Spokój salonu mącą ciche, acz rytmiczne dźwięki starego zegara wybijającego północ. Aż dziw, że nadal oznajmia pełne godziny z tą samą dokładnością, mimo że już od lat nikt nie zaprząta sobie głowy nakręcaniem go. W ciągle zmieniającym się świecie, wydaje się być jedyną stałą i niezawodną rzeczą.
Bim. Bim. Bim.
Jego cichy szept słyszy każdy, kto decyduje się odwiedzić dom przy Spinner's End. Nie żeby było wielu chętnych. Uderzenia wskazówek odmierzają czas, były również świadkiem radości życia oraz towarzyszyły domownikom w godzinie ich śmierci. Tych ostatnich chwil było zdecydowanie najwięcej.
Z biegiem lat posiadłość opustoszała, a meble okryła szczelna warstwa kurzu. Jedynym fragmentem domu, który zdaje się być nadal w jakimś stopniu używany, jest kominek oraz przysunięty do niego stary, wytarty już, czarny fotel. Na nim właśnie co wieczór zasiada niemal równie stary czarodziej. Lata nie odebrały mu nic z sarkastycznej natury, choć spowodowały, że jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Jedynymi oznakami jego wieku są siwe pasma, tak odmienne od niegdyś kruczoczarnych włosów oraz nieliczne, choć wyraźne zmarszczki naznaczające twarz.
Podczas tych wieczornych sesji dość nieporadnymi, z powodu wieku i odniesionych na wojnach obrażeń, ruchami otwiera złoty medalion, by następnie przez długie godziny wpatrywać się w umieszczone wewnątrz zdjęcie.
Biorąc co kilka chwil łyk Ognistej Whiskey spogląda na roześmianą, brązowooką dziewczynę z burzą kręconych włosów, która co pewien czas macha do niego. W tle może z łatwością zobaczyć również samego siebie, jak zwykle ubranego w przepastne, czarne szaty i starającego się uniknąć bliższego kontaktu z aparatami – zarówno tymi magicznymi, jak i mugolskimi. Wtedy jeszcze nie rozumiał, czemu w dzień poprzedzający Ostateczną Bitwą każdy pragnie marnować czas na bezsensowne szczerzenie się do obiektywu. Dzisiaj, w skrytości serca dziękuje za ten głupi pomysł, bowiem dzięki temu ma pamiątkę, stanowiącą jego jedyną pociechę w te długie, samotne wieczory.
Jest to ostatnie zdjęcie dziewczyny, którą kocha i która zdawała się kochać jego. Dość nadzwyczajne, ale w końcu człowiek nie wybiera, kogo pokocha jego serce. Kilkanaście godzin po wykonaniu tej fotografii, w kasztanowych oczach nie było już ani jednej iskierki życia, a ostatnim, co ujrzała, była postać w masce Śmierciożercy i zielony promień, któremu nie zdołał zapobiec.
Zginęła na jego oczach. Ta przemądrzała, zorganizowana i do bólu trzymająca się zasad Gryfonka zginęła, bo wbrew zdrowemu rozsądkowi wybiegła z zamku chcąc chronić swoich przyjaciół. Chwalebne i okropnie głupie zarazem.
Im dłużej patrzy na zdjęcie, tym większy ból maluje się na jego twarzy, a usta same układają się w dwa słowa. Początkowo niewyraźne, bliższe westchnieniu. Z czasem jednak nabierające mocy, i w końcu przypominające ryk zranionego zwierzęcia.
Dlaczego, Hermiono.
Dlaczego.
Chwilę później słychać trzask szklanki uderzającej o podłogę, a niedopity trunek rozpryskuje się po zbutwiałym już drewnie. Starzec zaś, z medalionem przyciśniętym do serca, osuwa się na kolana i drży w bezgłośnym szlochu. Jedynym, co może zrobić, by choć trochę ulżyć sobie w cierpieniu.
Severus Snape, niegdyś straszny Mistrz Eliksirów, teraz staruszek o złamanym sercu, którego ból wizualizuje samotna łza spływająca po policzku i kończąca swą drogę na zdjęciu, ostatkiem sił ściskanym w dłoni…
