A/N: US/UK, prywatny uniwerek, przyjaźń do odnowienia, wyrzuty sumienia i skrywana przeszłość. Pol/Liet i kilka innych w tle. Naprawdę nic więcej nie mogę powiedzieć ;)
Disclaimer: I do not own Hetalia.
ROK I
Nazywam się Arthur Kirkland. Mam 18 lat. Moje życie było do tej pory tak nudne, że wybrałem sobie uczelnię publiczną. W celu czysto rozrywkowym.
Ale moi bardzo bogaci rodzice wysłali mnie do koledżu pod patronatem Johna Venna, Edwarda Irringa i Rogera Penrose'a. Nie trudno zauważyć, że nazwiska układają się w skrót VIP. Elitarna szkółka, nie?
Ten wielokierunkowy uniwersytet znajduje się w środkowej części Anglii. Deszcz pada tu od wczesnego ranka.
Nienawidzę deszczu.
Nienawidzę tej szkoły z tymi wszystkimi cholernie bogatymi ludźmi.
Nienawidzę faktu, że będę musiał przetrwać z nimi przez dwa długie lata.
Jestem na pierwszym roku. To oznacza, że mój koszmar dopiero się zaczął...
Siedzę w trzeciej ławce pod oknem. Obok mnie jakiś... Chińczyk? Japończyk? Może Koreańczyk? Nie mam pojęcia i tak szczerze to wcale mnie to nie obchodzi.
Nauczycielka, stara, ale raczej miła kobieta, zaczęła czytać nasze nazwiska. Same znane w świecie biznesu. Uczniowie mają podnosić ręce. Trochę dziwne. W każdej renomowanej szkole kazano nam wstawać i wygłaszać jakąś beznadziejną formułkę grzecznościową. Cóż, tym lepiej.
Kilka sekund zabiera mi uświadomienie sobie, że usłyszałem TO właśnie nazwisko. O kilka za dużo. Nie zauważyłem kto podniósł swoją dłoń i nauczycielka przeczytała kolejne. Moje.
- Kirkland, Arthur – bezczelnie przerwano moje przemyślenia.
Bezwiednie podnoszę rękę i do końca listy rozglądam się dyskretnie po klasie zastanawiając się który to może być...
Cóż, Jones to dość popularne nazwisko, więc to może być tylko przypadek. Ale jestem pewien, że usłyszałem „Jones ALFRED"
Nie chcę go spotkać. Jestem pewien, że przez te siedem lat zdziczał i zachowuje się jak wieśniak.
Wtedy usłyszałem to:
- No dobrze, moje dzieci. Teraz, proszę was, słuchajcie uważnie. W trakcie nadchodzącej przerwy chciałabym, żebyście usiedli w ławkach w porządku alfabetycznym – nauczycielka mówi radosnym i beztroskim głosem.
A ja zaczynam się modlić. Nie, żebym był religijny, bo nie byłem nigdy. Oby tylko nie siedzieć z nim.
Ale, tak jak myślałem, Boga nie ma.
Albo jest i zdecydował się na mnie uwziąć.
Rzuciłbym jakiś urok, ale nie mam pojęcia na kogo...
Swoją drogą, to by wyjaśniało znaczenie tego numerka na blacie, nad którym zastanawiałem się zaraz po wejściu. Ławki są ułożone w dwóch rzędach. Ustawiane po trzy obok siebie. Jak na złość siedzę w środku. Czyli z lewej strony mam tego Jonesa, z drugiej...
- Feliks – przedstawia się blondyn – Feliks Łukasiewicz.
Aha. Z drugiej jakiegoś Słowianina. Może jeszcze popróbować z czarną magią?
Siedziałem już w ławce, kiedy się pojawił. Nigdy bym go nie rozpoznał.
- Cześć, Arthur! - zbyt głośno, zbyt radośnie – Nic się nie zmieniłeś!
Szczęka by mi opadła, gdybym jej na to pozwolił. Nic?
- Witaj, Alfred...
Mam nadzieję, że sceptycyzm w moim głosie jest dla niego zrozumiały. Chociaż nie, właściwie to on wcale go nie zauważył...
Opadł na krzesło i zaczął rozmowę z tym Słowianinem. Dlaczego muszę siedzieć w środku?
Ach... Więc jest z Polski? Jego dziadek przeprowadził się do Anglii w młodości... Rozkładam się wygodnie w krześle dając im przestrzeń do gawędzenia i mimowolnie słucham o czym mówią.
Alfred właśnie wyjaśnia, że przez ostatnie siedem lat mieszkał na ranczu w Stanach Zjednoczonych. Wtedy Polak zapytał czy się znamy.
- No jasne, że się znamy – od kiedy on tak szybko mówi? - dziesięć lat się razem wychowywaliśmy!
- Łał – nie, wcale nie łał – jesteście przyjaciółmi?
Zamieram w oczekiwaniu na odpowiedź. No? Co powiesz? Że dorosłem? Uznałem cię za bękarta i postanowiłem zerwać znajomość? Bo nie wypada, ba, to wstyd zadawać się z synem własnej pokojówki? A może wymyślisz jakąś fikcyjną bajeczkę o utracie kontaktu po kłótni rodziców? Coś a la Romeo i Julia? Parsknąłbym śmiechem.
- Wyprowadziłem się do Stanów. Próbowaliśmy do siebie pisać, ale to jakoś zamarło... - powiedział całkiem beztrosko.
Mam wrażenie, że sprawdza moją reakcję. Powiedział prawdę. Bez zbędnych szczegółów, bez wyrzutów. Tak po prostu i chcąc zrzucić na niego winę sam czuję się winny. Aż nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy. Cholera.
- Taaa... - mruknąłem w odpowiedzi jednocześnie świdrując wzrokiem blat ławki.
- No, nie bądź taki powściągliwy – ten Polak kiedyś doprowadzi mnie do szału, wiem to już teraz – w końcu będziemy razem mieszkać przez najbliższe trzy lata.
Mogę zetrzeć ci ten uśmiech z twarzy? Nie dziw się, jeszcze przyzwyczaisz się do mojego morderczego spojrzenia.
Zupełnie zapomniałem. Ta szkoła różni się od innych prestiżowych uczelni z akademikami tym, że kładzie nacisk na integrację. Dlatego są tu uczniowie z różnych krajów, dlatego pokoje są trzyosobowe. Oczywiście, porządek alfabetyczny...
Pierwsze co pomyślałem zaglądając do naszego 'apartamentu' to „Klitka. Cholernie mała klitka" Przecież ten pokój ma zaledwie pięćdziesiąt metrów kwadratowych, może sześćdziesiąt... Mój własny w zimowej willi ma więcej, a my mamy się tu zmieścić w trzech? Ale zapewniano nas o wysokim standardzie. Akurat.
Dwa łóżka pod ścianą na lewo, trzecie naprzeciw, bliżej okna. Obok drzwi. W nadziei na jakieś dodatkowe metry podłogi zaglądam do środka.
Łazienka. Jeden prysznic i jedna toaleta. Na szczęście za parawanem znajduję dużą wannę z jacuzzi.
Kiedy wróciłem obydwa łóżka zostały już zajęte. Cholera, będę musiał spać obok tego Polaka. Alfred oczywiście zajął sobie najlepsze miejsce, mając obok tylko drzwi do łazienki. Świetnie. Świetnie zapowiadają się te trzy lata. I jak tu nie być pesymistą?
###
Kiedy czarny mercedes zatrzymał się przed budynkiem koledżu, natychmiast podszedł do niego ubrany w bordowy garnitur młody chłopak. Otworzył tylne drzwi, pozwalając wysiąść elegancko ubranej kobiecie i przebranemu w szkolny mundurek nastolatkowi. Kierowca mercedesa wysiadł i otworzył bagażnik, więc chłopak wyjął bagaże i, wskazując gościom drzwi, udał się w tym kierunku.
Kobieta pożegnała syna zawadiackim uśmiechem i puściła mu oczko, w odpowiedzi dostając ten sam uśmiech. Chłopak zasalutował jeszcze i skierował się w stronę szkoły, a przyjazny uśmiech zniknął z jego twarzy. Spojrzał na wielki zegar umieszczony na szczycie wieżyczki. Miał jeszcze piętnaście minut. Wszedł po schodach i pchnął drzwi wejściowe. Kiedy znalazł się we właściwym korytarzu, natychmiast zauważył swojego dawnego przyjaciela, opartego o ścianę, z założonymi na piersiach rękami, patrzącego przez okno. Nagle ktoś go szturchnął.
Spodziewał się zobaczyć Ivana Braginskiego, czytał listę przyjętych, ale nie miał ochoty z nim rozmawiać. Przywołał swój firmowy uśmiech 'irytującego dzieciaka' jak sam go nazywał. Wizerunek pokazywany rodzicom.
- Joł! - zawołał prezentując wewnętrzną stronę dłoni Braginskiemu.
- Masz gorączkę? - bardziej stwierdził niż spytał Ivan, a w jego głosie dało się wyczuć sarkazm.
- Nie wtrącaj się – Alfred posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
Wiedział, że Ivan zrozumie o co mu chodzi. Odwrócił się zmierzając do tej samej ściany, o którą opierał się Arthur i tym samym ucinając rozmowę z Rosjaninem. Ulokował się w miejscu, z którego Arthur nie mógł go dojrzeć, gdyż dzieliła ich grupka plotkujących dziewczyn. Włożył ręce do kieszeni i rozejrzał się. Klasa była rzeczywiście międzynarodowa. Wychwycił w tłumie kilkoro Azjatów, Azjatkę, w dwóch chłopakach rozpoznał synów Amerykańskich biznesmenów. Przeważali jednak Europejczycy. Dało się zauważyć wschodnioeuropejskie rysy twarzy, lowelasów z południa kontynentu, a tuż obok grupka chłopaków rozmawiała po niemiecku.
Szkoła dla bogaczy. Sami chłopcy. Naliczył zaledwie cztery dziewczyny, ale to akurat dało się wytłumaczyć upodobaniem ojców do żeńskich placówek. Studenci nazywali ten uniwerek po prostu VIP.
Zdecydował się pójść właśnie do tej, bo wiedział, że Arthur jest na liście.
Arthur Kirkland. Przyjaciel z dzieciństwa. Nigdy by nie przypuścił, że tak wyprzystojnieje. Co nie zmienia faktu, że wszędzie by go rozpoznał. Zaczął się zastanawiać czy jego oczy nadal są tak zielone.
Potrząsnął głową odrzucając pojawiające się myśli. Właśnie przyszła dyrektorka. Ruszył do sali, aby zająć miejsce w jednej z ostatnich ławek. Odetchnął z ulgą, kiedy obok niego usiadła jakaś dziewczyna. Różowa wstążeczka w czarnych, długich włosach, uroczy uśmiech i zachwyt w oczach. Uśmiechnął się do niej życzliwie obserwując jak Ivan zawraca w ostatniej chwili, siadając do ławki po drugiej stronie sali.
Doskonale znał zasady panujące w tej szkole, więc nie zdziwiło go to co powiedziała profesor od historii. A znając listę uczniów pierwszego roku wiedział, że jest w trójce z Kirklandem. Zastanawiał się jaki on teraz jest.
Uśmiechnął się i poszedł do swojej ławki.
