nie chwalił się siostrą ze Slytherinu. Sam też bym nie był chętny do opowiadania o takich koneksjach. Nie mniej jednak mi jednemu mógł się zwierzyć– pomyślał i z pewnym zawodem ruszył po schodach prowadzących do dormitorium.
Elisabeth jeszcze długo wpatrywała się w plecy pierwszorocznego chłopca, zanim ten zniknął za rogiem. – Mam nadzieję, że uda mi się tym razem złapać Aarona. Jeszcze kilka dni i pomyślę, że naprawdę mnie unika. – posmutniała i z większą siła oparła się o zimną ścianę.
- Cześć Lizzy, co robisz koło wieży Gryfonów? – zapytał chłopak przechodzący koło Elisabeth, wyrywając ją z zamyślenia i jednocześnie szturchając kolegę, z którym szedł łokciem w bok.
- Cześć Matt – odpowiedziała zaskoczona Elisabeth – Czekam na Aarona. Mam dla niego przesyłkę od rodziców.
- Matt – zaczął ten drugi - Idę przodem, dam Ci trochę czasu na rozmowę z Twoją Ślizgońską dziewczyną. Poza tym nie chcę, żeby zabiła mnie wzrokiem - dodał zjadliwie i spojrzał na nią pogardliwie.
- Jerry, nie mów tak! Dobrze wiesz, że Lizzy nie jest moją dziewczyną – odpowiedział coraz bardziej czerwony na twarzy Matt.
Jerry machnął ręką i ruszył przed siebie. Nie rozumiał dlaczego Matt od czasu do czasu rozmawiał z tą Ślizgonką. – Matt nie interesuje się nikim spoza naszego domu oprócz niej. – pomyślał Jerry. Dla niego Elisabeth było co najmniej przecięta i rozumiał dlaczego ktokolwiek miałby zaprzątać sobie nią głowę. Dodatkowo, nie sposób było z nią normalnie żartować. Zawsze rzucała w jego stronę kąśliwe uwagi i według Jerrego zanadto się puszyła podczas zajęć.
Jerry zwinnie przeszedł przez dziurę w portrecie od progu krzyknął do grupki stojących przy kominku chłopców.
- Siema! Wiedzieliście, że Elisabeth Giles stoi niedaleko wejścia? – z zadowoleniem skierował wzrok na grupę trzecioroczniaków dostrzegając zainteresowanie na ich twarzach.
- To dość niecodzienny widok – zagaił ciemnowłosy chłopak, mierzwiąc swoje już i tak rozczochrane włosy – no wiecie Ślizgoni raczej nie integrują się z ludźmi z innych domów, to miałem na myśli – dodał pośpiesznie widząc zdziwione miny kolegów.
- Mówiła, że chciałaby z Tobą porozmawiać James i prosiła, żebym Cię zawołał – skłamał bez zająknięcia Jerry.
Tim, który był najrozsądniejszą w całej paczce znajomych wyglądał na skonsternowanego i patrzył z niedowierzaniem to na Jamesa to na Jerrego. Był pewien, że to kolejny dowcip Jerrego, bo przecież to pewne, że Elisabeth Giles nie zwracała najmniejszej uwagi na Jamesa podczas całych trzech lat pobytu w szkole.
Potter był jednak tak zszokowany, że nie zwrócił uwagi na minę kolegi. Elisabeth zawsze go fascynowała, pomimo a może właśnie z powodu aury niedostępności, jaką wokół siebie roztaczała. Była bardzo inteligentna, wyróżniała się na zajęciach z kilku przedmiotów, ale nie ukrywała specjalnie tego, że część z nich jak Zielarstwo zwyczajnie ją nudzi. Pod tym względem nie przypominała zupełnie kuzynku Rosie, która zdążyła już zapracować na miano kujonki, zgłaszającej się d odpowiedzi na każdym z przedmiotów. Otaczała się zwykle grupką znajomych ze Slytherinu, ale miała też wiele koleżanek spoza domu węża. James często przysłuchiwał się jej rozmowom z innymi i przeszło rok temu zauważył, że jest bardzo miłą i uczynną dziewczyną. Na dodatek jego brat Albus w domu zawsze opowiadał o niej w samych superlatywach. Al był bardzo zagubiony po tym jak został przydzielony przez Tiarę Przydziału do Slytherinu. Ponadto, z powodu tego, że był pierwszym Ślizgonem w całej znanej rodzinie stał się obiektem drwin w całej szkole. James swoimi interwencjami tylko przysparzał więcej kłopotów bratu, a to z kolei powodowało, że nie dogadywali się za dobrze. To właśnie Elisabeth była jedną z pierwszych osób po Scorpiusie Malfoyu, która wyciągnęła pomocną dłoń do Albusa. Broniła go przed kpinami rzucanymi przez innych uczniów za co James był jej bardzo wdzięczny. Elisabeth przez te trzy lata pobytu w szkole zapracowała sobie na opinię osoby godnej szacunku w domu węża, a że była także powszechnie lubiana wśród innych uczniów, ci z czasem przestali odnosić się do Ala lekceważąco.
Nie mniej jednak Elisabeth w stosunku do Jamesa zachowywała się z chłodną obojętnością. Nie zwracała na niego uwagi, pomimo jego wielokrotnych prób podjęcia rozmowy w trakcie czy po zajęciach. Mimo wszystko stanowiła pewne zaprzeczenie tego co przez lata słyszał w domu i od znajomych rodziców o domu węża. Może trochę zadzierała nosa i była trochę wyniosła, przez co jego koledzy za nią nie przepadali, ale w mniemaniu Jamesa to wszystko dodawało jej tylko uroku. Dodatkowo była naprawdę ładną dziewczyną. Miała ładne ciemne włosy do ramion, duże niebieskie oczy i bladą cerę. Można było co prawda znaleźć dużo ładniejszych od niej dziewczyn w szkole, ale mimo wszystko Elisabeth była w szkole bardzo popularna. Z pewnością gdyby nie zachowywała się tak wyniośle w stosunku do większości chłopców miałaby więcej adoratorów.
– A co ona może ode mnie chcieć? –zapytał James, siląc się na spokój. Nie chciał dać po sobie poznać, że poruszyła go ta informacja.
- Nie wiem stary, ale nie zaszkodzi sprawdzić – odpowiedział Jerry, piorunując wzrokiem Tima, który najwidoczniej zamierzał spalić jego świetny wygłup – No idź! – ponaglił go.
- Dobra, no to idę – powiedział James, przygryzając wargę ze zdenerwowania.
- Jerry jak James się dowie, co właśnie zrobiłeś urwie Ci łeb. Nie chcę być w Twojej skórze jak to się wyda. Idę na górę. – powiedział Tim, po tym jak James zniknął za portretem.
- Daj spokój, to przecież świetny żart. James jest zawsze taki sztywny w jej obecności, może w końcu przestanie się tak na nią gapić jak go spławi raz a porządnie – dodał.
W międzyczasie rozmowa Matta i Elisabeth toczyła się w dość niezręcznej atmosferze. Matt zawiódł się reakcją Lizzy na żart kolegi. Miał nadzieję, że spłonie rumieńcem na jakąkolwiek wzmiankę o ich rzekomym związku. Ona jednak stała dalej oparta o ścianę i mimo uszu puściła, tą elektryzującą dla niego wiadomość.
- Wiesz może co tam słychać u Aarona? – przerwała milczenie Lizzy. - Ostatnio nie miałam dla niego czasu mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe – ostatnie słowa nie bez trudu przeszły jej przez gardło.
- Zapewne nic ciekawego – odpowiedział poirytowany Matt, zdenerwowany jej kompletną ignorancją.
- Co masz na myśli? Wszystko u niego w porządku? – dopytywała Lizzy.
- To co powiedziałem. Wszystko u niego ok – dodał chłodno.
- Na pewno? Wygląda mi to, że mnie zbywasz – nie dawała za wygraną
- Nie wszystko kręci się wokół Ciebie Lizzy– odpowiedział ze złością Matt. Widział, że jego słowa wywołały na niej wrażenie. Powoli podniosła na niego wzrok.
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać! Dobrze wiesz, że po prostu martwię się o Aarona! Nie widzę w tym nic samolubnego kretynie – wydyszała zdenerwowana. - Nie jesteś w niczym lepszy od tych swoich zadzierających nosa kolegów. Rozmawiasz ze mną tylko kiedy Ci pasuje, a przez resztę czasu udajesz, że mnie nie znasz! Idź i zostaw mnie w spokoju! – ostatnie dwa zdania wykrzyczała czerwona na twarzy ze zdenerwowania.
Matt nie wiedział czy jest bardziej zły na nią za to co powiedziała czy na siebie za to co powiedział przed chwilą. Przez chwilę patrzył na nią skonsternowany, lecz po chwili ruszył przed siebie i zniknął za rogiem. Uznał, że nie jest teraz w stanie na dalsze konfrontacje. Ich rozmowa trwała tylko dwie minuty, a już zdążyli się pokłócić.
Na korytarzu minął się z Jamesem i wpadł z impetem do pokoju wspólnego od razu kierując się w stronę dormitorium chłopców.
- Ej, ej! Matt! Już skończyliście gadać? – zawołał Jerry z drugiego końca pomieszczenia - Chodź do nas, wykręciłem niezły numer Jamesowi. Będzie ubaw po pachy!
- Kiepsko się czuję idę do pokoju. Później pogadamy – zbył kolegów Matt, nawet nie skupiając się na tym co powiedział Jerry i zaczął wspinać się po schodach. Nie miał ochoty na rozmowy z nikim, zamierzał zakopać się w łóżku na cały dzień i już o niczym dziś nie myśleć. Mordercze spojrzenie, jakie na odchodne rzuciła mu Lizzy wciąż majaczyło mu przed oczami i wcale nie wiedział czy tym razem uda im się pogodzić.
Tymczasem James właśnie zobaczył Elisabeth. Stała oparta o ścianę z lekko zaróżowioną twarzą. Wziął to za dobry znak. Tak właśnie zazwyczaj wyglądały dziewczyny, które przychodziły pooglądać go na treningu Quidditcha.
- Cześć – zagadał z wymuszoną nonszalancją, poprawiając swoje już i tak rozczochrane włosy. Próbował ukryć tym podniecenie jakie go ogarnęło. Elisabeth nigdy nie zdradzała zainteresowania jego osobą, ale był przez to jeszcze bardziej zaciekawiony.
- Cześć – odpowiedziała Lizzy – Potrzebujesz czegoś ode mnie?- dopytała. Z pewnością stojący przed nią James stanowił dla niej zaskoczenie, którego nie udało jej się ukryć na twarzy.
- Hej siostra, przychodzę nie w porę? – powiedział niski chłopiec z kruczoczarnymi włosami.
- Nareszcie jesteś Aaron, czekam już naprawdę długo – odpowiedziała Lizzy z wyraźną ulgą.
- Przepraszam, dopiero co wyskoczyłem spod prysznica jak złapał mnie Crispian. Swoją drogą trochę do przestraszyłaś czy jak? Wyglądał na mało radosnego kiedy mi mówił, że tu na mnie czekasz.
- Naprawdę? Może faktycznie go trochę przestraszyłam wpadając na niego tak gwałtownie, ale widziałam go gdzieś w Twoim pobliżu na korytarzu i pomyślałam, że może mi pomóc Cię znaleźć. Dwie poprzednie osoby, które udało mi się złapać były na ostatnim roku i kompletnie Cię nie kojarzyły. Poza tym patrzyły na mnie tak podejrzanie, że zrezygnowałam z poszukiwań – powiedziała coraz bardziej uradowana Lizzy. – James, potrzebujesz czegoś ode mnie?
- Nie, nie. Wszytko ok – odpowiedział James, powoli orientując się w sytuacji.
- To my już sobie pójdziemy – powiedziała Lizzy spoglądając na Jamesa z zaciekawieniem - Mam dla Ciebie przesyłkę od rodziców, ale zostawiłam ją w sowiarni, bo nie wiedziałam czy uda mi się Cię złapać. – zwróciła się tym razem do brata i ruszyli razem przez korytarz.
James był wściekły na Jerrego. O mało nie zrobił z siebie błazna przed Elisabeth Giles. To dopiero byłoby upokorzenie. Miał tylko o tym, czy niczego domyśliła, ale na szczęście jej brat przerwał im tą niezreczną rozmowę w sama porę. – No właśnie, nawet nie wiedziałem, że Lizzy ma brata i to w dodatku w Gryffindorze. – pomyślał i w duchu przyznał, że pierwszy raz widziałam go na oczy. Nazwisko Giles nie było szczególnie wyróżniającym się w świecie czarodziejów, więc na ceremonii przydziału nawet nie zauważył, że ktoś o tym nazwisku został do nich przydzielony. Zresztą, co trzeba uczciwie przyznać James nie był zbytnio zainteresowany samą ceremonią, bo nikt z jego licznej rodziny nie przyszedł w tym roku do Hogwartu.
W jednej chwili w głowie Jamesa pojawił się w genialny pomysł i uśmiechając się od ucha do ucha pognał w kierunku dormitorium. Jego rozradowana mina wprawiła w niemałe osłupienie kolegów, którzy stali dalej w tym samym miejscu gdzie ich zostawił. Ignorując ich krzyki, wpadł z impetem do pokoju i rzucił się rozpaczliwie pod swoje łóżku. Tim i Matt, którzy w tym momencie znajdowali się w pomieszczeniu rzucali sobie pewne zaciekawienia spojrzenia. Jednakże żaden z nich nie zapytał Jamesa, co tak właściwie robi. Pierwszy był pewien, że jest to związane z zemstą na Jerrym za niezbyt udany żart i po prostu nie chciał się w to mieszać, a drugi nie miał ochoty wysłuchiwać tego co powiedziała Jamesowi Lizzy. Tim zdążył już wtajemniczyć go w kawał kolegi, a Matt nie miał w tej chwili ochoty słuchać czegokolwiek więcej o przyjaciółce. – Mam nadzieję, że wciąż mogę ją tak nazywać – pomyślał ze smutkiem i dyplomatycznie odwrócił wzrok od łóżka Jamesa, spod którego wystawały w tym momencie tylko stopy.
Jamesowi trochę zajęło przekopanie się przez brudne skarpetki, ale w końcu złapał to czego szukał. Wcisnął znalezione zawiniątko pod szatę i z jeszcze większym łoskotem niż wcześniej wypadł z dormitorium. Ponownie zignorował krzyczących kolegów i popędził do wyjścia z pokoju wspólnego.
James biegł przez korytarz, aż w końcu zobaczył przed sobą dwie znajome postacie. Rozejrzał się wokół siebie, sprawdzając czy nikt go nie widzi, po czym wyjął zawiniątko spod szaty. Rozwinął je i założył szczelnie na siebie, upewniając się, że nie widać mu butów. – Teraz jestem gotowy – pomyślał uradowany gratulując sobiepomysłu i zakradł się bliżej do rodzeństwa Giles.
- Opuściłeś dziś Eliksiry? – zapytała Elisabeth barata.
- Nie, byłem na zajęciach. Dlaczego pytasz?
- Sprawdziłam wcześniej, że masz je dziś w planie i czekałam na Ciebie pod klasą.
- Jak tak sie teraz zastanawiam, to faktycznie zostałem dłużej w klasie po zajęciach. Wiesz co miałaś rację, ten Slughorn to świetny koleś. Bardzo podobają mi się jego zajęcia i zrobiłem już nawet jeden eliksir całkiem nieźle. Profesor mnie pochwalił i poprosił, żebym został po zajęciach. Wypytywał czy jesteśmy spokrewnieni, a gdy powiedziałem, że jesteś moją starszą siostrą był bardzo zadowolony i od razu zaczął opowiadać o Tobie w samych superlatywach. Nigdy nie mówiłaś, że jesteś w Klubie Ślimaka prowadzonym przez niego? Czy wiesz, że to bardzo prestiżowa nominacja? Profesor powiedział, że jeżeli dalej będzie mi tak dobrze szło to nie widzi powodu, żebym nie poszedł w Twoje ślady. Czy to nie ekstra?
- To fantastycznie Aaron! Bardzo się cieszę, że tak Ci się podobają zajęcia. Slughorn może i jest lekkim dziwakiem, ale ma dobre serce i ogromną wiedzę, lubię słuchać opowieści o jego dawnych uczniach. A jak podobają Ci się Zaklęcia? To mój ulubiony przedmiot – snuła swoją wypowiedź Lizzy, bardzo zadowolona z tego, że tak dobrze rozmawia się jej z bratem, mimo tego że nie dawno się nie widzieli.
James z kolei zastanawiał się czym jest wspomniany przez nich Klub Ślimaka, nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy. Zaś samego Slughorna miał za starego dziwaka, który nieustannie wypytywał go o jego ojca, który rzekomo był genialny w sporządzaniu eliksirów. Co dziwniejsze gdy spytał o to kiedyś tatę, ten tylko wybuchnął śmiechem, co utwierdziło Jamesa w przekonaniu, że Slughorn mija się z prawdą. Dodatkowo, jeszcze bardziej pogarszając sytuację profesor na pierwszym roku i sporadycznie na drugim co jakiś czas spoglądał na jego mikstury, zapewne licząc na objawienie się u niego jakiś ukrytych pokładów rzekomo odziedziczonego talentu. Na szczęście, zdarzało się to coraz rzadziej, a profesor zajął się obserwowaniem kociołków innych uczniów.
James nie był zdziwiony, że Zaklęcia to ulubiony przedmiot Lizzy. Zdecydowanie wyróżniała się na tym przedmiocie, ale wiedział, że poświęcała na nie dużo czasu przesiadając w bibliotece. Jego zdaniem Zaklęcia były nudne i nie poświęcał im zbyt dużo uwagi. – Jak dla mnie za dużo wkuwania – pomyślał i wrócił do dalszego podsłuchiwania.
- Zaklęcia są trochę nudne, za dużo wkuwania jak dla mnie. Zdecydowanie bardziej mi się Obrona przed Czarną Magią, a chyba najbardziej ze wszystkich przedmiotów Zielarstwo – odpowiedział siostrze Aaron.
- Obronę przed Czarną Magią to jeszcze rozumiem, w praktyce wykonujemy kilka zaklęć. Chociaż według mnie, za dużo tam nieprzydatnych rzeczy i wiedzy o dziwnych stworach. Ale Zielarstwo? Dla mnie ten przedmiot to porażka, zawsze wychodzimy z oranżerii cali brudni. To mają być lekcje?
- Wiem, że nie lubisz być cała w błocie, ale mi się podoba zastosowanie zielarstwa w leczeniu ludzi. Poza tym sam nauczyciel jest fantastyczny! Wiesz, że profesor Longbottom to bohater ostatniej wojny?
- Oczywiście, wszyscy o tym wiemy. To wielki przyjaciel Potterów i Weasleyów. Na szczęście Maggie lubi ten przedmiot i pomaga mi przetrwać przez te zajęcia. Chociaż nie wiem kogo Maggie daży większą symaptią Zielarstwo czy profesora Neville'a. – zaśmiała się Lizzy – ale tego przy niej nie wspominaj, bo się na mnie wścieknie!
James już wcześniej zauważył niechęć Elisabeth do Zielarstwa, ale nie sądził, że nie przepada ona też za Obroną przed Czarną Magią, która była jego ulubionym przedmiotem. Dodatkowo, zawsze dziwiło go usłyszenie swojego nazwiska, wujostwa czy innych przyjaciół rodziców określanych mianem bohaterów wojennych.
- Cieszę się, że przyszłaś dziś mnie do Lizzy. Ostatnio nie widujemy się za często. Nie wiedziałam, że jesteś w szkole taka zapracowana.
-Wiem – przyznała z niechęcią - ostatnio nie poświęcaliśmy sobie za wiele czasu. Ale Aaron pamiętaj, że zawsze możesz się do mnie zwrócić w razie potrzeby. Choćby nie wiem jak zapracowana bym się wydawała. Obiecujesz?
- Obiecuję – odpowiedział zamyślony
- Wszystko w porządku? Jak się czujesz w Gryffindorze? Masz już jakiś sprawdzonych kolegów?
- Wszystko w porządku. Wszyscy starsi Gryfoni są dość hałaśliwi, ale czuje, że zaczynam tam pasować. Ten chłopak, które zaczepiłaś na korytarzu to Crispin. Mieszkamy w jednym pokoju i chyba z nim najlepiej się dogaduję. Chciałbym, żebyś go lepiej poznała Lizzy.
- Z chęcią. Musisz go kiedyś przeprowadzić do biblioteki, to miejsce w którym spędzam najwięcej czasu. Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteś zadowolony.
- Wiesz Lizzy – zaczął dość niepewnie – Slytherin nie ma wśród Gryfonów najlepszej opinii.
- Tak wiem. A co Ty o tym myślisz? Muszę przyznać, że trochę się martwiłam, że ktoś mógłby Ci dokuczać z tego powodu.
- Nie, nie! Nikt mi nie dokuczał – zaprzeczył gwałtownie – ja wiem, że Twoi przyjaciele są w porządku. Przecież poznawałem ich przez te lata u nas w domu, kiedy przyjeżdżali do nas na wakacje. Sam nie poznałem zbyt wielu Ślizgonów, a dopóki kogoś nie poznam nie będę osądzać. Ty zawsze uczyłaś mnie, że nie wolno oceniać ludzi zbyt pochopnie.
Aaron w duchu zganił się za przemilczenie faktu, że tak naprawdę nikt nie wiedział, że ma starszą siostrę w domu węża. Nie sądził, że ktokolwiek by mu z tego powodu dokuczał. Wiedział jednak, że Ślizgoni nie cieszą się najlepszą renomą w szkole. Dowiedział się tego już pierwszego dnia w pociągu, gdy jego rówieśnicy prześcigali się w zapewnianiu sobie, do którego z domów chcieliby trafić. Z ciekawości zapytał wtedy dlaczego nikt z nich nie chce trafić do Slytherinu, a oni opowiedzieli mu, że wielu złych czarnoksiężników pochodzi właśnie z tego domu, a w tym Voldemort. Od tego czasu Aaron przysłuchiwał się wielu rozmowom w pokoju wspólnym, które dotyczyły domu wężą i coraz bardziej tracił pewność siebie w powiedzeniu swoim nowym przyjaciołom, że jego siostra jest właśnie w tym domu. Z początku był zadowolony z tego, że siostra odsunęła się na bok i w szkole nie poświęcała mu zbyt wiele czasu. Z czasem odkrył jak bardzo brakuje mu jej wsparcia, zabrakło mu jednak odwagi na wyciągnięcie do niej ręki. W momencie, gdy Crispian przyszedł do pokoju i oznajmił mu, że Lizzy czeka na niego na korytarzu postanowił, że poruszy z nią tą kwestię. Teraz pomimo przemilczenia pewnego fragmentu historii czuł, że ogromny kamień spadł mu z serca.
- Cieszę się, że tak mówisz – powiedziała i ucałowała brata w czoło.
- Bleh! To było obrzydliwe, nie ważne z jakiego domu jesteś! Nigdy więcej całowania w czoło!
- Dobrze, dla Ciebie wszystko – roześmiała się Lizzy.
- Czy wyprawa do sowiarni była tylko pretekstem, żeby wyciągnąć mnie z wieży?
- Nie, nie. Naprawdę dostaliśmy paczkę od rodziców. Swoją część zabrałam już do dormitorium, a Twoją zostawiłam w sowiarni. A powiedz mi jak eliminacje do drużyny? Słyszałam od kolegów z mojego domu, że startują w przyszłym tygodniu.
- Eliminacje do drużyny? To chyba Waszej drużyny u nas już się odbyły, ale wiesz nawet nie próbowałem. Było zbyt wielu chętnych wśród starszych uczniów.
James ożywił się na wspomnienie o Quidditchu. Był zaskoczony, że brat Lizzy jest zainteresowany graniem. Sam pamiętał jak bardzo był zdenerwowany przed pierwszymi eliminacjami do drużyny na drugim roku, do tych na pierwszym roku jak Aaron nawet nie podszedł. Czuł za dużą presję ze strony otoczenia, ponieważ wszyscy oczekiwali, że powtórzy wyczyn swojego ojca i trafi do drużyny jako pierwszoroczniak. Załapał się do drużyny dopiero na drugim roku na pozycję ścigającego jak niegdyś mama. James o mały włos nie włączył się do ich rozmowy, żeby wypowiedzieć swoje uwagi na głos. Powstrzymał się w ostatnim momencie.
- No wiesz co! Zawsze mogłeś spróbować. Szkoda, że ze mną nie porozmawiałeś. Sama zaciągnęłabym bym Cię na te eliminacje. Ja też bałam się przesłuchania do szkolnego chóru, chociaż przyznaję, że chór nie cieszy się taką popularnością jak Quidditch i nie było zbyt wielu chętnych.
Cała trójka weszła do sowiarni. Przeciąg tak zaskoczył Jamesa okrytego pod peleryną, że nie zdążył zareagować na to, że peleryna zaczęła z niego spadać. W porę złapał jej róg i skrył się za rogiem, żeby uniknąć kolejnego podmuchu. Poczekał na moment w którym Gilsowie weszli w głąb sowiarni i wślizgnął się do środka za nimi.
- Moje ulubione słodycze! – krzyknął Aaron,
- Był też dołączony list do każdego z nas osobno. Ja mam już przygotowaną swoja odpowiedź, więc zaraz ją wyślę, a potem wrócę do dormitorium. Nie pozwól, żeby koledzy zjedli wszystkie słodycze, które dostałeś.
- Będę bronił ich jak lew – powiedział, przykładając rękę do serca w geście przysięgi. – Będziesz jutro w bibliotece około 18? Chciałbym przyprowadzić moich kolegów, żeby Cię poznali.
- Dobra, jesteśmy umówieni. Poczekaj, odwróć tyłem tą kopertę zapiszę Ci mój plan zajęć, żebyś mógł mnie łatwo złapać jakbyś mnie potrzebował – powiedziała i wyciągnęła rękę po kopertę. – Constituo! – stuknęła dwukrotnie różdżką w pergamin i na odwrocie pokazał się jej aktualny plan zajęć - Zmykaj już.
- Wow! Ekstra zaklęcie, będziesz mnie musiała go kiedyś nauczyć – powiedział i ruszył w stronę drzwi sowiarni – Dzięki siostra za wszystko! – krzyknął na odchodne.
James obserwował jak Elisabeth przymocowała wyciągniętą wcześniej z kieszeni kopertę i przywiązała ją do jednej ze szkolnych sów. Pomyślał, że czas już się zbierać. Popatrzył jeszcze raz na dziewczynę i ruszył w stronę drzwi. – Aaron nie zamknął za sobą drzwi, więc nie będzie problemu z wyjściem – pomyślał.
- Lux impetus!
James w jedynym momencie usłyszał wykrzykiwane zaklęcie i poczuł jak peleryna zostaje z niego zwiana. Obejrzał się tylko gwałtownie w stronę, z której pochodziło zaklęcie i zobaczył Lizzy stojącą z różdżką w ręce. Szybko sięgnął po własną, nie zważając już na to, że peleryna leży u jego stóp. Mina dziewczyny nie wróżyła nic dobrego.
- Expelliarmus! – krzyknęła i różdżka wyleciała mu z rąk. Ślizgonka złapała ją zręcznie. – Accio peleryna!
Peleryna-niewidka poderwała się z ziemi i poleciała w stronę Lizzy.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? James Potter.
James spojrzał na nią oszołomiony. Jeszcze przed chwilą była kochającą siostrą, a teraz stała w pewnej odległości od niego i z jego rzeczami i wpatrywała się w niego wściekłym wzrokiem.
