No i czas na prolog.
Pierwsze moje opowiadanie, które postanowiłam wrzucić na fanfiction.
Bez betowania.
Kolejne rozdziały będą wrzucane co 2 tygodnie.
Iii...enjoy!
Prawie cały pierwszy rozdział jest cytatem z książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci" z moimi maleńkimi poprawkami.
PROLOG:
Harry spojrzał na majaczące w ciemności postacie swoich dwojga przyjaciół. Zobaczył, że Hermiona podnosi różdżkę i celuje nią... nie na, zewnątrz, ale prosto w jego twarz. Huknęło, błysnęło i zwalił się na podłogę namiotu, całkowicie oślepiony. Dotknął rękami twarzy i wyczuł, że szybko puchnie. Tuż obok usłyszał ciężkie kroki.
- Wstawaj, śmieciu.
Czyjeś ręce podniosły go i brutalnie gdzieś powlokły. Zanim zdołał zareagować, przeszukano mu kieszenie i wyciągnięto tarninową różdżkę. Chwycił się za twarz, która piekła go jak po oparzeniu, i wyczuł, że jest napięta, opuchnięta i gąbczasta, jakby dostał jakiegoś gwałtownego uczulenia. Prawie nic nie widział, bo jego oczy zamieniły się w szparki, nie miał zresztą okularów, które spadły mu, kiedy go wywleczono z namiotu; zdołał tylko rozpoznać zamazane kształty czterech czy pięciu ludzi, wyciągających na zewnątrz Rona i Hermionę.
- Odwal się... od... niej! - wrzasnął Ron. Rozpoznał tępy odgłos pięści trafiającej w ciało, jęk Rona, a potem krzyk Hermiony:
- Nie! Zostawcie go! Dajcie mu spokój!
- To jeszcze nic, poczekaj, aż znajdę twojego chłoptasia na swojej liście, wtedy dopiero dostanie - odezwał się znajomy, ochrypły głos. - Rozkoszna dziewczynka... ale mi się trafiło...jak ja lubię taką gładką skórę...
Harry'emu żołądek podskoczył do gardła. Rozpoznał ten głos: to był Fenrir Greyback, wilkołak, któremu pozwolono nosić szatę śmierciożercy, bo z taką gorliwością służył nowym panom.
- Przeszukajcie namiot! - zawołał ktoś inny.
Harry'ego rzucono twarzą na ziemię. Po głuchym tąpnięciu poznał, że tuż obok niego upadł Ron. Usłyszeli ciężkie kroki i łoskot przewracanych foteli.
- A teraz zobaczymy, kogo my tu mamy - powiedział triumfalnym tonem Greyback i Harry został przetoczony na plecy. Promień światła z różdżki padł mu na twarz, a Greyback zarechotał.
- Przydałoby się trochę kremowego piwa, żeby zmyć mu to z gęby. Co ci się stało, brzydalu?
Harry nie odpowiedział od razu.
- Zapytałem cię - powtórzył Greyback i uderzył go w brzuch, tak, że Harry zgiął się wpół z bólu - co ci się stało?
- Użądlony - wymamrotał Harry. - Zostałem użądlony.
- I na to wygląda - odezwał się inny głos.
- Jak się nazywasz? - warknął Greyback.
- Dudley - odrzekł Harry.
- A imię?
- Ja... Vernon. Vernon Dudley.
- Sprawdź na liście, Scabior - powiedział Greyback i Harry usłyszał, jak podchodzi do Rona.
- A ty, rudzielcu?
- Stan Shunpike - odpowiedział Ron.
- Nie rozśmieszaj mnie - powiedział Scabior. - Stana Shunpike'a to my znamy, odwala dla nas dobrą robotę.
Jeszcze jeden odgłos uderzenia.
- Jemtem Bardy - wystękał Ron i nietrudno było zgadnąć, że usta ma pełne krwi. - Bardy Weadley.
- Weasley? - wychrypiał Greyback. - No to jesteś spokrewniony ze zdrajcami krwi, choćbyś nawet nie był mugolakiem. No i jeszcze nam została twoja lalunia...
Lubość w jego głosie sprawiła, że Harry poczuł gęsią skórkę na całym ciele.
- Spokojnie, Greyback - powiedział Scabior, a inni zarechotali szyderczo.
- Och, jeszcze jej nie ukąszę. Zobaczymy, czy trochę szybciej od Barny'ego przypomni sobie, jak się nazywa. Jak się nazywasz, dziewuszko?
- Penelopa Clearwater - odpowiedziała Hermiona przerażonym, ale przekonującym tonem.
- Status Krwi?
- Półkrwi czarownica.
- Łatwo to będzie sprawdzić - rzekł Scabior. - Ale oni wszyscy mi wyglądają, jakby byli w wieku, w którym się jest w Hogwarcie...
- Ugonczylymmy Ogard - wymamrotał Ron.
- Ukończyliście, tak, rudzielcu? I co, postanowiliście zrobić sobie piknik? I tak dla śmiechu wypowiedzieliście imię Czarnego Pana?
- Me dla śmechu. Pypadkowo.
- Przypadkowo?
Znowu wybuchły drwiące śmiechy.
- A wiesz, Weasley, kto tak lubi wypowiadać imię Czarnego Pana? - zachrypiał Greyback.
- Członkowie Zakonu Feniksa. Mówi ci to coś?
- Ne.
- Oni nie okazują Czarnemu Panu właściwego szacunku, więc jego imię jest teraz Tabu.
Już kilku w ten sposób złapaliśmy. Powiążcie ich z innymi.
Ktoś złapał Harry'ego za włosy, pociągnął kilka kroków, przygniótł do pozycji siedzącej, a następnie zaczął go wiązać plecami do innych. Harry wciąż ledwo widział przez zapuchnięte oczy. Kiedy śmierciożerca odszedł, szepnął:
- Któreś z was ma różdżkę?
- Nie - odpowiedzieli Ron i Hermiona, siedzący po obu jego bokach.
- To wszystko moja wina. Wypowiedziałem to imię. Przepraszam...
- Harry?
Był to nowy, ale znajomy głos, a dochodził z tyłu, zza pleców Harry'ego, od osoby przywiązanej na lewo od Hermiony.
- Dean?
- To ty! Jak się dowiedzą, kogo mają... To szmalcownicy, wyszukują wagarowiczów, dostają za to nagrodę...
- Niezły połów jak na jedną noc - rozległ się głos Greybacka, ktoś w nabijanych ćwiekami wysokich butach przeszedł koło Harry'ego, a z namiotu dobiegły huki i trzaski. -
Szlama, zbiegły goblin i trójka wagarowiczów. Scabior, sprawdziłeś ich na liście?
- Tak. Vernona Dudleya na niej nie ma.
- Ciekawe - mruknął Greyback. - Bardzo ciekawe.
Przykucnął obok Harry'ego, który poprzez szparki między napuchniętymi powiekami zobaczył twarz porośniętą zmierzwionymi, szarymi włosami, z ostrymi brązowymi zębami i zajadami w kącikach ust. Greyback cuchnął tak samo, jak wtedy, na szczycie wieży, gdy zginął Dumbledore: śmierdział brudem, potem i krwią.
- Więc nie jesteś poszukiwany, Vernon? A może jesteś na liście, tylko pod innym nazwiskiem, co? W jakim domu byłeś w Hogwarcie?
- W Slytherinie - odpowiedział bez zastanowienia Harry.
- Jeszcze jeden! Oni wszyscy myślą, że chcemy to usłyszeć - zakpił Scabior. - Tylko jakoś żaden nie wie, gdzie jest wspólny pokój Ślizgonów.
- Jest w lochach - powiedział Harry. - Wchodzi się przez ścianę. Pełno w nim czaszek i znajduje się pod jeziorem, więc światło jest zielone.
- No, no, wygląda na to, że naprawdę złapaliśmy małego Ślizgona - odezwał się Scabior po krótkiej pauzie. - Chyba masz szczęście, Vernon, bo, wśród Ślizgonów raczej nie ma zbyt wielu szlam. Kim jest twój ojciec?
- Pracuje w ministerstwie - skłamał Harry. Wiedział, że wszystko może się łatwo wydać, kiedy będą go dalej wypytywać, ale nie pozostawało mu nic innego, jak brnąć dalej do czasu, gdy minie opuchlizna na twarzy, a wtedy i tak będzie po wszystkim. - Departament Magicznych Wypadków i Katastrof.
- Wiesz, co, Greyback - powiedział Scabior - chyba tam jest jakiś Dudley.
Harry wstrzymał oddech. Czy to możliwe, by szczęście mu dopisało i uda im się wyjść z tej opresji?
- Tak mówisz?
W bezdusznym głosie Greybacka Harry wyczuł nutę niepokoju; na pewno zastanawiał się teraz, czy rzeczywiście złapał i związał syna jakiegoś urzędnika z ministerstwa. Serce tłukło mu się w piersiach tak, że nie byłby zaskoczony, gdyby Greyback to zobaczył.
- Jeśli mówisz prawdę, brzydalu, nie musisz się bać, mała wycieczka do ministerstwa ci nie zaszkodzi. Twój tatuś na pewno nas wynagrodzi, jak mu przyprowadzimy synalka.
-, Ale... - Harry'emu zaschło w ustach - jeśli pan nas puści...
- Hej! - krzyknął ktoś z namiotu. - Greyback, zobacz, co znaleźliśmy!
Jakaś ciemna postać szybko do nich podeszła i Harry dostrzegł błysk srebra w świetle różdżek. Znaleźli miecz Gryffindora.
- Baaardzo ładna sztuka - powiedział Greyback, biorąc miecz. - Naprawdę ładna.
Wygląda mi na robotę goblinów. Skąd to masz, brzydalu?
- Od mojego ojca - skłamał Harry, mając nadzieję, że jest zbyt ciemno, by Greyback dostrzegł imię wyryte na klindze tuż pod rękojeścią. - Wzięliśmy go, żeby narąbać drewna na ognisko...
- Ej, Greyback, chodź tu na chwilę! Popatrz na to, w „Proroku"!
Kiedy Scabior to powiedział, bliznę Harry'ego, rozciągniętą na opuchniętym czole, przeszył ostry ból. Wyraźniej niż to, co widział wokół siebie, ujrzał jakąś wysoką, ponurą twierdzę, czarną i niedostępną. Myśli Voldemorta znowu się w nim wyostrzyły, sunął ku tej gigantycznej budowli, czując narastającą euforię zmierzania do upragnionego celu...Tak blisko... tak blisko...
Całym wysiłkiem woli zamknął umysł przed myślami Voldemorta i ściągnął siebie z powrotem na tę ciemną łąkę, na której siedział, związany razem z Ronem, Hermioną, Deanem i Gryfkiem, słuchając Greybacka i Scabiora.
- Hermiona Granger - odczytał Scabior - szlama wędrująca z Harrym Potterem.
Blizna Harry'ego pulsowała żywym ogniem, ale z najwyższym trudem zmusił się do pozostania w miejscu, nie wnikając ponownie w świadomość Voldemorta. Usłyszał skrzypnięcie butów Greybacka, który przykucnął przed Hermioną.
- Wiesz, co, laleczko? Ta na zdjęciu jest cholernie do ciebie podobna.
- Nie, to nie ja!
Przerażenie w głosie Hermiony mówiło samo za siebie.
- ...wędrująca z Harrym Potterem... - powtórzył cicho Greyback.
Zapadła cisza. Harry walczył ze wszystkich sił, by nie dać się wciągnąć w myśli Voldemorta, choć ból w czole stawał się nie do zniesienia. Jeszcze nigdy nie było to tak istotne.
- No, no... to chyba wszystko zmienia, prawda? - wyszeptał Greyback.
Zaległa cisza. Harry wyczuwał, że banda szmalcowników zamarła, obserwując bacznie tę scenę. Przyciśnięte do jego ramienia ramię Hermiony drżało. Greyback podniósł się, podszedł do niego i znowu przykucnął, wpatrując się w jego zniekształconą twarz.
- Co ty masz na czole, Vernon? - zapytał łagodnie, dysząc Harry'emu prosto w nos cuchnącym oddechem i uciskając brudnym paluchem jego bliznę.
- Nie dotykaj tego! - krzyknął Harry, nie mogąc się powstrzymać, bo ból był tak straszny, że zrobiło mu się słabo.
- Myślałem, że nosisz okulary, Potter - wydyszał Greyback.
- Znalazłem okulary! - zawołał jeden ze szmalcowników. - Tam, w namiocie, były jakieś okulary, zaraz przyniosę...
Po chwili ktoś wcisnął mu na nos okulary. Otoczyli go ciasnym kręgiem.
- No proszę! - zachrypiał Greyback. - Złapaliśmy Pottera!
Wszyscy się cofnęli, oszołomieni tym odkryciem. Harry, wciąż starając się za wszelką cenę nie stracić świadomości, zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, zwłaszcza, że przez głowę przelatywały mu strzępy wizji...
...sunie wokół wysokich murów czarnej twierdzy...
Nie, jest przecież Harrym, związanym i pozbawionym różdżki, grozi mu wielkie niebezpieczeństwo...
...patrzy w górę, na najwyższą wieżę, na jej najwyższe okno...
Jest Harrym, a oni rozmawiają przyciszonymi glosami, co z nim zrobić...
- ...trzeba podlecieć...
- ...do ministerstwa?
- Do diabła z ministerstwem - warknął Greyback. - Przypiszą sobie całą zasługę, a my nic z tego nie będziemy mieli. Trzeba go od razu oddać w ręce Sami-Wiecie-Kogo.
- Wezwiesz go? Tutaj? - zapytał przerażonym głosem Scabior.
- Nie. Nie muszę... mówią, że ma teraz kwaterę w domu Malfoya. Tam zabierzemy chłopaka.
Harry pomyślał, że wie, dlaczego Greyback nie zamierza wezwać Voldemorta.
Wilkołakowi pozwalano nosić szatę śmierciożercy, kiedy go potrzebowano, ale tylko ścisły krąg popleczników Voldemorta miał wypalony na ramieniu Mroczny Znak. Greyback nie dostąpił tej łaski. Bliznę przeszył straszliwy ból.
- ...unosi się w powietrze, podlatuje przed okno na szczycie wieży...
- ...całkowicie pewny, że to on? Bo jak to nie on, Greyback, to nas ukatrupi.
- Kto tu dowodzi?! - ryknął Greyback, tuszując swoją chwilową niepewność. - Ja mówię, że to Potter, a jak dodamy jego różdżkę, to będziemy tu mieli razem dwieście tysięcy galeonów! Ale jeśli strach was obleciał, to sam mogę to wszystko zgarnąć, a przy odrobinie szczęścia dostanę jeszcze dziewczynę!
- ...okno jest zaledwie szpara w czarnej ścianie, człowiek się przez nią nie przeciśnie...
widać przez nią wychudłą postać kulącą się pod kocem... martwa czy śpiąca?...
- No dobra! - odezwał się Scabior. - Dobra, Greyback, wchodzimy w to! A co z resztą? Co z nimi zrobimy?
- Ich też weźmiemy. Mamy dwie szlamy, to będzie dodatkowe dziesięć galeonów. I ten miecz. Jeśli to są rubiny, to i za niego dostaniemy kupę złota.
Więźniów postawiono na nogi. Harry słyszał tuż obok siebie szybki oddech Hermiony.
- Złapcie ich mocno i nie puszczajcie. Ja przytrzymam Pottera! - warknął Greyback, chwytając go za włosy, a Harry poczuł, jak długie, żółte pazury wilkołaka wpijają mu się w czaszkę. - Na trzy! Raz... dwa... trzy...
Deportowali się, pociągając ze sobą więźniów. Harry próbował się uwolnić od Greybacka, ale było to zupełnie beznadziejne, bo Ron i Hermioną przyciskali go z obu boków i nie mógł się od nich oddzielić. Kiedy jak zwykle zaparło mu dech w piersiach, blizna rozbolała go jeszcze bardziej...
- ...przeciska się przez wąską szparę jak wąż i ląduje, lekko jak strzęp mgły, w kamiennej celi...
Powpadali na siebie, lądując na wiejskiej drodze. Po chwili, gdy Harry już przejrzał przez zapuchnięte oczy, zobaczył w oddali wielkie, wykute z żelaza wrota, a za nimi długą, pokrytą żwirem aleję. Zatliła się w nim iskierka nadziei. Do najgorszego jeszcze nie doszło: wiedział, że Voldemorta tu nie ma, bo był przecież w tej dziwnej, czarnej twierdzy, na szczycie najwyższej wieży. Ale ile czasu może mu zająć powrót tutaj, gdy już się dowie, że schwytali Pottera...?
Jeden ze szmalcowników podszedł do bramy i potrząsnął nią.
- Jak tam wejdziemy? Pozamykane na cztery spusty! Greyback, nie dam rady... o żesz ty w mordę!
Puścił żelazne pręty, jakby go oparzyły, a one zaczęły się krzywić, skręcać, łączyć, aż w końcu utworzyła się z nich przerażająca twarz, która przemówiła dźwięcznym, mocnym głosem:
- Cel wizyty!
- Mamy Pottera! - ryknął triumfalnie Greyback. - Złapaliśmy Harry'ego Pottera!
Żelazne wrota natychmiast się rozwarły.
- Wchodzimy!
Więźniów popchnięto przez bramę, a potem powleczono alejką między wysokimi żywopłotami, które tłumiły ich kroki. Harry zobaczył nad sobą widmowo biały kształt i zdał sobie sprawę, że to paw albinos. Potknął się i upadł na kolana, ale Greyback natychmiast szarpnął go i postawił na nogi. Szedł z trudem, zataczając się i potykając, bo wciąż był związany z czterema innymi więźniami. Zamknął opuchnięte powieki i pozwolił, by przenikliwy ból blizny zapanował nad nim przez chwilę, bo chciał się dowiedzieć, co robi teraz Voldemort, czy już wie, że schwytano Pottera...
- ...wynędzniała postać porusza się pod cienkim kocem, przekręca na bok, w wychudzonej twarzy otwierają się oczy... wątły człowieczyna siada, wielkie, zapadnięte oczy wpatrzone są w niego, w Voldemorta... uśmiecha się bezzębnymi ustami...
- Więc jednak jesteś. Myślałem... że w końcu... się pojawisz. Ale to na nic. Ja jej nigdy nie miałem.
- Kłamiesz!
Zawrzała, w nim wściekłość Voldemorta, był pewny, że za chwilę ból rozsadzi mu czaszkę, więc całym wysiłkiem woli powrócił do własnego ciała, starając się w nim pozostać, wleczony po żwirze razem z innymi więźniami.
Oblało ich jaskrawe światło.
- Co jest? - zapytał zimny kobiecy głos.
- Przyszliśmy zobaczyć się z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać! - odrzekł chrapliwym głosem Greyback.
- Kim jesteś?
- Pani mnie znasz! - W głosie wilkołaka zabrzmiała uraza. - Fenrir Greyback! Złapaliśmy Harry'ego Pottera!
Złapał Harry'ego za ramię i obrócił twarzą do światła, zmuszając resztę więźniów do niezdarnego obrócenia się razem z nim.
- Jest opuchnięty, szanowna, ale to na pewno on! - zaskrzeczał Scabior. - Jak się pani przyjrzy, to zobaczy jego bliznę. A ta tutaj, ta dziewczyna... to ta szlama, co się z nim ukrywała. To na pewno on, mamy też jego różdżkę! O, tutaj, szanowna...
Harry zobaczył, że Bellatriks Lestrange przygląda się jego twarzy. Scabior pokazał jej tarninową różdżkę. Uniosła wysoko brwi.
- Wprowadzić ich - powiedziała.
Szmalcownicy wprowadzili więźniów po szerokich kamiennych stopniach, popychając ich i kopiąc, do holu obwieszonego portretami.
- Chodźcie za mną – powiedziała Bellatriks, prowadząc ich przez hol. - Mój siostrzeniec, Draco, przyjechał na ferie wielkanocne. Jeśli to jest Harry Potter, na pewno go rozpozna.
W salonie jarzyło się od świateł, które oślepiały po ciemnościach panujących na zewnątrz. Nawet Harry, który wciąż ledwo widział, dostrzegł wielkie rozmiary pokoju. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, na ciemnofioletowych ścianach wisiały portrety. Dwie postacie podniosły się z foteli stojących przed bogato zdobionym marmurowym kominkiem, gdy szmalcownicy wepchnęli więźniów do środka.
- Cóż to znowu?
Harry zdrętwiał ze strachu, bo poznał charakterystyczny głos Lucjusza Malfoya. Zgasła w nim wszelka nadzieja na wydostanie się z tej opresji. Strach ułatwił mu zablokowanie myśli Voldemorta, choć blizna wciąż go piekła.
- Mówią, że złapali Pottera - rozległ się chłodny głos Bellatriks. - Draco, pozwól tutaj.
Harry nie śmiał spojrzeć prosto na Dracona, ale zobaczył go kątem oka: podnoszącą się z fotela nieco wyższą od niego postać o bladej, wyostrzonej twarzy pod grzywą prawie białych włosów.
Greyback zmusił więźniów, żeby ponownie obrócili się tak, aby Harry znalazł się w pełnym świetle żyrandola.
- No i co, chłopcze? - zachrypiał wilkołak. Harry miał teraz przed sobą lustro wiszące nad kominkiem, wielkie, w ozdobnej złotej ramie. Przez szparki opuchniętych powiek ujrzał swoje odbicie po raz pierwszy od czasu, gdy opuścili Grimmauld Place. Zobaczył twarz rozdętą, błyszczącą i różową, o rysach tak zmienionych, że nie poznał samego siebie. Czarne włosy sięgały mu teraz do ramion, a szczęki pokrywał cień zarostu. Gdyby nie wiedział, że stoi przed tym lustrem, zastanawiałby się, kto ma na nosie jego okulary. Postanowił milczeć, żeby nie zdradzić się głosem, i wciąż unikał kontaktu wzrokowego z Draconem, gdy ten podszedł bliżej.
- No i co, Draco? - zapytał niecierpliwie Lucjusz Malfoy. - Czy to on? Czy to Harry Potter?
- Nie jestem pewny - odrzekł Draco, który trzymał się z dala od Greybacka i sprawiał takie wrażenie, jakby bał się spojrzeć na Harry'ego, podobnie jak Harry na niego.
- Przyjrzyj mu się dobrze! Z bliska! Harry jeszcze nigdy nie słyszał Lucjusza Malfoya tak podnieconego.
- Draconie, gdybyśmy to my przekazali Pottera Czarnemu Panu, wszystko by nam wyba...
- Ale chyba nie zapomnimy, kto go naprawdę złapał, panie Malfoy, co? - zapytał Greyback, a w jego głosie zabrzmiała pogróżka.
- Ależ nie, skądże znowu! - odparł niecierpliwie Lucjusz.
Sam podszedł do Harry'ego tak, blisko, że ten zobaczył dokładnie jego wydłużoną, bladą twarz. Z powodu tej strasznej opuchlizny czuł się tak, jakby zerkał na zewnątrz przez grube pręty klatki.
- Co wyście mu zrobili? - zapytał Lucjusz Greybacka. - Dlaczego jest w takim stanie?
- To nie my.
- To mi wygląda na skutki zaklęcia żądlącego.
Lucjusz Malfoy skierował spojrzenie szarych oczu na czoło Harry'ego.
- Coś tutaj jest - wyszeptał. - To może być ta blizna, tylko bardzo rozciągnięta... Draco, podejdź tu, popatrz z bliska! Co o tym myślisz?
Teraz tuż obok twarzy Lucjusza pojawiła się twarz Dracona. Byli niesamowicie do siebie podobni, z tym wyjątkiem, że ojciec wyglądał na podnieconego do najwyższych granic, natomiast Draco wyraźnie się bał.
- Nie wiem - powiedział i szybko odszedł w stronę kominka, gdzie stała jego matka.
- Musimy mieć pewność, Lucjuszu - powiedziała dobitnie zimnym głosem. - Musimy być całkowicie pewni, że to Harry Potter, zanim wezwiemy Czarnego Pana... Oni mówią, że to jego - dodała, przyglądając się uważnie tarninowej różdżce - ale nie pasuje do opisu Ollivandera... Gdybyśmy się omylili, gdybyśmy wezwali Czarnego Pana na próżno... pamiętasz, co zrobił z Rowle'em i Dołohowem?
- A co z tą szlamą? - warknął Greyback. Harry o mało, co nie upadł, gdy szmalcownicy zmusili więźniów, by jeszcze raz się obrócili, tak, żeby światło padło teraz na Hermionę.
- Zaraz! - powiedziała ostro Bellatriks. - Tak... tak, to ona! Widziałam jej zdjęcie w „Proroku"! Spójrz, Draco, czy to nie jest ta Granger?
- Ja... Może... tak.
- A to jest przecież ten chłopak Weasleyów! - krzyknął Lucjusz, obchodząc więźniów, by przyjrzeć się Ronowi. - To oni, przyjaciele Pottera... Draco, spójrz na niego, czy to nie jest syn Artura Weasleya... jak on miał na imię?
- Tak - powtórzył Draco, odwrócony plecami do więźniów. - To może być on.
-Jesteś pewny? No to trzeba natychmiast powiadomić Czarnego Pana!
Podciągnęła lewy rękaw i Harry zobaczył Mroczny Znak wypalony na jej ramieniu. Już wiedział, że za chwilę go dotknie, by wezwać swojego umiłowanego pana...
- Właśnie miałem go wezwać! - powiedziała Bellatriks Lestrange, chwytając się za przegub. -
To ja go wezwę, Bello, Pottera przyprowadzono do mojego domu, więc znajduje się pod moją władzą...
- Twoja władza! - prychnęła, próbując wyrwać rękę z jego uścisku. - Utraciłeś swoją władzę, kiedy utraciłeś przychylność Czarnego Pana, Lucjuszu! Jak śmiesz! Zabieraj te łapy!
- To nie ma nic wspólnego z tobą, to nie ty schwytałaś chłopaka...
- Pan wybaczy, panie Malfoy - wtrącił się Greyback - ale to my złapaliśmy Pottera i to nam należy się złoto...
- Złoto! - zaśmiała się Bellatriks, wciąż próbując się uwolnić od swojego szwagra, a wolną ręką grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu różdżki. - A weź sobie swoje złoto, plugawa hieno, nie obchodzi mnie żadne złoto! Mnie zależy tylko na jego...
Nagle przestała się wyrywać i utkwiła czarne oczy w czymś, czego Harry nie mógł dostrzec. Uradowany tym Lucjusz szybko podciągnął rękaw...
- WSTRZYMAJ SIĘ! - wrzasnęła Bellatriks. - Nie dotykaj tego, bo wszyscy zginiemy, jeśli Czarny Pan teraz tu się pojawi!
Lucjusz znieruchomiał, z palcem tuż nad swoim Mrocznym Znakiem. Bellatriks wyszła z pola widzenia Harry'ego.
- Co to jest? - usłyszał jej głos.
- Miecz - burknął niewidoczny dla niego szmalcownik.
- Daj mi go.
- Nie jest twój, paniusiu, to ja żem go znalazł. Huknęło, rozbłysło czerwone światło i Harry zrozumiał, że szmalcownik został oszołomiony. Rozbrzmiały gniewne okrzyki jego towarzyszy, a Scabior wyciągnął różdżkę.
- Co ci chodzi po głowie, kobieto?
- Drętwota! - wrzasnęła. - Drętwota!
Choć było ich czterech, nie byli dla niej godnymi przeciwnikami. Harry dobrze znał jej niepospolite czarodziejskie zdolności, wiedział też, że jest pozbawiona skrupułów. Wszyscy padli tam, gdzie stali, wszyscy prócz Greybacka, który osunął się na kolana i rozkrzyżował ramiona. Kątem oka Harry zobaczył, jak Bellatriks pochyla się nad wilkołakiem, ściskając w dłoni miecz Gryffindora. Twarz miała bladą jak wosk.
- Skąd masz ten miecz? - wyszeptała, gdy wyszarpnęła mu różdżkę z ręki.
- Jak śmiesz? - warknął, nie mogąc się poruszyć, obnażając ostre kły. - Uwolnij mnie natychmiast, kobieto!
- Gdzie znalazłeś ten miecz? - powtórzyła, wymachując klingą tuż nad jego twarzą. -Snape wysłał go do mojej skrytki w Banku Gringotta!
- Był w ich namiocie - wychrypiał Greyback. - Uwolnij mnie!
Machnęła różdżką i wilkołak zerwał się na równe nogi, ale bał się do niej zbliżyć. Schował się za fotelem, wczepiając brudne pazury w jego obicie.
- Draco, wywlecz te szumowiny na zewnątrz - powiedziała Bellatriks, pokazując na oszołomionych szmalcowników. - A jeśli brak ci odwagi, by ich wykończyć, to zostaw ich na dziedzińcu, sama to zrobię.
Stała, dysząc lekko i przyglądając się bacznie rękojeści miecza. Potem odwróciła się, by spojrzeć na milczących więźniów.
- Jeśli to naprawdę jest Potter, nie wolno zrobić mu krzywdy - mruknęła, bardziej do siebie niż do innych.
- Czarny Pan pragnie sam się nim zająć... ale jeśli się dowie... Muszę... muszę wiedzieć...
- Więźniów trzeba zamknąć w piwnicy, a ja się zastanowię, co robić dalej!- wrzasnęła Bellatriks
Wyglądała przerażająco, jakby oszalała. Z końca jej różdżki wystrzelił cienki strumień ognia, który wypalił dziurę w dywanie.
- Sprowadź więźniów do piwnicy, Greyback! Chociaż...zaczekaj - powiedziała ostrym tonem Bellatriks. - Wszystkich oprócz... oprócz tej
szlamy.
