Dziecko miało około sześciu lat, bliżej nieokreśloną płeć, skórę koloru kawy z dużą ilością mleka, czarne włosy i czerwone jak krew oczy. Na tabliczce, brudnej jak i całe dziecko, było napisane paskudnymi gryzmołami „Rikkane Mustang, ur. .1908. Niech Ishvara świeci nad duszą matki i oświeci ojca.". Stało uparcie przez wschodnią kwaterą wojskową od kilku dni, aż wreszcie ktoś się zlitował.
-Mustang, zajmij się tym czymś! – wrzasnął jakiś generał brygady, na wpół ciągnąc, na wpół wrzucając dziecko do biura Mustanga. Roy leniwie spojrzał na dziecko zza papierów. Stanęło z determinacją wypisaną na twarzy, zaciśniętymi pięściami i wyzywającym spojrzeniem kierowanym na Roya.
-I co ja mam z tobą zrobić… - mruknął Roy. Dziecko milczało. Roy zanurzył rękę ze włosach. Ten wzrok go irytował, zwłaszcza, że pamiętał takie same oczy w innej twarzy. Oczy ishvarskiej kobiety, której nie zabił. Nie. On tylko dał upust swojemu pożądaniu. A efekt tego aktu stał przed nim i gapił się na niego we wściekłym milczeniu.
-Rikkane… to ishvarskie imię. Ale jesteś dziewczynką czy chłopcem?
Dziecko nic nie odpowiedziało. Stało twardo i się gapiło.
-Co tu się dzieje? – zapytała Riza. Roy westchnął.
-No widzisz… przynieśli tu to coś i mam z tym coś zrobić, a nie wiem nawet, jakiej jest płci.
-Ty to się nie znasz na dzieciach – mruknęła Riza i kucnęła obok dziecka. Nie poświęciło jej ani odrobiny uwagi, nadal wpatrując się w pułkownika.
-Oj, maleńka, jesteś taka ładniutka… tatuś cię lubi, wiesz…
-Nie jestem dziewczynką – odezwał się dobitnie Rikkane. Riza uśmiechnęła się.
-Przepraszam. Całkiem miły z ciebie chłopiec… jesteś głodny?
Chłopiec nic nie odpowiedział, jakby zawstydzony tym, że się już odezwał. Riza wyjęła z szuflady kanapkę. Rikkane rzucił się na nią.
-Roy, zrób coś z tym - westchnęła Riza.
Przychodzą po zmierzchu do kobiet
im obcych,
A tam, kędy przejdą, urodzą się chłopcy.
(Jacek Kaczmarski)
